wtorek, 10 grudnia 2013

A co tam macie w plecakach, chłopaki?

Car Bomba AH602


Iwan Barykin


W 1959 roku, Moskwie miała miejsce amerykańska wystawa, w czasie której Chruszczowowi podano do picia pepsi-colę. On się zgodził wypić i wkrótce we wszystkich gazetach pojawiła sie reklamowa fotografia, na której radziecki przywódca pije pepsi.

- Czy słyszałeś tą wiadomość w radiu? – zapytał mnie mój dawny znajomy, ppłk rez. inż. W. N. Chaldiejew przy wyjeździe do Snieżyńska w Czelabińskiej Obłasti na punkcie kontrolnym zatrzymano kierowcę „kaliny”. Ten drań próbował wwieźć do tajnego miasta swego przyjaciela, którego ukrył w ogromnej walizce. Kierowca wykręcił się mandatem, ale jego kumplem zajmą się specsłużby.

Waleremu Nikołajewiczowi nie dasz jego 80 lat – zdrowe chłopisko! Jego wiek zdradza tylko gęsta siatka zmarszczek na twarzy. Nie spotkałem kogoś bardziej dobrodusznego. I w swoim czasie niejednokrotnie pisałem o nim – inżynierze, badaczu-eksperymentatorze ładunków jądrowych, weteranie dwóch federalnych centrów badań jądrowych: Czelabińska-70 (Śnieżyńsk) i Arzamasu-16 (Sarow) i dzięki temu pomogłem mu potwierdzić jego status weterana atomowych eksperymentów. Wszak Walerij Nikołajewicz nieraz patrzący śmierci w twarz, nie potrafił bić się o swoje prawa, kiedy rzecz dotyczy jego samego…

Nikita S. Chruszczow pijący pepsi-colę. Obok niego stoi późniejszy prezydent USA - Richard Nixon


Kuźkina mać


- Snieżyńsk to tajne miasto – mówi Walerij Nikołajewicz. – Do niedawna nie było go na żadnej mapie świata. A to wszystko dlatego, ze tam znajdowało się Federalne Centrum Jądrowe nr 2 i Wszechrosyjski Instytut Naukowo-Badawczy Fizyki Stosowanej im. Akademika Zababachina – jego twórcy i pierwszego szefa. Do dziś dnia jest tam ograniczony wjazd wszelkiego rodzaju środków transportu. Chociaż stamtąd – Chaldiejew wycelował palcem w niebo – wszystko pięknie widać. Z satelity nawet piłka tenisowa w trawie się nie uchowa. Dlatego właśnie wszelkie działania na poligonie przeprowadza się, kiedy nie znajduje się on w strefie obserwacji satelitów szpiegowskich. To tu właśnie poskładano do kupy legendarną Kuźkiną mać – superbombę o mocy 50 megaton z ogonem. Tak ją właśnie nazwali z lekkiej ręki Nikity Chruszczowa. On chciał pokazać przeklętym imperialistom, że Związku Radzieckiego tak łatwo nie weźmiesz.

Jest oczywistym, że Chaldiejew nie tylko uczestniczył w zmontowaniu Kuźkinej maci, ale także przewoził ją ze Śnieżyńska na lotnisko w Oleniegorsku za kręgiem polarnym. Tam bombowiec podniósł tą wielotonowe urządzenie jądrowe, jak jastrząb jajko i poniósł je w rejon Nowej Ziemi, gdzie zrzucił ją w wyznaczonym kwadracie. Fala uderzeniowa wybuchu trzykrotnie obleciała Ziemię, a gigantyczny grzyb zaćmił słońce. Zadymiła zwęglona ziemia. Usłyszawszy straszliwy huk, przerażeni śmiertelnie Nieńcy doszli do wniosku, że zmaterializował się ich zły duch – Omol. Tego dnia wyleciały szyby w wielu domach w Helsinkach, Oslo i Sztokholmie. Rządy tych krajów wystosowały w stosunku do ZSRR stanowczy protest. USA i wszystkie kraje NATO były zaniepokojone.
- Ja wam pokażę kuźkiną mać! – oświadczył Chruszczow z trybuny Zgromadzenia Ogólnego ONZ wiedząc, że na potwierdzenie jego słów będzie miał miejsce test radzieckiej Superbomby. (Zwanej także Car Bombą - przyp. tłum.)

