sobota, 31 sierpnia 2013

ZAGADKOWE STUDNIE I AGROSYMBOLE

Jedna z hipotez wyjaśniających powstawanie tajemniczych studni - meteoryty


Tatiana Samojłowa

Nocą, 19 lipca 2002 roku, na polu należącym do gospodarstwa rolnego w Kirowskiej Obłasti, pojawiła się naraz dosłownie znikąd idealnie okrągła studnia, o średnicy około 3 m i głębokości 6 m. Zaszokowany rolnik oglądając tą studnię zauważył jeszcze dwa fenomeny: w studni nie było wody, zaś wokół niej ani jednej garstki wyciągniętej z niej ziemi, ani jakichkolwiek śladów robót ziemnych i transportu wydobytej ziemi z zagadkowego dołu. A przecież wydobyto ze studni aż 42,4 m3 ziemi! O tym wszystkim mówi artykuł zamieszczony w rosyjskim czasopiśmie „Kalejdoskop NLO” nr 14 (281) z dnia 31 marca 2003 roku.



  Niestety, przy tej studni zderzyły się interesy farmera i naukowców – ufologów z miejscowego stowarzyszenia, poza którymi nikogo ten fenomen nie zainteresował. Po pojawieniu się w miejscowej prasie wzmianki o tym wydarzeniu, farmer w obawie o zasiewy, kategorycznie zabronił ufologom wchodzić na swe pole, tak, że przyszło badać ten dół nocą, bezprawnie nachodząc czyjś teren prywatny. Okazało się, że ściany studni są silnie ubite, co wyglądało jakby gigantyczną „babą” czy kafarem wbito w ziemię ogromną rurę, a potem ją wyjęto wraz z rdzeniem, który stanowiło kilkanaście metrów sześciennych gleby. Nocą, na dnie studni zaobserwowano dziwne świecenie, jakby było ono usłane setkami świetlików, zaś niektórzy badacze słyszeli dochodzący z jego strony dziwny, niski dźwięk, tuż przy dolnej granicy słyszalności.[1]

W końcu farmer rozzłoszczony bezprawnym wtargnięciem na swoją ziemię, ogrodził jamę płotem z drutu kolczastego i uwiązał przy nim psa. Tak więc – niestety – dokładne zbadanie tej tajemniczej studni się nie powiodło, i dalsze losy tego dołu nie są znane. Miejscowe władze nie uznały za stosowne mieszać się do konfliktu pomiędzy farmerem a ufologami, bowiem doszły do wniosku, że był to typowy lejek krasowy.

Nieco inaczej było z inną studnią, która pojawiła się w lecie 1996 roku w okolicach wsi Porieczie, obwodu muroncewskiego w Omskiej Obłasti. Jeden ze świadków zaobserwował szybkie obniżenie lotu nad tym miejscem jakiegoś świecącego obiektu latającego. Rankiem kombajniści znaleźli na tym miejscu idealnie okrągłą jamę o średnicy 5 m i głębokości także 5 m! Jej ścianki były gładkie, jak ze szkła, zaś dookoła ani śladu po wyjętej z jamy ziemi!!!

Niedaleko odkryto jeszcze dziwniejszą studnię – owalnego kształtu, o średnicy około 0,5 m. Miejscowi chłopi wzięli 15-metrową linę i przywiązawszy do niej siekierę, spuścili ją do dołu. Linka skończyła się wcześniej, nim siekiera dotknęła dna. Ludzi zdumiało także i to, że w studni nie było wody, chociaż tam poziom wód gruntowych nawet w czasie suszy nie opada poniżej 6 m.

Jeszcze wcześniej, bo w 1990 roku, dziesiątki gromadnych, cylindrycznych studni i studzienek pojawiło się na stepach Kazachstanu. Do jednej z nich, w pobliżu wsi Malinowka (Celinogradskaja Obłast’) omal nie wpadł potężny ciągnik Kirowiec – średnica tej jamy też wynosiła niemal 5 m.

Takąż samą jamę znaleziono na terenie sowchozu „Samarskij” w Atbasarskim Rejonie – miała ona idealnie okrągłą formę i twardo ubite ściany.

Przez pewien czas podejrzewano, że źródło tego fenomenu znajduje się na kosmodromie Bajkonur, i że to właśnie stamtąd coś spadło z nieba – np. sztuczny satelita, czy jakieś tajne wojskowe eksperymenty. Przedstawiciele Wojsk Kosmicznych Federacji Rosyjskiej (WKFR) także wszczęli dochodzenia w kilku przypadkach spontanicznego pojawienia się dziwnych „studni”. Pułkownik WKFR B. F. Gromow oznajmił mediom powstanie komisji ds. badań tych fenomenów:
Radiokosmiczne i wizualne badanie tego krateru – które dokonaliśmy – pozwala na absolutnie dokładne stwierdzenie, że to zjawisko nie ma żadnego związku ze spadkiem jakiegokolwiek kosmicznego aparatu, czy próbami nowego rodzaju broni. Nie znaleziono na miejscu żadnych śladów promieniowania. Meteorytów także nie znaleziono, przy czym gdyby doszło do spadku meteorytów, to kratery impaktowe miałyby zupełnie inny kształt – nie mogłyby być cylindrycznego kształtu. Gdyby nawet założyć, że było tam coś takiego, to powinno dojść w takim przypadku do znacznego wyrzutu gleby na powierzchnię krateru i jego okolicy, a tego tam nie stwierdzono.

Pewnego razu jakiś miejscowy mieszkaniec, postanowił prowadzić własne dochodzenie, zszedł do studni po długiej linie z węzłami – jej głębokość wynosiła około 10 m – kopnął nogą w dno jamy i ze zdumieniem stwierdził, że było ono miękkie i nieutwardzone! Następnego dnia poczuł silne niedomaganie, zaczęła boleć go głowa, a z nosa ciekła krew. Od razu powiązał to z badaniem dziwnej studni i postanowił na wszelki wypadek tą dziurę zasypać. Jej średnica wynosiła 1,5 m. Zdobył materiał wybuchowy z detonatorem i lontem, podpalił lont i wrzucił bombę do studni. Przyszło mu długo czekać na wybuch, około trzy razy dłużej, niż wynikało to z długości lontu.[2] Ziemia zadrżała i ze studni, jak z paszczy działa wyleciał czarny obłok, zaś ściany studni nie zwaliły się, tylko trochę osypały z góry. Co się stało na dnie – tego nie udało mu się wyjaśnić.

Latem 1989 roku, specjaliści ds. zjawisk anomalnych w rejonie stanicy Gładkowskoj, odkryli na gładkie pole na zboczach jednej z sopek na Półwyspie Tamańskim. Na tym polu, o średnicy około 12 m pojawiło się 5 studni. Średnica każdej wynosiła 2 m, zaś głębokość 3 m. Na dodatek ich kształt był jeszcze bardziej niezwykły – miały one formę „odwróconego wiadra”, tzn. ich średnica       z w i ę k s z a ł a   s i ę   wraz z głębokością!!! Ścianki były gładkie, a grunt był ubity. Wokół żadnego śladu po wyjętej ziemi, zaś zielona trawa porastała aż do krawędzi studni. Rozpytanie miejscowych dało dziwny rezultat – okazało się, że te tajemnicze otwory w ziemi pojawiły się tam na dwa lata przed ich zbadaniem – czyli w 1987 roku!

Próbki utwardzonej gleby ze ścian otworów zostały przesłane do zbadania do Instytutu Spawania Elektrycznego im. akademika Patona. Materiał okazał się być keramzytem – stopionym przy użyciu temperatur rzędu 1.200 – 1.300oC. Jednakowoż wokół nie było ani śladu ludzkiej działalności! Ba! – nawet miejscowi wieśniacy nie zauważyli na wulkanie nikogo i niczego obcego czy niezwykłego! Dokonane badania i analizy przyniosły tylko nowe pytania i zagadki: w próbkach gruntu zabranych w sąsiedztwie studni, stężenie tytanu, strontu i pierwiastków ziem rzadkich znacznie przewyższało wszelkie dopuszczalne normy o wiele razy! Eksperci doszli do wniosku, że doszło tam do uderzenia pioruna, przy czym część ziemi po prostu wyparowała od udaru termicznego wyładowania, a reszta się stopiła.

