poniedziałek, 18 listopada 2013

Tunguski poligon

Miejsce Katastrofy Tunguskiej


Aleksiej Komogorcew


W 1983 roku, radziecki system satelitarnego wywiadu i wczesnego ostrzegania podniósł alarm, że w amerykańskiej bazy zostały wystrzelone pociski rakietowe z głowicami jądrowymi - ICBM. Siedzący za pulpitem oficer zrozumiał, że to fałszywy sygnał i „odbił” alarm. Tak świat uniknął wojny jądrowej.

Istnieje mnóstwo hipotez, wyjaśniających naturę potężnego i zagadkowego zarazem wybuchu, który zdarzył się w dniu 30.VI.1908 roku, w rejonie dorzecza Podkamiennej Tunguskiej. Energię eksplozji obliczono na 40 – 50 Mt, co można porównać z eksplozją bomby wodorowej. (Inne szacunki opiewają 13 – 130 Mt odpalone na wysokości 1 – 10 km nad powierzchnią Ziemi – przyp. tłum.) Żadna z tych naturalnych wersji  wydarzenia (meteoryt, kometa, wybuch obłoku metanu, zgęstek antymaterii) nie wyjaśnia wszystkich aspektów tej poplątanej sprawy.

Mechanizm powstania wywałów leśnych pod obszarem zero...

Plan strefy zero w Tunguzce.


To nie był meteoryt!


W latach 50., w środowisku naukowców nieoczekiwaną furorę zrobiła hipoteza na temat sztucznego pochodzenia Tunguskiego Ciała Kosmicznego – TCK. Po raz pierwszy ta hipoteza została przedstawiona w 1945 roku przez znanego radzieckiego pisarza A. P. Kazancewa. Po tym, jak dowiedział się on o atomowym bombardowaniu Hiroszimy oswiadczył on, że nad tajgą miała miejsce katastrofa statku kosmicznego napędem atomowym. Wydawałoby się, że taka fantastyczna hipoteza z biegiem czasu powinna być zapomniana, ale wszystko stało się dokładnie na odwrót.

W 1959 roku, geofizyk A. W. Zołotow ustalił, że wywał lasu w Tunguzce nie był spowodowany eksplozją zagadkowego obiektu w atmosferze, a to wykluczało możliwość, że TCK był tylko zwykłym meteorytem. Analogiczne rezultaty zostały otrzymane przez radzieckich specjalistów jeszcze w 1949 roku, w czasie tajnej ekspedycji, przeprowadzonej na osobisty rozkaz Ł. P. Berii, odpowiadającego za radziecki program atomowy.


Sprawy tajne


O tej ekspedycji opowiedział S. P. Potapow, pracujący w te lata pod kierownictwem naczelnika radzieckiego programu atomowego – I. W. Kurczatowa. Okazuje się, że w rok po testowaniu pierwszej radzieckiej bomby A, Beria wystąpił na tajnym posiedzeniu z propozycją zorganizowania ekspedycji w rejon upadku TCK. Przed uczestnikami ekspedycji zostało postawione konkretne zadanie: ocenić parametry wybuchu i porównać je z rezultatami naszych testów nuklearnych. I tu najciekawsze – Berię nie interesowały zeznania naocznych świadków. Ponadto uczestnikom ekspedycji kategorycznie zakazano rozpytywania miejscowych o wydarzenia z 1908 roku…! 

Jeszcze przed rozpoczęciem ekspedycji Beria kazał zebrać informacje o efektach geofizycznych będących następstwami wybuchu nad syberyjską tajgą. A samolot-zwiadowca z kamerami fotograficznymi dwukrotnie przeleciał nad prawdopodobnym miejscem upadku TCK na różnych wysokościach i fotografował w różnych konfiguracjach wywał lasu.

Ekspedycja ustaliła, że wywał lasu nie został spowodowany przez falę balistyczną spowodowana przelotem TCK, który poruszał się na wysokości 10 – 20 km z prędkością 1 – 2 km/s, ale przez falę uderzeniową spowodowaną jego wybuchem. Drzewa nosiły ślady słabego oparzenia promienistego. Jednakże radioaktywność miejscami słabo przewyższała miejscowe tło. A przecież po wybuchu jądrowym, obowiązkowo przez długi okres czasu obserwuje się skażenie radioaktywne całej miejscowości. Specjaliści wojskowi wyrazili przypuszczenie, że mamy do czynienia z tzw. „czystym” wybuchem termojądrowym o ogromnej mocy, w czasie którego praktycznie nie powstają radioaktywne skażenia.

