środa, 11 grudnia 2013

Wyspa, której nie ma

Jezioro Aralskie na mapie z połowy lat 60. XX wieku. Strzałką oznaczono położenie ośrodka badawczego nad bronią B...


Borys Szarow


W 2005 roku nieopodal miasta Aralsk rozpoczęto budowę tamy, dzięki czemu poziom wody w Małym Aralu (północnej części Jeziora Aralskiego) zaczął się podwyższać. Aktualnie wynosi on 42 m.

Wyspa Wozrożdienia (dosł.: odrodzenia, wskrzeszenia) na Jeziorze Aralskim przez długi czas była najstraszniejszym miejscem na Ziemi. Przez 50 lat radzieccy wojskowi badali tam możliwości broni biologicznej czyli broni B, a w 1992 roku porzucili oni nieoczekiwanie miasteczko, laboratoryjny kompleks i mogilniki na pastwę losu. W tej chwili całe tony niebezpiecznych odpadów biologicznych zostało pogrzebanych w sercu słonej pustyni Akkum, która powstała na miejsce wyschłego jeziora.


Martwe morze


Jezioro Aralskie – zwane także Morzem Aralskim – było badane w połowie XIX wieku przez ekspedycję Aleksieja Butakowa. Odkrył on na nim kilka wysp: Barsakelmes, Kaskakułan i Wosrożdienia, która została początkowo nazwana na cześć cara Mikołaja I. Wyspa ta nie miała swej kazachskiej nazwy, a to dlatego, że pojawiła się ona w XVI wieku z wód jeziora.

Zmiany areału Jeziora Aralskiego nie raz odnotowywano w historii. Np. na dnie tego jeziora przeszła armia Horezmszczaków, która po drodze zatrzymywała się w wielkich, przekwitających miastach. Po współczesnym obniżeniu poziomu, archeolodzy znaleźli na dni wyschłego jeziora szczątki osad i mauzoleum Kerderiego sprzed 800 lat i na głębinie 20 m.

To wszystko przez to, że rzeki zasilające w wodę Jezioro Aralskie niejednokrotnie zmieniały swój bieg i niosły swe wody już to do Morza Kaspijskiego, już to do Sarykamyszu. W takich okresach Aral zmniejszał się, a potem znów wracał do swych dawnych granic. W zasadzie wpadały doń tylko dwie rzeki: Amudaria i Syrdaria. Ich wód całkowicie wystarczyło do podtrzymania istnienia tego ogromnego jeziora w stabilnym stanie. Do 1960 roku zajmowało ono 68.000 km² i jego maksymalna głębina wynosiła 71 m, w jego wodach żyło 36 gatunków ryb, z czego 20 miało znaczenie przemysłowe. Aral miał nie tylko wpływ na klimat regionu, ale także na jego ekonomikę. Na jego brzegach znajdowało się 10 wytwórni konserw, 2 kombinaty i ponad 65 mniejszych zakładów przetwórczych ryb.

Ale od lat 60. jezioro zaczęło się zmniejszać. Najpierw woda opadała powoli, a potem coraz to szybciej. W ostatnie 15 lat proces ten przebiegał lawinowo i Morze Aralskie już właściwie nie istnieje. Dzięki wysiłkom rządu Kazachstanu, udało się ocalić jego północną część, którą zasila Syrdaria. A oto wody Amudarii w tej chwili wykorzystuje się w systemie nawadniającym i Kanale Karakumskim.

Szczególnie po roku 1960 zaczął wzrastać areał nawadnianych ziem, co w ostatecznym rozrachunku wykończyło Aral. Na początku lat 60. do morza wlewało się ponad 60 km³/rok rzecznej wody. Na początku lat 70. już ok. 40 km³, na początku lat 80. około 15 km³, zaś w połowie lat 80. już tylko 1 km³/rok. W latach 90. ilość ta ustabilizowała się na poziomie 5 km³/rok.

W 1989 roku Aral rozerwał się na dwie oddzielne części, dwa zbiorniki wodne, w południowej części po podwyższeniu się poziomu zasolenia wyginęły wszystkie ryby. 10 lat wcześniej powierzchnia morza była o ¼ większa, a ilość wody o 10% większa od ówczesnej. Teraz nie zostało nawet i tego.

