wtorek, 31 lipca 2012

I spadła z nieba Gwiazda Piołun…




Iwan Barykin

Na świecie znajduje się 440 reaktorów jądrowych. 104 z nich w USA. We Francji 59 reaktorów, w Japonii – 53, w Wielkiej Brytanii – 35. W Rosji – 29. Najbardziej zależnym od energii jądrowej krajem świata jest Francja.

Ci wszyscy, którzy pracowali przy likwidacji ostatniej katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej – CzEJ, nazywali to powołaniem na wojnę – wojnę z niewidocznym promieniowaniem, zdolnym do uśmiercenia całej Ludzkości swym jadowitym tchnieniem. Wojnę wygrano, ale za wysoką cenę – w ciągu 26 lat zmarło tysiąc likwidatorów, a ci którzy przeżyli – są do dziś dnia inwalidami.




W sztabie

W tym pamiętnym czerwcu 1986 roku, na drodze z Prypeci – my, dziennikarze z „Wołgogradzkiej Prawdy” – robiliśmy plany: obejrzymy sobie elektrownię i rozerwany wybuchem reaktor, pogadamy z pracującymi tutaj ziomalami. Ale tak się nie stało. Od pierwszego kroku w Strefie dano nam jasno do zrozumienia, że stoimy tutaj na zawadzie i jesteśmy tu tak potrzebni jak piąte koło u wozu.
- Gdzie leziecie, życie wam się znudziło? – ofuknął nas nowy dyrektor CzEJ E. N. Pozdyszew. To nie był tylko przejaw troski o nasze bezpieczeństwo. Wszystko, co dotyczyło bezpośrednich przyczyn i następstw katastrofy zostało dokładnie utajnione.

Do samej elektrowni dostaliśmy się co prawda nie od razu, ale po długim pobycie w Czarnobylu – w sztabie Państwowej Komisji, w którym nam opowiadano długo i nudno, by nas oswoić z następnym i wydarzeniami.
Miałem okazję spotkać się w sztabie z członkami Komisji: z akademikiem W. A. Legasowem, który znajdował się tutaj od pierwszego dnia po katastrofie i z innymi uczonymi z Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa, instytutów fizyki Ziemi, biofizyki i genetyki RAN[1]

Na nas, poza towarzyszami z KGB, nikt nie zwracał uwagi: siedzą jacyś faceci i kopią się w papierach. Ja puszczałem wszystko mimo uszu, o czym oni dyskutowali, i tylko włączyłem dyktafon, który miałem w kieszeni. W tych sporach przewodził akademik Legasow.

Padł system…

- W toku eksperymentu rozpoczętego 25 kwietnia, planowano zbadanie możliwości turbogeneratora do wytwarzania energii elektrycznej w przypadku sytuacji krytycznej – mówił akademik Legasow. – Operatorzy stopniowo zmniejszali moc reaktora i w południe doszli do połowy jego mocy. Wieczorem przerwano zniżanie mocy reaktora, żeby zabezpieczyć dostawę energii elektrycznej do sieci. A po godzinie 23:00 znowu zaczęto zmniejszać moc. Przy jej zniżeniu do 700 MW powinien zadziałać system awaryjnego wyłączenia reaktora, ale nie zadziałał… Czy mówię niezrozumiale młody człowieku? – wbił we mnie wzrok spoza okularów.

Pokręciłem głową. Walerij Aleksiejewicz zaczął ponownie przemierzać swój gabinet tam i z powrotem.
- Tak więc, koledzy – rzekł Legasow – nie rozumiemy, dlaczego zaczęły się spadki wskazań systemów pomiarowych i dlaczego miał miejsce skokowy spadek mocy do zera. Operatorzy starali się zwiększyć ją do 200 MW, ale ona się nie podnosiła. Wtedy oni wcisnęli guzik awaryjnej ochrony, w rezultacie czego 178 prętów sterujących powinno opuścić się do aktywnej strefy i zgasić reakcję łańcuchową i tym sposobem wyłączyć reaktor. Ale pręty opuściły się tylko do połowy i rozpoczął się rozruch reaktora, słowem niekontrolowany skok reaktywności i mocy reaktora, i 26 kwietnia doszło do silnego wybuchu, który zdmuchnął jak pyłek wielotonową pokrywę reaktora. Nie zadziałało „zabezpieczenie od idioty”, bowiem operatorzy na początku eksperymentu wyłączyli system awaryjnego chłodzenia reaktora. Drugi wybuch uszkodził obudowę całego bloku energetycznego reaktora. Wszystkie światła zgasły, ale pojawiło się zagadkowe świecenie…

Piorun kulisty?