Atomowy fugas rozłożony na czynniki pierwsze: kontener, ładunek zasadniczy i detonator. Moc całego urządzenia 1-15 kt TNT


Bomba A w żołnierskim tornistrze


Przypomniałem o tym rozmówcy, ale on sprostował:
- Bzdura, nie tylko tym w Śnieżyńsku się zajmowali, ale także miniaturowymi plecakowymi ładunkami jądrowymi.
- Walizkami atomowymi, nieprawdaż?
- A jakie tam walizeczki? Takie zabawki mają tylko prezydenci mocarstw atomowych. Zaś w Śnieżyńsku prowadzono produkcję wojskowych, małogabarytowych, fugasów jądrowych, które mieszczą się w żołnierskim plecaku. Proszę sobie wyobrazić 20-litrową baryłkę o wadze 25-30 kg, a w niej ładunek jądrowy mogący zetrzeć w pył wielki zakład przemysłowy: tamę hydroelektrowni, węzeł kolejowy, elektrownię jądrową… Wymazać z powierzchni Ziemi Biały Dom, albo Pentagon, albo Kreml – jakby co… W latach 70. takie „miłe sztuczki” były na wyposażeniu armii, w oddziałach SPECNAZ-u. W latach 80., ZSRR i USA podpisały porozumienie o zaniechaniu produkcji i użycia fugasów atomowych, bowiem zwiększało to ryzyko wojny jądrowej i obniżało próg bezpieczeństwa. Poza tym mogli się do tego dorwać terroryści. Likwidacja fugasów jądrowych przebiegała pod pełną kontrolą międzynarodową. Każdy z nich był rozbierany na pojedyncze części, opisywany w aktach tak, że nikt nie mógł się do tego przyczepić i żadna część nie została utracona. Ale w 2003 roku, George Bush podpisał akt o wznowieniu produkcji jądrowych min i pocisków. Naturalnie musieliśmy im odpowiedzieć tym samym…


Podpisanie lojalki


Sam Walerij Chaldiejew był skierowany w 1958 roku do montażu bomb jądrowych po ukończeniu szkoły artylerii.
- Na ostatnim kursie, mnie i grupie moich kolegów kazano wypełnić ankietę. Przyszło nam napisać, czy byłem karany, czy byłem w niewoli, czy nie mam rodziny za granicą – także. Wszystkich pytań do licha i trochę. Po ukończeniu szkoły, wraz z grupą kolegów wysłali do Moskwy na komisję Głównego Wydziału Kadr MON. Rozmowa była krótka: „Będziecie pracować, poruczniku, w Moskwie-400. I żadnych pytań na ten temat. Czy podpisaliście lojalkę o zachowaniu milczenia? No to w drogę. Praca związana jest ze służbą na poligonach.” Pamiętam jak major z kontrwywiadu, który ze mną rozmawiał, ostro oświadczył: „Wszystko, co do tyczy waszej pracy, poruczniku, ma gryf tajności ŚCIŚLE TAJNE. Zabrania się wam mówić nawet o samym fakcie produkcji tych urządzeń, ich charakterystyk, fizycznych zasad działania, procedur ich przygotowania do zastosowania bojowego. Jednym słowem, ani pary z gęby o tym gdzie będziesz pracował i nad czym. Zapamiętajcie poruczniku: jeżeli w ciągu następnych 50 lat otworzycie usta, to nasi śledczy was znajdą, gdziekolwiek byście byli i wsadzą za kratki na bardzo długo. Macie na to moje słowo…”