Latem tego samego roku, analogiczne wydarzenie miało miejsce także w południowej części Uralu. Pewien mieszkaniec Permu inż. Witalij Aszmarin w czasie urlopu oprowadzał grupy turystyczne po Pogórzu Uralskim. W lipcu, jego grupa złożona w połowie z kobiet, udała się znanym mu dobrze szlakiem, nie kryjącym żadnych rzeczy niezwykłych. W czasie jednego z popasów zaprowadził grupę w znane mu miejsce – płaski szczyt jednego ze wzgórz zwanego Tatarskim Kurhanem, chociaż żadnych osiedli tatarskich nie było tam nigdy. Wierzchołek wzgórza był porośnięty gęstymi zaroślami, ale odkryta polana doskonale nadawała się na obozowisko. I tam właśnie turyści odkryli coś dziwnego: cztery głębokie, idealnie okrągłe studnie, o średnicy około 1,5 m każda, rozmieszczonych na planie kwadratu o boku równym 10 m. Nie było ich przed rokiem, kiedy inż. Aszmarin był tam ostatni raz...

Nikt nie mógł dokładnie zbadać tych studni, ale przy ich dokładnym oglądzie okazało się, że ich ściany są albo zabetonowane, albo stopione (zwitryfikowane). I jeszcze rzucała się w oczy inna dziwna cecha – ściany studni były nachylone ku centrum kwadratu, tak że proste poprowadzone z ich dna ku górze przecinały się dokładnie nad nim! [...] I znowu nie było żadnych śladów wybranej ziemi, a na szczyt płaskowzgórza wiodła jedynie kręta ścieżka...



Nieprzyjemnie było patrzeć w ich wyloty, które wyglądały jak paszcze czterech wycelowanych w jeden punkt armat... [...] Następnego dnia rano, Witalij wraz z jednym turystą, chłopem potężnej postawy, któremu wyszedł na plecy i z tej wysokości zrobił zdjęcia polany z czterema wylotami dziwnych studni. Do samych studni nie podchodzili i nie zaryzykowali sondażu ich głębokości, ale wrzucili do każdej z nich kilka kamieni. Sądząc po odgłosie ich spadania, studnie były puste i głuche, o głębokości kilkudziesięciu metrów. Na wszelki wypadek wykopali saperką mały pagórek nieopodal jednej z nich i natknęli się na dziwną rzecz: szklaną butelkę, której szyjka była dokładnie wtopiona w ściankę studni. Butelkę tą zostawili wraz z kartką w środku jacyś turyści, którzy byli tam uprzednio. Od razu stało się jasne, że gleba w tym miejscu została poddana temperaturze rzędu > 1.000oC!

Turyści, rzecz jasna, nie mieli ze sobą żadnych przyrządów naukowych, więc Witalij postanowił odżałować jeden film i położył kasetę z czystym filmem na krawędzi studni. Potem – już w domu – oddał film do wywołania, ale klisza nie była zaczerniona, a zatem nie było skażenia radioaktywnego. Tymczasem otwory przebadały dwie turystki, które interesowały się radiestezją i miały ze sobą różdżki, które zaczęły wibrować w pobliżu studni. U dwóch innych dziewczyn rozbolały głowy, i wszystkie szybko opuściły to miejsce.

Jest czymś niezmiernie interesującym prześledzić pojawianie się agrosymboli na naszych polach i tajemniczych otworów oraz zależności pomiędzy nimi. We wszystkich przypadkach, kiedy ich pojawienie się udało się złapać niemal na gorącym uczynku, okazywało się, że one powstawały w czasie jednej nocy. Zdecydowana większość informacji o pojawiających się studniach napłynęła z terenów leżących na wschód od Uralu, z miejsc stosunkowo bezludnych i niezamieszkałych. Informacje o „bezdennych” sztolniach ze szklistymi ścianami, o relatywnie mniejszych przekrojach, przychodziły także i z europejskiej części kraju. Po sprawdzeniach okazywały się one jednak tylko sztucznie stworzonymi korytarzami, które wybijano przy użyciu „podziemnych rakiet” przez grupę generała Cifierowa i jego naśladowców.[3]

Jeszcze jeden moment łączy studnie z agrosymbolami: w całym szeregu przypadków świadkowie obserwowali nad miejscami powstawania studni i cylindrycznych jam UFO w formie BOL – ognistych kul świetlnych!

Jesienią 1989 roku, w Kujbyszewskoj Oblasti[4] grupa mieszkańców dwóch wsi widziała BOL-a z „kogutem”, który oświetlał ziemię silnym promieniem światła, jak ze szperacza. W miejscu jego lądowania znaleziono dziurę o średnicy ½ m i głębokości kilku metrów. Ma miejsce tego CE od razu przybył miejscowy korespondent „Komsomołki” N. Wargasow ale natury tego otworu to nie wyjaśniło...

W Baszkirii dwie brygady nafciarzy obserwowały, jak kilka ciemnoczerwonych kul świetlnych migotało światłami, a potem wylądowało na ziemi. Nikt nie zaryzykował podejścia do nich, zaś następnego dnia znaleziono tam głębokie otwory o średnicy około 1 metra.
W roku 1990, w Mordowii, po wylądowaniu analogicznej kuli na polu miejscowego sowchozu „Wałskien Zaria” w Dubienskim Rejonie, powstała studnia, z której zostało wybrane około 24 m3 ziemi. Na miejsce CE2 pierwszym był dziennikarz „Sowieckiej Mordowii”, który napisał o tym obszerny artykuł. W nim były następujące słowa:
Wcięcie się w grunt było idealnie czyste. Ale to jeszcze nic, to jeszcze można zrozumieć. Najdziwniejsze zaczyna się dalej: wokół kraterku nie ma żadnych śladów. I najważniejsze – gdzie znikła ziemia? Wychodzi na to, że ktoś z nieziemską dokładnością i precyzją  zaczerpnął potężną garść ziemi z wierzchu wycinając potężny otwór.

Niestety, do wywodów dziennikarza jak na razie niczego nie można dodać...


Moje 3 grosze


Także i u nas pojawiły się niezwykłe otwory – i jak donosi polski Badacz Numer Jeden agrosymboli i dziur w ziemi – Stanisław Barski z Włocławka – pojawiły się one właśnie w Wylatowie – czyli tam, gdzie od trzech lat obserwuje się pojawiające się każdego lata agrosymbole.

Myślę, że należy w lecie tego roku sprawdzić wszystkie miejsca, w których owe agrosymbole się pojawiały od 1998 roku, czy nie pojawią się tam także niezwykłe dziury w ziemi. Dlatego też należy tereny te objąć obserwacją już od zaraz. Jak widać Ich gra z Ziemianami weszła w nową fazę i osobiście sadzę, że jest to kolejny sygnał skierowany w naszą stronę: MY TUTAJ JESTEŚMY! Jego zlekceważenie będzie naszym kolejnym błędem.

Powyższe słowa napisałem 10 lat temu, w lecie 2003 roku. Niestety – mój optymizm był zupełnie nieuzasadniony, bowiem jak się okazało lwia część agroznaków była ordynarnymi podróbkami wykonanymi mniej czy bardziej udanie przez „cropmakerów”. A co do studni i lejków krasowych, to na całym świecie zapanowała epidemia powstawania lejów krasowych, które tworzą potężne nieraz dziury w ziemi, a które zdarzają się nawet w wielkich miastach i mają związek z działalnością człowieka. Ale to już jest temat na osobne opracowanie.