- Nie było tam niczego dziwnego – przerwał akademikowi pracownik Instytutu Fizyki Ziemi E. W. Barkowskij. – To był tylko piorun kulisty, który wleciał do hali maszyn.
- A skąd on się tam wziął? – zaperzył się akademik.
Obecni uśmiechnęli się: znowu uczeni skoczyli sobie do oczu!
Tymczasem Barkowskij kontynuował:
- Reaktor stał się epicentrum silnego antycyklonu i trzęsienia ziemi. To odnotowało wiele sejsmografów. Rzecz w tym, że CzEJ została zbudowana na uskoku tektonicznym Prypeckiej Grzędy – wbrew zastrzeżeniom geologów. Trzęsienie ziemi, antycyklon, a potem piorun kulisty, które uszkodziły aparaturę…
- Spełniło się proroctwo apostoła Jana – mój sąsiad przerwał zapadłe nagle milczenie. – To właśnie o tym mówi się w jego Objawieniu czyli Apokalipsie:  I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun. I trzecia część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie. (Ap 8,10-11)
- Nie odkrył pan niczego nowego, panie kolego, chociaż wiele rzeczy się pokrywa ze sobą – uśmiechnął się akademik. – Piołun, to po ukraińsku „czarnobyl”, woda w Prypeci wciąż jest radioaktywnie skażona. Nie bardzo tylko wiadomo, skąd się wzięła tam wielka gwiazda?
- Walerij Aleksiejewiczu – głos zabrał pułkownik KGB – mieszkańcy Prypeci, których obudził wybuch, ujrzeli nad elektrownią nieznany obiekt latający, w kształcie ognistej kuli. Zdążył ją sfotografować miejscowy fotoreporter.



UFO nad CzEJ

Oto, co zeznaje starszy dozymetrysta z komórki kontroli radiometrycznej CzEJ Warickij i jego kolega Samojlienko, których poderwano alarmem już po eksplozjach:
- Ujrzeliśmy na niebie ognistą kulę w kolorze jasnożółtym, podobnego do jasnego mosiądzu. Miał on średnicę jakichś 6-8 metrów. Obiekt znajdował się na wysokości około 300 metrów nad reaktorem i naraz wystrzelił w kierunku elektrowni dwa promienie. W tym czasie my wykonaliśmy dwa pomiary promieniowania przy pomocy dozymetru. Pierwszy z nich wykonaliśmy, kiedy znaleźliśmy się w polu widzenia rozwalonego reaktora. Przyrząd pokazał nam 3000 μR/h. Drugi pomiar wykonaliśmy wtedy, kiedy zgasł promień emitowany przez obiekt. Tym razem dozymetr pokazał wartość 800 μR/h… Jak twierdzą specjaliści, w epicentrum eksplozji, gdzie natężenie promieniowania wynosiło ponad 1000 R/h, UFO zbił poziom radiacji do 250 R/h.

Nieprzyjacielski atak

- My nie wykluczamy wykorzystania przez potencjalnego nieprzyjaciela laserowej broni radiacyjnej (działa laserowego – przyp. aut.) z pokładu satelity wojskowego – kontynuował pułkownik. – Po katastrofie w CzEJ spróbowaliśmy zebrać próbki gleby w 30-kilometrowej strefie wokół reaktora. Wysunięto także przypuszczenie, że przyczyną awarii aparatury kontrolnej reaktora, stał się zwyczajny atak falami radiowymi o wysokiej częstotliwości z radaru jakiejś ultra tajnej stacji r/lok., znajdującej się niedaleko stąd.
- Po tym, co tutaj zaszło, jestem w stanie uwierzyć we wszystko: w UFO, w radar i wizje apostoła Jana – rzekł w zamyśleniu Legasow. – Ale niech pan pozwoli, pułkowniku, nam samym osądzić, co się właściwie stało. Jestem skłonny uznać, że grafitowe bloki reaktora i kanały w których znajdowały się pręty paliwowe i sterujące mają cały szereg wad konstrukcyjnych…

