poniedziałek, 26 sierpnia 2013

UFO i quasi-UFO



UFO i jego wyznawcy

Polecam świetny artykuł dr. Krzysztofa Szymborskiego na temat UFO i jego wyznawców:


...temat chciałem poruszyć wcześniej, gdy wujek mojej żony kiedyś w przypływie szczerości oznajmił, że on nie potrzebuje Zbawiciela, bo czeka na kosmitów, którzy go z tej biednej ziemi zabiorą, nota bene nosi pierścień Atlantów, więc "rozumowanie" typowe.

Od samego początku "ery UFO" pytanie, czy nie zidentyfikowane latające obiekty obserwowane na niebie i ziemi przez rzesze, często wysoce wiarygodnych, świadków są istotnie pojazdami kosmicznymi pochodzącymi z jakiejś odległej planety (czy planet), skonstruowanymi i pilotowanymi przez inteligentne istoty, było przedmiotem ostrych publicznych kontrowersji. Głoszone przez uczestników tej debaty poglądy reprezentowały pełną gamę, stanowisk - od niezachwianej, bezkrytycznej wiary, poprzez ostrożny brak zdecydowania, do kategorycznej negacji.

Przez wiele lat w badania UFO zaangażowanych było wielu poważnych naukowców, takich jak na przykład emerytowany dziś dziekan Wydziału Astronomii Northwestern University, Allen Hynek, który przez 20 lat służył jako naukowy konsultant amerykańskich sił powietrznych przy projektach Sign, Grudge i Blue Book. Hynek był rzecznikiem poglądu, że fenomen UFO zasługuje na to, by stać się przedmiotem rzeczowych i bezstronnych badań naukowych. Z rozmaitych wszakże względów ufologia nigdy nie uzyskała statusu oficjalnie uznanej przez naukową społeczność dyscypliny badawczej i stopniowo stała się raczej domeną kultury masowej niż dziedziną obiektywnych działań.

Separacja ufologii od oficjalnej nauki została ostatecznie przypieczętowana w 1969 roku, gdy amerykańskie władze wojskowe wycofały się z dalszych badań latających spodków. Podporządkowując się prawom masowej kultury, debata na temat UFO uległa radykalnej polaryzacji i zdominowana została przez "ekstremistów" reprezentujących dwa wrogie obozy.

Z jednej strony znaleźli się wierni wyznawcy, głoszący, że planeta nasza jest obiektem intensywnej inwigilacji i infiltracji przez (wrogie bądź przyjazne) pozaziemskie istoty o wyższej inteligencji. Najbardziej znanymi rzecznikami tej szkoły myślenia stali się zawodowi autorzy specjalnego genre'u science fiction - tacy jak Erich von Däniken, Charles Berlitz czy Kevin Randle - w wątpliwym bądź żadnym autorytecie naukowym. Po drugiej stronie w sporze o UFO znalazło się kilku popularyzatorów nauki, którzy przyjęli na siebie, heroiczną w ich własnym przekonaniu, misję obrońców Rozumu, naukowej metody badawczej i światłego sceptycyzmu. Byli wśród nich wybitni uczeni, jak zmarły niedawno Carl Sagan, pisarze naukowi, jak Martin Gardner, czy ostatnio brytyjski biolog Richard Dawkins. Zdaniem racjonalnych sceptyków, hipoteza o istnieniu UFO powinna zostać odrzucona z braku jakichkolwiek rzeczowych dowodów.

Różnica poglądów, kość niezgody, wydaje się w tym sporze wyraźna i klarownie sformułowana i, na pierwszy rzut oka, bezstronnego obserwatora dziwić może jego przewlekłość i niemożność osiągnięcia jednoznacznej konkluzji. Dla każdego racjonalnie myślącego człowieka jest oczywiste, że na pytanie: czy Ziemia odwiedzana jest przez inteligentne istoty z innej planety, które porywają ludzi i poddają ich eksperymentom? Możliwa jest tylko jedna z dwóch odpowiedzi - tak lub nie. Spór ten nie jest jednak prawdziwą naukową debatą i nie może być naukowo rozstrzygnięty, co wynika z samej natury badań. Ich imponujące skądinąd sukcesy w ciągu ostatnich kilkuset lat zawdzięczamy głównie specjalizacji hermetycznej nieomal segregacji dyscyplinarnej.

