środa, 27 czerwca 2012

JORDANOWSKI KUBA PODPALACZ (2)


Kolejna informacja o Jordanowie i wydarzeniach w nim przebiegających, została zamieszczona na łamach „Tempa Dnia” nr 66, z dnia 8 marca 1935 roku, s. 3. Niestety, jest to już V fragment obszernego reportażu, których pierwszych dwóch części, części IV i zakończenia nie mamy… Do tego materiału załączam dwa zdjęcia wykonane przez redaktora z „TD”, a zatem:



„OGIEŃ SZALEJE”… W JORDANOWIE (V)



Ażeby znaleźć rękę kryjącą się w mroku



…TRZEBA ZEJŚC ZE SŁOŃCA.



 Wszedłem przez wąska bramę, ciasnym dojściem pomiędzy domami na podwórko, które trudno nazwać podwórkiem. Jest to raczej labirynt zaułków, szop, przybudówek, komórek, itp.



Jordanów jest zbudowany fatalnie! Poza prostą linią domów stojących frontem do Rynku ciągną się ciasne, mroczne, poplątane z sobą podwórka. Aż dziw bierze, skąd ci ludzie bezpośrednio sąsiadując z sobą wiedzą, która piędź ziemi należy do tego, czy innego. Obejść nie rozgraniczają opłotki, nie ma miedzy nimi linii granicznej. Dla człowieka, który tu przybywa…



Ciasna, drewniana zabudowa starego Jordanowa sprzyjała rozprzestrzenianiu się ognia... 

…WSZYSTKO JEST CHAOSEM!



Przede mną nieco z lewej stos zgliszcz przysypanych świeżo spadłym śniegiem. Tu i ówdzie wyzierają spod warstwy śniegu czarne osmolone belki. To zgliszcza zabudowań Gwiazdonika i Friedhabera. Tutaj tajemnicza ręka pierwszy wznieciła pożar.



Byłem potem na zgliszczach stodoły Święchowicza Adama i Anieli Stolarskiej.



Przyznać muszę, że patrząc na ślady ognia, nie pomyślałem o podpalaczu, ale o cudzie, który ocalił miasteczko od zniszczenia. Przecież w tej gmatwaninie drewnianych zabudowań, gdzie dach bezpośrednio dotyka dachu, a ściana ściany, klęska mogła przybrać niespotykane rozmiary. Całe osiedle mogło pójść z dymem. Gdyby ten ogień wybuchł o północy, gdy ludzie śpią, byłby przemienił się dosłownie w żywiołową katastrofę.



Szkody wyrządzone tajemniczymi pożarami w Jordanowie nie są duże. Dla ludzi nawiedzonych klęską, poniesione straty są jednak bardzo znacznym majątkiem. To ludzie biedni. Pieniądz w tych okolicach to bardzo rzadka rzecz.



Potem dopiero, kiedy z ciasnych podwórek wyszedłem na słońce, począłem zastanawiać się, komu zależało na wyrządzeniu krzywdy biednym ludziom.   



SZALENIEC TO CZY ZBRODNIARZ



Oparty o obramowanie drzwi sklepowych, stoi starozakonny kupiec. Kupiec tutejszy, zwłaszcza w rynku, to źródło wszystkich informacji. Styka się z ludźmi, wie niemal o wszystkim, zna tu każdego.

- Cóż mi pan powie o pożarach? – stawiam pytanie wprost.

Popatrzył na mnie oczami starającymi się odgadnąć mój stan, profesję, wiek, słowem jak to mówią – taksował mnie. Widać krótki egzamin wypadł dla mnie pomyślnie.

- Przez ten ogień, to ja jestem chory ciągle. U mnie wszyscy w domu chorują. Ja się ciągle boję. Żeby pan wiedział, jak ja się bałem, jak się paliło u Friedhabera… Proszę pana, ja mam nieduży sklep… Ale to nic. Właściwie to mój cały majątek. Ja wtedy jak na złość miałem sześć flaszek nafty w sklepie. To mogło wybuchnąć. To było tak ciepło, że jasno było jak w dzień… To ja nie wiedziałem, gdzie te flaszki schować. To ja się bałem je wziąć do ręki. Pan rozumie nafta, to się pali… Towar nie można wynieść, bo rozkradną…



Długo w ten deseń lamentował przede mną starozakonny kupiec, malując swój strach na wszelkie sposoby.



- A KTO MÓGŁ TO ZROBIĆ?



- Kto? – Bandyci, zbóje, opryszki!

- Jacy?

- Wiem ja? – pogładził dłonią długą brodę i zamilkł.

- Napisali list, że spalą – rzekł wreszcie.

- Kto napisał list?

- Złodzieje, bandyty, opryszki! – To Pieczara!

- Przecież Pieczara został skazany w poniedziałek na trzy lata więzienia i osadzono go już za kratami.

