środa, 1 maja 2013

Niepokój Słońca, niepokój Ziemi… (1)


Wykres cykli aktywności słonecznej w latach 1975-2005 (Wikipedia)


Cała historia zaczęła się nieledwie sensacyjnie. W piątek, 7.IV.2000 roku, o godzinie 06:57 CEST, red. Andrzej Zalewski z Eko Radio zemocjonowanym głosem doniósł o obserwacjach nad Północnymi Niemcami, Bałtykiem i północną częścią Polski jakichś dziwnych, świecących rubinowym światłem widmowych obłoków, które skojarzyły się ludziom już to z ognistymi chmurami Armagedonu, już to z… UFO!


W następnym wejściu na antenę, w trzy godziny później dowiedzieliśmy się od niego i od red. Wiktora Niedzickiego, że zjawisko to obserwowali dziennikarze i wojskowi z lotniska wojskowego w Modlinie. Zjawisko to było widoczne także w Warszawie, o czym podało Radio Zet.


8.IV.2000 r. zorzę polarną zaobserwowano nad polską częścią Bałtyku. W JEDYNCE Polskiego Radia wypowiedział się prof. dr Andrzej Woszczyk z Uniwersytetu Toruńskiego, który potwierdził tą obserwację.


I cóż w tym osobliwego?


Osobliwym jest to, że zorze polarne obserwuje się zawsze wokół Biegunów i to powyżej 65°N na półkuli północnej i 65°S na półkuli południowej. Słońce emituje potężne ilości promieniowania korpuskularnego – głównie elektronów (e-) i protonów (p+) – które wpadając w magnetosferę Ziemi i zderzając się z cząsteczkami powietrza zmuszają je do świecenia białym, amarantowo-czerwonym i zielonym światłem. Ale proszę nie zapominać, że rok 2000 to rok niespokojnego Słońca, na jego powierzchni dochodzi do potężnych wyrzutów materii, emitujących naładowane elektrycznie cząstki elementarne z prędkościami równymi od 0,2 do 0,5 c – czyli od 60.000 do 145.000 km/s. To już nie jest wiatr słoneczny, to huragan. I nie ma się czemu dziwić, że zorze polarne są widoczne aż na 52°20’N w Warszawie czy 52°26’N w Modlinie! A to dopiero początek, bo miałem okazję parokrotnie podziwiać to zjawisko w latach 1979-80 w Świnoujściu leżącym na 53°54’N i w Ystad, Szwecja, na 55°25’N, gdzie manifestowało się to poróżowieniem nocnego nieba na kierunku północnym. Wtedy brałem to za jakieś odbicia świateł czy blaski zorzy wieczornej, dopiero skokowy wzrost szumów słonecznych na częstotliwościach VHF i UHF dał mi do zrozumienia, że to, co widzę ma wyraźny związek z tym, co słyszę w radio…


Najpiękniej i zarazem najbardziej spektakularnie to piękne zjawisko zaprezentowało się w latach 1988 i 1989 na Podhalu, gdzie kilkukrotnie podziwiałem cudowne widowiska niebieskie ze szczytu Kasprowego Wierchu na wysokości 1986 m n.p.m. i na 49°14’N, Jordanowa, gdzie mieszkam na 49°40’N i na wysokości 500 m oraz Głodówki – z wysokości 1118 m i na 49°18’N. Szczególnie ta ostatnia obserwacja utkwiła mi w pamięci, bowiem patrzyłem wtedy z północnego stoku Wierchu Porońca w kierunku Kotliny Nowotarskiej. Na dole paliły się światła Nowego Targu i innych miejscowości leżących w Kotlinie, zaś nad nimi – na ciemnym niebie – szalał amarantowo-karminowy pożar poszarpanych płomieni, pod którymi biegł wąziutki pas bieli przechodzący w najsoczystszą zieleń… Cały niebiański spektakl trwał jakieś trzy godziny – od 19:00 do 22:00 – potem płomienie osłabły i wtopiły się w ciemną przestrzeń nieba, na którym spokojnie świeciły srebrnym blaskiem listopadowe gwiazdy…


Do anegdot przeszły już informacje o tym, że łuny zorzy polarnej spowodowały kilkanaście alarmów pożarowych w jednostkach OSP w Gliczarowie, Białym Dunajcu czy Krościenku. Strażacy pędzili do rzekomego ognia i wracali przekonując się, że mają do czynienia z niezwykłym zjawiskiem atmosferycznym.