Kwestia istnienia bądź nieistnienia latających spodków będących kosmicznymi pojazdami pozaziemskiego pochodzenia, jest ze swej natury, problemem "fizycznym". Jedynymi natomiast dowodami świadczącymi o ich pojawieniu się na Ziemi są zeznania świadków (którzy, jak głosi popularne powiedzenie, mogą łgać jak naoczni świadkowie), czyli świadectwa natury psychologicznej. Mówiąc w wielkim uproszczeniu - fizycy nie są kompetentni w psychologii, zaś psycholodzy w fizyce i różnice ich stanowisk nie mogą zostać uzgodnione.

Co więcej, żaden rozsądny fizyk czy astronom nie może wykluczyć możliwości istnienia we Wszechświecie innych niż ziemskie form inteligentnego życia i z góry kategorycznie wyeliminować kosmicznych wizyt. Z logicznego punktu widzenia wreszcie udowodnienie nieistnienia czegoś jest trudne. Jeśli więc wojskowi analitycy doszli do wniosku, że spośród bez mała 13 tys. Obserwacji UFO jedynie 701 wymyka się identyfikacji w przyjętych kategoriach, jest to nadal - potencjalnie - 701 latających spodków. Dla udowodnienia ich istnienia wystarczy jeden. Naukowe sumienie "wierzących" zaspokoić może prosty manewr przerzucenia ciężaru dowodu z głosicieli istnienia UFO na barki sceptyków.

Takiego metodologicznego zabiegu dokonał, na przykład, Courtlandt Bryan w swej wydanej przed dwu laty książce Bliskie spotkania czwartego rodzaju, będące po części sprawozdaniem z konferencji pod tym samym tytułem, która odbyła się na szacownej uczelni MIT w czerwcu 1992 roku. W jej konkluzji Bryan pisze: ...nie mogę uczciwie stwierdzić, że natrafiłem na jakiekolwiek rzeczowe dowody ich obecności. A jednak, dopóki ktoś nie przedstawi mi dowodu, że istoty takie nie istnieją, zamierzam nadal mieć oczy otwarte na ich "latające spodki" - i, tak jest, zachować otwarty umysł.

Narzekania ufologów, jakoby oficjalna nauka z premedytacją ignorowała istnienie UFO, są oczywiście absurdalne. Astronomowie nieprzerwanie obserwują niebo i z entuzjazmem witają każdy nowy obiekt. Żadnego UFO, jak dotychczas, nie udało im się dostrzec i nie wątpię, że kiedy to nastąpi, z równym lub większym jeszcze entuzjazmem o tym doniosą. Oficjalna nauka zresztą, jako twór wysoce abstrakcyjny, nie ma żadnego oficjalnego stanowiska wobec zjawiska UFO. Toteż prawdziwym wrogiem dla ufologów nie jest nauka, tylko rząd, który, wykorzystując cały swój aparat przemocy, ukrywa przed społeczeństwem prawdę, której ujawnienie jest misją wyznawców UFO.

Jednym z pierwszych uczonych, którzy doszli do przekonania, że latające spodki są zjawiskiem raczej mitologicznym i folklorystycznym niż fizycznym, był słynny psychoanalityk Carl Jung, który w 1958 roku ogłosił rozprawę zatytułowaną Latające spodki: nowożytny mit obiektów widzianych na niebie (Flying Saucers: A Modern Myth of Things Seen in the Skies, Nowy Jork: Harcourt Brace, 1959). Autor przezornie nie próbował nawet zająć zdecydowanego stanowiska w kwestii ich realnego istnienia. Była to zresztą dla niego okoliczność mało istotna, bowiem mity dotyczyć mogą także zdarzeń rzeczywistych.

Dla Junga, autora koncepcji archetypu, latające spodki były rodzącym się nowym archetypem, symbolem kulturowym zapuszczającym głębokie korzenie w amerykańskiej zbiorowej podświadomości. Obiekt taki, pisał, prowokuje, silniej niż jakikolwiek inny, świadome i podświadome fantazje. Czasy, w których żyjemy, dodawał, charakteryzują się fragmentaryzacją, złożonością i budzącym niepokój zamieszaniem. W takich czasach oczy ludzi kierują się ku Niebu i cudowne znaki ukazują się na wysokościach. Zdaniem Junga, mit UFO był kulturową manifestacją głębokich społecznych przeobrażeń towarzyszących rozwojowi nowej naukowo-technologicznej cywilizacji, zaś UFO spełniały z zbiorowej wyobraźni rolę "aniołów ery technologicznej, bogów i demonów".