Z tego, co udało się nam ustalić, większość z tajemniczych otworów w ziemi Kujaw i Wielkopolski stanowią odwierty i szybiki poszukiwawcze z lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to na terenie całego kraju prowadzono poszukiwania m.in. ropy i gazu. Dane na ten temat znajdują się w AGH i nie ma w nich niczego tajemniczego. I dlatego też odwróciłbym rozumowanie i zamiast stwierdzenia, że Obcy wykonali te otwory w jakichś tylko Im znanych celach – twierdzę, że Oni interesują się tymi otworami z jakichś tylko Im znanych powodów. Jakich? – tego możemy się tylko domyślać.   
  


Przekład z j. rosyjskiego i opracowanie –
Robert K. Leśniakiewicz ©




[1] Czyli dźwięk o częstotliwości ≥ 20 Hz.
[2] Standardowy lont prochowy spala się w tempie 1 cm/s.
[3] „Podziemne rakiety” są stosunkowo nową bronią o takiej samej zasadzie działania, jak super-torpedy Szkwał, taka rakieta składa się z dwóch silników rakietowych: torującego o mniejszej mocy i trakcyjnego o większej. Silnik torujący rozsuwa ziemię i skały przed dziobem pocisku skumulowanym strumieniem gazów, zaś silnik trakcyjny nadaje mu ruch postępowy. Idea ta została opracowana już w latach 60. XX wieku i próby z tą bronią dokonywano w latach 70. i 80. NB, to tym właśnie można wytłumaczyć rozbudowę sieci nasłuchu sejsmicznego w ZSRR, ponieważ obawiano się tam użycia tej broni przez USA.   
[4] Dzisiaj Samarskaja Obłast’. 

piątek, 30 sierpnia 2013

KOSMICZNA WINDA?



Siergiej Kriwienko


W ostatnim półroczu, media tradycyjne i elektroniczne podały kilkakrotnie krótkie informacje o tym, że Rosja i Indonezja zamierzają zbudować wspólny kosmodrom na tropikalnej wyspie Biak w pobliżu północnych brzegów Nowej Gwinei. Pisało się o tym, że start rakiety z tego miejsca będzie o wiele tańszy, niż zazwyczaj. I na koniec o tym, że w mieście Medan na Sumatrze odbyły się rozmowy wstępne na temat tego projektu. A o co w tym wszystkim chodzi?

Tak czy owak, MSZ Indonezji potwierdził fakt – rzeczywiście, cos takiego miało miejsce. Medan jest w tym przypadku miejscem symbolicznym. Położony w jego środku znamienity meczet Masjid Raya z czarnymi kopułami jest doskonałym miejscem do rozpoczynania odważnych przedsięwzięć. A teraz o tym, czym naprawdę jest ten projekt.

W Rosji na temat tzw. „napowietrznego startu” mówiło się już dawno, zaś od roku 1998 specjaliści opracowali konkretny plan jego realizacji. Istnieje korporacja „Wozdusznyj start”, która ma swoją stronę internetową, gdzie można znaleźć detaliczne dane na temat tego przedsięwzięcia. Mówiąc krótko – zamierza się wykorzystać samolot transportowy Rusłan w charakterze nosiciela dwustopniowej rakiety, która w wariancie komercyjnym nazywa się Poliet. Opracowano ją w Biurze Konstrukcyjnym im. W. P. Makiejewa na Uralu, zaś silniki do niej opracowano w Woroneżu i Samarze. Załadowana do wnętrza Rusłana rakieta bez paliwa poleciała z Samary na miejsce startu. Głównym plusem miejsca startu na równiku jest to, że nie wymaga ona silników o dużej mocy. Dlatego też zamiast z dalekowschodniego lotniska Chorol, Primorskij Kraj, rakiety należy wystrzeliwać z podrównikowej wyspy, jest to kwestia techniki lotów kosmicznych.

Vr = Vs + 30 m/s

Rakieta na starcie waży około 100 ton, większość jej masy stanowi utleniacz i paliwo – płynny tlen i skroplony gaz ziemny. Aby uskutecznić napowietrzny start rakiety, należy pierwej zatankować paliwem i utleniaczem, potem załadować do samolotu-nosiciela, a po osiągnięciu przezeń wysokości 10-11 tys. metrów wystrzelić przy pomocy specjalnego urządzenia, które zapewnia rakiecie prędkość początkową 108 km/h w stosunku do prędkości samolotu, co opisuje powyższy wzór. Kiedy samolot znajdzie się w bezpiecznej odległości od rakiety, następuje zapłon silników pierwszego stopnia i rakieta sama wchodzi na właściwą trajektorię. Wydaje się to być nietypowym i egzotycznym sposobem odpalania rakiet z pokładu samolotu, jednakże zauważmy, że w USA starty takie wykonuje się w ramach systemu „Pegasus”.

Dzięki tej technice odpalania rakiet z równika można wynosić na orbitę dostatecznie ciężkie satelity o masie do 2,5 tony. A to już wystarczy, by takie aparaty mogły lecieć dalej z orbity ku Księżycowi i innym planetom. W ten właśnie sposób będą transportowane z Ziemi na orbitę segmenty do budowy stacji kosmicznych i kosmolotów. Po prostu dlatego, że tak jest najtaniej. Masa statku kosmicznego, którym Rosjanie zamierzają polecieć na Marsa będzie wynosić nie mniej niż 480 ton.

Kraje rozpościerające się w pasie przyrównikowym mają interes w wystrzeliwaniu satelitów geostacjonarnych do monitoringu Ziemi, np. w celu wykrywania i wczesnego ostrzegania przed falami tsunami.

W tej chwili na Ziemi mamy niemało działających kosmodromów, ale w strefie ekwatorialnej istnieje tylko jeden z nich – francuski kosmodrom Kourou w Gujanie Francuskiej. Aktualnie trwają tam prace nad przygotowaniem startów rosyjskich statków kosmicznych Sojuz. Co zaś się tyczy indonezyjskiej wyspy Biak, to istnieje tam lotnisko, które miejscowe władze i tak postanowiły przebudować. Jednakże w przypadku napowietrznego startu rakiet rzecz idzie nie o kosmodromie, ale o lotnisku specjalnego przeznaczenia – posiadającego systemy kontroli startu rakiet oraz z systemami tankowania ciekłych gazów – wodoru i tlenu. Takie prace zamierzają wykonać rosyjscy uczestnicy projektu. W przyszłości wyspa ta może się stać bazą dla innych kosmicznych przedsięwzięć, takich jak np. zbudowania „kosmicznej windy”!


Kosmiczna winda?


Przypomnijmy – o takiej „windzie” mówiono jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku z inspiracji ideą rzuconą przez radzieckiego inżyniera Jurija Arcutanowa. Potem ideę tą spopularyzował mieszkający na Śri Lance pisarz-fantasta Arthur C. Clarke, który opisał w jednej ze swych powieści „dźwig do niebios” umieszczonej na tropikalnej wyspie. (Zob. A. C. Clarke – Odyseja kosmiczna 3001 – Finał, Warszawa 1998 – przyp. tłum.) Wyspa Biak znajduje się tylko o jeden stopień na południe od równika (znajduje się ona dokładnie na 01º00’00” S - 136º00’00” E – przyp. tłum.) i doskonale nadaje się do takiej roli. Teraz ponownie wzrosło zainteresowanie zasiedleniem Srebrnego Globu, a to ze względu na to, ze z księżycowego gruntu – regolitu można wydobywać izotop helu – He-3, który nadaje się idealnie na paliwo do ziemskich reaktorów termojądrowych i elektrowni termojądrowych. (Reakcja taka ma postać wzoru: D + D => 3He + n + E, gdzie reakcję zapoczątkowuje synteza dwóch deuteronów, czyli jąder ciężkiego wodoru – D = 2H, wskutek czego dochodzi do powstania helu-3, neutronu i czterech megaelektronowoltów. Łącząc następnie Hel-3 z deuterem zgodnie ze wzorem: 2D + 3He => 24He + E otrzymujemy „zwykły” hel – 4He i ogromne ilości czystej ekologicznie energii – przyp. tłum.) Od razu po jego odkryciu kilka krajów postanowiło utworzyć na Księżycu swe stałe bazy i stacje – w tym Rosja. Ale do podjęcia prac na Księżycu potrzeba dostatecznej ilości ładunków wyekspediowanych z Ziemi. I im tańszy będzie start z naszej planety, tym lepiej. I to właśnie dlatego poza projektami wypuszczania rakiet z samolotu-matki, cennymi okazały się projekty „kosmicznej windy”. A zatem należałoby teraz popracować nad materiałami, bez których konstrukcja tej „windy do nieba” byłaby technicznie niemożliwą.

