poniedziałek, 20 stycznia 2014

Gwiezdne wojny – realne zagrożenie



Jurij Daniłow


W roku 1977, film „Gwiezdne wojny” uratował wytwórnię 20th Century Fox, która znajdowała się na skraju bankructwa. Nowy film przyniósł tak ogromne zyski, że nadano mu podtytuł „Nowa nadzieja” i zaczęto kręcić kontynuację.

Gwiaździste niebo przyciągało uwagę człowieka od tysiącleci. Jak tylko gatunek Homo sapiens pojawił się na Ziemi i spojrzał w niebo pełne gwiazd, zapragnął przyjrzeć się im z bliska. I oto marzenie zaczęło stawać się rzeczywistością: najpierw człowiek wzniósł się w niebo w aparacie cięższym od powietrza, a potem zaczął realizować loty kosmiczne. Ale jak to zwykle bywa, korektę w plany Ludzkości wprowadzili wojskowi. Kosmos stał się dla nich jeszcze jednym miejscem, z którego można by było wygodnie zaatakować wroga – i wymierzać ciosy, jakich jeszcze w historii nie było.

Hitlerowski statek orbitalny - wizja artysty


Broń odwetowa


Pierwszymi, którzy zaczęli projektować samoloty aerokosmiczne (tzn. latające w atmosferze i poza nią – przyp. tłum.) byli Niemcy, pragnący stworzyć Vergeltungswunderwaffe - cudowną broń odwetową. W 1944 roku, fizyk inż. Eugen Sänger wraz ze swą żoną, matematyczką Ireną Brent przedstawił Hitlerowi projekt bombowca dalekiego zasięgu z napędem rakietowym – Silbernevogel, w wersji anglosaskiej Silverbird. Aparat ten przy pomocy pomocniczych rakiet startowych powinien toczyć się po szynowym pasie startowym o długości 3 km, a potem przy pomocy silnika odrzutowego na paliwo ciekłe (chyba rakietowego – przyp. tłum.) osiągnąć wysokość 300 km i, rykoszetując po gęstych warstwach atmosfery (jak kaczka na wodzie) z prędkością 5,55 – 8,33 km/s podlecieć do celu. Przy pomocy takich samolotów Niemcy planowali zbombardowanie Nowego Jorku, ale nie zdążyli zbudować prototypu – w 1945 roku cała dokumentacja na jego temat została przejęta przez żołnierzy radzieckich. Nasi specjaliści szybko się zorientowali, że w ręce wpadła im kosmiczna awiacja, i modernizację projektu zlecono NII-1 (Nauczno-Issliedowatielnyj Instytut – Instytut Naukowo Badawczy nr 1 – przyp. tłum.) Narodowego Komisariatu Przemysłu Lotniczego pod kierownictwem znanego uczonego  akademika M. W. Kiełdysza.





Różne wersje kosmicznego bombowca inż. Saengera

Naukowcom wkrótce stało się jasne, że obliczone przez Sängera charakterystyki silnika (ciąg = 100 t, impuls właściwy = 400 s) i właściwości konstrukcji (waga pustego aparatu nie powinna przekraczać 10% jego masy startowej) nie da się osiągnąć. Takich technologii po prostu nie było. Dlatego też postanowiono dodatkowo doposażyć samolot w dwa silniki odrzutowe z dopalaczami, odrzucane w locie prostoliniowym. Projekt – prawdę powiedziawszy – nie został wprowadzony w życie, ale za to zdobyto doświadczenie i wiedzę, które przydały się w kilka lat później. (Obawiam się jednak, że pomysł inż. Sängera powrócił w postaci super- i hipersonicznych samolotów, nad którymi pracuje się po obu stronach oceanu. Niektóre obserwacje UFO wskazują na to, że takie konstrukcje faktycznie istnieją i są być może już wykorzystywane militarnie, np. do rozpoznania czy niszczenia sztucznych satelitów Ziemi – przyp. tłum.)

Prof. Mstisław W. Kiełdysz


Prochu nie wymyślając…


Jednakże nie tylko w ZSRR zrozumiano, jakie perspektywy otwierają się dla sił zbrojnych tego kraju, które będą miały swe siły wojskowo-kosmiczne. Przecież zrzucona z kosmosu bomba czy odpalona rakieta, porusza się z prędkością kilku kilometrów na sekundę i trafia w cel po kilku minutach i w praktyce nie da się jej przechwycić. Bombowiec kosmiczny lecąc na wysokości 200 – 400 km jest właściwie nieosiągalny dla samolotów przechwytujących czy rakietowych kompleksów OPL i ponadto, może spokojnie wedrzeć się w przestrzeń kosmiczną nad dowolnym państwem. Póki kosmos jest eksterytorialny (tzn. nie należy do nikogo – przyp. aut.), podobne manewry nie są zabronione przez prawo i umowy międzynarodowe.

Rozpracowaniem samolotów aerokosmicznych po II Wojnie Światowej w USA zabrało się kilka kompanii. Wiodącym stał się koncern Bell Aircraft, w którym pracował ex-generał dr Walter Dornberger (w przeszłości dyrektor niemieckiego rakietowego centrum naukowo-badawczego w Peenemünde – przyp. aut.) i jego doradca dr Erike A. Krafft. Na początku on – podobnie jak jego radzieccy koledzy po fachu – na wszystkie strony przebadali Silberbevogel’a, ale przeciwnie – bardzo szybko powołali do życia projekt pilotowanego rakietowego bombowca BoMi – od słów Bomber Missile. Ów aparat na wysokości 30 km przy pomocy dodatkowego przyśpieszenia powinien rozwinąć prędkość 4 Ma. Potem przyspiesznik był odrzucany od rakiety i pilotowany przez dwóch pilotów brał kurs na lotnisko, natomiast właściwa rakieta pilotowana przez jednego pilota leciała nad cel i zrzucała nań dwie bomby jądrowe. Jednakże komisja Sekretariatu Obrony USA po rozpatrzeniu danego projektu wskazała na cały szereg poważnych niedociągnięć: system chłodzenia aparatu latającego był niedopracowany (temperatura na powierzchni samolotu wzrastała do +600°C – przyp. aut.) A także ukazane charakterystyki aerodynamiczne były nad wyraz optymistyczne.

