czwartek, 20 czerwca 2013

DRUGA PODRÓŻ UCZONA NA HEL (6)

Jeden z wielu bunkrów w okolicy Jastarni

Środa, 5.VI – W „suchym” Oceanarium


Ranek powitał nas słońcem. Niebo oczyściło się z paskudnych chmurzysk ale temperatura spadła do +10,8ºC. Poza tym wciąż wieje z kierunku N-NW. Na południu Polski bez zmian – pada i jest nieco cieplej pod chmurami – w Jordanowie spadło około 30 mm deszczu za ostatnią dobę. A tutaj miło i słonecznie, aż mi głupio… Ania i Pan Bednarz opowiadają hiobowe wieści o deszczach i chmurach, które brzmią tutaj tak nierealnie!



Zamierzam dzisiaj trochę pofilmować naszych podopiecznych i wyskoczyć do Jastarni, by obejrzeć sobie Torpedownię. W zasadzie jest to druga część tego, co znajduje się w Gdyni, a właściwie koło Gdyni – budynek na palach położony dość daleko w Zatoce Gdańskiej, z którego strzelano torpedy E7G i ich wersje rozwojowe w rodzaju podwójnych torped typu Neger i Mohr (a może także jeszcze coś innego) w kierunku Jastarni, gdzie znajdowały się z kolei dwa budynki, które łączyła siatka wychwytująca te pociski, których parametry ruchu badała aparatura umieszczona w tychże budynkach. Czy była tam testowana także broń „V”? Być może, bo polskie wybrzeże było jednym ciągiem poligonów wojskowych, w których Niemcy wykuwali swe tajne bronie. Dość wspomnieć, że żywa torpeda typu Neger ciężko uszkodziła polski lekki krążownik ORP Dragon (ex Danae), który potem został włączony do obrony plot. sztucznego portu Murlberry A. Teraz chciałbym sobie obejrzeć to właśnie miejsce. Widziałem je z daleka, kiedy zabieraliśmy z plaży Fokę 259.









A jednak stało się inaczej. Kiedy już wsiadałem do samochodu, Pani Irma poszukiwała wolontariusza, który pomógłby „ogarnąć” kolejną martwą fokę z plaży, ale kiedy zorientowała się, że mam dzień wolny, to powiedziała, że poszuka kogoś innego – pojechał Kamil. A ja udałem się do Władysławowa, by zaliczyć „suche” Oceanarium coś à la Jurajski Park w Bałtowie, Dinolandia w Inwałdzie, Park Dinozaurów w Krasiejowie czy DinoZatorLand w Zatorze – z tym, że tutaj były tylko zwierzęta oceaniczne. Jakoż rychło je znalazłem i po wykupieniu biletu za 20,- PLN zaliczyłem ten niezmiernie ciekawy obiekt. Oczywiście nie miałem szans na zwiedzenie Oceanarium w Gdyni z żywymi zwierzętami, bowiem jest ono oblegane, a tracenie dnia na stanie w kolejkach wcale mi się NIE UŚMIECHAŁO! Poza tym idę o zakład, że w Gdyni nie było żywych wielorybów czy mega-kalmarów! O krokozaurusie nawet nie wspominam… Tak czy inaczej – Oceanarium zaliczyłem i jestem z tego baaaardzo zadowolony!









Mam tylko dwie uwagi, co do tego obiektu: primo - dobrze byłoby, gdyby zamiast jakichś piosenek można było posłuchać przy ich oglądaniu odgłosów morza: świst wiatru w takielunku, szum fal, odgłosy sapania wielorybów, piski delfinów, itd. itp.  Piosenki, to mogłyby lecieć w strefie dla dzieci czy w piwiarni. Druga uwaga – mają tam fajne zwierzęta, ale przydałyby się jeszcze potwory z zamierzchłych epok geologicznych w rodzaju Mozozaura, Liopleurodona, Ichtiozaura, Plezjozaura, Megalodona, Basileozaurusa, i innych oraz... potworów ludzkiej wyobraźni: Nessie, potwór z jeziora Siljan (Szwecja), Syreny, Trytony, itp. stworzenia z bestiariuszy średniowiecznych kosmografów w rodzaju Konrada Gessnera czy Olausa Magnusa... – albo prac Bernarda Huevelmansa. Uatrakcyjniłoby to bardzo ten Ocean Park!