Jednakże postawienie takiej „windy do nieba” obok kosmodromu byłoby niebezpieczne, ze względu na starty rakiet i odpalanie ich silników. Podobnie poligon Kourou też nie pretendentuje do tej roli, podobnie jak jeszcze bardziej oddalony od równika hinduski kosmodrom na wyspie Śriharikota. (Drugi hinduski kosmodrom znajduje się w Orissa – obydwa zlokalizowano na wschodnim wybrzeżu Indii – przyp. tłum.) tak więc Indonezyjczycy mogą stać się właścicielami kosmodromu z całą jego infrastrukturą, ale bez niebezpiecznych odpaleń rakiet. Oczywiście w czasie rozruchu takiego skomplikowanego obiektu mogą zdarzyć się wypadki. W Brazylii trzykrotnie przerywano odliczanie z powodu awarii ich satelitów. Brazylijski kosmodrom w Alcantara do dziś dnia właściwie jeszcze nie pracuje jak powinien. A wystrzelenie rakiety z pokładu Rusłana przebiega z daleka od zamieszkałych wybrzeży i nad oceanem. A w przypadku awarii pojazd kosmiczny pozostaje cały i można go przeładować do innej rakiety. Poza tym można spokojnie budować „windę do nieba”. Taka perspektywa może tylko cieszyć...


Kiedy windą do nieba???...


Plany uczestników projektu „Wozdusznyj start” są bardzo optymistyczne – już w roku 2007 zamierzają oni przeprowadzić pierwsze starty. Wszyscy znają efekt „kanapki zawsze padającej masłem w dół” i nie będą oni takimi hurraoptymistami. Z perspektywy wyspy Biak do Rosji daleko. Jest ona za to o wiele bliżej do „brzegu Makłaja” (Nikołaj N. Mikłucho-Makłaj [1846-1888] – rosyjski uczony, który badał m.in. Nową Gwineę – przyp. tłum.), gdzie w XIX wieku Papuasi przywitali naszego znanego podróżnika jako „człowieka z Księżyca”. No, ale mamy tez nadzieję, że za kilka lat ten system zafunkcjonuje – a wszystkie dane po temu są. I kto wie, być może wkrótce człowiek z Ziemi nie pojedzie ku niebu w „kosmicznej windzie” z tropikalnej wyspy?        


Kilka uwag tłumacza


Tyle Siergiej Kriwienkow. Musze przyznać, że sam pomysł jest ciekawy, ale nie nowy, bowiem już w hitlerowskich Niemczech pracowało się nad możliwościami zwiększenia zasięgu lotu pocisków V-1 przy pomocy samolotów bombowych, które miały za zadanie dolecieć w pobliże celu i odpalić go, a następnie zawrócić. Innym hitlerowskim projektem było wystrzelenie rakiet V-2 z pokładu rakietowego bombowca Sängera. Zawsze chodziło o to samo – oszukanie siły grawitacji poprzez wyciągnięcie rakiety nad najgęstsze warstwy atmosfery i wystrzelenie jej.

W latach 60. XX w. ten sam trick zastosowali Amerykanie w Projekcie Farside, w którym rolę dźwigu rakietowego pełnił balon stratosferyczny. Mógł on podnieść rakietę do wysokości 12.000 m, zaś planowano docelowo wysokość 90 – 100 km! Próby te trwały jeszcze na początku lat 70. NB., wiele danych wskazuje na to, że takie eksperymenty prowadzono po obu stronach oceanu. Opisałem je m.in. w pracy pt. „Powojenne losy niemieckiej Wunderwaffe” Warszawa 2006.    

Co do projektu „Pegasus”, to pierwszy tego rodzaju pomysł narodził się w latach 1983-84 w ramach reaganowskiego projektu SDI/NMD, w którym pociski rakietowe MX miały być zrzucane z pokładu bombowca strategicznego B-52 na spadochronach, które ustawiały ICBM pionowo i powodowało to automatyczne odpalenie boostera pocisku, który potem leciał samodzielnie do celu, naprowadzany przez system GPS. Pochodną tego sposobu były także loty eksperymentalne amerykańskiego wahadłowca Challenger i rosyjskiego Burań. Rosjanie przegrali ten wyścig technologiczny, ale mają szansę dogonić Amerykę w dziedzinie wystrzeliwania rakiet w powietrzu, w stratosferze...


Przekład z j. rosyjskiego –

Robert K. Leśniakiewicz ©

czwartek, 29 sierpnia 2013

CUFO: UFO-awiomatki czy… sterowce?



Od pewnego czasu ze Stanów Zjednoczonych nadchodzą relacje o obserwacjach Nieznanych Obiektów Latających w kształcie cygar lub długich cylindrów. W naszej nomenklaturze są to CUFO – Cigar-shaped UFO, a po polsku CNOL. Pozwolę sobie zacytować kilka z nich za George Filerem z MUFON-u, który przekazał także zdjęcia tych obiektów. A oto relacje o pojawieniu się tych CNOL-i:

1. Latająca sferoida i cylinder w Pensylwanii

Butler. Około godziny 23. w dniu 16 czerwca 2010 roku wynosiłem właśnie śmieci I zauważyłem 4 myśliwce odrzutowe, które przeleciały w ciągu 10 minut. Wciąż obserwowałem niebo i naraz zauważyłem jasne, oślepiające kuliste światło na jednym końcu długiego cylindra, które pokazało się przede mną. Było ono oślepiająco białe, ale nie spowodowało jakiegoś uszkodzenia mojego wzroku i wyglądało jakby emitowało jakiś rodzaj energii i lecąc pozostawiało za sobą chmurę jakby napędzane było silnikiem odrzutowym.

Potem nad głową przeleciały mi dwa inne odrzutowce, zanim CNOL został zakryty przez chmury, ale nie widziałem żadnego związku pomiędzy tymi wydarzeniami. Ciekawym jest tylko pytanie, dlaczego 5 czy 6 myśliwców nadleciało nad nasze miasteczko? (Sightings.com)

2. CNOL nad Nebraską

Omaha. Chodziłem w poszukiwaniu kluczy w dniu 28 czerwca 2010 roku, o godzinie 15:06, kiedy spojrzałem w górę i zauważyłem żółto-pomarańczowy obiekt jaśniejący na niebie wprost ponad mną. Miał on kształt cylindra lub cygara i poruszał się zupełnie bezgłośnie. Jego lot był zupełnie prostolinijny i wydawało mi się, że tor jego lotu był wznoszący się. CNOL leciał z zachodu na wschód i nie miał żadnych błyskających światełek, skrzydeł czy smug kondensacyjnych oraz nie powodował żadnego hałasu w czasie lotu. Nie znajdowałem się w pobliżu drogi i dlatego wokół mnie było cicho. (MUFON CMS)

3. Latające cygaro nad Missouri

St. Louis. Jechałem na wschód po drodze międzystanowej I-70 w dniu 21 czerwca 2010 roku, kiedy o godzinie 14:40 zauważyłem latające cygaro na kierunku północno-wschodnim, a które jak wydawało mi się, że leciało na małej wysokości. Jego kolor mieszał się z kolorem obłoków. Jego lot był równy w czasie całej obserwacji. Znajdował się on po stronie illinoiskiej stronie Mississippi, nieco poniżej podstawy chmur. Obserwowałem ów CNOL jak w ciągu 110 sekund pokonał 120° na kierunku S-SW, aż wreszcie znikł gdzieś za budowlami miasta St. Louis. Jego prędkość wynosiła niemal 1°/s. Wszystkie porty lotnicze w tej okolicy mają pasy zlokalizowane w kierunku NW – SE i samoloty latają o wiele szybciej od tego obiektu. (MUFON CMS)  