Na miejsce jeziora pozostała toksyczna pustynia. Przez całe dekady Amudaria i Syrdaria wraz z wodą niosły do Aralu odpady i zanieczyszczenia chemiczne i nawozy sztuczne z pól i one osadzały się na dnie morza. W ogóle, to obraz ponury, smutny i straszny. A do tego specjaliści uważają, że Jezioro Aralskie już się nie odrodzi…


Tajne laboratoria


Ale w historii zagłady Morza Aralskiego coś jeszcze straszniejszego od burz piaskowych i cmentarzyska porzuconych statków. Mowa tutaj o wyspie Wozrożdienia, a dokładniej o starych tajemnicach, które są ukryte w rozmieszczonych tam mogilnikach. Po raz pierwszy wojskowi przybyli na tą ziemię w 1942 roku. Oni inspekcjonowali miejsce dla ewakuacji 52. Polowego Laboratorium Naukowo-Badawczego, a mówiąc po prostu jednostki wojskowej, która zajmowała się badaniami nad bronią biologiczną. Dostatecznie duża obszarowo – 216 km² - i trudno dostępna wyspa, okazała się doskonałym miejscem. Zakład przetwórstwa rybnego zamknięto, niewielu miejscowych mieszkańców przesiedlili i od tej pory wyspa ta stała się ściśle tajnym terenem.

W krótkim czasie zbudowano tam wojskowe miasteczko, laboratoryjne bloki, krematoria do unieszkodliwiania odpadów biologicznych i nawet pas startowy dla lotniska. I tak dla myśliwych i rybaków ten teren był zamknięty, i nikt nawet nie wyjaśnił przyczyn – dlaczego.

Zazwyczaj ofiarami wojskowych eksperymentów były przywożone na poligon małpy i inne zwierzęta laboratoryjne. Ale bardzo często ofiarami śmiercionośnych obłoków padały stada suhaków, które zamieszkiwały Przyarale i tameczne wyspy. Po każdym „eksperymencie” tysiące żołnierzy szło na oczyszczanie terenu. Step zlewano Lizolem (przetrwalniki dżumy pod wpływem tego preparatu giną w czasie 1,5 – 2 godzin), a trupy zwierząt zbierali i dostarczali do spalarni odpadów biologicznych. Próbki tkanek zwierzęcych dostarczano potem do laboratoriów w całym ZSRR.

W czasie 50 lat na wyspie Wozrożdienia zdążyli opracować z patogenami najbardziej niebezpiecznych chorób: dżumy, czarnej ospy, brucelozy, zarazy syberyjskiej, i wielu innych. Im bardziej niebezpieczny i śmiercionośny był wirus, tym szybciej dostarczano go do laboratoriów. W końcu lat 70., radzieccy zwiadowcy z GRU nawet wykradli z USA próbkę odkrytej w 1976 roku tzw. choroby legionistów – legionellozy – bardzo ciężkiej, ale uleczalnej choroby.


Zwyczajne ofiary


Jednakże przyjęte kryteria i środki ostrożności nie zawsze pomagały. I tak w 1972 roku z winy wojskowych zginęło 6 rybaków. Na Jeziorze Aralskim często były sztormy i naczalstwo pozwalało w takich przypadkach chronić się jednostkom rybackim w jednej z zatoczek wyspy Wozrożdienia. Rybacy nie zdając sobie sprawy z istotnego niebezpieczeństwa czającego się w tych miejscach, przypływali tu także w czasie dobrej pogody. Pewnego razu zwyczajny podmuch wiatru zniósł w ich stronę obłok powstały po rozpyleniu w powietrzu bakterii dżumy. Obłok przykrył dwie łodzie i cała szóstka rybaków zmarła w ciągu kilku godzin, nawet nie dopłynąwszy do brzegu. Rozprzestrzenienia się epidemii udało się uniknąć tylko dlatego, że na łodzie z martwymi ludźmi natknął się wojskowy kuter…  

W innych przypadkach bywało gorzej. Miejscowi opowiadają, że wybuchy epidemii dżumy w przyaralskich wioskach zdarzały się niejednokrotnie i ich ofiarami padały dziesiątki osób. Oficjalna medycyna wszystko zwalała na to, że basen Morza Aralskiego zawsze był matecznikiem pałeczek dżumy – Yersinia pestis. Jednakże w tych samych rejonach odnotowywano przypadki zachorowania na zarazę syberyjską, która nie występuje na tych terenach.

