niedziela, 1 grudnia 2013

ZAGADKI KRÓLOWEJ ZIMY



Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz


Ostatnio epatujemy się wydarzeniami na Słowacji, kiedy to w czasie niszczycielskiego orkanu – a orkan to wiatr o sile powyżej 12 stopni w skali Beauforta – zostały zniszczone lasy na obszarze słowackich Tatr[1], a nie pamiętamy o tym, że jeszcze 10 lat temu środkową Europę trapiła ekstremalna zima, która pod wieloma względami była rekordowa na Słowacji. Nad Europę wtargnęło niezwykle zimne, polarne powietrze, które nad morzami Północnego Oceanu Lodowatego nabrało wilgoci i zaczęła się niezwykle ostra zima. Ciężkie śniegowe chmury pojawiły się nad Marokiem i Algierią, śnieg zasypał Sardynię i palmy na plażach Hiszpanii – od Costa Brava do Costa del Sol. Wszyscy pamiętamy przekazy telewizyjne przypominające raczej jakiś fantastyczny horror pogodowy czy katastroficzny, na których widzieliśmy nicejskie Côte d’Azur czy Koloseum w Rzymie, przy którym dzieci jeździły na sankach i nartach... Anglię śnieg zasypał i wydawało się, że to się nigdy nie skończy, a w Walii kierowcy nie mogli wykopać się z półtorametrowych zasp...

Także temperatury były bardzo niskie i w Wenecji zamarzła Laguna Véneta. W Anglii zamarzały jajka w chwilę po zniesieniu ich przez kury, we Francji farmerzy musieli używać wiertarek do wydobycia porów z ziemi. W Bratysławie padł rekord niskiej temperatury – było tam –24,6ºC, co jednak jest niczym w porównaniu z tym, co w tym czasie było w Laponii, gdzie temperatura spadła do –50,5ºC! W Polsce najniższe temperatury wahały się pomiędzy –28ºC a –33,3ºC.

A przecież wiemy o tym, że takie zimy nie były jeszcze najgorszymi i znane są przypadki jeszcze gorszych anomalii pogodowych, które opisano w starych kronikach, w których archaicznym językiem opisane są kaprysy królowej Zimy, i tak:

Zima na przełomie roku Pańskiego 1644 i 1645. Od Wigilii Bożego Narodzenia do dnia Nawrócenia św. Pawła (25 stycznia) była ona bardzo sroga. Woda w potokach zamarzła do dna i młyny nie mogły mleć, bo wody nie stało w ich jazach.

1708 roku – Bratysława. Na św. Michała (29 września) nastała straszliwa zima. Żołnierze stojący na warcie zamarzali na śmierć na swych postach. Okrutna zima trwała aż do następnego roku.

Fascynującym fenomenem immanentnie powiązanym z każdą zimą jest opad śniegu. Encyklopedie nas pouczają, że kiedy temperatura powietrza zbliża się do punktu zamarzania wody, to powietrze zawiera dużą ilość pary wodnej i dochodzi w nim do łączenia się małych kryształków lodu w twory w kształcie  śniegowych płatków. Pytamy tedy, dla kogo jest przeznaczona uroda tych drobnych sześcioramiennych gwiazdek śniegowych pokrytych przecudnymi ornamentami krysztalików lodu, którą można się zachwycać i studiować tylko pod szkłem powiększającym czy mikroskopem? Płatki śniegu składają się z drobniutkich, ostrokończystych kryształków lodu wodnego, lodowe kwiaty na szybach tworzą grupy włóknistych kryształków lodu, zaś lodowe tafle na jeziorach tworzą się poprzez masywne nagromadzenie się długich, spiczastych kryształów lodu, których spodnie powierzchnie są równoległe do powierzchni wody.

Komuś może się to wydać dziwne, ale poezja może być zbieżna z nauką i obrazuje to fakt, iż w roku 1893 niemiecki badacz Hellman opublikował katalog około 3.000 kształtów płatków śniegowych, które badał i z iście niemiecką precyzją pedantycznie przerysowywał przez kilka lat. Okazało się przy tym, że żaden wzór nie powtórzył się po raz wtóry i kryształki lodu w śnieżynkach są tak niepowtarzalne, jak odciski linii papilarnych...