Wśród prawdziwej lawiny książek na temat UFO pojawiło się od tego czasu kilka prac, których autorzy nawiązywali do mityczno-religijnej interpretacji zaproponowanej przez Junga. Ostatnią z takich publikacji jest fascynująca książka Awaria UFO w Roswell: geneza nowoczesnego mitu, która ukazała się ostatniego lata, w pięćdziesiątą rocznicę "incydentu w Roswell". Dwu spośród trzech autorów - Benson Saler i Charles A. Ziegler - to antropolodzy kulturowi (przy czym Ziegler, nim został antropologiem, przez 25 lat pracował jako fizyk). Trzeci, Charles Moore, jest emerytowanym profesorem meteorologii i w latach czterdziestych należał do zespołu naukowców prowadzących w Alamagordo prace nad projektem Mogul, którego zadaniem było skonstruowanie szpiegowskiego balonu stratosferycznego. Jeden z takich balonów, jak dowodzi tego przekonująco Moore, rozbił się w czerwcu 1947 roku w okolicy Roswell i to zapewne jego szczątki znaleziono na polu Williama Brazela.

Wniosek z przeprowadzonej przez nich metodycznej analizy bogatej dokumentacji narosłej wokół owego incydentu sprowadza się do tego, że słowa Carla Junga były prorocze. Mit, o którego narodzinach w 1958 roku pisał Jung, zmienił się w ciągu ubiegłych czterdziestu lat w solidną legendę czy "ludową opowieść" o wszelkich cechach "żywego folkloru" przemysłowej ery podboju kosmosu. Dziewiętnastowieczni etnolodzy zajmujący się badaniem ludowych legend i opowieści uznali, że są to zasadniczo formy kulturowe charakterystyczne dla niepiśmiennych "prymitywnych" społeczeństw, gdzie są przekazywane ustnie i stanowią ważny element kultury.

W kulturach nowożytnej Europy, w których literacki przekaz utrwala oryginalny tekst w jego zapisanej formie, owe mityczne opowieści zatraciły, ich zdaniem, swą funkcję i stały się czymś w rodzaju "kulturowej skamieliny". Tak więc, gdy w 1931 roku Ruth Benedict, jedna z najbardziej wpływowych uczonych-antropologów swego pokolenia, autorka późniejszego fundamentalnego dzieła Wzorce kulturowe, opracowała dla Encyklopedii nauk społecznych hasło folklor, stwierdziła w nim kategorycznie, iż folklor jako element nowoczesnej cywilizacji jest martwy.

Późniejsi badacze kultury masowej, szczególnie piszący w latach 1960-1980 Alan Dundes, doszli do wniosku, że - parafrazując powiedzenie Marka Twaina - pogłoski o śmierci folkloru są mocno przesadzone. Definicja tego, co w badaniach tradycyjnych ludowych opowieści określane było mianem "lud", wymagała oczywiście pewnej modyfikacji i Dundes zastąpił ten termin ogólniejszym socjologicznym pojęciem "grupa". Jak dowodził, każda grupa wytwarza własny folklor i nie ma znaczenia, co jest czynnikiem łączącym daną grupę (...) lecz istotne jest jedynie, by grupa ta posiadała pewne tradycje, które wyróżniają ją spośród innych. Te wspólne tradycje czy dzielone przekonania pozwalają grupie uzyskać poczucie tożsamości. Z czasem oddziaływania między członkami grupy prowadzą do wykrystalizowana się pewnego "systemu ideowego", który integruje zespół koncepcji i przekonań definiujących subkulturę owej grupy i jej miejsce w szerszym kontekście kulturowym. Nowoczesne "opowieści ludowe" rodzić się mogą i funkcjonować wewnątrz tej subkultury i ich ewolucja prowadzić może do tworzenia się nowego mitu - opowieści dotyczącej transcendentalnego problemu, jak go definiuje Ziegler, która nie jest traktowana przez szersze społeczeństwo jako mająca oparcie w faktach, ale o której prawdziwości członkowie grupy są głęboko przekonani.