Starsi mieszkańcy Aralska pamiętają dziwne kwarantanny w jednostkach wojskowych położonych na terenie tego miasta i nieoczekiwane wycofywania z miejskich sklepów całych partii egzotycznych owoców.

Z tymi owocami, to jest już osobna historia. W latach 80. za bananami i pomarańczami nawet w Moskwie stały ogromne kolejki, ale w nadaralskich miejscowościach na bazarach można było kupić nie tylko te owoce, ale także kiwi, ananasy, kokosy… Rzecz w tym, że setki zwierząt laboratoryjnych, na których dokonywano eksperymentów z bronią biologiczną, karmiono świeżymi tropikalnymi owocami. Dostarczano je w ogromnych ilościach wprost na wyspę Wozrożdienia.

Jak tylko ten delikatny towar zaczął się psuć, to przewożono go do Aralska i przekazywano sklepom. Niektórzy wtajemniczeni w sekrety wyspy żartowali, że nieszczęsne małpki doprowadzone do śmierci okazują się być szczęśliwszymi mieszkańcami tych miejsc, bo karmiono je owocami o których istnieniu mieszkańcy ZSRR nawet nie wiedzieli, że takie istnieją… Być może niektóre partie tych owoców wywoływały problemy z punktu widzenia bezpieczeństwa epidemiologicznego i je pośpiesznie wycofywano ze sklepów.


Według słów naocznych świadków


Jednakże istnieją świadectwa tego, że laboratoryjne zwierzęta i dzikie suhaki były jedynymi obiektami doświadczalnymi na wyspie Wozrożdienia. Tam przeprowadzano także doświadczenia na ludziach. Byli to przestępcy z długimi wyrokami, co nikomu nie przeszkadzało. (W żargonie GRU takich więźniów spisanych na straty nazywano po prostu „kukłami” – ludzkimi workami treningowymi – przyp. tłum.) Więźniów zabierano z różnych łagrów w ZSRR i niejawnie dowożono na wyspę. Co tam z nimi robiono – tego nikt nie wie. Ci nieliczni, którzy to przeżyli, wracali do „normalnych” stref i mogli liczyć na złagodzenie wyroku czy zwolnienie warunkowe.

W 1992 roku wszystko to zostało nieoczekiwanie przerwane. Wojskowi pozostawili wyspę Wozrożdienia w ciągu kilku dni – mieszkańcy okolicznych miejscowości opowiadają, że zorientowali się  o tym dopiero wtedy, jak przestały tam latać duże samoloty transportowe. Jeszcze potem przez rok czy dwa bali się tam przybliżać do tych strasznych miejsc. Ale jak zawsze, znaleźli się śmiałkowie.

Oni odkryli, że na wyspie wszystko pozostało na swoich miejscach: drogie cywilne i wojskowe maszyny budowlane, miasteczko na kilka tysięcy mieszkańców, w pomieszczeniach mieszkalnych nie ruszone meble, naczynia kuchenne, nawet telewizory. Drzwi do pomieszczeń laboratoryjnych okazały się zabite na głucho, zaś ich wyposażenie było dokładnie zdemontowane.

Władze Uzbekistanu, do którego teraz należy obszar wyspy Wozrożdienia zwróciły się do ekspertów wojskowych USA z prośbą sprawdzenia porzuconego miasteczka pod względem zagrożenia bakteriologicznego. W 2001 roku przebywała tam specjalistyczna ekipa. Pobierała ona próbki gruntu, odkryła mogilniki z odpadami biologicznymi i kilkadziesiąt stalowych cystern, zakopanych na tym terytorium. Eksperci sądzą, że znajdują się w nich śmiertelnie niebezpieczne materiały, nad którymi pracowało się w laboratoriach.