4. CNOL sfilmowany nad Kansas

Olathe. W dniu 16 czerwca 2010 roku staliśmy na naszym dachu i robiliśmy zdjęcia zachodniego nieba. Nie zauważyliśmy wtedy tego obiektu, dopiero potem na zdjęciach. Dwa tygodnie przedtem, około godziny 13. widziałem dwa srebrzyste obiekty lecące nad domem i unoszące się w górę, w dół i z powrotem w czasie 3 minut zanim znikły. Pionowy CNOL znajduje się pośrodku klatki filmu. (MUFON CMS)

5. Latający cylinder nad linią lasu w Arkansas

Benton. W dniu 22 czerwca 2010 o godzinie 00:36, wyszedłem wraz z bratem na dwór by zapalić papierosa. Wyszliśmy na zewnątrz i zanim zdążyłem zapalić papierosa, UFO przeleciał w stronę pobliskiej fabryki. Wydzielał on taki dźwięk, jakiego jeszcze nie słyszałem u żadnego samolotu czy innego pojazdu powietrznego. I to właściwie przyciągnęło moją uwagę. Spojrzeliśmy w górę i ujrzeliśmy CNOL lecący ponad linią lasu, o wiele niżej, niż jakikolwiek samolot leciał wcześniej. Mieszkamy mniej więcej pośrodku miasta i samoloty latają tu wysoko. CNOL miał trzy zielone, migające światła i dwa czerwone błyskające światła na swej spodniej stronie. Nie miał on żadnych skrzydeł i poruszał się szybciej, niż jakikolwiek samolot, który widziałem wcześniej. Po chwili UFO znikło nam z widoku. (Peter Davenport – NUFORC)

UWAGA: Ten CNOL musiał lecieć stosunkowo nisko, skoro świadkowie byli w stanie określić jego kształt i kolor światełek w ciemnościach nocnych. (William Prucket – www.ufosnw.com)   

6. Latające cygaro nad Pennsylwanią

Quakertown. 25 maja 2010 nad moim podwórzem przeleciało UFO ze stałą prędkością, około godziny 18. Biały latający cylinder o długości 1,5-razy większej od średnicy Słońca i jakby przeźroczysty na krawędziach. Cylinder ten miał wielkość naszego targowego placu i przeleciał nad moim terenem nieopodal Willow Grove NAS. CNOL leciał równo od prawej do lewej i nawet przeciął smugę kondensacyjną pozostawioną przez samolot.

Obserwowałem ten obiekt przez jakieś 30-60 sekund i pobiegłem do domu po lornetkę. Niestety, nie mógłbym go dostrzec gdyby to był odrzutowiec. Po upływie 90 minut, mój sąsiad zweryfikował moją obserwacje twierdząc, że widział latające cygaro zmierzające na zachód. (Peter Davenport – www.ufocenter.com)

7. Wielkie cygaro nad Nowym Jorkiem

Hrabstwo Saratoga. 30 kwietnia 2010 roku mieszkaniec Nowego Jorku zauważył białego CNOL-a poprzez celownik kamery wideo na wysokości około 500 stóp (ok. 170 m) na dziennym niebie, w odległości nie większej od 1 mili (1,6 km).

Kiedy zrobiłem najazd zoomem na obiekt, obraz zaczął lekko drżeć i poprzez wizjer kamery mogłem zobaczyć jakiś latający cylinder, który poruszał się za jakimś niewielkim, niezidentyfikowanym samolotem – powiedział świadek. (www.examiner.com/x-2363-UFO-Examiner~y2010m6d19-Cigarshaped-UFO-caught-on-video-low-over-Saratoga-County-New-York

New York City, Queens. Kiedy 2 czerwca 2010 roku, o godzinie 17:40 jechałem kolejką na Long Island, to widziałem wielki biały CNOL wiszący nad miastem. Nie byłem w stanie określić, co to właściwie było. Było to szare lub srebrzyste i ogromne z dystansu, w którym się znajdowałem. Kiedy wysiadłem z pociągu, to chciałem się temu dokładniej przyjrzeć, ale drzewa mi to uniemożliwiły. Po kilku minutach czarny helikopter bez jakichkolwiek oznaczeń poleciał w stronę tego CNOL-a. (Peter Davenport – www.ufocenter.com)

8. CNOL nad Kolorado

Salida. W dniu 27 sierpnia 1995 roku, Tim Edwards sfilmował na video CNOL wraz z małym, srebrzystym dyskiem. (Tim Edwards)



* * *

To tylko garść przykładów z wielu relacji – w zdecydowanej większości znad USA i Kanady. Co z tego wszystkiego wynika? Oczywiście ufolodzy znają te CNOL-e jako awiomatki czy statki-matki (motherships), które wypuszczają w naszą atmosferę mniejsze latające dyski znane jako prawdziwe UFO. Czy tak jest? Być może tak właśnie jest, ale…


Jonosferyczne sterowce


Mnie to wszystko zaczyna coraz bardziej przypominać najzwyczajniejsze, ziemskie… sterowce! Po katastrofie LZ-129 Hindenburg sterowce zostały właściwie wyparte przez szybsze i bardziej operatywne samoloty. Taki stan trwał do czasów Zimnej Wojny, kiedy to sterowce docenili Amerykanie. I tak np. US Navy wykorzystywała je jako doskonałe środki rozpoznania radioelektronicznego, co pokazało się dokładnie w pamiętnym sierpniu 1991 roku w czasie moskiewskiego puczu Janajewa-Kriuczkowa-Pugo mającego na celu obalenie prezydenta ZSRR Michaiła S. Gorbaczowa. Jeden ze sterowców obserwacyjnych USN został zaobserwowany wtedy przez mieszkańców Szwecji w okolicach Umeå, którzy wzięli go za CNOL-a! Oczywiście SÄPO[1] utwierdziło ich w tym przekonaniu, co mnie nie dziwi, bowiem Szwecja i USA mają umowę o współpracy swoich służb specjalnych w ramach NATO – mimo deklarowanej przez Szwecję neutralności.

Myślę, że istnieje racjonalne wyjaśnienie tych wszystkich tutaj opisanych fenomenów. Wyjaśnienie to brzmi – ci wszyscy ludzie obserwowali sterowce, które służą celom nie reklamowym – jak w wielu przypadkach, czy komercyjnym, ale militarnym – i to w celach militaryzacji przestrzeni kosmicznej.

Największym problemem w umieszczaniu statków kosmicznych na orbicie wokółziemskiej jest przebicie się przez najgęstsze warstwy atmosfery ziemskiej – przez troposferę i dolną stratosferę. W latach 60. i 70. Amerykanie przeprowadzili szereg eksperymentów w związku z PROJEKTEM FARSIDE (Rosjanie też mieli swoją wersję tego projektu, czego dowodzą niektóre obserwacje tego rodzaju UFO nad Jugosławią, Bułgarią, Węgrami i Polską – o czym już pisałem wcześniej), którego zadaniem było opracowanie technologii wystrzeliwania rakiet podwieszonych pod balonami wysokościowymi. To było bardzo proste – balon wynosił rakietę na wysokość około 20-30 km i następnie następowało odpalenie boostera. Rakieta leciała dalej aż do LEO[2]. Odpadała zatem konieczność budowania wielostopniowych rakiet z całym związanym z tym balastem kłopotów przy przelocie przez atmosferę. Poza tym miało to jeszcze dodatkową dogodność, a mianowicie – międzykontynentalne balistyczne pociski z głowicami A czy H można było wystrzelić z dużej wysokości i dzięki temu skracał się czas ich dolotu do celu…

PROJEKT FARSIDE został zakończony, ale sam pomysł został wykorzystany do następnego projektu, który ma związek z projektem High Frontier, SDI/NMD czyli Gwiezdnymi Wojnami, w których sterowce mają odegrać bardzo istotną rolę jako latające platformy dla pocisków rakietowych czy broni falowo-korpuskularnej rażącej cele orbitalne, statków kosmicznych stanowiących tendry dla stacji kosmicznych oraz jako platformy łączności i dowodzenia operujących na wysokościach do 100 km nad Ziemią – a to już jest przedproże LEO. Coś takiego zakładał w latach 90. PROJEKT SSTO – Single Stage To Orbit – z jednym stopniem na orbitę. Jednostopniowa rakieta wynosiła satelitę, platformę bojową czy statek kosmiczny na orbitę. I co najgorsze – rzecz ta jest całkowicie możliwa, wykonalna i najprawdopodobniej już realizowana.