Definiując opowieści o UFO jako mit, Saler i Benson poddają go etnologicznej analizie, koncentrując się na procesie ich transmisji, strukturze narracyjnej i centralnym motywie. Kolejne książki o "incydencie w Roswell", publikowane w ciągu kilkunastu lat (1980-1994), są kolejnymi wersjami ewoluującego mitu, którego charakterystyczne modyfikacje zgadzają się z przewidywaniami badaczy folkloru - wykazują wzrastającą zgodność z dominującymi "wierzeniami" grupy, wprowadzają elementy fantazji, utrwalają wprowadzone zmiany i modyfikacje, jednocześnie eliminując "niewygodne" fragmenty opowieści. W toku przekazu następuje także, charakterystyczne dla dynamiki ludowych przekazów i wierzeń, intensyfikacja relacji dominacji i podporządkowania, transpozycja niektórych elementów opowieści oraz jej racjonalizacja.

Identyfikując centralne motywy "mitu Roswell", Ziegler dowodzi, że znaleźć je można w indeksach archetypicznych, powtarzających się motywów ludowych opowieści i legend wszystkich kultur. Jak dowiedli badacze folkloru, pewne typowe elementy baśni i mitów pojawiały się w ciągu tysięcy lat w kulturach społeczeństw nie mających ze sobą żadnych kontaktów. Historia Kopciuszka, opowiadana na wielu kontynentach, znana była już w starożytnym Egipcie. Podobnie ma się rzecz z opowiadaniami o smokach, ludziach połkniętych i wyplutych przez wieloryby czy nawet o poczęciu z dziewicy, dzięki któremu, według greckich mitów, przyszedł na świat syn Danae, Perseusz. Święty Justynian był tak poruszony bluźnierczą wymową tej legendy, że uznał ją za fałszerstwo szatana, mające na celu szydercze naigrawanie się z prawdziwych i cudownych zdarzeń w życiu Jezusa.

Bardzo popularnym motywem w mitologii najrozmaitszych społeczeństw jest opowieść o potworze kradnącym ludziom wodę, pożywienie czy światło i broniącym do nich dostępu. W dalszej części opowieści heroiczna postać, bohater mitu, wyrusza w podróż, by odzyskać utracone dobro, zabija potwora i powraca do swej wsi, gdzie witają go dzieci, starcy i kobiety (może z mniejszym entuzjazmem inni, zawistni wojownicy).

Centralnym motywem "mitu Roswell" jest opowieść o potworze (rząd federalny), którego agenci skonfiskowali dobro o fundamentalnym znaczeniu dla ludzkości (wiedza o transcendentalnej naturze, tzn. dowodu świadczące o tym, że nie jesteśmy osamotnieni we Wszechświecie). Heroiczna postać (ufolog), pokonując dzięki zręczności i przebiegłości (badawcza dociekliwość, uporczywe gromadzenie dowodów i ich wspaniałomyślne ogłaszanie) potwora, zwraca dobro (prawdziwą wiedzę o gościach z kosmosu) jego prawowitym właścicielom (całej ludzkości).

Mit ów, mający nowoczesne cechy "technomitu", wyrażony jest naukowym językiem i na ogół w formie raportu dziennikarskiego śledztwa, dokonanego według wszelkich kanonów naukowej obiektywności. Ponieważ przekazy zarejestrowane, czyli książki, mają być krytyczną i wnikliwą analizą oraz podsumowaniem przekazów ustnych (wszystkie publikacje na temat UFO oparte są na wywiadach ze świadkami), sprawa wiarygodności i motywacji źródeł jest w literaturze ufologicznej problemem o zasadniczym znaczeniu.

Ufolodzy wytworzyli własny standard wiarygodnego świadka, który jest, a może raczej powinien być, tzw. odpowiedzialnym członkiem społeczeństwa. Cenieni są świadkowie o starannym, szczególnie naukowym i technicznym, wykształceniu - choć często naiwność i niewiedza mogą być cechami kompensującymi intelektualne wyrafinowanie. Ludzie prości przedstawieni mogą zostać przez badacza jaki "za głupi, aby kłamać". Przydatne może też być posiadanie "świadectwa zdrowia psychicznego" świadka, który nie powinien mieć reputacji patologicznego kłamcy czy historii zaburzeń psychicznych. Dziś jednak, gdy ciężar badań ufologicznych przejęty właściwie został przez psychologów i psychiatrów, świadectwo takie jest łatwe do uzyskania, bowiem wydać je może sam badacz.