[Chodzi o to, że zapalnikiem bomby wodorowej jest ładunek jądrowy o małej mocy, którego temperatura oraz ciśnienie pozwalają na zapoczątkowanie syntezy termojądrowej – połączenia jąder izotopów wodoru (protu, deuteru i trytu) w jądra helu. Czysty zapłon reakcji termojądrowej wymagałby użycia innego zapalnika niż bomba atomowa – np. wysokoenergetycznej wiązki laserowej – przyp. tłum.]

Eksplozja TCK wywołała zainteresowanie nie tylko radzieckich atomistów. W 1942 roku mieszkańcy tunguskiej tajgi zatrzymali podejrzanego mężczyznę. Podający się za geologa on rozpytywał ludzi o drogę do miejsca spadku TCK i proponował pieniądze za te informacje. Rosjanie w tym czasie rozliczali się z miejscowymi nie przy pomocy bezwartościowych w tych lasach papierowych pieniędzy, ale przy pomocy naboi, wódki i kaszy oraz innych rzeczy pożytecznych w tych trudnych warunkach życia. Miejscowi szybko się zorientowali, że człowiek ten nie jest tym, za kogo się podaje i przekazali go władzom. Rychło okazało się, że lipny „geolog” był naukowym pracownikiem jakiegoś „berlińskiego instytutu zajmującego się problemami mistyki”. Więcej o nim niczego nie udało się dowiedzieć – zatrzymany powiesił się w celi. Ale wspomnienie „berlińskiego instytutu” natychmiast kojarzy się ze znanym niemieckim okultystycznym stowarzyszeniem Ahnenerbe. Poza mistyką, specjaliści z Ahnenerbe forsowali w Trzeciej Rzeszy projekty produkcji „cudownych broni”, pomiędzy którymi był także projekt zbudowania bomby atomowej…


Wywały leśne w miejscy eksplozji TCK.


Diabeł siedzi w szczegółach


Analiza zniszczeń leśnego masywu spowodowanych przez wybuch TCK pozwala domniemywać, że na końcu swego lotu – tj. bezpośrednio przed wybuchem – obiekt przemieszczał się szybko ze wschodu na zachód. A przecież świadkowie cały czas twierdzili, że obiekt przemieszczał się z południa na północ! Różnice w szacunkach kierunków tych dwóch trajektorii zdaje się świadczyć o tym, że kierunek poruszania się TCK zmieniał się w czasie lotu.

Znany radziecki matematyk i astronom F. J. Zigiel w 1969 roku doszedł do następującego wniosku: TCK manewrowało nie tylko na azymucie, ale także na elewacji, poruszając się w ruchem jednostajnie opóźnionym. Zrozumiałe jest to, że naturalny obiekt manewrów tego rodzaju wykonać nie mógł!  W ślad za niektórymi badaczami można założyć, że było kilka takich „tunguskich ciał”, które zderzyły się w punkcie wybuchu. Ale znów ta hipoteza zakłada sztuczne pochodzenie TCK.

A zatem co takiego eksplodowało w rejonie Podkamiennej Tunguskiej?

Jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. Zwrócimy teraz uwagę na kilka niezwykłych wydarzeń, które miały miejsce na krótko przez wybuchem TCK.


Kto ostrzegł Ewenków?


Wiadomo, że w wyniku tunguskiej eksplozji zginęły tylko renifery i dzikie zwierzęta. Brak ofiar w ludziach, czy niewielkie ofiary w ludziach, tłumaczono niskim stopniem zasiedlenia tych terenów. Ale to tylko częściowa prawda. Na jakiś czas przed wybuchem, miejscowi szamani uprzedzali mieszkańców konieczności ucieczki z rejonu, na którym „powinien zstąpić bóg Ogdy (Agdy)”. Szamani ogłosili tereny na północ od Szachromy jako tabu, a wszystkie strategicznie ważne dla tutejszych koczowników, hodowców reniferów i traperów ścieżki polecili oni przeprowadzić przez inne tereny. Specjalnie oddelegowani szamani zostali wysłani przez starszyznę do Ewenków polecając im opuszczenie miejsca, które stało się epicentrum „zniebozstąpienia boga Agdy’ego”, i to jak najszybciej. Można założyć, że szamani kierując się obserwacjami atmosferycznych (i pozaatmosferycznych – przyp. tłum.) anomalii, które były odnotowane nie tylko nad tajgą, ale w innych rejonach kuli ziemskiej z początkiem maja 1908 roku. (Polecam Czytelnikowi dwie prace: „Bolid Syberyjski” – antologia oraz Peter Krassa – „Tunguska – wydarzenie stulecia” dostępne na WWW.hyboriana.blogspot.com – przyp. tłum.) Ale jak i jakim sposobem szamani dowiedzieli się o miejscu i czasie tego kosmicznego wybuchu? Jest oczywistym, że ktoś ich po prostu o tym uprzedził i co jest niemniej ważne, podał nawet współrzędne strefy rażenia! (60°54’44” N - 101°54’30” E – przyp. tłum.)