Minęło 50 lat, rozpieprzył się Związek i teraz o naszych atomowych sekretach nie wie tylko leniwy analfabeta. Weźcie sobie do ręki tylko jakiekolwiek zagraniczne czasopismo – jakiś „Przegląd wojskowy” – i tam przeczytacie wszystkie nowości o nowinkach naszego uzbrojenia. Komu trzeba było trzymać gębę na kłódkę, to tylko Jelcynowi, Gorbaczowowi, Graczowowi, Liebiediowi i innym, którzy ujawnili nasze tajemnice. Dosłownie, gen. Liebied’ już w stanie spoczynku, żeby użebrać głosy do Dumy Państwowej opowiadał o małogabarytowych ładunkach jądrowych, brednie, że wpadły one w ręce bojownikom czeczeńskim. Gdyby tak naprawdę wpadły, to nie musielibyśmy długo czekać na efekty…

[Istniało realne niebezpieczeństwo, że we wczesnych latach 90. małogabarytowe ładunki jądrowe wpadły w ręce Serbów i/albo kosowskich Albańczyków, i najprawdopodobniej te właśnie ładunki odebrała potem brygada SPECNAZ-u wysłana do Kosowa przed wejściem tam wojsk KFOR w dniu 12.VI.1999 roku. Problem ten interesująco i wizjonersko pokazano w filmie „Peacemaker” reż. Mimi Leder (1997) – uwaga tłum.] 


Niebezpieczna robota


Starszy technik por. Chaldiejew zaczął swą służbę w czasie największego rozognienia się wyścigu zbrojeń. W 1958 roku skierowano go do uralskiego Śnieżyńska, do jądrowego centrum, gdzie powierzono mu najniebezpieczniejszy odcinek – wyposażanie ładunków dużych i najmniejszych w kapsułkowe elektro-detonatory.
- Na moich oczach wyleciała w powietrze nasza montażystka Smirnowa – wspomina pierwsze lata swej służby ppłk Chaldiejew. – Włożyła pod chałat jedwabną bieliznę, a ona jak wiadomo, silnie się elektryzuje… Od tej pory nakazano nam nosić pod chałatem tylko bieliznę z bawełny. Na głowie nosiliśmy doktorskie czapeczki (włosy się silnie elektryzowały), a na nogi uziemione trepki.
- A panu nie zdarzyły się jakieś WN (wypadki nadzwyczajne)? – pytam rozmówcę.
- Była sprawa… To zdarzyło się, kiedy kazali zlikwidować uzbrojony ładunek jądrowy, tzn. z już włożonym detonatorem. Coś tam wysiadło w małym fugasie.
- Mówi pan o takim fugasie plecakowym?
-Tak. Taka zwyczajna na pierwszy rzut oka beczułeczka z atomowym ładunkiem. Gdyby eksplodował, to ze mnie, ba! – z całego laboratorium pozostałaby tylko para…
- Likwidacja takiego fugasa była oczywiście śmiertelnie niebezpieczna?
- E, nie, oczywiście jeżeli wszystko zrobiłoby się prawidłowo. Przede wszystkim nie pobudzić detonatora. Zacząłem rozmontowywać ładunek na części, a ręce się trzęsą. Co robić? Zacząłem myśleć o pięknej kobiecie, a była taka jedna… Rozmontowałem to na czynniki pierwsze i do sejfu z nimi. Bardzo dokładnie było z tym wszystkim. W czasie komisyjnej kontroli za każdy błąd dostawało się na garba…

Zwróciłem uwagę na palce Walerija Nikołajewicza – miał je jak pianista: długie i szczupłe. Wygładzał nimi nie zapalonego papierosa. Przyzwyczajenie z tamtych lat. Palenie było surowo wzbronione, a tak bardzo się chciało, kiedy wstawiał tą „miłą sztuczkę”, elektro-detonator. Były montażysta ładunków jądrowych był wcieleniem spokoju i niewzruszenia – także po latach. Poczułem do niego zaufanie i sympatię.