Śnieg nie powstaje ot, tak sobie prosto – kształt płatków śniegu jest tym regularniejszy, im bardziej nieruchome jest powietrze i większa wysokość, z której spadają. Poza tym mgła sprzyja regularności płatków, wiatr je zbija i rozbija, miesza i drobi. Kiedy śnieg pada gęsto, płatki zbijają się w większe agregaty i lecą w powietrzu, jak kartki papieru. Takie śnieżne „agregaty” mogą mieć rozmiary od 8 do 12 cm średnicy, podczas kiedy „normalne” gwiazdki śnieżne mają rozmiary nie przekraczające 8 mm? Standardowy rozmiar śnieżynki wynosi zaledwie 2 mm, zaś waga jedynie 3 mg, zaś stosunek masy do powierzchni wyjaśnia urokliwą powolność padania śniegu w czasie spokojnej, bezwietrznej pogody. Ale co można myśleć o notatce kronikarza, która dla nas ludzi XXI wieku stanowi kompletną zagadkę:

24 października 1726 roku. Kieżmark na słowackim Spiszu. Była śnieżyca, i także w Kieżmarku padały ogromne śnieżne płatki. Pewien podróżny twierdził, że także w Chrasti i Markušovicach padały tak wielkie śnieżne płatki, jak dwie dłonie...

 – czyli ich rozmiary wynosiły jakieś 22-24 cm średnicy! 23 grudnia 2004 roku mieliśmy w Jordanowie śnieżycę, w czasie której płatki – płaty raczej – śniegu osiągały wielkość od 3 do 5 cm – a jakiż to był spektakularny widok! Ten fenomen był wywołany przez nagłe wtargnięcie ciepłego i wilgotnego powietrza polarno-morskiego nad zastałe nad Beskidami chłodne i suche powietrze arktyczne. Na wytworzonej linii frontu padał gęsty śnieg o ogromnych płatach – zjawisko w czasie górskiej zimy dość często spotykane, ale tym razem płaty śnieżne były wyjątkowo duże... Niestety – masywny napływ ciepłej masy powietrza spowodował odwilż, która „zlizała” cienką warstewkę śniegu i Wigilia oraz Boże Narodzenie 2004 roku były po błocie i wodzie, wbrew przewidywaniom red. Andrzeja Zalewskiego z Euro Eko-Radio i naszych domorosłych przepowiadaczy pogody. Nawiasem mówiąc, tej zimy mieliśmy w Europie rekordowy gradient ciśnienia atmosferycznego – różnica ciśnień pomiędzy Wyżem Azorskim nad Hiszpanią i Niżem Norweskim nad Półwyspem Skandynawskim wynosiła aż 100 hPa! To było coś, czego nigdy przedtem nie odnotowano na naszym kontynencie!

„Głęboki, błękitny śnieg”, to jest nie tylko tytuł powieści niemieckiego pisarza Horsta Beselera, ale jest to także realnie istniejące zjawisko, na które można natrafić w zaśnieżonej krainie, niekoniecznie dodając do tego przymiotnik „głęboki”. Kolorowe śniegi, by ten fenomen wyjaśnić należałoby podjąć detektywistyczne poszukiwania sprawcy. I tak okazałoby się, że niebieskie zabarwienie śniegu powodują rozwój na śniegu mikroskopijnych sinic z rodzaju Cyanophyta. Ale to nie wszystko, bowiem jest jeszcze śnieg zielony, który barwią skupiska włóknistych zielenic z gatunku Coliella i Raphidonema. Dramatycznym widokiem może być także widok śniegu czerwonego, którego skutkiem była zwiększona ilość nabożeństw w kościołach w czasach Średniowiecza, które miały na celu odwrócenie gniewu Bożego, kiedy w okolicy pojawiały się złowieszcze krwawo-czerwone plamy na śniegu – „złe znaki z nieba”. Ten ciekawy fenomen zbadano dokładnie w XIX wieku. Dzisiaj wiemy, że spowodowany jest on przez mrozoodporne bakterie z gatunku Spherella, które namnażają się na powierzchni śniegu barwiąc ją na karminową czerwień.