Sterowce z Gwiezdnych Wojen są budowane w oparciu o technologie stealth, więc dla radiolokatorów są one niemal niewidzialne. Operując na wysokościach 40 – 100 km są właściwie niewidzialne dla oka. Są one o wiele tańsze od satelitów i można je użytkować latami. Ich payload jest o rząd wielkości większy, niż payload jakiegokolwiek satelity. I co najważniejsze – uszkodzony sterowiec można sprowadzić na Ziemię, naprawić i posłać z powrotem ku granicom atmosfery, czego nie można zrobić z żadnym satelitą. Same zalety!

Oczywiście ludzie je widzą, ale wtedy po prostu stwarza się legendę o awiomatkach przybywających z Kosmosu i wypuszczających Latające Talerze. Tak naprawdę, to są to sterowce – platformy startowe dla pojazdów takich, jak np. X-37B – ostatniego dziecka DARPA.        


HTV-2 i X-37B


Najnowszy hipersoniczny szybowiec DARPA, którego wypuszczono niedawno, rozleciał się w czasie wykonywania manewrów z prędkością 20 Ma (ok. 6,6 km/s). Sygnał od pojazdu zanikł w dziewiątej minucie misji – zgodnie z „Santa Maria Times”.

Ten FALCON Hypersonic Technology Vehicle (HTV-2) został zaprojektowany do lotów atmosferycznych z prędkością 20-krotnie większej od prędkości dźwięku. Ten hiperdźwiękowy samolot mógłby dolecieć do każdego miejsca na kuli ziemskiej i zaatakować je bez ostrzeżenia. Coś takiego widzieliśmy na filmie pt. „Niewidzialny” (2005) w reżyserii Roba Cohena. Jedynym elementem fantastycznym był tam samolot sterowany przez AI – sztuczną inteligencję, bo cała reszta jest już teraz realizowana, więc nie jest już fantazją a twardą realnością.

Projekt FALCON ten jest realizowany przez USAF i DARPA – firmę znaną choćby ze względu na sławetny projekt HAARP, o którym ze strachem i jednocześnie ze smakiem rozpisują się stronnicy STD – Spiskowej Teorii Dziejów – i oznacza tyle, co Force Application and Launch from Continental United States – co można przetłumaczyć jako Zastosowanie Siły i Start z Kontynentalnego Terytorium USA. Jest to jak widać jakaś wersja projektu S3, o którym też pisałem na blogu CBZA. Pierwsza część programu ma na celu rozwinięcie wielokrotnego użytku, błyskawicznie działającego HWS – Systemu Broni Hipersonicznej, który obecnie przemianowano na HCV – Hipersoniczny Pojazd Wielokrotnego Użytku. Druga część dotyczy systemu pozwalającego na start ze zwiększoną prędkością do prędkości maksymalnej w minimalnej jednostce czasu, w celu wynoszenia małych satelitów na orbitę.

W godzinę po debiutanckim teście HTV-2, USAF wystrzeliły swój statek kosmiczny X-37B. W czasie tej wyprzedzające misji wystrzelono ten samolot kosmiczny (z dualnym zasilaniem z baterii słonecznych z arsenku galu oraz litowo-jonowych akumulatorów) na orbitę, na której może utrzymywać się przez 270 dni – jak twierdzi autor „Ares Defense Blog”.  

Podobnie jak DARPA, USAF są bardzo oszczędne w słowach odnośnie celów jakie przyświecają budowie tych maszyn. Ale nie jest czymś trudnym domyślenie się co tego rodzaju hipersoniczne i kosmiczne konstrukcje mają do roboty w amerykańskich planach wojskowych, tak dalece jak szybkość ich rozwoju jest rozważana. (wg “Aviation Week”)    

Jak widać z powyższego, mówimy tu o konstrukcjach, które już istnieją I jedynie są prowadzone prace rozwojowe nad ich udoskonaleniem! A zatem nie można odrzucić możliwości, że wszystkie obserwowane obecnie UFO to są nowatorskie konstrukcje wojskowe made in USA, Russia, China… - i inne kraje klubu atomowego, które w swych planach przewidują rozwój i powstanie nowych środków napadu powietrznego/kosmicznego z wykorzystaniem energii jądrowej/termojądrowej jako środka napędowego tych pojazdów. Myślę, że jest to już tylko kwestia czasu oraz nakładów finansowych, i niczego innego więcej.




[1] Tajna szwedzka policja polityczna pełniąca rolę kontrwywiadu.
[2] Niska orbita wokółziemska.

środa, 28 sierpnia 2013

KOSMICZNY STEROWIEC NAD POLSKĄ?

Nowoczesny Zeppelin w locie (Internet)

Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy mój dziadek czytał mi relacje lotników z I Wojny Światowej (której był uczestnikiem), z wszystkich jej frontów. Dlatego też nazwiska takich jej asów, jak m.in.: Guinemera, Foncka, de Brichamboute’a, de Boulangera, de la Fregoliée’a czy Garrosa z jednej strony oraz von Richthofena, von Wobesera, von Budeckego, Goeringa czy Wissemanna z drugiej strony frontu były mi dobrze znane. Ale najbardziej interesowały mnie opowieści o sterowcach – zwanych także krążownikami powietrznymi – których rajdy bombowe skutecznie blokowały i terroryzowały Londyn oraz inne miasta Ententy. Był to przedsmak tego, co zafundowała ludziom II Wojna Światowa: bombardowanie otwartych miast, naloty dywanowe i burze ogniowe wywoływane przez bombardowania napalmem czy białym fosforem, że wspomnę tylko Warszawę, Antwerpię, Cowentry, Hiro, Londyn, Drezno i w końcu Hiroszimę oraz Nagasaki, które zniszczyły płomienie już nuklearnego ognia... A to wszystko zaczęło się od wynalazku niemieckiego hrabiego Ferdynanda von Zeppelina (1838-1917).


Le Dixmude, USS Acron  i inne...


Na temat dziwnych katastrof sterowców pisałem już na łamach Nieznanego Świata, wspomniałem wtedy o katastrofie sterowca SLX w 1916 roku i LZ-59 w 1918 roku, a także przypomniałem o przyczynach katastrofy największego ówczesnego sterowca LZ-129 Hindenburg, który spłonął w 1937 roku.