Również w październiku i listopadzie 2003 roku nad Beskidami paliły się zorze polarne, a ich urodę ufało ich się wreszcie sfotografować. Zdjęcia te możesz Czytelniku sobie obejrzeć na stronie - http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/zorza-polarna-nad-beskidami.html


Dlaczego podaje te wszystkie wysokości i szerokości geograficzne? Dlatego, by unaocznić Czytelnikowi, że najpiękniejsze są widoki zórz polarnych z punktów wyniesionych ponad otaczający je teren (ideałem jest obserwacja zorzy z pokładu samolotu-stratolinera lub balonu stratosferycznego), a także by uzmysłowić mu, z jakimi energiami mamy do czynienia. O ile widok zorzy polarnej w Skandynawii jest czymś normalnym, to to samo zjawisko w Polsce centralnej czy południowej jest czymś wyjątkowym, a w Tatrach, Sudetach czy Bieszczadach to ewenement! Jak straszliwa musiała być siła wybuchów w fotosferze Słońca i do jakiej prędkości rozpędzone były protony i elektrony, że zaleciały na południe aż o 16° szerokości geograficznej dalej, czyli jakieś 1000 km. A przecież kiedyś odnotowano blaski zorzy polarnej nad Rzymem, który leży na 41°53’N i nawet nad Hawaną, na Kubie, na 23°06’N!


Wszyscy komentatorzy podkreślali negatywny wpływ tego „słonecznego orkanu” na ludzi i ich psychikę. Coś w tym jest, bowiem rok niespokojnego słońca – a właściwie co najmniej trzy lata maksimum słonecznej aktywności – zbiegają się z węzłowymi momentami naszej historii, i tak:

·        Lata 1906-1908 – ruchy rewolucyjne w Rosji, wojna z Japonią;
·        Lata 1917-1920 – trwa I Wojna Światowa w wyniku której opadły trzy monarchie, obalenie caratu i dojście do władzy komunistów w Rosji i wojna domowa, Wojna Polsko-Bolszewicka;
·        Lata 1928-1931 – początek marszu do władzy faszystów we Włoszech i nazistów w Niemczech;
·        Lata 1939-1942 – wybuch II Wojny Światowej i jej początkowe działania, Bitwa o Anglię, Bitwa o Atlantyk, atak na ZSRR;
·        Lata 1950-1953 – zaognienie się Zimnej Wojny, Wojna w Korei;
·        Lata 1960-1962 – to najzimniejszy okres Zimnej Wojny, świat po raz pierwszy stanął na krawędzi III Wojny Światowej: Kryzys Kubański i początek wojen w Indochinach: Wietnam, Kambodża, Laos;
·        Lata 1971-1973 – niepokoje w Europie Środkowej, rewolta w Chile;
·        Lata 1980-1984 – koniec polityki deténte w stosunkach Wschód – Zachód, kryzys w Polsce i ponowne doprowadzenie świata na krawędź III Wojny Światowej;
·        Lata 1988-1991 – Kolejny kryzys w Europie Środkowej i Jesień Ludów oraz I Wojna w Zatoce;
·        Lata 2000-2002 – wojna w Czeczenii i rozpad Jugosławii, krwawe czystki etniczne i zamieszki. II Wojna w Zatoce, 9/11 i Wojna w Afganistanie;
·        Lata 2011-2014 – właśnie się piszą: Wiosna Ludów na Bliskim Wschodzie, rzeź w Syrii, napięcie na Półwyspie Koreańskim, Somalia, rozpad Sudanu, Czad, Palestyna…


Obawiałem się, że z tego może powstać kolejna Żelazna Kurtyna, tym razem na naszej wschodniej granicy. Na szczęście jeszcze do tego nie doszło, chociaż tak bardzo pragnęłaby tego Białoruś. To są bardzo niepokojące zjawiska i przy odrobinie dobrej woli można je zminimalizować wychodząc z założenia, że prawdziwi ludzie zawsze się ze sobą dogadają, bez względu na dzielące ich różnice. Tak było zawsze, jak tylko Ludzkość sięga pamięcią.