22 lutego 2003 roku, w Polsce – w województwach podkarpackim i małopolskim – spadły kolorowe śniegi. Jak poinformowały o tym media, na śniegu pojawiły się rdzawe plamy jakiejś nieprzyjemnie pachnącej amoniakiem substancji. Oczywiście nie musiały to być jakieś mikroorganizmy, co zostało dokładnie zbadane przez SANEPID w Rzeszowie i Nowym Sączu, ale pyły nieorganiczne. Śniegi mogą być barwione przez rdzawy pył pochodzący z pustyń, żółta od lessu, czarna od sadzy ze spalonych związków węgla czy różnokolorowa od różnych związków chemicznych rozpylonych w powietrzu. Nieżyjący już niestety słynny polski pisarz i propagator ufologii Lucjan Znicz-Sawicki w swych pracach z cyklu „Goście z Kosmosu – NOL” podaje kilka przykładów obserwacji kolorowych chmur poprzemysłowych, które następnie osadzały się na śniegach Arktyki, Antarktyki czy na lodowcach Europy i Ameryki. Wydawałoby się zatem, że ów rdzawy proszek był to po prostu piasek przywiany przez silne wiatry znad Sahary, który potem osadził się na śniegach Podkarpacia i Małopolski, ale...

Ale właśnie ów nieprzyjemny, amoniakowy zapach przywodzi na myśl koncepcję, że mamy do czynienia z meteoroidem lub małą kometą. Kosmiczny gość przeniknął do atmosfery i eksplodował na dużej wysokości. nie mógł być widocznym, bowiem tej nocy południowa Polska była pokryta gęstymi chmurami, z których padał deszcz ze śniegiem. Ów pomarańczowy pył meteorytowy zawierał najprawdopodobniej najprostsze związki organiczne: amoniak – NH3, metan – CH4, siarkowodór – H2S z ich paskudnymi zapachami, który spadł na tereny Małopolski i Podkarpacia i spowodował alarm przeciwchemiczny, co dowodzi, że czarnobylska lekcja jednak nie poszła na marne... Ta egzotyczna skądinąd hipoteza ma swe potwierdzenie w postaci informacji z marca 2004 roku – otóż pojawiły się oficjalne informacje na temat przelocie bolidu oznaczonego EN 200204 Łaskarzew, który widziano nad Polską w dniu 20 lutego 2004 roku, o godzinie 18:54 CET/17:54 GMT, który poruszał się z prędkością powyżej 10 km/s i widziany był pomiędzy Kozienicami a Garwolinem.

A teraz z innej beczki. Na powierzchni śniegu ukazują się dziwne znaki i figury geometryczne, które z miejsca kojarzą się z letnimi agrosymbolami czy agroformacjami i należałoby je nazwać śniegosymbolami czy lodoformacjami. Na Słowacji na razie nie odnotowaliśmy czegoś takiego, głównie ze względy na łagodne i niemal bezśnieżne zimy, ale w Polsce odnotowano pojawienie się lodoformacji na zamarzniętej tafli jeziora Rosnowo w koszalińskim, w dniu 26 lutego 2001 roku, o czym powiadomiła nas pani Elżbieta Suska z Klubu Badaczy Megalitów. NB, w pobliżu znajdują się sanktuaria kręgów kamiennych w Rosnowie i Grzybnicy. Pojawiły się tam dwa geometrycznie doskonałe kręgi, o średnicach 5 m i 0,5 m. Lodoformacje pojawiły się wcześniej, bo w latach 90. na ukraińskiej rzece Mża, po zaobserwowaniu nad nią przelotu i lądowania Nieznanego Obiektu Latającego. W roku 2003 lodoformacje pojawiły się na niektórych jeziorach Kanady, Skandynawii i USA. Zainteresowanych odsyłamy na stronę internetową www.earthfiles.com Lindy Moulton-Howe oraz szwedzkiego czasopisma „UFO-Aktuellt” – www.ufo.se. Jak dotąd w Polsce nie zaobserwowano pojawienia się lodoformacji poza wypadkiem rosnowskim, ale nie znaczy to, że ich nie było...

Śniegosymbole znajdowano tam, gdzie śniegu bywa pod dostatkiem – w krajach Wspólnoty Niepodległych Państw. W literaturze ufologicznej znane są przypadki zaobserwowania Nieznanych Obiektów Latających, które pozostawiały za sobą na śniegu dziwne znaki w kształcie kilkudziesięciu współśrodkowych kręgów. Pisaliśmy już o tym na łamach „Czasu UFO” i dlatego tylko sygnalizujemy ten problem, który tam był szeroko omawiany.