To zdanie wygłoszone przez akademika stało się znane A. P. Aleksandrowowi, konstruktorowi reaktora, który przed katastrofą przysięgał przed całym narodem, że reaktor jest na 100% bezpieczny. Doprowadzi to do zerwania stosunków pomiędzy nimi do konfliktu, w który zostało zamieszanych wielu uczonych. Kiedy Legasow dostał niebezpieczna dla zdrowia dawkę promieniowania, to wrócił do Moskwy, w pewnych kręgach zaczęto przeciwko niemu nagonkę, która doprowadziła go do samobójstwa – powiesił się w swym mieszkaniu 27 kwietnia 1988 roku, w drugą rocznicę katastrofy w CzEJ.

Wygnanie z „Edenu”

W czasie budowy „sarkofagu” nie widzieliśmy nikogo, poza dźwigowymi pracującymi w maszynach zabezpieczonych grubymi ołowianymi płytami. Poza tym podjeżdżały tam betoniarki. Na dachu reaktora młodzi żołnierze zrzucali przy pomocy łopat kawałki radioaktywnego paliwa…

Nie mieli żadnej odzieży ochronnej tylko ołowiane fartuchy nałożone na mundury, a na twarzach maski. Oni mogli dosłownie w czasie kilku sekund znajdować się na dachu, gdzie promieniowanie przewyższało 1000 R/h.[2] 

Także i my na własnej skórze odczuliśmy skutki napromieniowania: chrypka, zmiana głosu, drapanie w gardle, łzawienie oczu. Maseczki na twarzy chroniły tylko od pyłu. Spoza szumu silników maszyn nie usłyszeliśmy podjeżdżającego BTR i czyjegoś okrzyku. Wzdrygnąwszy się od nieoczekiwanego dźwięku zobaczyliśmy tego samego kagiebistę, którego spotkaliśmy w Sztabie PK, a który wręczył nam zalane w plastyk przepustki z czerwonym paskiem na ukos i napisem „Wstęp wszędzie”.
- Natychmiast opuśćcie obiekt! – rozdarł się kapitan – życie wam niemiłe!? Skórki dostaniecie przy odjeździe! Już ja się o to postaram!

Po paru dniach powtórzyliśmy wyjście na stację wychodząc z założenia, że prace likwidatorskie są po prostu „na wariackich papierach” – zrzucanie radioaktywnych fragmentów paliwa w dół. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć do wnętrza reaktora, w którym pracowali ludzie w temperaturze +50°C. Nam udało się zajrzeć do szybu od średnicy 1,6 m. Likwidatorzy poruszali się w nim skuleni we dwoje.

W ciągu sekundy zrobiłem się mokry jak mysz, było tam strasznie gorąco. Miałem tylko jedno życzenie – jak najszybciej stąd uciec. No ale jak stąd uciekać nie dowiedziawszy się, dlaczego właśnie tak się dzieje? Zadaliśmy to pytanie jednemu z likwidatorów – pogroził nam palcem, ale potem zawołał starszego dozymetrystę. Na nasze szczęście okazał się nim nasz krajan J. I. Kosariew (późniejszy przewodniczący Wołgogradzkiej Obłast’nej Organizacji Związku Inwalidów z Czarnobyla).

Okazało się, że w szybie betonują ścianę pod fundamentem reaktora, kładą rury, którymi będzie płynął ciekły azot (-196°C) dla jego schłodzenia. Boże uchowaj, jak ciekłe paliwo nuklearne przecieknie przez ścianę reaktora… Poza rurami szybem biegną także kable elektryczne do oświetlenia i przyrządów pomiarowych.

Wkrótce powróciliśmy do domów, kiedy skończyła się nasza dwutygodniowa podróż służbowa. Wyjeżdżaliśmy z uczuciem spłaconego długu, choć nie rozwiązaliśmy do końca tajemnicy wybuchu w czwartym bloku. I najprawdopodobniej na zawsze pozostanie to tajemnicą XX wieku.

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 17/2012, ss.16-17

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©          


[1] Rosyjska Akademia Nauk – dawniej Akademia Nauk ZSRR.
[2] Dawka śmiertelna LD100 wynosi 6-7 Sv czyli  >500 R/h.