sobota, 29 grudnia 2012

Zamilknąć na zawsze! (Jeszcze o Semipałatyńskim Poligonie)


Atomowy koszmar Zimnej Wojny...


Aleksandr Kursakow

6 listopada 1947 roku, W. M. Mołotow oświadczył, że ZSRR posiada w swym arsenale bombę atomową. Kręgi naukowe USA określiły tą informację jako blef. Amerykanie uważali, że ZSRR odkryje sekret rozbicia atomu dopiero w 1952 roku…

2500 semipałatyńskich Hiroszim generałowie i akademicy opisują w swoich książkach jako „postęp naukowy” i „przezwyciężenie”. Ja opowiadam o tym z punktu widzenia zwykłych ludzi, na których grzbietach wyniesiono te wszystkie sukcesy… (Artykuł ten koresponduje z materiałem zamieszczonym na moim blogu - http://wszechocean.blogspot.com/search?q=poligon+atomowy)  


Taka służba


W kwietniu 1960 roku Barnaułski Pułk Rakiet Przeciwlotniczych został poderwany alarmem i skierowany na Poligon Semipałatyński. Dla rakietowców wokoło był to zwyczajny step. Dla dowództwa Poligonu – Pola Doświadczalne do badań broni jądrowej. Każda zmiana wypełniała swoją misję i nawet nie raczyła o tym zawiadamiać ludności cywilnej tam zamieszkałej.

Jesienią 1960 roku, w miejscu dyslokacji dywizjonów, budowlańcy z BIB zbudowali koszary i domy mieszkalne. Oficerom nakazano przemieszczenie swych rodzin na nowe miejsce służby. Mój ojciec służył w 5. dywizjonie rakiet przeciwlotniczych (5. drplot.) WOPK. W naszym języku nazywało się to „kropką”.

Nasza rodzina mieszkała w „kropce” i 30. Sektorze poligonu od 1960 do 1968 roku.

W latach 1961 – 1962 na Poligonie Semipałatyńskim ZSRR przeprowadził najdłuższą w świecie serię najsilniejszych naziemnych wybuchów jądrowych. (Wyjaśniam Czytelnikowi, że doświadczalne  wybuchy nuklearne dzielą się na: naziemne, podziemne, napowietrzne, wysokościowe i kosmiczne – przyp. tłum.) W ciągu dwóch lat na Polu Doświadczalnym przeprowadzono 72 testy jądrowe. 

W czasie testowych eksplozji rodzinom rakietowców nakazywano otwierać drzwi i okna, wyjąć z pomieszczeń i odejść od budowli na bezpieczna odległość. Wiele razy staliśmy nieopodal naszych domów i obserwowaliśmy oślepiające błyski i obłoki powybuchowe. Widzieliśmy podnoszące się grzyby i kule ognia. Słyszeliśmy grzmoty i czuliśmy ciosy fal uderzeniowych. Fala uderzeniowa za każdym razem wybijała szyby i tłukła szkła w domach i koszarach.

Dyslokacja 5. drplot w bezpośredniej bliskości od pól doświadczalnych poligonu atomowego było przestępstwem, a tym bardziej osiedlenie tutaj kobiet i dzieci, i to jeszcze przed najsilniejszą w historii serią naziemnych wybuchów jądrowych! W cywilizowanym kraju coś takiego byłoby niemożliwe (nieprawda – amerykańskie doświadczenia z bronią jądrową w latach 40. i 50. także były prowadzone na ludziach, że wspomnę np. Operation Big Smokey – uwaga tłum.). Ale w naszym kraju podobne „cuda” nie były rzadkością. My mieszkaliśmy i odpoczywaliśmy tam, gdzie dozymetryści chodzili tylko z przyrządami…

Wieża na której odpalono pierwszą radziecką bombę atomową


„A co wy tutaj robicie?”


W 1962 roku przyjechało do nas jakieś wysokie naczalstwo. Karawana czarnych wołg zajechała prosto przed „kropkę”. Zobaczyli kobiety i dzieci:
- A co wy tutaj robicie?
- My tutaj mieszkamy.
- Natychmiast wsiadajcie do samochodów, zaraz będzie wybuch!

Wsadzili nas w wołgi i zawieźli do miasta Kurczatow. Już podjeżdżaliśmy do miasteczka, kiedy ujrzeliśmy błysk eksplozji.

Dziewczynka z sąsiedztwa Natasza Kabanowa upadła na siedzenie samochodu i zakryła twarz rękami.
- Co ci jest, dziewczynko?
- Wujaszkowie, zakrywajcie twarze bo was poranią odłamki!
- Nie bój się dziewczynko, tutaj już jest bezpiecznie.