Niepokoi mnie coś innego, oto nasza Matka-Ziemia staje się coraz bardziej niespokojna. Stale trzęsie się ziemia na Tajwanie, trzęsienia Ziemi odnotowuje się w Turcji i Grecji - ostatnio tam było 5°R, we Włoszech – i co najgroźniejsze – w zachodniej Szwajcarii – było tam 3,4°R. Niby niewiele, ale kiedy przypomnimy sobie fakt, że przez Szwajcarię przebiega linia pęknięcia tektonicznego Płyty Eurazjatyckiej, które będzie ekspandowało w kierunku Niemiec i w okolicach Hamburga rozwidli się na zachód w kierunku Wysp Brytyjskich (gdzie ostatnio kilka razy trzęsła się ziemia po 2000 roku), a na wschód ku polskiemu Pomorzu i Kaliningradowi/Królewcowi – a trzeba tu przypomnieć, że pierwsze sygnały pękania płyty wyczuwa się w Zatoce Gdańskiej i okolicach Zielenogorska (ostatnio we wrześniu 2004 roku) – co stało się (i słusznie) przyczyną zamknięcia prac na budowie Żarnowieckiej EJ – to sprawa ta zaczyna nabierać katastroficznego wymiaru.


A tak, bo wystarczy jakaś termojądrowa „piguła” rzucona przez jakiegoś szaleńca w rejonie przebiegu tego pęknięcia, czy spadek większego meteoroidu tamże i bieda gotowa – zainteresowanych odsyłam do filmów w rodzaju „Armagedon” czy „Meteoryt”. A takie zderzenie nie jest czymś fikcyjnym czy wymysłem teoretyków, boż wiadomo, że w atmosferę Ziemi wpada co najmniej 30 małych lodowych komet na dobę, co powoduje powstanie perłowych obłoków – pearl clouds – pozostałości po tych kometach na wysokości 25 km nad Ziemią. Dowodem na ich istnienie są także srebrzyste obłoki – silver clouds – wiszące na wysokości 80 km i – co najciekawsze – składające się z drobin żelaza. (!!!) To są resztki meteorytów, które zatrzymała nasza tarcza atmosferyczna i dlatego występują w lipcu i sierpniu, kiedy nasza planeta jest bombardowana przez liczne roje meteorytowe.


Zwiększona aktywność słoneczna ma swój plus, a mianowicie – zjonizowane cząstki wiatru słonecznego zwiększają ilość ozonu – O3 – w ozonosferze, a co za tym idzie zmniejsza się ilość szkodliwego promieniowania ultrafioletowego UVB w troposferze, co przełoży się na spadek zapadalności na raka skóry i jego pochodne, ale to wcale nie oznacza, że będziemy mogli się bezkarnie smażyć na plażach czy stokach gór, o nie!


Tajemnicze kule lodowe, które niezbyt fortunnie media i uczeni ochrzciły „gradzinami” – choć dalibóg z gradem miały one tyle wspólnego, ze składały się z zabrudzonego lodu – spadły na Belgię, Hiszpanię i Włochy (część z tych brył lodu mogła być zamarzniętymi ekskrementami zrzucanymi przez samoloty pasażerskie, co jest całkowicie możliwe, jak dowiodły tego eksperymenty naukowe w chłodzonych tunelach aerodynamicznych), a także dziwne meteory przecinające niebo nad Grenlandią, krajami skandynawskimi, Australią i Nową Zelandią, mogą zwiastować przelot w pobliżu Ziemi czegoś większego – np. komety. (Albo asteroidów, jak dowiodły tego wypadki z początków 2013 roku.) I rzeczywiście, we wrześniu 1999 roku Amerykanie przy pomocy teleskopu LINEAR w Nowym Meksyku odkryli kometę, która ma w lipcu 2000 roku przelecieć w pobliżu Ziemi, w odległości ok. 0,3 AU, czyli jakieś 50.000.000 km. Ona sama nam nie zagrozi, ale mogą zagrozić towarzyszące jej drobne ciała kosmiczne, które mogą wpaść w pole grawitacyjne Ziemi i uderzyć w nią. (Na szczęście do niczego takiego nie doszło, zaś sama kometa – zwana „millenijną” nie była taka spektakularna, jak zapowiadano. Udało mi się ją zaobserwować przy pomocy 40-krotnego teleskopu jako mglisty, zielonkawo-niebieskawy obłok na tle Plejad w konstelacji Byka.) Taki impakt może zagrozić życiu na Ziemi, czego najlepszym dowodem jest los dinozaurów sprzed 64,8 MA czy fauny edikariańskiej sprzed pół miliarda lat, NB dzięki czemu ewolucja żywych organizmów na Ziemi potoczyła się tak, a nie inaczej… (Właściwie wszystkie zmiany toku ewolucji na naszej planecie zawdzięczamy impaktom dużych meteoroidów i towarzyszącym im klęskom ekologicznym.)