Ciekawym tutaj jest przypadek katastrofy sterowca Le Dixmude – dawnego LZ-14, która wydarzyła się w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia 1923 roku, a która przypomina dokładnie tragedię sterowca SLX. Sterowiec ten spłonął nad Morzem Śródziemnym u brzegów Sycylii. Z 52 osobowej załogi znaleziono tylko jedno ciało. NB, okoliczności tej katastrofy także stanowią kalkę wypadku sterowca SLX... (=> J. du Plessis – „Zeppelin Le Dixmude” – na stronie - http://perso.wanadoo.fr/c.i.e.l/index.htm) Mimo tak autorytatywnego stwierdzenia redaktorów książki, z której wziąłem tą tabelkę – nie można stuprocentowo stwierdzić, że był to tylko zwykły pożar w powietrzu, który przed masowym zastosowaniem niepalnego helu był prawdziwym utrapieniem baloniarzy... (=> Antologia – „Ludzie przestworzy”, Warszawa – Poznań 1932)

W okresie powojennym zdarzyło się kilka katastrof, które pochłonęły sporo ofiar: amerykański wojskowy ZRS 4 Akron w 1933 - 73 ofiary (3 osoby przeżyły), francuski wojskowy Dixmude (ex niem. LZ 114 / L 72) w 1923 - 50 (52?) ofiar (nikt nie przeżył), angielski cywilny R 101 w 1930 - 48 ofiar (6), angielski R 38 w 1921 - 44 ofiary (6), niemiecki cywilny LZ 129 Hindenburg w 1937 - 36 ofiar (13 z 36 pasażerów, 22 z 60 osób załogi, w tym kapitan Ernst A. Lehmann (1886-1937), 1 osoba z 228-osobowej obsługi naziemnej; 61 osób będących na pokładzie przeżyło!) – pisze na swych stronach internetowych polski znawca przedmiotu – Mariusz Wojciechowski. (=> M. Wojciechowski – „Sterowce niemieckie w latach 1900-2000” na stronie - http://www.mars.slupsk.pl/fort/sterowce.htm) Do tego należałoby dodać jeszcze 30 ofiar katastrofy radzieckiego sterowca SSSR W-6 Osoawiachim, która zdarzyła się w 1938 roku w czasie akcji ratowniczej podjęcia Papaninowców z kry lodowej, o czym już pisałem na łamach „Nieznanego Świata.”

I mimo tych wszystkich katastrof i ofiar, sterowcami wciąż interesują się konstruktorzy lotniczy. W czasie II wojny światowej nie odegrały one zbyt ważnej roli, poza służbą patrolową ZOP na wodach terytorialnych USA. Po wojnie sterowce powoli wracają do łask – jako latające reklamy i latające dźwigi. Są tańsze w eksploatacji i ekologicznie bezpieczniejsze od samolotów. Wożą turystów i towary w co atrakcyjniejszych rejonach świata. A w latach 80. ubiegłego stulecia ponownie zwrócili na nie uwagę wojskowi amerykańscy w ramach reaganowskiego programu SDI – czyli Wojen Gwiezdnych i ich radzieccy przeciwnicy w ramach sowieckiego programu wojny w Kosmosie.

Sterowiec bojowy na niskiej orbicie...
...i w akcji - tutaj odbija promienie wysokoenergetycznego lasera i kieruje je w cel, którym może być np. ICBM czy stacja kosmiczna lub satelita... (SuperExpress)



Sterowce na „cichym froncie”...


Sterowce w dobie lotów kosmicznych? – zapyta ktoś – przecież to anachronizm. A jednak US Navy nadal je wykorzystuje, jako latające platformy do prowadzenia radiozwiadu i śledzenia okrętów podwodnych. Informacje o tym podała rosyjska gazeta „Prawda” w swym internetowym wydaniu anglojęzycznym z dnia 29 października 2005 roku, gdzie pisze się wprost o tym, że amerykańskie sterowce szpiegowskie będą śledziły chińskie i irackie okręty podwodne. No i rzecz jasna wszystkie inne, jakie znajdą się w polu widzenia ich urządzeń detekcyjnych. (=> „USA develops gigantic airships to spy on Chinese and Iranian submarines” na stronie http://english.pravda.ru/science/19/94/379/) Ale pierwsza informacja o tym napłynęła do Centrum Badań Zjawisk Anomalnych ze Szwecji. Przekazał ją nam już w 1992 roku znany szwedzki ufolog – Clas Svahn z UFO Sverige i zamieścił ją na łamach „UFO-Aktuellt”. Artykuł ten został zamieszczony przeze mnie w „Nieznanym Świecie” i dlatego przypomnę tylko najważniejsze fakty. 
 
Wydarzyło się to wszystko w dniu 23 sierpnia 1991 roku, w godzinach 19:00-19:15, w okolicach miasta Umeå na północy Szwecji. Kilkoro świadków zauważyło przelot jakiegoś dziwnego, cygarokształtnego obiektu, który nadleciał z południa i skierował się na północ. Towarzyszył temu dźwięk przypominający pracę silników spalinowych. O przelocie tego CNOL-a powiadomiono policję i ufologów z UFO Sverige. Dochodzenie podjęła nawet szwedzka policja polityczna – SÄPO. Jego rezultaty były znikome. Udało się ustalić, że ów CNOL leciał na niewielkiej wysokości i nikt poza świadkami w Umeå go nie widział.

No bo nie mógł, bowiem ten CNOL leciał zbyt nisko, by wyłapały go radary systemu OPL, a poza tym trasa jego przelotu przebiegała nad odludnymi terenami Norrlandu i Norwegii, nieco na zachód od 20ºE – na północ. Po drugiej stronie jego trajektorii znajdował się punkt znajdujący się nieco na wschód od północnego cypla Gotlandii, gdzie znajduje się centrala szwedzkiego radiowywiadu i radiokontrwywiadu – FRA. Idealne miejsce obejmujące swym horyzontem radiowym wszystkie radzieckie bazy Bałtyckiej Floty – od Wismaru w NRD po Wyborg w ZSRR. Ktoś mógłby zapytać, po co to wszystko: centrala FRA plus sterowiec US Navy czy NSA. Odpowiedź jest prosta – sterowiec ten dozorował bazy Bałtyckiej Floty ZSRR, Polskiej Marynarki Wojennej (Polska była już wtedy suwerennym krajem, ale na jej terenie znajdowały się radzieckie bazy wojskowe aż do 17 września 1993 roku) i enerdowskiej Volksmarine der DDR dlatego, że w Moskwie w dniach 19-22 sierpnia 1991 roku trwał dziwny pucz triumwiratu Janajewa-Pugo-Kriuczkowa wymierzony przeciwko rządom pierwszego prezydenta ZSRR Michaiła S. Gorbaczowa. W opisywanym czasie wszystkie szyfry i kody do „atomowego guzika” prezydenta ZSRR znajdowały się w rękach puczystów i w każdej chwili groziła nam III Wojna Światowa. A zatem stanowiska dowodzenia i bazy Floty Bałtyckiej trzeba było monitorować na okrągło. Satelity obiegają Ziemię raz na 60-90 minut, samoloty szpiegowskie poruszają się bardzo szybko i są łatwo wykrywalne. Sterowiec może całymi dniami wisieć nad akwenem czy terenem, na dużej wysokości i dzięki technice stealth jest on niemal niewidoczny dla stacji r/lok. 22 sierpnia sytuacja w Moskwie została opanowana przez Borysa N. Jelcyna i sterowiec mógł wrócić z dozoru do bazy...

To był tylko przykład zastosowania sterowców na współczesnym „cichym froncie”. Przypadków tego rodzaju jest zapewne więcej, tylko ludzie nie zwracają na nie uwagi.







CNOL nad Rogowem sfotografowany 30.VII.2004 r. i jego rekonstrukcja


... i projekcie High Frontier


SDI, High Frontier czy po prostu Gwiezdne Wojny, to ukochane dziecko Ronalda Reagana (1911-2004) czterdziestego prezydenta USA. Zakładał on powstanie kosmicznej tarczy obronnej przed radzieckimi, chińskimi czy koreańskimi ICBM, które zostałaby wystrzelone w kierunku Ameryki w przypadku konfliktu jądrowego. Zainteresowanych odsyłam do odpowiedniej literatury politologicznej i technicznej, która przechodziła swe prosperity zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie w latach 80. XX wieku. Polecam zwłaszcza prace prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta (1910-1998) – „Zagrożenie z Kosmosu”, Warszawa 1986 i „Broń i strategia nuklearna”, Warszawa 1984; Jerzy Markowski – „Czas gwiezdnych wojen”, Warszawa 1986, i in.