Żeby nie nastał Dzień X

Atomowy fugas i plecak do jego przenoszenia

- A czym się pan zajmował w Arzamasie-16?
- A dokładnie tym samym, tylko trochę powałęsałem się po całym kraju. Za to na koniec wreszcie dali mieszkanie.
- A czy tam, w Sarowie, nie zdarzył się jakiś WN?
- Zapamiętałem jedno wydarzenie. Wtedy naprawdę włosy stanęły mi dęba. To wydarzyło się na poligonie w Kapustin Jarze. Wtedy tam nie było jeszcze kosmodromu. Pierwszego satelitę stamtąd wystrzelili, pieski Biełka i Striełka i inne zwierzęta. I tak przy starcie rakiety nie zadziałał mechanizm startowy. Pod rakietą buszują płomienie, a ona nie rusza się z miejsca. Wibracja zerwała zaczep  głowicy, ta się odłączyła i zaraz już spadnie. A my stoimy zaszokowani i nie wiemy, co robić. Minęło pięć, potem dziesięć minut, płomienie wciąż buszują. Czuję przez skórę – zaraz rąbnie. I naraz, spośród nas znalazł się Danko – podporucznik – nazwiska nie pamiętam. Podbiegł do rakiety i oderwał przewód podający paliwo. Płomienie zgasły. Powstał problem – czy zdjąć rakietę ze stanowiska startowego, czy do tego czasu oderwie się jej głowica. I zdecydowali się na zdjęcie na decyzję dowódcy poligonu Wasilija Iwanowicza Wozniuka. Wieczna sława jemu i cześć jego pamięci!
- Czy tego podporucznika choć wynagrodzono?
- Oczywiście. Spotkałem go niedawno w mundurze generała i z gwiazdą bohatera…

Sam Chaldiejew też dokonał wielu czynów, ale nie pamiętano o nich, a wszystko dlatego, że mówił zawsze prawdę w oczy i miał zawsze swoje zdanie.


Skok wieloryba


- A jak bardzo pana napromieniowało?
- E, niewiele. Lekarze tylko zaniżali je w klinikach medycznych, mieli taki prikaz. Najbardziej niebezpiecznymi w planowaniu radioaktywności były doświadczenia prowadzone w Śnieżyńskim Centrum Jądrowym w latach 1961-1962. Opracowywano system odpalania rakiet z okrętów podwodnych w zanurzeniu. Było tam wiele WN związanych z ulotem radiacji… Pewnego razu nasz okręt podwodny wskutek pomyłki operatora wyrzuciło z 50-metrowej głębiny. Ci, którzy nas obserwowali ze stanowiska dowodzenia na niszczycielu opowiadali, że dokładnie przypominało to skok gigantycznego wieloryba. I tak w obieg wszedł termin „skok wieloryba”. A jeszcze jeden WN miał miejsce w 1962 roku. Pracowaliśmy wtedy nad startem rakiety nowszego typu z zanurzonego atomowego okrętu podwodnego. To miało miejsce na Morzu Barentsa. Wszystko już było gotowe do startu, kiedy naraz usłyszeliśmy szum śrub amerykańskiego okrętu podwodnego – on akurat szedł pod nami. Co robić? Start trzeba było odłożyć i poczekać, póki nieproszeni goście się nie wynieśli. Pewnego razu wyekwipowaliśmy okręt podwodny, który popłynął w czasie Kryzysu Kubańskiego ku brzegom Kuby.

Amerykański atomowy fugas plecakowy MK54S


Pół życia z atomem


Przyszło Chaldiejewowi obijać się po kraju – od Murmańska do Władywostoku. Miesiącami przebywał w Siewieromorsku i Widiajewie. Sam admirał floty wręczył mu honorową odznakę „Za 25 lat służby w jądrowych siłach Floty Północnej”. Kiedy byłem z wizytą i Walerija Nikołajewicza, to na jego paradnym garniturze Order Lenina, dwa Ordery Czerwonej Gwiazdy i całą kupę medali – otrzymanych w nagrodę za 30 lat oddanej służby w Śnieżyńsku i Sarowie.
- A czy teraz produkujemy plecakowe ładunki jądrowe? – zainteresowałem się.
Rozmówca spojrzał na mnie jak na małe dziecko. Zrozumiałem bez słów, że oczywiście tak.



Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 33/2013, ss. 22-23
Przekład z j. rosyjskiego - Robert K.Leśniakiewicz ©