wtorek, 30 kwietnia 2013

TRANSGRANICZNE EKOZAGROŻENIA


 I jeszcze jedno przypomnienie:


Niejako przy okazji tego, co dzieje się teraz na Węgrzech i Słowacji pragnę przypomnieć Czytelnikowi jeden z moich wcześniejszych artykułów, w którym przestrzegałem przed zagrożeniami transgranicznymi, które nie uznają ani granic, ani kordonów sanitarnych i mogą uderzyć w nas w każdej chwili…

* * *

W poprzednich artykułach na łamach „EKO Świata”, w latach ubiegłych, pisałem o zagrożeniach transgranicznych wynikających z braku polityki ochronnej naszego kraju przed zalewem Polski przez tanie, liche towary zza wschodniej granicy, potokiem imigrantów z Azji i krajów WNP stanowiącym zagrożenie epidemiologiczne, przemytem roślin, zwierząt, broni, narkotyków, materiałów wybuchowych i rozszczepialnych, itd. itp. Teraz chciałbym się zająć problemem transgranicznego transferu skażeń z krajów ościennych do Polski.

Klasycznym, wręcz akademickim przykładem na takie zagrożenie jest katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Radioaktywnego fall-out’u nie powstrzymała żadna granica i żaden WOP. Podobnie było w latach 1958 – 64, kiedy to po radzieckich próbach jądrowych w europejskiej części Związku Radzieckiego radioaktywne skażenie czterokrotnie przewyższyło to, co zafundowano nam po Czarnobylu! – a o czym dowiedzieliśmy się dopiero teraz, w 2000 roku i to z przecieków z naszych „atomowych archiwów X”...

Niemniej niebezpiecznym zagrożeniem są transgraniczne emisje przemysłowe.  To są przede wszystkim pyły i gazy powstające w procesach technologicznych. Do  tych najgroźniejszych należą przede wszystkim tlenki siarki i azotu, które w połączeniu z wodą deszczową tworzą kwaśne deszcze kwasu siarkawego i azotowego. Jak to działa na przyrodę, to zobacz sobie Czytelniku w Karkonoszach, które są przykładem na synergiczne działanie emisji poprzemysłowych na reglowe lasy Karkonoszy. Lasy te, a właściwie same szkielety drzew, wyglądają szczególnie niesamowicie w świetle księżycowej pełni stanowiąc ponure memento ludzkiej głupoty i ekologicznego analfabetyzmu. Pech polega na tym, że właśnie w Karkonoszach skumulowały się zanieczyszczenia lecące wiatrami południowymi i zachodnimi  z terenów dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz Czechosłowacji. Do tego dokładał swoją działkę nasz rodzimy przemysł Dolnego Śląska – w szczególności elektrownie termiczne Bogatyni. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Karkonoszach w zimie 1990/91, zdumiała mnie żółtawa mgła, w którą weszliśmy na grani pomiędzy Śmielcem a Karkonoską Przełęczą. Była kwaskowata w smaku i zapachu – zalatywała ni to cytryną, ni to kwasem akumulatorowym... Była to faktycznie chmura złożona z kropelek kwasu siarkawego, co rychło poznaliśmy po odbarwieniach na naszych kurtkach i swetrach... Tą chmurę przywiało z południa, znad Czech, z zakładów chemicznych i metalowych w Libercu, Ústi nad Labem, Kladnnie czy Mlada Boleslavie. Do tego należy dodać zakłady energetyki termicznej – oparte o węgiel brunatny z Zagłębia Gór Kruszcowych – w Ústi nad Labem, Poceradach, Melniku i Tušnicach – o mocy 500 – 1.000 MW każda. Czesi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich własne emisje poprzemysłowe będą niebezpieczne dla środowiska, więc umieścili swe zakłady tak, by leciały one na terytorium Polski i innych krajów ościennych... Piszę te słowa bez złośliwości. Taka była mentalność komunistycznych bonzów z KPČ.