Wysadzili nas nieopodal hotelu. Przenocowaliśmy w nim, a rankiem poszliśmy się dowiedzieć, jak wrócić do domu. A potem były całe serie testów i wiele razy staliśmy obok swoich domów i oglądaliśmy płonące niebo nad Obszarem SZ (Ш), i czekaliśmy aż wybije okna naszych domów. Słuchaliśmy skrzypiącego huku nuklearnej eksplozji. Ale więcej nami się nikt nie interesował, tylko od czasu do czasu przyjeżdżali dozymetryści – milcząc przeprowadzali swe pomiary, a surowi czekiści przypominali o obowiązku wieczystego milczenia.

Nie wypełniłem ich nakazów.


Nasza „kropka”


Nasza „kropka” znajdowała się o 30 km od miasta atomowców, które w różnych czasach i różnych zdarzeniach nazywało się: Moskwa-400, Bierieg, Koniecznaja, Semipałatyńsk-21 czy Kurczatow.

W odległości 18 km od nas rozpościerał się Obszar SZ, a zaraz za nim znane Pole Doświadczalne. Nad nim miały miejsce wybuchy jądrowe w atmosferze. Do dziś dnia nikt nie wie, ile właściwie zdetonowano tam bomb A. Jedni mówią o 123, drudzy o 116 eksplozjach. Tak czy owak – było tego dużo.

Głównym miejscem „kropki” było stanowisko startowe. Rakietowy kompleks plot. S-75 był w tych czasach nowoczesną i groźną bronią. On „widział” wszystko dookoła na setki kilometrów, a na odległość dziesiątków kilometrów mógł zestrzelić każdy samolot z tego okresu.

Poza tym były u nas cztery czterorodzinne domy, koszary z żołnierzami, garaże, magazyn pocisków rakietowych, stanowisko dowodzenia i kilka zabudowań gospodarczych. Wszystko to było ogrodzone 2-metrowym płotem z drutu kolczastego.

Załoga składała się z 60 żołnierzy, dziesięciu oficerów i ponad dziesięciu cywilów – żon i dzieci oficerów. Układ życia był prosty: żołnierze mieli bojowe dyżury i obsługiwali technikę, a rodziny czekały na nich w domu. Wokół na dziesiątki kilometrów był bezkresny step: śnieżny i mroźny zimą, gorący i suchy latem.

Życie dorosłych było podporządkowanie służbie. WOPK to wojska znajdujące się w podwyższonym stanie gotowości bojowej. Jeżeli gdzieś tam, setki kilometrów dalej jakiś samolot leciał w kierunku granicy, w dywizjonie ogłaszano alarm: wyła syrena, goniec łomotał w okno – „Towarzyszu poruczniku! Gotowość numer jeden!”

Dyżury, szkolenia, alarmy, wyjazdy na poligon, prace naprawcze i konserwacyjne – to bez reszty zajmowało życie naszych ojców. A my byliśmy obok nich i to wszystko było tłem naszego życia. Tez bawiliśmy się w alarmy i wydawało się nam, że właśnie tak być powinno.


Warunki życia


Woda była dowożona w beczkowozie każdego dnia z Kurczatowa. Elektryczność mieliśmy z agregatu dieslowskiego. O godzinie 23:00 wyłączano go i do rana nie było prądu. Częste wybuchy, ryk syren alarmowych, ostry klimat, brak wody – warunki życia były surowe. […]

[…] Od czasu do czasu jeździliśmy „do cywilizacji” – do sklepów w Kurczatowie. Do Kurczatowa wożono dzieci do szkoły a czasami wybieraliśmy się po prostu pospacerować po mieście.

Najciekawszym miejscem u nas dzieci w „kropce” był skład. Stały tam całe samochody, wiele różnej aparatury, całe szpule różnokolorowych kabli i inne bogactwa.

Nasz dywizjon miał na stanie ciągniki gąsienicowe i byliśmy niejednokrotnie proszeni o pomoc w transporcie na poligon techniki i badaczy. Przed każdym wybuchem w stepie stawiano wielopiętrowe domy, mosty a nawet stacje metra (!!!) i rozstawiali różne urządzenia techniczne. Eksplozje to wszystko rozwalały i rujnowały. Część z nich została rozwalona doszczętnie, zaś część tylko częściowo lub w niewielkim stopniu.

O promieniowaniu powiedziano nam dokładnie dopiero po Czarnobylu, a po tym przywożono nam wiele cennego dobra: części zapasowe do samochodów, akumulatory, kable i różne mechanizmy.

Jezioro kraterowe powstałe po próbnym wybuchu jądrowym na Poligonie w Semipałatyńsku


Posprzątać i zaorać


Jeszcze ciekawiej było pójść na stanowiska startowe. Przeganiano nas stamtąd, ale potem już nie zwracano na nas uwagi. Nasi ojcowie i żołnierze jeździli po stepie z rakietami i wyrzutniami, a my siedzieliśmy na przedpiersiu okopu i patrzyliśmy na nich.

