sobota, 10 listopada 2012

SSGN K-141 „Kursk” w oceanie kłamstw (2)


Wrak K-141 "Kursk" na suchym doku


Kłamstwo o ratunku czy ratunek w kłamstwie?

Katastrofy o takiej skali nie da się ukryć. W poniedziałek, 14 sierpnia, oświadczono, że na okręcie miały miejsce problemy techniczne i w niedzielę, 13 sierpnia, on osiadł na dnie. Operacja ratunkowa zaczęła się więc od dwóch kłamstw: po pierwsze – SSGN nigdy nie kładą się na dnie. Po drugie – powiedziano, że broni jądrowej na pokładzie nie było. A przecież żaden okręt nie wychodzi w morze bez swojego uzbrojenia nawet na ćwiczenia. Poza tym zachodnie źródła twierdzą, że mała rosyjska łódka podwodna czy batyskaf z drużyną ratowniczą na pokładzie zbadała Kurska już 12 sierpnia.

Wtedy też szef sztabu Floty Północnej admirał Molcak oświadczył, że załoga wciąż daje znaki życia stukaniem w kadłub sztywny okrętu i ma dostateczny zapas tlenu na 10 dób. 11 krajów NATO zaproponowało Rosji swoją pomoc w operacji ratunkowej. Kierownictwo państwa odpowiedziało oświadczeniem w którym wyjaśniło, że Flota Północna ma dostateczne środki i doświadczenie. Tym niemniej nie było żadnych prac. Podobno przeszkadzały silne prądy, przechył okrętu, zerowa widzialność w wodzie i wzburzone morze. Jednakże brytyjscy i norwescy ratownicy, których dopuszczono na miejsce katastrofy po 10 dniach, czegoś takiego nie zaobserwowali. Co więcej, kategorycznie zabroniono im podpływać do dziobu okrętu. Według oświadczenia dowodzącego norweską flotą admirała Skorgena, wszystkie słowa rosyjskiego dowództwa okazały się być kłamstwem – luk awaryjnej śluzy udało się otworzyć w ciągu 25 minut. Niestety – wszyscy podwodniacy już nie żyli, a okręt był wypełniony wodą.  

Kiosk K-141


Na progu III Wojny Światowej…

Jest najzupełniej oczywiste, że gdyby Rosja zezwoliła Brytyjczykom na posadzenie samolotu ze sprzętem ratowniczym np. w Siewieromorsku, a nie transportować je morzem przez cały tydzień z Norwegii, to część załogi Kurska można by było uratować. Ale bez żywych świadków dalece łatwiej było wybrać oficjalną wersję tragedii. Na samym początku były dwie. Marynarze mówili o kolizji z obcym okrętem podwodnym i o możliwym ataku torpedowym. Tymczasem urzędnicy państwowi zaczęli forsować tezę o wybuchu starej torpedy.

W międzyczasie, w czasie tygodnia po katastrofie rosyjscy marynarze znaleźli nieopodal miejsca gdzie zatonął Kursk, awaryjną boję wypuszczoną przez obcy okręt podwodny. Była ona biało-zielona, zaś rosyjska marynarka wojenna używa biało-czerwonych… Ponadto Kursk nie mógł wypuścić w ogóle takiej boi, bowiem nawet nie było z niej zdjęte fabryczne zabezpieczenie…!

I dalej. W burcie K-141, w miejscu, gdzie przebiega gródź pomiędzy I a II przedziałem, zauważono podłużne rozdarcia, które mógł pozostawić swymi sterami poziomymi inny okręt podwodny. Poza tym znaleziono w kadłubie rosyjskiego SSGN otwór nieznanego pochodzenia, którego krawędzie były wgięte do wewnątrz (jest on widoczny na poszyciu prawej burty także na zdjęciach wykonanych po podniesieniu Kurska i umieszczeniu w suchym doku). Niektórzy specjaliści wprost wskazali na jego podobieństwo z otworami robionymi przez amerykańskie torpedy MK-48. Trzeba tutaj znów przypomnieć o amerykańskich okrętach USS Memphis i USS Toledo szpiegującymi te ćwiczenia. (Zob. - http://wszechocean.blogspot.com/2012/06/k-141-kursk-amerykanie-jednak-zatopili.html - przyp. tłum.)

USS Memphis obserwował K-141 z dużej odległości. Ale USS Toledo mógł całkiem blisko kręcić się koło Kurska, w celu sprawdzenia hałaśliwości swoich systemów napędowych. Na takich niewielkich w sumie głębokościach jest to niebezpieczne. Jest tam wiele martwych stref dla sonarów, wiele mielizn, a co za tym idzie mało miejsca na manewrowanie. W czasie jednego ze skrętów, załoga Toledo mogła źle obliczyć odległości i staranować Kurska dosłownie przeorując jego kadłub lekki sterami głębokości. Sądząc po faktach, incydent ten nie przeszedł niezauważony na okręcie flagowym i dlatego właśnie w powietrze poderwano samoloty ZOP.