Kolejnym zimowym problemem są zagadkowe przestrzeliny w caliźnie lodowej pokrywy szwedzkich i fińskich jezior. Na ten temat pisaliśmy już na łamach „Nieznanego Świata” i nadmienimy tylko, że w roku 2003 zjawisko to zaobserwowano na kilku innych jeziorach Półwyspu Skandynawskiego. Wytłumaczeniem tego fenomenu zajęli się uczeni, którzy doszli do wniosku, że mogło to być spowodowane spadkiem meteorytu. Rzecz w tym, że nikt tego spadku nie widział...

Kolejną zagadką królowej Zimy jest dziwne wydarzenie, które miało miejsce w słonecznym Teksasie, wczesnym rankiem 14 grudnia 2004 roku, na autostradzie I-20 w okolicy Morfa. Ted Jeczalik – artysta malarz z Clearwater (FL) wracał z Teksasu do domu międzystanową „dwudziestką”. Do wschodu słońca brakowało może 15 minut i Tadek zachwycony wspaniałą grą kolorów na wschodnim horyzoncie postanowił zrobić zdjęcie. Nie zatrzymując samochodu wyjął „cyfrówkę” i pstryknął fotkę. Ku swemu zdumieniu na zdjęciu zobaczył poza złocistoróżową łuną zorzy porannej także jakiś świecący obiekt, który utrwalił się w lewym-górnym rogu kadru. Czy to UFO? – pomyślał. Doszedł jednak do wniosku, że mógł to być meteor lub jakiś kosmiczny złom, który wpadł w atmosferę i spłonął. Na pewno nie był to księżyc, który w opisywanym momencie znajdował się głęboko pod wschodnim horyzontem i nie mógł być widoczny na niebie. NB, jest to teren występowania dziwnych fenomenów świetlnych na bagnach i trzęsawiskach, które mogą, ale wcale nie muszą mieć związek z wydobywającymi się z błot gazami...

Jak jesteśmy przy meteorach, to chcielibyśmy przypomnieć wydarzenie, które opisał Clas Svahn w artykule pt. Hålet som förbyllar Härjedalen zamieszczonym w kwartalniku UFO-Aktuellt nr 1,2002 i zatrzymać się przy nim dłużej: 