W koszarach byliśmy także swoimi. Żołnierze odsługiwali po trzy lata, wielu tęskniło do domów, do swych rodziców i rodzeństwa. Rozmawiali z nami chętnie, częstowali ciastem i cukierkami. Poza tym w sobotę wieczorem zawsze było tam kino – to było jedyne kulturalne wydarzenie w osadzie.

W każdym roku sadzono arbuzy „pod obcasa”. Obcasem buta robiło się dziurkę w ziemi, wrzucano ziarenko i zasypywało się. Jeżeli w tym czasie spadł deszcz, to arbuzów było ile kto chciał. Jeżeli deszczu nie było, to nic nie wyrastało. A razu pewnego z tymi arbuzami to wyszło tak: tego roku arbuzów było dość tak dużo, ale po kolejnym wybuchu atomowym zaszedł Wypadek Nadzwyczajny. Obłok grzyba atomowego nie odleciał nad inne kraje, ale opadł na nasze poletko arbuzowe. Dowództwo wydało rozkaz – zaorać! – co wykonano. Ale przedtem zebrano wszystkie arbuzy…

W ogóle, to stosunek do promieniowania był prosty. Wiedzieliśmy, że ono istnieje, ale skoro dowództwo nie bije na alarm, znaczy się – wszystko jest OK.
Promieniowanie nie ma smaku i koloru. Ale wywołuje ona serię chorób, na które zapadali miejscowi. […] Wszystkie one związano z wieloma przyczynami, ale nie z tą główną. Już o wiele później oglądałem ze znajomymi zdjęcia moich rodziców z tamtych lat:
- Przecież widać, że wy w tym czasie byliście chorzy!
- Tak, oczywiście, ale wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

Poważne choroby wychodziły potem i często w oddali od poligonu jądrowego.


Jak to się skończyło…


Ojciec przesłużył w armii 32 lata. Zakończył on służbę na Zabajkalu. Przed pójściem na emeryturę mój ojciec powrócił do Semipałatyńska i przeżył tam z matką wiele lat. W roku 2003 powrócili do dzieci i wnuków w Rosji. (Aktualnie Semipałatyńsk znajduje się na terytorium Kazachstanu – przyp. tłum.)

W Kazachstanie rodzice zaliczali się do poszkodowanych wskutek eksperymentów nuklearnych. W związku z tym otrzymywali oni pieniądze na leczenie i rehabilitację. Po powrocie do Rosji zabrali swe kazachstańskie dokumentu i poszli do urzędu, by wymienić je na rosyjskie. No i tu zaczęły się schody. Urzędniczka wydarła się na nich:
- Co wy mi tutaj dajecie jakieś kazachskie papierki! Ja wam mówię po rosyjsku: w Kazachstanie było wszystkiego dwa wredne miasta i kilka wsi! Co za tępy naród!!! Nie przeszkadzajcie nam tu pracować!

Jak widać, w Rosji nie ma list poszkodowanych. W Rubcowsku granica strefy poszkodowanych idzie wzdłuż ulicy. Cztery domy poszkodowanych, cztery nie. Przez 40 lat sypało na nich radioaktywnością równo, ale urzędnicy policzyli inaczej – i finał!

Nawet nie podciągnięto ich pod osoby pracujące w warunkach podwyższonego ryzyka. Ojcu powiedziano wprost: „Pańska jednostka wojskowa nie podlegała Poligonowi”. Mama pracowała w centrum badawczym – w samym sercu Poligonu. I też jej odmówiono. I uzasadniono to tak: „Pani nie pracowała bezpośrednio z urządzeniami jądrowymi”.


Od tłumacza


Przerażające jest to, do czego doprowadzała konfrontacja pomiędzy dwoma Supermocarstwami. Zimna Wojna ma wciąż to nowe ofiary i wciąż to nowe tajemnice jej się odsłaniają wypadając jak szkielety z szaf. A tych szaf jest jeszcze dużo…

Przerażające jest to, jak teraz traktuje się ludzi, którzy byli – niejednokrotnie wbrew swej woli – wrzuceni pomiędzy mielące młyny Zimnej Wojny. Ludzi, którzy z oddaniem służyli swej ojczyźnie i póki byli młodzi – wyssano z nich wszystkie siły i energię, a dzisiaj traktuje się ich jak śmiecie. Nikomu niepotrzebne, zapomniane i stanowiące jedynie obciążenie dla budżetu rozkradanego ze wszystkich stron państwa. To jest to coś, co występuje także i u nas – więc nie ma się z czego cieszyć i – o czym nie wspomina pasożytująca na Rosji propaganda Rzeczpospolitej Polskiej nr III i ½. Tylko że Rosja mimo strat terytorialnych jest nadal mocarstwem, a u nas nieudolne, niekompetentne i skorumpowane rządy zrobiły z Polski pośmiewisko i dziadownię całej Europy. Biada narodom nie szanującym swojej historii, biada narodom, które wyrzekają się swych zasłużonych, którzy są solą ich ziemi. Takie narody szybko popadają w śmierć zapomnienia…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 26/2012, ss. 8-9
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©