Harwardzki psychiatra John Mack, który od czasu ogłoszenia w 1995 roku swych Porwań ma w społeczności ufologów wysokie notowania (bądź co bądź, Harvard), gwarantuje swym autorytetem, że jego pacjenci nie są żadnymi, przepraszam za wyrażenie, wariatami, tylko osobami cierpiącymi na post-traumatyczne zespoły urazowe, których źródłem są cierpienia zadane im w czasie "kosmicznej niewoli".

Choć w Ameryce nikt się nie wstydzi, że chce być bogaty, motyw materialny, jakim kierować się mogą oszuści pragnący na swych rzekomych spotkaniach z kosmitami zbić majątek, jest, mimo wszystko, dla badaczy UFO sprawą delikatną. Popularna książka na temat UFO może przynieść autorowi dziesiątki, a nawet setki tysięcy dolarów i, jak z pewnym przekąsem wyraził się Ziegler, znane są przypadki, kiedy "odpowiedzialni członkowie społeczeństwa" kłamali za mniej. Berlitz, autor, który swymi wcześniejszymi książkami o Atlantydzie i Trójkącie Bermudzkim naraził poważnie na szwank swą reputację sumiennego badacza, został wszakże dopuszczony do współpracy nad książką o Roswell przez zapewniających o swej bezinteresowności ufologów tylko dlatego, że jako popularny pisarz mógł zapewnić ich wspólnemu dziełu "zwiększoną edukacyjną efektywność".

W świetle analizy Zieglera i Salera cała sprawa interesowności nabiera zupełnie nowego aspektu. Ponieważ autorzy publikacji ufologicznych nie są naukowcami ustalającymi obiektywne fakty, lecz głosicielami głębszej prawdy na temat ludzkiej kondycji, popularność ich dzieł wśród szerokiej publiczności ipso facto dowodem słuszności ich tezy czy raczej efektywności ich mitotwórczej działalności. Ludzie bowiem nie są na tyle łatwowierni, by uwierzyć w byle co - dobry mit musi wytworzyć rezonans w ludzkiej duszy.

Choć w rozdziale Awarii w Roswell poświęconym religijnym aspektom wiary w latające spodki Saler podkreśla, że ufologia jako taka nie jest religią w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa, dzieli ona wiele wspólnych cech z pewnymi wierzeniami religijnymi i kulturami. Mit UFO, tak jak większość wierzeń religijnych, opiera się na pewnej nie-hipotetycznej prawdzie, głębokim, opartym na wierze przekonaniu, które używając terminologii Karla Poppera, nie może być przedmiotem falsyfikacji. Ewolucja mitu o kosmitach lądujących w Roswell była, w pewnym swym aspekcie, także procesem stopniowego "ubezpieczania" tej "ludowej legendy" przed niebezpieczeństwem naukowej refutacji. Temu celowi służyło, na przykład, odseparowanie samych wydarzeń sprawczych bezpiecznym odstępem czasowym od momentu publicznego ogłoszenia ich mitycznej interpretacji.

W końcu lat siedemdziesiątych, kiedy w Roswell pojawił się Stanton Friedman, wielu uczestników incydentu już nie żyło i wszelkie materialne ślady zostały zatarte. Ci świadkowie, którzy byli przekonani, że w 1947 roku wydarzyło się w Nowym Meksyku coś niezwykłego, zeznawali na korzyść wersji mitycznej, zaś ci, którzy od początku uznali "incydent w Roswell" za trywialny, mogli po 30 latach jedynie powiedzieć uczciwie, że nic nie pamiętają. Nie mieli zresztą niczego niezwykłego do zapamiętania. Istniała zawsze groźba wystosowania przez władze wojskowe stanowczego i przekonującego dementi. Takie dementi mogłoby postawić wyznawców ufologii w obliczu czegoś, co Leon Festinger zdefiniował niegdyś jako "dysonans poznawczy". Tenże sam Festinger opisał psychologiczne mechanizmy stosowane przez ludzi stojących w obliczu takiego dysonansu.

Od początku "ery UFO" pewne grupy religijne włączyły latające spodki do systemu swych tradycyjnych wierzeń, przypisując im, zależnie od sekciarskiej przynależności, rolę wysłanników niebios lub piekła. Wiele wśród tych nowych, często dość egzotycznie synkretycznych, sekt wywodziło się z apokaliptycznej czy milenarystycznej tradycji, głoszącej bliskość końca świata. Kiedy świat zostanie zniszczony w wyniku kosmicznej katastrofy, tylko wybrani (czyli członkowie stosownej sekty) dostąpią łaski zbawienia i nieśmiertelności.