Czy to są wszystkie zagrożenia? Bynajmniej. Niespokojne Słońce może nam pokazać coś, o czym nauka jeszcze nie wie, a co może wyjść za kilka lat. Należy się spodziewać katastrof klimatycznych, bo burze słoneczne nie są bez wpływu na klimat… - a ten ostatni jest coraz bardziej rozchwiewany przez Ludzkość i jej (bez)rozumną działalność. Już teraz widać ciągły wzrost średnich temperatur rocznych, co jest mierzone już nie setnymi, ale dziesiątymi częściami stopnia Celsjusza! Jak tak dalej pójdzie, to w Polsce nie będziemy może hodować banany i ananasy a zimy będą śródziemnomorskie, ale pojawi się coraz więcej groźnych anomalii pogodowych, a ich częstotliwość i siła będzie rosła. Nasi wnukowie będą znali zimę z opowiadań dziadków, pod warunkiem, że ci ostatni dożyją do tych czasów po coraz bardziej paranoicznych tzw. „reformach” lecznictwa i służby zdrowia oraz szaleńczych zmianach pogody: wilgotności, temperatur i ciśnienia powietrza. Już teraz odnotowuje się wzrastającą śmiertelność ludzi w średnim wieku (czyli 40+), która to śmiertelność istnieje wskutek nieprzystosowania człowieka do szybkozmienności parametrów naszej atmosfery i jej dynamiki.


Ale nie jest winne temu Słońce, ale my sami i nasza działalność. Wszystkie z tutaj wymienionych zagrożeń są do pokonania, ale zagrożenia wynikłe z naszej działalności są – niestety – nie do zwalczenia na krótszą metę. A działania długofalowe wymagają ogromnych środków finansowych i cierpliwości, a tego jest nam brak. Gdyby to, co świat wydaje na zbrojenia przetransferować na ochronę Przyrody, likwidację i utylizacje odpadów, czerpanie energii ze źródeł odnawialnych i inne inwestycje proekologiczne, to Ziemia wyglądałaby jak kwitnący ogród i byłaby przyjaznym miejscem do życia, a nie brudną, cuchnącą chemiczną kloaką – którą już w znacznej mierze jest. Nikt nie umierałby z głodu (co minutę jedno dziecko w Afryce!) czy wskutek kataklizmów żywiołowych – jak to ma miejsce np. w Afryce, gdzie ludzie mrą jak muchy z głodu i straszliwych infekcji, gdzie poziom życia spadł poniżej wszystkich już i tak zaniżonych wskaźników – ale gdzie gros dochodu narodowego idzie na zakup broni i jej systemów! Przykłady? – Etiopia, Sudan, Somalia, Mozambik, Rwanda, Kongo… Ani Marsjanie, ani Słońce nie zagraża Ziemi – Ziemi zagraża człowiek, a najgorsze jest to, że te słowa nie straciły niczego ze swej ponurej aktualności…!!!


* * *


Materiał ten został opublikowany na łamach „Eko Świata” nr 7-8/2000. Mamy rok 2013 i następny szczyt aktywności słonecznej, a wraz z nim…


CDN.