Podobnie zresztą było w NRD, której potężna energetyka opierała się na węglu brunatnym, wydobywanym z Zagłębiu Łużyckim i tamże spalanym. Potężne zakłady energetyczne Cottbus, Jänschwalde, Lubbenau, Velschau, Schwarzepumpe, i Boxberg dokładają nam emisje właśnie tlenków węgla i siarki, które z kwaśnymi deszczami spadają w Sudetach. Te elektrownie mają moc w granicach 1.000 MW każda. Każda z nich pochłania miliony ton węgła rocznie, a produkty z jego spalania spadają na Dolny Śląsk z wiadomymi efektami.

Nie lepsza sytuacja panuje na naszej południowej granicy, bo naszym Beskidom zagrażają potężne zakłady energetyczne na Morawach – że wspomnę tylko dwie 1.000-megawatówki w Bohuminie i Hlučinie oraz potężne huty w Ostrawie, Třincu i Frýdku Mistku. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dwie elektrownie budowane w okolicach Opavy, przeciwko którym protestują nasi ekolodzy z Podbeskidzia.  Dwa lata temu wędrując Beskidem Żywieckim ze zgrozą zaobserwowałem to, co tak dobrze poznałem w Karkonoszach... – otóż świerki w okolicach Sokolicy, Urwanicy czy Policy  (w Paśmie Babiogórskim) zaczęły tracić swe igły i upodabniać się do drzew-widm z Sudetów!

Słowacja po rozwodzie z Czechami  zyskała jedynie 20% potencjału przemysłowego dawnej CSRS. Może to i lepiej dla nas, bo Słowacy nie będą nas podtruwać od południa, chociaż...

Pamiętam, jak pod koniec lat 70. i na początku lat 80. , a potem w latach 1987-88 na Orawie, Podhalu i Podtatrzu krążyły uporczywe pogłoski o tajemniczych zatruciach dzieci na tych terenach – szczególnie na Orawie – solami metali ciężkich: ołowiu, kadmu, rtęci... Szczególnie skażone było runo leśne. Trudno o nie posądzać Słowaków, bowiem  w tym rejonie znajdują się jedynie zakłady włókienniczego w Žilinie, drobne zakłady przemysłu elektromechanicznego w Martinie i Popradzie oraz zakłady chemiczne w Svicie k/Popradu. Wynikałoby z tego, że winnymi są zakłady na Morawach i czeskim Slesku.

Jeszcze pracując na przejściu granicznym w Łysej Polanie, miałem okazję podziwiać w lecie 1988 r. szaleńcze kwitnienie drzew iglastych – świerków i sosen – na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kwitnienie to było tak intensywne, że wszystko pokrywała warstwa żółtego pyłku, a na Morskim Oku pływały pyłkowe kożuchy grube na 2-3 cm! Ani przedtem, ani potem nie spotkałem się z takim zjawiskiem. Podejrzewaliśmy wraz z pracownikami TPN, że był to efekt uboczny katastrofy w Czarnobylu, po którym drzewa zostały stymulowane promieniowaniem  jądrowym i kwitły na potęgę. Był to – wedle leśników – rok „supernasienny”. Krążyły słuchy, że to wszystko stało się za sprawą transgranicznego zanieczyszczenia atmosfery, które przywędrowało do nas znad Słowacji – z Popradu czy Prešova...

Cóż – prawdy nie dowiemy się nigdy, bo żaden rząd żadnego kraju nie przyzna się do takich zaniedbań i niedopatrzeń, co widzimy choćby nawet po tym, jak zażarcie bronią się nasi atomiści przed uznaniem katastrofy czarnobylskiej za szkodliwa dla ludzi i środowiska. Za komuny nie wypadało mówić złych rzeczy na „bratnie narody” a szczególnie na „starszego brata” ze wschodu. Dziś na straży tajemnicy stoją nasze dążenia do Unii Europejskiej – i to jest ten minus zjednoczenia naszego kontynentu. Nie pierwszy i nie ostatni zresztą.

Jak daleki zasięg potrafią osiągnąć skażenia transgraniczne, to najlepiej ilustruje następujący przykład: otóż w ubiegłym roku huta w Algeciras w Hiszpanii wypuściły pyły zanieczyszczone radionuklidami w niewielkiej ilości, ale już mierzalnej licznikami GM. Po kilku dniach Szwajcarzy podnieśli alarm, ponieważ w górskich partiach Alp stwierdzono skok promieniowania tła o 17 μR/h. Podobne skażenie w wysokości 12 μR/h stwierdzili Włosi na Sycylii i we włoskich Alpach. Początkowo sądzono, że to rezultat powybuchowego fall-out’u znad któregoś poligonu jądrowego Rosji, Chin czy USA, ale dokładne badania wykazały, że chodzi o huty w Algeciras.