- Taki to wszystko potrafi. Taki rozbójnik, to nigdy nic nie wiadomo. Zresztą ja jestem prosty kupiec, co ja tam mogę wiedzieć? Ludzie mówią, to ja powtarzam. Ja się jeszcze ciągle boję, ja nie mogę spać.



„Dobrze poinformowane źródło” – zawiodło na całej linii. Jeszcze kilka podobnych pytań i podobnych odpowiedzi i musiałem pożegnać czcigodnego kupca, który na odchodnym powiedział mi jeszcze, że się boi.



Rozglądnąłem się wokoło. Od miejsca pożaru u Friedhabera do sklepu mojego rozmówcy było co najmniej 500 kroków. Biedak bał się o flaszki z naftą stojące w sklepie. Może słusznie… Jak Pan Bóg dopuści…



* * *



Niestety, nie ma dalszej części tego ciekawego reportażu, który pokazuje przedwojenny Jordanów w niezbyt ciekawym świetle, jako biedne, galicyjskie miasteczko, w którym właściwie wszystko może się wydarzyć…




I kolejna informacja prasowa od Pana Stanisława Bednarza,, tym razem z tygodnika „Tajny Detektyw” nr 10, z 10 marca 1935 roku, s. 13, którą zamieszczam wraz z dwoma zdjęciami z postępowania dochodzeniowo-śledczego:



„CZERWONY KUR” NAD SKAWĄ



Zbrodniarz czy szaleniec? Oto problem nad którym głowią się obecnie już nie tylko mieszkańcy małego miasteczka Jordanowa, ale i niemal cała Polska zaintrygowana serią tajemniczych pożarów, które odbiły się czerwonym echem w szerokiej okolicy.



Spokojne, ciche dobrze znane letnikom miasteczko stało się sławne. Smutna to i przykra sława, toteż mieszkańcy Jordanowa wcale nie są z niej dumni. Twardo zaciążyła sprawa ta na ich szarych i niewesołych egzystencjach.



Dziś jest już dobrze. Obecność władz śledczych i skontyngentowane oddziały policji uspokoiły w znacznym stopniu znękaną i żyjącą w stanie stałego zdenerwowania ludność. Dziś wierzą już tutaj wszyscy, że władze wyśledzą sprawcę czy sprawców tajemniczych pożarów, że ustanie wreszcie ten wieczny lęk i niepewność, że jutro, pojutrze zapali się temu lub owemu dach nad głową, tak jak wczoraj czy przedwczoraj sąsiadowi.



Szczegóły są Czytelnikom znane – nie będziemy więc powtarzać ich i odwijać na nowo krwawoczerwonego filmu pożarów jordanowskich.



Krótki więc i stenograficzny wyciąg tej niezwykłej historii: ni stąd ni zowąd zaróżowiło się niebo nad jednym, drugim, trzecim i czwartym domostwem. - Ogień! W krótkich odstępach czasu jeden za drugim. Pożar wyraźnie podłożony jakąś zbrodniczą ręką.



Zbrodniczą? Tu właśnie leży wielka zagadka. Straż Pożarna w Jordanowie otrzymała list, zapowiadający pożar już naprzód. Ponieważ moment grabieży nie wchodzi tu w rachubę, pozostawałaby zemsta. Takie jednak masowe mszczenie się na szeregu ludzi, którzy nic nikomu nie zawinili, jest dość nieprawdopodobne i byłoby samo dla siebie dowodem anormalności sprawcy. Dlatego też władze nie wierzą na ogół pogłoskom utrzymującym się w Jordanowie, które wskazują na znanego bandytę Pieczarę jako sprawcę, tym bardziej, że Pieczara został właśnie w b. tygodniu. Skłaniają się one raczej ku drugiej teorii – sprawcą jest szaleniec, tzw. piroman, a więc obłąkaniec, który pod nieodpartym wewnętrznym przymusem wznieca pożary.



Tak czy owak zagadka zostanie niewątpliwie rozwiązana i Jordanów odetchnie po tygodniach nieprzespanych nocy.



* * *



Niestety – sprawa ta, podobnie jak głośna w XIX wieku sprawa słynnego Kuby Rozpruwacza – pozostaje zagadką do dziś dnia. Być może Kubą Podpalaczem był któryś z kompanów Pieczary. Plotki – o których opowiadał mi mój ojciec - mówią o tym, że być może był to sam Pieczara, który przekupił strażników z aresztu w Jordanowie i wychodził „na robotę”, poczym wracał do pudła…



Być może był to ktoś rzeczywiście jakiś chory psychicznie piroman, który swe piromaniactwo wyładowywał na stodołach w naszym mieście. Może był to jakiś wielbiciel Hitlera, który podpalał żydowskie mienie. Możliwości jest dużo, a jedna bardziej prawdopodobna od drugiej. Tak czy inaczej, zagadka jordanowskiego Kuby Podpalacza nadal czeka na swe rozwiązanie…



Sprawa ta w pewien sposób wiąże się z wydarzeniami, które miały miejsce w innym miejscu i czasie, o czym dalej…