I kolejny ciekawy fakt A. W. Zołotow odkrył w autobiograficznych zapiskach pisarza inż. Wiaczesława Szyszkowa. W roku 1911 był on pracownikiem Omskiego Urzędu Dróg Wodnych i Lądowych i kierował ekspedycją, która pracowała nieopodal terenu Katastrofy Tunguskiej. Miejscowy poczmistrz opowiedział mu, że na miesiąc przed katastrofą  w rejonie Tunguski pojawili się jacyś nieznani ludzie, z dziwnymi metalowymi skrzynkami. Nieznajomi jawnie unikali kontaktów z miejscowymi i zniknęli w tajdze, nawet nie nająwszy przewodnika. Poczmistrz widział ich jeszcze po raz wtóry – w pół roku później zagadkowa ekspedycja udała się do stacji kolei żelaznej.

Czy ta ekspedycja mogła być jakimś przyczynkiem do wydarzeń w Tungusce? Istnieje pogląd, że w 1908 roku Ludzkość już dysponowała wszystkim co jest niezbędne do przeprowadzenia eksperymentalnego wybuchu atomowego!

Kolekcja odłamków TCK znaleziona na miejscu impaktu.


Bomba termojądrowa w 1908 roku?


Przenikliwe i jonizujące promieniowanie, emitowane przez związki uranu i nazwane przez Marię Skłodowską-Curie radiacją, francuski fizyk Antoine Henri Becquerel odkrył jeszcze w 1896 roku, a rad (Ra) i polon (Po) zostały odkryte w 1902 roku. Już w następnym – 1903 roku – Becquerelowi i małżeństwu Curie wręczono za to Nagrodę Nobla. A w tym samym roku, Ernest Rutherford i Frederic Soddy przedstawili teorię rozpadu jader atomowych. To świadczy o tym wprost, że w niektórych centrach naukowych prowadzono tajnie równoległe prace nad opanowaniem energii atomowej. Można śmiało powiedzieć, że w pracach Becquerela i Curie rzecz szła o naturalnej promieniotwórczości, zaś reakcje łańcuchowe z wyzwoleniem dużej ilości swobodnych neutronów były im nieznane. Ale rozszczepienie jądra atomowego poprzez bombardowanie go swobodnymi neutronami zostało odkryte dopiero w 1938 roku przez niemieckiego fizyka Otto Hahna na drodze praktycznego powtórzenia doświadczeń Ireny Joliot-Curie – córki Marii i Piotra Curie, metodologia których mogła pochodzić od jej rodziców. Nie należy zapominać o tym, że Becquerel pracował z próbkami czystego, metalicznego uranu już w maju 1886 roku, tzn. od czasu, kiedy istniały sposoby jego otrzymywania.

Historia mówi, że mogły być także inne, alternatywne sposoby rozwiązania tego zadania. W 1937 roku, w laboratorium Paryskiego Towarzystwa Gazowego, gdzie pod kierownictwem prof. Andre Heilbronnera prowadzono badania jądrowe, zjawił się jeden z najbardziej znanych alchemików XX wieku Foulcanelli. W czasie rozmowy on wygłosił następujące słowa:
- Uzyskanie energii atomowej jest łatwiejsze, niż się wam to wydaje. Sztuczna promieniotwórczość wywołana przez nią może wkrótce zatruć atmosferę całej planety. Poza tym atomowe materiały wybuchowe, które można uzyskać z kilku gramów metalu są w stanie zniszczyć całe miasta. Mówię wam wprost:  alchemicy wiedzą o tym już od dawna. Wiem, że mi zaraz powiecie, że alchemicy nie mieli i nie mają pojęcia o strukturze jądra atomowego, o elektryczności i nie znali sposobów ich odkrycia, dlatego oni nie mogli dokonać takich odkryć i wyzwolić energii atomowej. Pozwolę sobie wam oświadczyć wprost: geometryczne rozmieszczenie bardzo czystych środków wystarczy do tego, by rozpętać atomowe siły bez posługiwania się elektrycznością i technikami próżniowymi.