Dziwna dziura w ziemi, która pojawiła się nieopodal kościółka w Vemhån – pisze on – oraz zaobserwowane światła na niebie w pobliskich miejscowościach Sveg i Kramfors zmusiły tamtejszych mieszkańców do zastanowienia się, czy aby nie odwiedzili ich Przybysze z przestrzeni kosmicznej.
W dniu 16 lutego 2002 roku, parę minut po godzinie trzeciej po południu, Jan-Evert Persson znajdował się na drodze wiodącej do jego domu w miejscowości Vemhån, leżącej w odległości około 5 km na północ od miasteczka Sveg w Härjedalen (Ärjedalen). W pewnym momencie ze swego samochodu dostrzegł on ciemniejszą powierzchnię na jednolicie białej pokrywie śnieżnej. Zaintrygowany zatrzymał auto, wysiadł i podszedł do tajemniczego miejsca, gdzie stwierdził, że znajdował się tam dół o głębokości około pół metra i średnicy około 80 cm. Ziemia była rozrzucona wokoło, tworząc na śniegu cienką warstwę, która tworzyła z kolei doskonale widoczną, ciemną plamę.
-  Dół był świeży - mówi Jan-Evert - Ja często przejeżdżam koło tego miejsca i to musiało powstać w ciągu kilku ostatnich dni. Nigdy przedtem nie widziałem tutaj czegoś takiego i musi, co ten dół wykonało coś, co spadło z nieba.
Potem gazeta Östersunds-Posten napisała o telefonach otrzymanych od trzech osób, które krótko po godzinie siódmej wieczorem zaobserwowały tajemnicze światła na niebie. Doniesienia o tym nadeszły zarówno z Härjedalen i Ångermaland, (krainy położonej jeszcze bardziej na północ od Härjedalen).
Tak opisywał to Beny Ohlsson z Brunflo w swym raporcie do centrali UFO-Sverige:
- Jechałem właśnie szosą E-14, kiedy byłem w odległości 1,5 km od Brunflo, naraz zobaczyłem płomień na niebie. To dziwne światło wlokące za sobą ognisty ogon poruszało się z kierunku NE i leciało na SW. Trajektoria jego lotu była spadkowa i obiekt rychło skrył się za lasem.
Inny świadek - Ulf Jonsson z Duvberg położonego półtora kilometra na północny-zachód od Sveg - tak opowiada o tym zjawisku:
- Kula miała kolor żółtawo-pomarańczowy i silnie świecąc jak lampa, zatoczyła łuk na niebie. Zostawiała po sobie ognisty ślad tak, że przypominała rakietę. W końcu eksplodowała płomieniem i następnie pozostał po niej tylko dym.
Oczywiście wydarzenie to błyskawicznie rozniosło się po całej okolicy i ludzie od razu zaczęli podejrzewać, że widziany fenomen był gościem z przestrzeni kosmicznej - meteorytem. Szwedzki ekspert numer jeden od meteorytów - Bertil Lindblad z Lund udzielił wywiadu mediom, w którym powiedział, że:
- Kosmiczne kamienie, które wpadają w ziemską atmosferę około godziny 18:00 mają szansę dotrzeć do jej powierzchni, w przeciwieństwie do tych, które spadają o godzinie 6:00. wynika to z różnych prędkości ich wtargnięcia w atmosferę naszej planety. Wygląda zatem na to, że świadkowie widzieli właśnie taki meteor...
Dla Jana-Everta Perssona ta sprawa nie skończyła się tak szybko i przez kilka dni był on bohaterem mediów.
- Potem przez to wydarzenie nie miałem ani chwili spokoju - powiada on. - Co chwilę ktoś dzwonił z prasy z całej Szwecji oraz miejscowego radia i TV.
Pewne norweskie przedsiębiorstwo zamierza prowadzić poszukiwania za tym domniemanym meteorytem. Jan-Evert jednakże samodzielnie chce rozwiązać ten problem. Prowadził przez tydzień poszukiwania meteorytu przy pomocy detektora metali, ale bez rezultatu.
- Poczekam do maja, kiedy wreszcie stopnieją śniegi, wtedy będę mógł poszukać tego czegoś dokładniej - oświadczył Jan Evert-Persson.
Nie wierzę w to, że był to jakiś zwyczajny kamień z nieba. Żaden meteoryt nie jest w stanie wykonać takiego krateru poimpaktowego, który miałby idealną formę wyciśniętego w ziemi walca - co doskonale widać na zdjęciu, nie mówiąc już nic o tym, że taki impakt musiałby być głośny jak wybuch kilkudziesięciu dekagramów dynamitu czy trotylu... Miejscowi niczego nie widzieli i nie słyszeli, a zatem albo nie był to meteoryt, albo teoria o impaktach meteorytów jest fałszywa. Trzeciego wyjścia nie ma!

Sprawa ma szerszy kontekst, jako że od początku roku 2002 dzieją się dziwne rzeczy na świecie, i tak koło Ziemi przelatują trzy asteroidy: 1998WT24, 2001YB5 i ostatnio 2002EM7; na Zatoce Meksykańskiej pojawiły się tajemnicze „czarne wody” nie wiedzieć skąd; ni stąd ni zowąd spadły na Ziemię dwa satelity, które nie powinny spaść: EUVE i Pegasus, zaś na Bawarię spadły niedawno trzy deszcze „meteorów” na Monachium, Pullach i Passau i kilka innych miejscowości w nocy 4/5 kwietnia 2002 roku, zaś w dwa dni potem jeden, który przypominał w mikroskali sławetny Meteoryt Tunguski...

Ale powróćmy na ziemię. Mówiąc o zagadkach zimy nie sposób nie przypomnieć słynnej tajemnicy „bestii z Devonshire”, która spowodowała panikę w tym hrabstwie wczesnym rankiem 8 lutego 1855 roku. Miano „bestii” nadano jej raczej na wyrost, bowiem trudno nazwać bestią istotę, której ślady miały niewielkie wymiary, ale za to ciągnęły się w linii prostej na przestrzeni 160 km i nie powstrzymało jej nawet szerokie na 3 km ujście rzeki Exe! Na tej zagadce – opisanej zresztą na łamach Nieznanego Świata – połamały sobie zęby autorytety zoologiczne i wszystko wskazuje na to, że to sam diabeł in persona harcował owej ciężkiej zimy po Devonshire...