Sprawa odżyła zarówno za sprawą wspomnianego powyżej artykułu w „Prawdzie”, jak i w niektórych naszych tabloidach. (=> „Super Express” z dn. 2005-11-09) Ukazano w nich niektóre projekty systemów broni kosmicznych, w tym także kosmiczne sterowce. O ile wierzyć autorom z „Prawdy”, to sterowiec taki jest budowany według projektu Walrus HULA przez koncerny Lockheed Martin Corp. oraz Aeros Aeronautical Systems Corp. Ma to być latający na granicy stratosfery kolos o zasięgu 22.000 km, jego payload waha się w granicach 500 do 1.000 ton, zaś jego właściwości lotne umożliwiają mu nieprzerwany lot w czasie dwóch tygodni!

Inny projekt wylansowany przez JP Aerospace zakłada, że będzie to ogrom o długości 1.800 m, którego pułap podróżny wynosi 30-40 km, ale docelowo będzie on w stanie wyjść na niską orbitę wokółziemską i posłużyć jako wahadłowiec docierający do ISS! Byłaby to również doskonała platforma startowa dla niewielkich rosyjskich pojazdów kosmicznych typu Klipper czy amerykańskich X-33, X-34, itd. – a zatem byłaby to alternatywa dla programu SSTO. Wszak taki sterowiec unosiłby się już w górnych warstwach jonosfery i najgęstsze warstwy atmosfery byłyby pod nim, a co za tym idzie – startujący pojazd kosmiczny miałby do pokonania tylko grawitację Ziemi...

Sprawa jest już znaną od mniej więcej połowy lat 60., kiedy to zakładano, że rakiety będą startowały nie z naziemnych platform startowych, ale z górnej stratosfery, gdzie będą windowane przez ogromne balony stratosferyczne aż do wysokości 40 km, gdzie panują warunki zbliżone już do kosmicznych: gęstość powietrza wynosi 1 g/m³, temperatura ok. 0ºC, a zatem start takiego pojazdu byłby o wiele łatwiejszy. Próby takie przeprowadzano w USA i ZSRR. (=> Twarowska – „W głębinach mórz i powietrznym przestworzu”, Warszawa 1969) Jedną z reminiscencji tego projektu był pomysł odpalania rakiet MX z pokładu bombowców strategicznych B-52. Idea była bardzo prosta – B-52 wyciągał MX-a na wysokość 12-15 tys. metrów, a następnie wyrzucał rakietę na spadochronie, która po ustawieniu się pionowo odpalała booster i pocisk leciał już dalej samodzielnie. Prace nad tym trwały przez pierwszą połowę lat 80.        

Autor twierdzi ponadto, że nad podobnymi konstrukcjami o kształcie – uwaga!!! – dysku lub soczewki pracowano w ZSRR już w połowie lat 70. ubiegłego stulecia, ale prace przerwała śmierć głównego konstruktora i już do nich nie powrócono... Czyżby? We wczesnych latach 90. rosyjskie czasopisma chwaliły się, że zbudowano tam prototypowy sterowiec w kształcie soczewki, którego użyto jako latającego dźwigu. Nad balonami-dźwigami pracowano już wcześniej – jak to powiedziałem powyżej – i potwierdzają to obserwacje niektóre NOL-i znad Zalewu Szczecińskiego w lecie 1967 roku i Tatr we wrześniu 1973 roku, gdzie widziano konstrukcje latające o ogromnych rozmiarach, rzędu 100 m długości, wiszące na wysokościach ok. 100 i więcej kilometrów nad Ziemią! (=> R. Leśniakiewicz – UFO nad granicą, Kraków 2000) Podobne obiekty widziano także nad Bułgarią i Węgrami i to w połowie lat 60., a zatem to wcale nie musiały być statki latające Kosmitów, ale radzieckie czy amerykańskie rakietowe latające dźwigi!

Sterowce takie najprawdopodobniej już istnieją i są testowane, także nad naszym krajem. Dowodem na to mogą być zdjęcia wykonane przez pp. Ilonę i Mirka I., którzy bawiąc na urlopie we wsi Rogów k./Opola Lubelskiego, późnym wieczorem 30 lipca 2004 roku, o około godziny 22:45, sfotografowali dziwny obiekt lecący koło tarczy Księżyca ze wschodu na zachód. Obiekt ten przemieszczał się bardzo powoli – jak określili świadkowie – majestatycznie, co sprawiało wrażenie jego wielkiej masy i dużej odległości. W świetle tego, co napisałem powyżej można domniemywać, że świadkowie sfotografowali nie jakieś tam UFO, ale właśnie taki konkretny pojazd przelatujący nad naszym krajem, na wysokości poza zasięgiem naszych radarów OPL. Kto wie, czy te wszystkie obserwacje dziwnych ogni na naszym niebie, a fale takich obserwacji CBZA odnotowywało już kilkakrotnie, mają związek nie tyle z UFO, ale z próbami nowych rodzajów broni przeprowadzanymi w górnych warstwach atmosfery i bliskiej przestrzeni kosmicznej? Wszak wiadomo – kto dysponuje technologiami kosmicznymi jest w stanie zapanować nad światem, i rywalizacja pomiędzy Supermocarstwami wcale się nie skończyła wraz z zakończeniem Zimnej Wojny! Zmienił się tylko jej wymiar – z ziemskiego na kosmiczny, a wszystkie cele pozostały te same: dominacja i władza nad światem...

Do czego doprowadzi nas to szaleństwo???


* * *


Te słowa napisałem jeszcze w 2005 roku i jak dotąd, nie utraciły one niczego ze swej aktualności, a wręcz na odwrót – zyskały! Zacznę od tego, że Zimna Wojna trwa nadal – tylko trochę zmieniły się jej realia. USA nadal chce być żandarmem świata i dorwać się do źródeł ropy i gazu na Bliskim Wschodzie – w tym celu jednoczy się z islamistami w wysiłkach i obala w miarę świeckie rządy w państwach tego regionu. Oczywiście robi to teraz przy pomocy krajów NATO i zainteresowanych krajów regionu. Rosja i Chiny protestują przeciwko tej polityce, bo mają tam własne interesy, a poza tym Chińczycy pchają się do Afryki – gdzie ekspanduje ich gospodarka, a Rosjanie chcą odzyskać azjatyckie republiki byłego ZSRR i chcą stworzyć przestrzeń gospodarczą stanowiącą przeciwwagę dla UE. Oczywiście USA i Rosja współpracują w Kosmosie, ale…

Konflikt w Syrii (i docelowo w Iranie) będzie kolejną niebezpośrednią konfrontacją USA z Rosją i grozi to wciągnięciem wielu krajów w tą awanturę, która stanowi zagrożenie dla światowego pokoju. W przypadku konfliktu może dojść do użycia BMR – już doszło, bo ktoś dostarczył rebeliantom sarin, którego użyto w tym konflikcie, co może skończyć się nieobliczalnymi skutkami – do użycia broni A, B i C – na masową skalę.


Czy są dowody na prace nad nowoczesnymi sterowcami? Oczywiście – wszystkie obserwacje „statków-matek” czy „awiomatek” nad USA w rzeczywistości są obserwacjami takich sterowców latających na dużych wysokościach. Dlatego właśnie NASA zarzuciła budowę dużych wahadłowców – po prostu są one całkowicie nieopłacalne! Jak widzimy, trwają tam prace nad mniejszymi pojazdami, które mogą być windowane w górne warstwy atmosfery – na wysokość 40.000 m i tam odpalane na wysokość niskich orbit. Taniej, szybciej i co najważniejsze – bez zbytniego hałasu. Niech ktoś z wyobraźnią połączy teraz statki kosmiczne z projektu S3, o których pisałem wcześniej ze sterowcami jonosferycznymi i mamy już kolejną generację bojowych pojazdów orbitalnych, które mogą być użyte w kolejnej wojnie…