Skoro alchemicy posiadali sposoby bardziej ekonomicznego rozpętania atomowych sił, to czy nie mieli oni bardziej „czystych” sposobów doprowadzania do reakcji termojądrowych? A jeżeli oni posiadali ten sekret, czy nie mógł ktoś posłużyć się nim? Wszak przecież jest tak, jak mówi niemieckie przysłowie: was wissen zwei, wist Schweine – to znaczy, że jak coś wie dwóch, to wie także i świnia…   


Moje 3 grosze


Opracowałem kilka artykułów na temat TCK i przełożyłem dwa książkowe opracowania na ten temat, ale w żadnym z nich nie spotkałem się z informacjami, które podaje autor – członek Intedyscyplinarnej Grupy Badawczej „Źródła Cywilizacji”. Przede wszystkim ciekawa jest wzmianka o wyprawie radzieckich atomistów na miejsce Tunguskiej Katastrofy w 1949 roku. Ciekawe jest w tym to, że Beria chciał, by jej uczestnicy wyrobili sobie bezstronny pogląd na sprawę i zakazał im kontaktów z ludnością tubylczą. To akurat jest zrozumiałe.

Nie jest wcale powiedziane, że doszło tam do wybuchu jądrowego czy termojądrowego – osobiście przychylam się do zdania, że był to jednak wybuch naturalny. Mogła to być kometa albo węglista albo metaliczna asteroida, która najpierw rozgrzała się lecąc przez atmosferę, a następnie fragmentowała się nad dorzeczem Podkamiennej Tunguskiej. A że znajdowała się już w gęstych warstwach atmosfery, to doszło do gwałtownej reakcji rozżarzonych cząstek materii kosmicznej z atmosferycznym tlenem i w rezultacie do potężnej przestrzennej eksplozji. Była to po prostu naturalna, ogromna w skali działania i zniszczenia bomba termobaryczna czy jak kto woli – paliwowo-powietrzna, której głównym czynnikiem rażenia jest potężna fala uderzeniowa. I taka fala uderzeniowa eksplozji była – quod erat demonstrandum. Jej uderzenie powaliło 2500 km² lasu i zabiło wszelkie żywe stworzenia w promieniu kilku kilometrów od obszaru zero, bowiem w przypadku bomby termobarycznej nie można mówić o punktowym wybuchu, a o przestrzennej eksplozji. To wyjaśnia właśnie wszystkie dziwne aspekty wybuchu TCK.

Kolejna sprawa – tajemnicze ekspedycje dziwnych ludzi w tajgę tunguską w maju 1908 roku. Przyznaję – nic mi o tym nie wiadomo i rzeczywiście mogła to być jakaś ekipa obserwacyjna ludzi/istot z innego świata/wymiaru czasoprzestrzeni, która zaobserwowała to, co ich interesowało i ulotnili się po angielsku Koleją Transsyberyjską… Natomiast sprawa agenta z Ahnenerbe jest bardzo ciekawa, ale nie dziwi nikogo – wszak SS-Reichsführer Heinrich Himmler wysyłał ekspedycje uczonych w różne zakątki świata, więc mógł wysłać także kogoś do Rosji – by zbadano właśnie miejsce Tunguskiej Katastrofy, by ustalić, czy nie doszło tam czasem do wybuchu atomowego. To akurat jest oczywiste. Być może sprawa ta ma jeszcze wcześniejsze korzenie z czasów, kiedy III Rzesza i ZSRR kochały się miłością wzajemną, a zatem od podpisania Traktatu z Rapallo w 1922 roku. W 1942 roku armie niemieckie parły na Moskwę, Leningrad i Stalingrad oraz naftowe pola Morza Kaspijskiego, i Niemcy na pewno chcieli mieć rozpoznanie na głębokim zapleczu wroga…

Nie dziwi mnie wypowiedź tego alchemika. Jak już wielokrotnie wspominałem, niektóre tajne stowarzyszenia mogły pielęgnować i przechowywać tajemną wiedzę z czasów Atlantydy, w tym na pewno o sposobach uzyskiwania energii jądrowej i termojądrowej we wszystkich jej aspektach – od elektrowni jądrowych do broni masowego rażenia. Na szczęście nie wszyscy to rozumieli lub nie mieli możliwości powtórzenia tego, co wiedzieli Atlantydzi i Lemurejczycy. No i dzięki temu nikomu wcześniej nie udało się zbudować bomby A czy H… - a przynajmniej nie zdetonowano jej nad Tunguską.

Tak na dobrą sprawę naprawdę tajemniczą rzeczą jest to, kto ostrzegł Ewenków i skąd pochodziła ich wiedza o tym, co ma się wydarzyć. Mój przyjaciel Pan Daniel Laskowski miał na ten temat swoją hipotezę tzw. pamięci przyszłości. Chodzi o to, że takie wydarzenia pozostawiają swoje ślady – materialne i niematerialne. Te niematerialne (przeczucia, wizje, jasnowidzenia) można zobaczyć/wyczuć przed wydarzeniem, zaś materialne –  po nich. A to dlatego, że jesteśmy istotami poruszającymi się jednokierunkowo w Czasie. Bo w końcu to Czas rozdaje karty na tym świecie…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 29/2013, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©