Między innymi, po obejrzeniu bazy, amerykańscy specjaliści stwierdzili, że wszystko wskazuje na to iż dokonywano tam także doświadczeń na ludziach. Np. przy laboratoriach znajdowały się boksy więziennego typu. Poza tym powiadomili oni miejscowe władze, że wyspa nie sprawia bezpośredniego zagrożenia i szybko dorwali się tam szabrownicy. W krótkim czasie w mieście pozostały tylko gołe mury.

I tak pozostaje do dziś dnia zagadką, dlaczego wojsko porzuciło taką bazę z całym dobrodziejstwem inwentarza i nie zakonserwowało jej. Istnieje możliwość, że doszło do ulotu jakichś niebezpiecznych materiałów biologicznych, a może po prostu w MON skończyły się na to pieniądze. Teraz to już nieważne. Gorszym jest coś innego, a mianowicie – poligon i laboratoria broni B znajdują się nie na wyspie, ale w samym sercu słonej pustyni. A ona sama znajduje się w centrum obszaru, który jest matecznikiem występowania bakterii dżumy. I jeżeli miejscowi szabrownicy dobiorą się kiedyś do zakopanych odpadów, to następstwa tego faktu mogą okazać się nieobliczalne!


Moje 3 grosze


Problem broni B – najgorszej z całej triady broni masowego rażenia ABC – polega na tym, że jej działanie bardzo łatwo wymyka się spod kontroli. Poligon na wyspie Wozrożdienia stanowi bombę biologiczną, której rozbrojenie będzie skrajnie trudne i równie kosztowne, jak likwidacja Czarnobyla. Nie wiadomo dokładnie nad czym tam pracowano, ale można się domyśleć. Broń B jest najtrudniejszą do likwidacji, bo należałoby teraz wyjałowić kilka tysięcy hektarów pustyni. Technicznie jest to wykonalne w jeden sposób – odpalić głowicę wodorową o dużej mocy. Promieniowanie gamma i neutrony powinny zabić bakterie i przetrwalniki dżumy i innych chorób, które tam się znajdują. Diabelska alternatywa – albo bakterie, albo promieniowanie. Oczywiście można cały ten obszar zalać Cloroxem czy Lizolem, ale ile ton by tego trzeba było i czy byłaby absolutna pewność, że wszystkie bakterie zostałyby zabite???

Druga sprawa: a co z amerykańskimi, brytyjskimi, francuskimi i chińskimi ośrodkami, w których pracuje się nad bronią B? One w dalszym ciągu pracują i zagrażają Ludzkości epi- i pandemiami chorób o nieprawdopodobnej zjadliwości. Wirusy takie jak ebola, hanta, yellow fever i inne nie pojawiły się znikąd, a wydają się być doskonale przystosowane do atakowania ludzi. Czy one także wymknęły się z doskonale strzeżonych laboratoriów wojskowych i od czasu do czasu sieją spustoszenie szczególnie w Afryce, która jest doskonałym (i najtańszym) poligonem doświadczalnym dla dużych chłopców w mundurkach? Nie wskazuję na nikogo palcem, bo i nie mam na to dowodów, ale sam fakt, że takie zarazki pokazały się na świecie mówi sam za siebie… Otworzyliśmy prawdziwą puszkę Pandory, której zawartość może nas zabić skuteczniej niż wszystkie nieszczęścia prorokowane przez różnych wizjonerów i przepowiadaczy przyszłości razem wziętych!

No i wysuszenie Morza Aralskiego to jest typowy, akademicki wręcz przykład na negatywne oddziaływanie człowieka na Naturę. Zniknięcie tego śródlądowego akwenu zmieniło klimat na tym obszarze Azji, i to na gorszy – poszerzono w ten sposób obszar pustyń Kara i Kyzył Kum o pustynię Akkum. Oczywiście odbije się to na klimacie całego świata i dołoży swoją cegiełkę do Efektu Globalnego Ocieplenia, którego nie było i nie ma – jak zapewniają nas niektórzy tzw. „uczeni”… 

I zdajmy sobie sprawę, że dokładnie to samo czeka nasz Bałtyk...!   

Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 33/2013, ss. 26-27

Przekład z j. rosyjskiego i komentarz – Robert K. Leśniakiewicz ©