Coś podobnego odnotowywali funkcjonariusze Straży Granicznej RP na granicy południowej. Po każdym deszczu stwierdzaliśmy skok napromieniowania gruntu z 12 do 22μR/h, a czasami wartości te podchodziły nawet do 28 – 30 μR/h! Niby niedużo, ale zawsze na dnie duszy czaił się niepokój – a nuż kolejna katastrofa na miarę Czarnobyla czy choćby Three Mile Island?...

Nasze bezpieczeństwo narodowe wymaga tego, by odpowiednie służby prowadziły stały monitoring skażeń chemicznych, biologicznych i promienistych. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie np. epidemii jakiegoś afrykańskiego czy azjatyckiego wirusa i powtórki z epidemii np. ospy czarnej (Variola vera), co zdarzyło się w latach 60. we Wrocławiu. Nasze służby medyczne zwalczyły zagrożenie, ale kosztem zamknięcia całego miasta w kwarantannie. Czy możliwe to byłoby teraz??? Przy zreformowanej nieudolnie służbie zdrowia??? A przecież zagrożenie to jest realne i jak miecz Damoklesa wisi za naszymi wschodnimi granicami, czego nie dostrzegają i nie chcą dostrzegać nasi politycy walczący o koryto...

Zjednoczona Europa musi znaleźć rozwiązanie tego problemu i to szybko. Czasu jest coraz mniej i odwlekanie przyjęcia nas do niej niczego nie zmieni, a nawet pogorszy sprawę, bo Polakom, Czechom, Słowakom czy Węgrom coraz mniej podobają się targi związane z przyjęciem ich krajów do UE. Osobiście dla mnie, przyjęcie do UE powinno zbiec się z uporządkowaniem problemów związanych właśnie z ekologią. Ale to musimy zrobić my sami, i żaden zagraniczna fundacja czy instytucja za nas tego nie zrobi! To nie jest żadna ekofobia, jak nazywają to niektórzy mędrkowie z Warszawy, którzy nie potrafią zrozumieć, że obawa o własne czyste środowisko nie jest fobią, ale zdrowym odruchem ludzi potrafiących jeszcze normalnie myśleć w kategoriach przyszłościowych, a nie żyć wspomnieniami, uprzedzeniami i nienawiścią, co prowadzi zawsze do destrukcji.

Jordanów, lato 2000 r.

* * *

Czy coś się zmieniło w tym zakresie? Nic. Rząd i parlament zajmują się gierkami o stołki i wojnami na górze, paranoicznymi wojnami na krzyże i o krzyże – słowem milionem nieważnych spraw, byle tylko nie zająć się tymi, które są naprawdę ważne – sprawami bezpieczeństwa Polaków. A i owszem – trwa właśnie kampania wojenna z „dopalaczami”. To taka kolejna wojenka jak z aborcją. To, że tamta wojenka była diabła warta jest oczywiste – powstało podziemie aborcyjne. Teraz powstanie „podziemie dopalaczowe”… Śmiechu warte to wszystko, ale rząd i parlament pokazują ogłupiałym Polakom, że coś robią i że to przynosi jakiś skutek. Pożyjemy – zobaczymy, osobiście jestem sceptyczny jeżeli idzie o tego rodzaju akcje.

Powróćmy jeszcze do sytuacji właśnie modelowego wręcz, ekologicznego zagrożenia transgranicznego na Węgrzech i na Słowacji. W dniu 9 października 2010 roku Słowacy podnieśli alarm w związku ze skażeniem granicznego Dunaju tzw. czerwonym szlamem, który dotarł już do tej rzeki. Aktualnie PR-1 podało, że stężenie glinu w wodzie wynosi 12 mg/l, a stężenia arsenu i wanadu przekroczyły wielokrotnie wszelkie normy. Oczywiście odbije się to na życiu organicznym w tej rzece…

Jordanów, 2010-10-09