niedziela, 19 maja 2013

Lato 1952, Spitzbergen: Europejskie Roswell?



Dywersja ideologiczna, to wroga działalność, które polega na manipulowaniu faktami w celu dezinformacji obywateli kraju będącego obiektem jej działania.

Zbigniew Ciećkowski -  „Wojna psychologiczna”



Introdukcja.


Wczesne lata 50. XX wieku, to szybkie postępy Zimnej Wojny - globalnej konfrontacji dwóch systemów i dwóch bloków państw. W Polsce historia spitzbergeńskiej ufokatastrofy jest znana z relacji norweskiego ufologa - Ole Jonny Brænne’a z Drammen, którą przedstawiłem na łamach kwartalnika „UFO”. Ponadto wzmianki o tym wydarzeniu znaleźć można w Biblii polskich ufologów - książkach z cyklu „Goście z Kosmosu - NOL” Lucjana Znicza-Sawickiego i naszej wspólnej z dr Milošem Jesenským pracy pt. „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie w III Rzeszy”.

Raport O. J. Brænne’a rzuca nowe światło na ten niezwykły incydent, a także kilka innych, z których jeden - CE2 miał miejsce na wyspie Wolin w lecie 1953 roku. O.J. Brænne w swej pracy stawia tezę, że jest to zwyczajny UFO-hoax[1], ale to nie jest cała prawda. Podejrzewam bowiem, że ten UFO-hoax był potrzebny konkretnym siłom w celu osiągnięcia konkretnych celów i wymierzony był w konkretne osoby i instytucje.


Tak powstała Legenda...


Ta historia liczy sobie niemal pół wieku i wokół niej narosło wiele plotek i nieporozumień, które razem tworzą Legendę tej ufokatastrofy. Miała ona miejsce na odległej od cywilizacji, norweskiej wyspie - a właściwie archipelagu - Spitzbergen. Na tej właśnie wyspie, norwescy piloci odrzutowych myśliwców w czasie ćwiczeń znaleźli wrak UFO, który później został przewieziony do Narwiku w Norwegii, w którym dalsze badania ujawniły różne dziwne stopy metali i ich pozaziemskie pochodzenie...

Co naprawdę zdarzyło się na tej wyspie w czerwcu 1952 roku? W artykule, który ukazał się wiosną 1993 roku w „CUFORN Bulletin” O. J. Brænne ukazał historyczny rozwój legendy w 38-stronicowym artykule, który w Norwegii opublikowano w czasopiśmie „UFO”.[2]

Pierwszą gazetą, jaka opublikowała tą informację była niemiecka gazeta „Saarbrücken Zeitung” z dnia 28 czerwca 1953 roku, w artykule „Auf Spitzbergen landete Fliegende Untertasse”. Opisuje się w nim odnaleziony na arktycznej wyspie Nordanslandet przy cieśninie Hinlopen latający srebrzysty dysk z kopułką z pleksiglasu i 46 silnikami odrzutowymi na obwodzie. Sądzono, że pochodził on z ZSRR. Dysk miał około 60 m średnicy. NOL ów był wyposażony w silne urządzenie zagłuszające radiokomunikację na częstotliwości 934 Hz, której nie używa się w żadnym kraju.


Wyniki pierwszych badań.



Dokładne badania dysku wykazały, że:
v Dysk był zdalnie sterowany.
v Miał on średnicę 48,88 m i był bezzałogowy.
v Pancerz NOL-a wykonano z nieznanego nauce stopu metali. Po odpaleniu wszystkich 46 automatycznych silników odrzutowych, umieszczonych w równych odległościach na obwodzie, dysk obracał się wokół swej osi i pleksiglasowej kopułki, która zawierała przyrządy pomiarowe i urządzenia zdalnego sterowania.
v Instrumenty pomiarowe posiadały rosyjskie oznakowania!
v Promień działania dysku wynosił około 30.000 km na wysokości około 160 km - czyli LEO.
v Latający dysk miał także luk do przenoszenia bardzo ekslozywnych bomb - prawdopodobnie bomb jądrowych...

Jeden z niemieckich konstruktorów i współtwórca broni V - niejaki inż. Riedel na jego widok zawołał: Toż to jest typowa V-7, nad której seryjną produkcją pracowałem osobiście!!!

Teraz już chyba nikogo nie dziwi, że wszystkie informacje trafiły od razu do kartotek CIA po opublikowaniu tych danych przez „Berliner Volksblatt” w dniu 9 lipca 1952 roku, a następnie w „Der Flieger”, gdzie opublikował je w swym artykule dr Waldemar Beck. Podchwyciła to od razu AFP, a stąd już była krótka droga do Langley...