Wiadomo, że niektóre typy amerykańskich okrętów podwodnych SA obliczone na to, że nawet po tego rodzaju staranowaniu jednostki jej załoga jest w stanie walczyć o przetrwanie. Choć z drugiej strony istnieje ogromna różnica w gabarytach obu jednostek: Kursk odniósł uszkodzenia, ale Toledo musiał literalnie „odpełzać” z miejsca kolizji. W takiej sytuacji, dowódca drugiego amerykańskiego okrętu powinien był zabezpieczyć odwrót swych kolegów, bowiem Rosjanie mogli uznać ten taran za umyślną próbę ich zatopienia. (I kto wie, czy dowódca Memphis uprzedzając wypadki nie wystrzelił torpedy, która trafiła Kurska pomiędzy I a II przedziałem… - uwaga tłum.) Za potwierdzeniem powyższego mówi taki fakt: w rękach jednego z oficerów Kurska znaleziono klucz od sejfu z kodami do skrzydlatych rakiet Granit. Potem nastąpił pierwszy wybuch. Być może Amerykanów przeraził dźwięk otwieranej wyrzutni torpedowej, może być, że strzelili pierwsi. Oni mieli wszelkie podstawy, by bać się wystrzelenia Szkwału, przed którym nie ma możliwości się uchylić...


Zdemolowane wnętrze okrętu


Tajemnica I przedziału

Skutki trafienia torpedą MK-48 praktycznie są trudne do przewidzenia. Ale w przedziale torpedowym Kurska na pewno zaczął się silny pożar. To właśnie on mógł doprowadzić do eksplozji torped w I przedziale, w tej liczbie także torped Szkwał, charakteryzujących się wielką siłą rażenia. Dziobowa część Kurska była właściwie zniszczona, a okręt werżnął się w dno. Także Memphisowi dostało się falą uderzeniową tego wybuchu. Do tej wersji wydarzeń przychyla się kmdr Witalij Docenkow swej książce pt. „Kto ubił «Kursk»?”

Rosyjscy wojskowi, rzecz jasna, próbowali namierzyć amerykańskie atomowce. Częściowo potwierdza to adm. Skorgen twierdzący, że 12 sierpnia samoloty ZOP Floty Północnej niejednokrotnie latały wzdłuż wybrzeży Norwegii, a rosyjskie dowództwo jakoby oświadczyło mu, że poszukuje uszkodzonego okrętu należącego najprawdopodobniej do USA. USS Memphis został odnaleziony w doku remontowym w porcie Bergen. Zaś niezauważony przez nikogo USS Toledo poszedł do remontu wkrótce po dopłynięciu do Stanów Zjednoczonych.

Ale nie można twierdzić jednoznacznie, że wszystko stało się tak, jak opisano powyżej, jednakże wersja z uczestnictwem w katastrofie amerykańskich okrętów podwodnych jest w pełni wiarygodna. Podobnie, że rosyjska strona nie zdecydowała się wnosić pretensji w stosunku do USA, by załagodzić możliwy konflikt. Przecież w przeciwnym wypadku byłby to krok w kierunku III Wojny Światowej. Kurska podniesiono z dna i utylizowano jego wraka. Zasłona tajemnicy szczelnie go spowijająca na pewno nie będzie podniesiona. Do dziś dnia nie opublikowano przedśmiertnych notatek marynarzy, którzy jeszcze żywi przebywali w IX przedziale co najmniej do 15 sierpnia. Nie opublikowano zapisów „czarnych skrzynek” ani zapisów w dzienniku okrętowym. No i sama historia podniesienia wraku tylko zaplatała sprawę jeszcze bardziej, zamiast rzucić na nią snop światła. Licencję na ta pracę dostała holenderska firma Mammut – jedyna kompania, która zgodziła się podnieść wrak bez przedziału torpedowego, który to został wysadzony w powietrze na dnie morskim przez wojskowych rosyjskich w rok później. Jak wiadomo, w największej tajemnicy. Jakimi by nie były rzeczywiste przyczyny katastrofy, ich śladów należało szukać w I przedziale. Ale rosyjskiej marynarce wojennej wygodniej jest utajnić wszystko, co związane jest z tym wydarzeniem…

Detal kadłuba K-141 wskazujący na silną eksplozję wewnątrz okrętu


Znaki zapytania nad wrakiem

Katastrofa Kurska ma to do siebie, że wciąż jest więcej pytań, niż odpowiedzi. Istnieje kilkadziesiąt wersji i hipotez, które kiedyś przedstawiłem w innym swoim materiale i który przypomnę, i żadna nie odpowiada na podstawowe pytania. Oczywiście są ludzie, którzy znają prawdę, ale jak w przypadku wielu dziwnych zdarzeń – dziwnych dla pospólstwa, nie dla tych, którzy nim rządzą – ta prawda będzie na długo (a kto wie, czy nie na zawsze) pogrzebana w sejfach służb i rządów i zapieczętowana racją stanu. Nie ma się co dziwić – tak było w przypadku śmierci gen. Władysława Sikorskiego, tak jest w przypadku śmierci 96 Polaków w Smoleńsku, tak jest w przypadku katastrofy MS Costa Concordia, RMS Titanic, i tak jest w przypadku katastrofy Kurska. Za wszystkimi tutaj wymienionymi katastrofami stoi nade wszystko ludzka brawura, chciejstwo, głupota i niekompetencja. No i racja stanu, która nie pozwala na to, by wyszły na jaw rzeczy kompromitujące państwa czy potężne przedsiębiorstwa. To wszystko wpisuje się w to, co napisał Hermann Zdzisław Scheuring w swej książce „Czy królobójstwo?”: Istnieją archiwa tajne, do których profani nie mają przystępu, a których tajemnice nie przedawniają się nigdy.

I tak właśnie jest i będzie w przypadku Kurska, bo jest to kwestia prestiżu Floty Północnej. Dlatego długo jeszcze nikt nie pozna prawdy, chyba że ktoś przed śmiercią w Rosji czy Stanach „puści farbę” i opublikuje swe wspomnienia z fatalnego sierpnia 2000 roku...

Ale na to jeszcze długo poczekamy.      

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 33/2012, ss. 22-25
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©