niedziela, 21 października 2012

Tajemnica Meteorytu Jamajka 1862-08-10 (1)





Po raz pierwszy ze sprawą Meteorytu Jamajka 1862-08-10 zetknąłem się na łamach bydgoskich „Faktów” (było kiedyś takie czasopismo społeczno-kulturalne, zanim doszło do powszechnego schamienia) w 1988 roku. Wtedy nie poświęciłem temu specjalnej uwagi, bowiem Mistrz Lucjan Znicz-Sawicki podawał zawsze bardzo dużo faktów i w ich powodzi sprawa ta jakoś mi umknęła. Może dlatego, że trąciła myszką – wszak dzieliło ją ode mnie ponad 120 lat – a może dlatego, że to, co przekazał nam Mistrz było zbyt niewiarygodne, by było prawdziwe… Przeczytałem to i szybko zapomniałem, aliści sprawa powróciła jak bumerang, bo w tym roku otrzymałem ksero oryginalnej relacji o tym wydarzeniu, zamieszczonej w książce pt. „Pisma Józefa Supińskiego”, Gebertner i Wolff, Warszawa 1883, tom I, ss. 297-306.

Kim był Józef Supiński? W Wikipedii na jego temat piszą tak:

Józef Supiński (ur. 21 lutego 1804 w Romanowie koło Lwowa, zm. 16 marca 1893 we Lwowie) - polski naukowiec i ekonomista, przedstawiciel polskiego nurtu ekonomii klasycznej.
W swoich pracach skupiał się przede wszystkim na konieczności podjęcia reform gospodarczych na ziemiach polskich. Był też znanym polskim socjologiem. Pierwsze pokolenie socjologów polskich kształciło się na jego dziełach, popularyzowało jego dorobek. Supiński zainteresowany w szczególności światem ludzi, traktował go jako fragment Wszechświata. Starał się odnajdować działania praw przyrody w społeczeństwie i odkrywać prawa rządzące społecznym współżyciem i rozwojem społecznym. Twierdził, że praca jest zasadniczym celem i zadaniem człowieka prowadzącym do postępu, ponieważ ona stwarza wszystkie wartości.
Walczył w powstaniu, zapoznał się z filozofią pozytywistyczną - praca u podstaw. Uważał, że dzięki socjologii Polska może wybić się na niepodległość.
Od 1865 był członkiem honorowym Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Od 1873 należał do Akademii Umiejętności w Krakowie. Był też doktorem honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego i honorowym obywatelem Lwowa (1877).
W okresie międzywojennym we Lwowie jedna z ulic nosiła jego imię (prostopadła do ul. Mochnackiego). W Warszawie ulica Józefa Supińskiego (pasaż pieszy) znajduje się w dzielnicy Stara Ochota, pomiędzy ul. Maurycego Mochnackiego i ul. Akademicką. We Wrocławiu ul. Józefa Supińskiego biegnie prostopadle do ulicy Kobierzyckiej.
Dzieła Supińskiego:
v "Myśl ogólna fizjologii powszechnej" 1860; wersja cyfrowa
v "Szkoła ogólna fizjologii powszechnej" 1862;
v "Szkoła polska gospodarstwa społecznego" 2 T. 1862-1865 wersja cyfrowa
v "Pisma Józefa Supińskiego." cztery tomy

Tyle Wikipedia. Przypomnienie przyszło ze strony Redakcji „Nieznanego Świata”, do którego przesłał te kserokopie Pan Stefan C. z Łodzi z prośbą o przypomnienie tego niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce równo 150 lat temu. A oto, co pisze o nim sam Józef Supiński:

D. 5. Str. 81.
Gdy mi się przesunęło przez myśl przypuszczenie, że jak istoty organiczne na ziemi, tak pojedyncze ciała niebieskie w ogromnym przestworze wszechświata, muszą przebywać pewne okresy życia i niknąć jak one, odstępując innym ciałom pierwiastki, które w ich skład wchodziły; nie sądziłem podówczas, aby po upływie lat kilkunastu dziwny, a po raz pierwszy dostrzeżony pojaw przerody, przyszedł wesprzeć przypuszczenie moje. „Indepedence belge” z dnia 10 kwietnia 1863 podaje zajmujący w tej mierze opis, którego treść udzielam czytelnikom moim.
Spostrzeżenie, z którego tu zdamy sprawę, zrobił w sierpniu r. 1862 w Jamajce w pobliżu Port-Royal uczony Anglik Dr. Hopkins, członek stowarzyszenia naukowego w Kingstown. Pamiętnik bardzo zajmujący, który o tym przedmiocie napisał Dr. Hopkins, umieszczony jest w roczniku tegoż stowarzyszenia z r. 1862: „Proceedings of the Kingstown Assoc., Vol. XII. 1862”. Gdyby nie autentyczność źródła tak szanownego, gdyby nie powaga świadectw przytoczonych przez Dra Hopkins, czytelnik mógłby posądzić tego uczonego, że to co nam dał w swoim opisie, jest tylko igraszką przywidzenia. Ależ tak nie jest, przewertowawszy bowiem uważnie ten pamiętnik, przyznać musimy, że Dr. Hopkins w sądzeniu o rzeczy powoduje się roztropnością i nawet zbytniem może powstrzymywaniem się; że w całej rozprawie wnioski swoje ma tylko za prawdopodobne, chociaż nam wydają się one mieć widoczne piętno prawdy czyli pewności.
Większą połowę pamiętnika Dra Hopkins zajmują akta wierzytelne, jakoto:
1.         Oświadczenie dziewiętnastu mieszkańców Port-Royal i Kingstown, z których jedni widzieli jak spadał aerolit, o którym tu mowa, drudzy zaś dopomagali przenieść go do doktora, inni nareszcie przypuszczeni zostali w jego gabinecie do szczegółowego zbadania aerolitu.
2.        Rozbiór chemiczny trzech chemików, którzy zajmowali się tą substancyą meteoryczną.
Część pamiętnika poświęcona samemu opisowi, chociaż w każdym szczególe swoim nader zajmująca, jest tak obszerna, że jej tu w całości podać nie podobna; musimy poprzestać na skróceniu, ile możności treściwem i dokładnem, i tylko najważniejsze ustępy dajemy w dosłownym przekładzie:
„Dnia 10 sierpnia 1862 o godzinie pół do dwunastej wieczór, w powrocie do Port-Royal płynąłem małą rzeczką Sixtien Mile-Walk przy mnie był przewielebny Jan Ergail i jego szwagier W. Yorel, sędzia w Linguania-Side. Niebo było całkiem pogodne, a mimo jasności, z jaką księżyc przyświecał od zachodu, rozróżniałem wyraźnie gwiazdy 4-tej wielkości. Wzrok mój zwrócony był ku zenitowi na przepyszną gwiazdę spadającą, która przebiegała właśnie konstelacyę Kasyopei, gdy oto naraz spostrzegam spuszczającą się raptownie ku nam kulę świecącą, której średnica wydawała mi się wielkości dwóch trzecich części średnicy księżyca. Czerwono zadymiona w pierwszej części swego biegu, przybrała nagle białość świetną; wtedy jak gdyby po zatrzymaniu się przez pół sekundy (Ta chwila zatrzymania się, fizycznie nie do wytłumaczenia,, pochodzi bez wątpienia ztąd, że oko nie przestaje mieć wrażenia przedmiotu świecącego, chociaż ten przedmiot przestał już wywierać działanie na błonę nerwową oka. Trwanie tego wrażenia podają fizyjologowie na 1/3 sekundy ), rozprysła gwałtownie a raptownie, rzucając promienie w kierunku trzech głównych stron świata. W sześć do ośmiu sekund po tern zjawisku usłyszeliśmy o jakich pięćdziesiąt kroków za nami łomot gałęzi zgruchotanych i uderzenie ciała ciężkiego, spadającego na grunt pulchny. W tej samej prawie chwili huk mocnego wybuchu doszedł uszu naszych, powstał tedy ten huk ponad naszemi głowami w odległości niemal pionowej, o półtorej mili angielskiej (niemal 1/3 mili austr.). Gdyby to ciało spadło było ze spoczynku ruchem jednostajnie przyspieszonym, nie byłoby w ośmiu sekundach przebyło jak tylko 1/5 część mili angielskiej (około 170 sążni austr.); snać, iż wyruszając z swego miejsca, ożywione już było znaczną siłą ruchu. W tem miejscu autor roztrząsnąwszy związek fizyczny, jaki mógł zachodzić między gwiazdą spadającą (Nigdzie w opowiadania swojem nie mówi Dr. Hopkins, czy tejże samej nocy dostrzegł był gwiazdy spadające w znacznej liczbie. Milczenie jego w tym przedmiocie zastanawia nas, bo wszystkim meteorologom wiadomo, że właśnie około 10-go sierpnia pojawiają się gwiazdy spadające i bolidy liczniej i częściej niż zwykło. Prawda, że już od kilku lat w Europie pojawy te znacznie się przerzedziły, ale rzecz ta nie ma się tak samo na drugiej półkuli, a przynajmniej w Ameryce Północnej.), a jednoczesnem prawie pojawieniem się bolidu, któryto związek wydaje mu się wątpliwym, tak dalej rzecz prowadzi:
Ja i moi dwaj towarzysze skierowaliśmy się ku miejscu, w którem przypuszczaliśmy, że padł aerolit, i niebawem spostrzegliśmy okazały krzak ziela indygowego, przywalony i do szczętu na kawałki zsiekany. Tuż obok, w gruncie lekkim i wilgotnym wgłębiona była masa czarna, której część wystająca, przedstawiała powierzchnię nieforemną, cokolwiek większą niż sążeń (yard) kwadratowy angielski (niemal ćwierć sążnia kwadratowego austr.), a mającą wysokość 11 cali.
Chciałem korzystać z ostatnich promieni, które nam księżyc z ukosa przesyłał, aby zbadać przedmiot zbliska; ale W. Torel zwrócił uwagę moje, że zadanie to, aby było należyte, wymaga jasności światła dziennego. Z przenikliwością sędziego śledczego, mającego rozpoznać sprawę dodał on, że po ciemku depcąc ziemię, moglibyśmy niechcący zatrzeć jakie bardzo cenne ślady, mogące być wskazówką sposobu, w jaki spadł meteor. Uznając słuszność tej uwagi, cofnęliśmy się o kilka kroków; wprzód jednak przekonałem się, że temperatura masy była daleko niższa, niżelim się mógł domyślać, pomnąc na kolor różowy , w jakim widzieliśmy ten meteor w chwili wybuchu; prawda że masa była na tyle gorącą, że nie mogłem jej dotknąć ręką; atoli grunt wilgotny wydawał z siebie parę tak słabą, że dostrzedz ją można było tylko w kierunku promieni księżyca. Sądzę, że temperatura w pięć minut po spadnięciu aerolitu nie przenosiła 220 stopni Fahrenheita (84 stopnie Raeumura).

CDN.