Jak dotąd wszystko to brzmi dość wiarygodnie. Potem zaczyna się stopniowe zafałszowywanie danych i nadawanie Legendzie kosmicznych wymiarów, a im dalej, tym więcej - czyli dokładnie tak samo, jak w przypadku Legendy Roswell czy Legendy Eksperymentu Filadelfijskiego... Pojawiają się informacje o superbroni promienistej, pastylkach żywnościowych i ekstra twardym metalu pancerza pojazdu. Pojawiają się doniesienia o czterech zwłokach Kosmitów. Liczba ich z czasem wzrosła do siedmiu! Przyczyna ich śmierci miał być udar promienisty spowodowany bliską eksplozją atomową. Latający talerz nie został przy tym znaleziony na Spitzbergenie, ale na Helgolandzie... Kolejne doniesienia są coraz bardziej sensacyjne i coraz mniej sensowne. Legenda przerosła samą siebie...


Norweskie samoloty


Tymczasem okazało się, że norweskie samoloty myśliwskie, które posiadali Norwegowie - DH-100 De Havillant Vampire , F-84-E oraz F-84-G nie były w stanie przelecieć z baz położonych w środkowej Norwegii do Spitzbergenu, latać nad nim godzinę i polecieć z powrotem. Zapas paliwa - nawet przy dodatkowych zbiornikach nie umożliwiał im na pokonanie nawet połowy tej drogi!!! I to rozwala wiarygodność - wszelką wiarygodność - Legendy Szpicbergeńskiej!

Końcowy wniosek Raportu O. J. Brænne’a i szwedzkiego ufologa Andersa Liljegrena jest całkowicie bezsporny i ostateczny: Legenda jest po prostu jedną wielką UFOBREDNIĄ, a jej autorzy - J.M.M. i Sven Thygesen w ogóle nie istnieli!

Nawet, jeżeli ta Legenda jest prawdziwa, to dotyczyć ona może nie ufokatastrofy, ale katastrofy jakiegoś pojazdu latającego - wybudowanego w ZSRR w oparciu o plany V-7 Vril/Haunebu latającego talerza, który uległ katastrofie na jednej z wysp archipelagu Spitzbergen...


Komu to było na rękę?


No cóż, do końcowych wniosków Raportu Brænne’a nie można się doczepić. Wniosek jest uzasadniony, a samo uzasadnienie stanowi przykład przeprowadzonego drobiazgowo dochodzenia ufologicznego w sprawie ufokatastrofy. Ufokatastrofa ta - podobnie jak ta z Roswell - miała posłużyć komuś do określonego celu, innymi słowy mówiąc, była ona komuś wybitnie na rękę.

Legenda była humbugiem, UFO-hoax’em dlatego, że:
v UFO ponoć emitowało fale radiowe o innej częstotliwości, niż fale radiowe, na których pracowały radia pokładowe norweskich samolotów, a zatem nie mogły one ich zagłuszać.
v Nadajnik radiowy NOL-a emitował fale o częstotliwości 934 Hz, czyli w paśmie VLF. Dla przypomnienia dodam, że stacja Warszawa I pracuje na fali o częstotliwości 225 kHz w zakresie fal długich - LF. Tego rodzaju częstotliwość mogłaby posłużyć temu UFO do łączności z zanurzonymi do 30 m okrętami podwodnymi, aliści do tego celu używa się częstotliwości ELF - a więc jeszcze niższej...
v W Legendzie czytamy, że pułap lotu dysku wynosił 160 km, co czyni jego zasięg praktycznie nieograniczony, bowiem ta wysokość, to jest wysokość niskiej orbity wokółziemskiej!
v Znaleziona we wraku UFO ciężka woda i pigułki żywnościowe są kolejnym punktem wątpliwym, jako że ciężka woda jest szkodliwa - ze względu na swą radioaktywność - dla każdej żywej istoty zbudowanej z białek węglowych. Pigułki żywnościowe zaś w latach 50. ub. wieku były swoistym hitem futurologów - że wspomnę tylko utwory zamieszczone w antologii „Przygody z tej i nie z tej Ziemi, czyli świat za wiele, wiele lat” pod redakcją Stanisława Aleksandrzaka - w której to antologii zamieszczono opowiadania pisane przez dzieci, a których horyzontem czasowym były lata 2000 - 2100. We wszystkich wspomina się o sproszkowanej i spigułkowanej żywności!
v Fałsz legendy pod względem politycznym wykazał także inny norweski badacz - Jon Ingvar Haltuff w 1978 roku. Wyszedł on z założenia, że poza Norwegami Svalbard jest zasiedlony także przez Rosjan, a co za tym idzie - cały archipelag był „pod lupą” radzieckich służb specjalnych - KGB (wtedy jeszcze NKGB) i GRU.  I taki „smakowity kąsek” jak latający talerz na pewno nie umknąłby uwadze obu tych służb - nie mówiąc już o tym, że same manewry lotnicze na pewno ściągnęły na Spitzbergen dodatkowych „badaczy” i „polarników” z „misją specjalną” - czytaj: szpiegowską...