W drodze powrotnej zapragnąłem sobie obejrzeć polecaną mi Torpedownię w okolicach Jastarni – położoną nieopodal wejścia nr 39. Oczywiście poszedłem tam i okazało się, że są to fragmenty fortyfikacji z czasów obrony Wybrzeża w czasie Kampanii Wrześniowej ’39. Jużem miał się dopytywać o Torpedownię, kiedy dopadła mnie para jakichś staruszków krzyczących, że na plaży leży martwa foka i żebym coś z tym zrobił (miałem na sobie bluzę z logo Fokarium.) Udałem się zatem na miejsce i rzeczywiście – jakieś 200 m na E od wejścia nr 40 leżała młodziutka foczka szara z dwoma dziurami w ciele i częściowo zmiażdżoną czaszką. Ci, którzy ją znaleźli stwierdzili, że to znak bez ochyby, że do niej wygarnął ktoś z dubeltówki. Zatelefonowałem na numer alarmowy Fokarium i od Profesora dowiedziałem się, że ta foka już była zarejestrowana przez naszych pracowników i pozostawiona do utylizacji przez służby miejskie.



Zastanowiło mnie to, dlaczego właśnie tutaj, na tym odcinku wybrzeża zdarza się tyle zabitych młodych fok. I po dokładnym rozejrzeniu się wokół jestem absolutnie pewien, że winę za te wypadki ponoszą kite-surferzy, którzy płynąc na deskach ciągniętych przez latawce, z dużymi prędkościami rzędu 40-50 i więcej km/h, w odległości do 100 m od brzegu, są w stanie zderzyć się z młodymi fokami, które nie boją się ich, a na dodatek nie są w stanie wykonać jakiegoś głębokiego nurkowania, w celu uniknięcia uderzenia. Z kolei kite-surfer pędząc z taką prędkością nie jest w stanie dostrzec małego łebka wśród fal i wykonać manewru omijania… Efekt jest jeden – uderzenie w głowę krawędzią deski i kolejne martwe zwierzę. Tak więc nie byłaby to jakaś zorganizowana akcja wymierzona w młode foki przez zredukowanych przez unijne przepisy rybaków-frustratów, czy spisek wymierzony w Fokarium i Profesora in persona – jak sugeruje to moja siostra Wiktoria, ale po prostu wypadki zdarzające się od czasu do czasu. Tym niemniej trzeba coś z tym zrobić, ponieważ kite-surfing jest coraz bardziej popularny i zaczyna zagrażać innym istotom zamieszkującym morze…

Po powrocie obiad i czas wolny, z którym trzeba coś zrobić. Pogoda na kontynencie była super – ciepło choć wietrznie, natomiast nad Helem wiszą chmurzyska i wieje ostry wiatr z kierunku N-NW. We Władysławowie było słonecznie i +17ºC, w Helu już tylko +13,2ºC, no i wiatr szybko wywiewa ciepło spod warstw odzieży. No, ale to jest właśnie taka uroda morza, i jakbym miał wybierać, to już wolę to, co mamy niż to, co się dzieje na południu Polski!




Poza tym – zgodnie z naturą grzybiarza – zatrzymałem się kilkakrotnie w drodze, by rzucić okiem do lasu. Niestety – na wydmach znalazłem jakiegoś łuskwiaka, a przy drodze do Helu dwie pieczarki. I to było wszystko, bowiem choć Księżyc idzie do nowiu, to prawie wcale tutaj nie padało, czego grzybnia raczej nie lubi!







Końcówka dnia zrobiła się nawet słoneczna, ale wciąż z wiatrem i niską temperaturą, a Pan Bednarz informuje mnie, że w Jordanowie wreszcie skończyła się tzw. „lejba”.

CDN.