Festinger, który jako psycholog społeczny żywo interesował się tym zjawiskiem, odkrył w początkach lat pięćdziesiątych niewielką grupę skupioną wokół kobiety-proroka (jej prawdziwe nazwisko pozostało nieznane), która otrzymała "spirytualnym kanałem" wiadomość od "Starszego Brata", iż koniec świata nastąpi 21 grudnia wybranego roku. Podczas gdy wszyscy mieszkańcy Ziemi zginą w wyniku potopu, ona sama i wszyscy wierni, których zdoła przekonać o prawdziwości proroctwa, zabrani zostaną przez latający spodek do "lepszego świata". Miejsce i czas lądowania owego kosmicznego pojazdu ustalono w dalszych komunikatach. Nie zwlekając, Festinger zlecił kilku swym studentom przyłączenie się do grupy "Pani Marian Keech" (jak ją nazwał) i wynikiem ich "projektu badawczego" stała się ogłoszona w 1956 roku słynna książka Gdy proroctwo zawodzi.

Koniec świata, jak wiemy, nie nastąpił i książka ta była ilustracją działania mechanizmu racjonalizacji uruchomionego w odpowiedzi na ostry "dysonans poznawczy", jakiego doświadczyła pani Keech i grupa jej wyznawców, gdy z niezrozumiałych w pierwszej chwili przyczyn rzeczywistość w drastyczny sposób zadała kłam ich oczekiwaniom. Czy stracili wiarę w jej prawdomówność? Bynajmniej. Nieoczekiwany obrót wydarzeń stał się potwierdzeniem ich wiary - odroczenie końca świata uznali za własną zasługę, nagrodę za gorliwość wiary oraz oddanie i respekt dla proroka...

Ufolodzy nie są na ogół narażeni na podobne konflikty poznawcze, bowiem przeważająca część z nich nie próbuje przewidywać przyszłości. A co do możliwości oficjalnego zaprzeczenia przez władze, iż kosmici dawno wylądowali na Ziemi i prowadzą w tej chwili tajne pertraktacje z Pentagonem, to nieuchronność takiego oficjalnego zaprzeczenia jest już integralną częścią mitu. Choć dla większości ludzi oddanych badaniom UFO zajęcie to jest zapewne fascynującą zabawą, niektórzy traktują kontakty z przybyszami z innych światów bardzo poważnie. W marcu 1997 r. 39 członków "Bramy Niebios", mało znanej wcześniej sekty z południowej Kalifonii, otruło się cyjankiem potasu, by przenieść się do kosmicznego pojazdu podążającego za kometą Hale'a-Boppa i rozpocząć "egzystencję na wyższym poziomie".

Kiedy wiadomość o zbiorowym samobójstwie dotarła do Daniela Smitha z Charlotte w Północnej Karolinie, pokiwał ze smutkiem głową nad ogromem ludzkiej głupoty - wszyscy członkowie jego religijnej społeczności "Unaryjczyków" (jednej z co najmniej 15 amerykańskich sekt religijnych przypisujących wielką rolę przybyszom z kosmosu) dobrze przecież wiedzą, że pierwszy międzygwiezdny statek wysłany z gwiazdozbioru Plejad nie dotrze do Ziemi przed 2001 rokiem...

Krzysztof Szymborski

* * *

Podsumuję to krótko – dr Szymborski ma całkowitą rację. UFO jest mitem, umiejętnie podsycanym przez tych, którzy maja w tym własny interes: wojsko – by mieć przykrywkę dla swych własnych „skunksich prac” i
„czarnych projektów”, specsłużby – jak wyżej oraz media – epatowanie czytelnika, słuchacza, widza sensacjami, które podnoszą nakłady, słuchalność czy oglądalność…


Być może istnieją „prawdziwe” UFO, ale nie sądzę by były one pojazdami kosmicznymi Obcych. Każdy, kto ma jakiejkolwiek pojęcie o odległościach w Kosmosie zdaje sobie sprawę z tego, jak są one wielkie i jak długo trzeba je pokonywać. Bardziej do przyjęcia są hipotezy o czasolotach czy pojazdach którejś z cywilizacji ziemskich – przeszłych lub przyszłych – zresztą wyraziłem ta myśl w moich pracach z cyklu „UFO i…”, więc nie będę się powtarzał.