Wszystko powyższe dowodzi tego, że:
Ø Twórcy Legendy operowali pojęciami i wiedzą ludzi swego czasu i nie wymyślili nic nowego, czego nie wymyśliliby pisarze SF i futurolodzy w latach 50.
Ø Katastrofa szpicbergeńska nie miała ani jednego świadka, który potwierdziłby jej istnienie.
Ø Żadna służba wywiadowcza ZSRR nie zdobyła informacji na ten temat, co jest kolejnym dowodem przeciw.
Ø Fakt ukazania się Legendy w prowincjonalnej gazecie dowodzi tylko tego, że chodziło tutaj o to, by informacja ta dotarła do służb specjalnych Wschodu lub Zachodu...

A zatem wynika z tego, że nadawcą mogła być CIA a odbiorcą NKGB, a chodziło znów o zastraszenie Rosjan - dokładnie tak, jak w przypadku ufokatastrofy w Roswell. Pamiętajmy, że trwała wojna w Korei, a to dokładnie uzasadnia powstanie Legendy i jej cel użyteczny!... Kto wie, czy decyzji o puszczeniu jej w obieg nie podjął gen. Douglas McArthur. Bomby atomowe i wodorowe były bronią zbyt ciężką i ultymatywną i w tego rodzaju działaniach nie mogły one rozstrzygnąć o powodzeniu. Dlatego potrzebne było coś nowego, coś nieznanego, tajemniczego i zatem ex definitio groźnego - a cóż może być groźniejszego od plazmowej czy anihilacyjnej broni Kosmitów???...


Polski akcent Legendy!


Ta Legenda stanowi zlepek przewidywań futurologicznych, danych naukowych i ufologicznych - co stanowi o jej sensacyjności i nośności. Jest właściwie pewnym to, że chodzi tutaj o:
·        Test nowego amerykańskiego, brytyjskiego, radzieckiego lub nawet chińskiego pojazdu latającego, zbudowanego w oparciu o technologię Obcych względnie technologie rodem z III Rzeszy, albo...
·        ... rezultat nieudanej próby z rakietami kosmicznymi wyprodukowanymi w ZSRR czy USA - czego też się nie da wykluczyć, bowiem i Rosjanie i Amerykanie pracowali nad takimi rakietami, zaś Rosjanie pierwsi osiągnęli powodzenie, czego dowodem był lot Sputnika 1.

Jest w tym wszystkim pewien zagadkowy aspekt polski, a mianowicie - na Gwiazdkę 1961 roku od rodziców dostałem uroczą książeczkę Krystyny Korewicko-Adamskiej pt. „Podróż na Księżyc”. Podobało mi się w niej wszystko: ilustracje i tekst. Jaka szkoda, że książeczka ta nie doczekała się drugiego wydania - jest o całe niebo mądrzejsza od durnowatych Pokemonów, Szkieletorów i innych stworów wylęgłych w chorej wyobraźni zachodnich autorów. Zaczytałem ją na śmierć i pozostały mi po niej tylko czcigodne szczątki. Zainteresowały mnie ponownie jej ilustracje, kiedy czytałem o danych technicznych tego UFO ze Spitzbergenu. Spójrz Czytelniku na ilustracje - czy nie pasują one do tego, co pisze O. J. Brænne w swym Raporcie!?

Te latające talerze Księżyczan też mają silniki główne do lotu wznoszącego i na obwodzie dysze silniczków korygujących kierunek lotu. Do tego kopuły z pleksiglasu, anteny radiowe jak w pojazdach Jetsonów - Odrzutowskich z kreskówek Hana-Barbera oraz wsporniki do pozycji spoczynkowej na ziemi... Jeżeli to tylko czysty przypadek, to jest zastanawiające to, skąd ilustrator tej książeczki wziął pomysł na latający talerz? Czyżby z niemieckiej czy zachodniej prasy opisującej UFO ze Spitzbergenu??? A może sam kiedyś widział podobne w latach wojny nad naszym Wybrzeżem?

Pojazdy te - jak widać na innej ilustracji - poruszają się w przestrzeni kosmicznej i w atmosferze bez problemów, a zatem tak - jak rakiety, a nawet o wiele bardziej swobodnie! Bardzo chciałbym wiedzieć, skąd rysownik wziął pomysł na przedstawienie tych księżycowych UFO? To jest naprawdę zagadka do rozwiązania!
 Legenda szpicbergeńska jest ufologicznym evergreenem, który będzie jeszcze przez długi czas straszył na łamach bulwarowej prasy. Sądzę, że im szybciej ją pożegnamy, tym lepiej dla nas.



[1] Dosł.: UFO-żart - tym terminem oznacza się wszelkie fałszywki UFO.
[2] Jest to periodyk wydawany przez organizację UFO Norge.