W Polsce pod koniec 2004 roku także pojawiła się zagadka zoologiczna w postaci zwierzęcia, którego prasa brukowa ochrzciła mianem polskiej Chupacabry vel Czupy, której ofiarami padają króliki i kury w miejscowościach sąsiadujących z leśnymi masywami Puszczy Goleniowskiej. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia nie z brazylijską Chupachabrą, ale z dużym wilkiem czy psem – np. owczarkiem kaukaskim, który zdziczał i znalazł upodobanie w mordowaniu drobiu i królików. Takie przypadki nauce są znane i nie ma w nich niczego niezwykłego... Oczywiście sprawa została zbadana przez CBZA i wszystko wskazuje na to, że sprawa jest „szemrana”. I taką się też okazała, bowiem wyszło na to, że mieliśmy do czynienia z rosomakiem...

Reasumując – zima jest równie ciekawa, jak lato i pozostałe pory roku, a w Europie Środkowej dzieją się rzeczy równie ciekawe jak w innych częściach świata, a nawet jeszcze ciekawsze. Tylko trzeba czasami odwagi, by wytknąć nos poza próg swego domu...

Poza tym jeszcze jedno: patrzymy na te zdjęcia i coraz częściej zadajemy sobie pytanie – jak długo jeszcze będziemy cieszyć się w Europie urokami zimy, zanim wycofa się na Bieguny pod wpływem coraz silniejszego efektu szklarniowego?


* * *


Upłynęło już 10 lat od napisania tych słów i w niczym nie straciły one na swej ponurej aktualności. Efekt Globalnego Ocieplenia – wbrew chciejstwu przemysłowców i opiniom przekupionych przez nich „uczonych” nadal postępuje w najlepsze, co przejawia się przede wszystkim w ilościach i mocy uderzających w nas kataklizmów pogodowych. Tajfuny na Pacyfiku, huragany i orkany na Morzu Śródziemnym, uderzenia zimy w Hiszpanii i Sardynii. To wszystko świadczy o coraz większym zamęcie w klimatycznej maszynie naszej planety, która utrzymuje nas przy życiu. Ale tego nie chcą dostrzec wszyscy ci, którym gospodarka oparta na węglu i innych paliwach kopalnych przynosi krociowe zyski, więc zrobią wszystko, by jak najpóźniej wprowadzać czyste, ekologiczne sposoby dobywania energii odnawialnej i będą nadal truć nas dymami i gazami ze spalania węgli i ropy naftowej. I wciąż dodawać do powietrza dwutlenek węgla, tlenki siarki i inne produkty zatrzymujące ciepło w atmosferze.

Z drugiej strony wciąż będą nam grozić zwolennicy energetyki atomowej, którym wydaje się, że atom i jego rozszczepienie, to akurat najlepszy sposób na przetrwanie kryzysu energetycznego. Nieprawda – lekcje Three Mile Island, Czarnobyla i Fukushimy pokazują, że igramy z ogniem, nad którym nie potrafimy zapanować. Nie wierzę w zapewnienia, że energetyka jądrowa jest czysta i bezpieczna. Okazało się, że wystarczy byle trzęsienie ziemi i trochę wody, by padły wszystkie zabezpieczenia i wnętrza reaktorów jądrowych wyemitowały miliardy bekereli w atmosferę i zaświniły całą północną hemisferę. Efekty tego poczujemy za kilka i kilkanaście lat, i będą one bardzo złe.

Nasza, ludzka działalność zmienia oblicze Ziemi i niestety są to zmiany na gorsze. Nie ma czegoś takiego, jak pozytywny wpływ cywilizacji na biosferę naszej planety. I obawiamy się, że procesu tego już nic nie powstrzyma, no chyba że nasza Ziemia pozbędzie się nas tak, jak pies, który pozbywa się pcheł…



[1] Chodzi o huragan z dnia 19.XI.2004 roku, kiedy to prędkość wiatru wzrosła do 173 km/h.