Inż. Eugen Saenger - twórca hitlerowskiego rakietoplanu

Hala montażowa zakładów koncernu Bell Aircraft Corp.

Kosmiczny bombowiec zaprojektowany dla USAF

Dnia 19.XII.1955 roku, USAF pochwaliły się zaprojektowaniem pilotowanego, hiperdźwiękowego bombowca, a kompanie Boeing Aircraft, Convair, Douglas, McDonnell, North American i Republic przystąpiły do badań tego zagadnienia. Nie czekano długo – już dnia 25.VI.1957 roku przedstawiono komisji wojskowej płody wyobraźni uczonych i inżynierów. Inżynierowie Douglasa przy wsparciu z Bell skonstruowali trzystopniowy aparat, zupełnie podobny do rakietowego bombowca BoMi. Projekt Convaira też okazał się być podobnym do BoMi, ale odznaczał się kombinowaną rakietowo-turboodrzutową jednostką napędową. Kompania North American też prochu nie wymyśliła, i przedstawiła zwyczajny dwustopniowy aparat. Boeing nieco zaskoczył budując bezzałogowego bombowca. A Republic się wymądrzyła – jej także bezpilotowy aparat bardzo podobny do myśliwca przechwytującego XF-103 Thunderwarrior odznaczał się hipersonicznym marszowym silnikiem odrzutowym i powinien startować za pomocą nieistniejącego jeszcze nawet w projekcie trzystopniowego startowego przyspieszacza. W rezultacie tego, USAF znalazły projekty Douglasa i Boeinga najbardziej obiecującymi i w zamyśle wojskowych, już w roku 1974 USA powinny mieć flotę podobnych bombowców. Jednakże w paradę weszło im „czerwone imperium zła”…


Uderzenie odwetowe


W dniu 4.X.1957 roku, Związek Radziecki wstrząsnął całym światem wysyłając na orbitę pierwszego, sztucznego satelitę Ziemi – Sputnik-1. To jest fakt ogólnie znany. Ponadto mało kto wie, że wkrótce potem, OKB-155 A. I. Mikojana przedstawiło projekt – o zgrozo! – bojowego, pilotowanego samolotu orbitalnego! W zależności od modyfikacji, mógł on pracować jako dzienny foto- i radiolokacyjny zwiadowca, samolot przechwytujący cele w kosmosie albo samolot szturmowy (wsparcia taktycznego) uzbrojony w rakiety klasy przestrzeń kosmiczna – ziemia z głowicami jądrowymi. Tylko jedną taką rakietą można było zlikwidować np. grupę uderzeniową lotniskowca ewentualnego nieprzyjaciela.

Samoloty przechwytujące miały być w dwóch typach: inspektor-przechwytujący i samolot przechwytujący daleki. Wariant pierwszy zakładał wejście samolotu na jedną orbitę w celu zbliżenia do odległości 3-5 km, wyrównania prędkości i inspekcjonowanie obiektu przy pomocy 50 x optycznego teleskopu. Jeżeli zapadła decyzja cel zniszczyć! to do akcji wkraczała rakieta bliskiego zasięgu klasy kosmos - kosmos (w sumie było ich 6 – przyp. aut.).

(Krótko mówiąc, było to coś takiego jak radziecki „sześciostrzałowiec” satelita Ikona z filmu „Kosmiczni kowboje” w reż. Clinta Eastwooda – przyp. tłum.)

Samolot przechwytujący daleki był wyposażony w samonaprowadzające pociski rakietowe klasy kosmos – kosmos i był przeznaczony do przechwytywania celów w kosmosie na przecinających się trajektoriach o maksymalnym zasięgu 350 km.

[Tak już swoją drogą informacja ta stanowi jeszcze jedną poszlakę w sprawie tajemniczego Incydentu Gdyńskiego ze stycznia 1959 roku. W opracowaniu „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010) założyłem, że tym, co wpadło do wtedy do Basenu nr 4 portu gdyńskiego było satelitą – lub fragmentem amerykańskiego biosatelity – Zeta SCORE. Mógł on być przechwycony i zestrzelony właśnie przez antyrakietę, albo przez taki właśnie samolot przychwytujący – uwaga tłum.]

52-tonowa Spirala – taką właśnie nazwę otrzymał ten projekt – była hiperdźwiękowym samolotem rozpędzającym (GSR) z umieszczonym na nim kosmicznym samolotem przechwytującym, z kolei który był wyposażony w dwustopniowy przyspiesznik rakietowy. Pracujące na ciekłym wodorze silniki odrzutowe GSR rozpędzały Spiralę do prędkości 1,8 km/s, poczym miało miejsce oddzielenie: samolot rozpędzający powracał na lotnisko, a samolot kosmiczny wchodził na roboczą orbitę – 130-150 km dla zwiadowców i do 1000 km dla samolotów przechwytujących.

[NB, przypominają mi się samoloty kosmiczne z powieści Aleksandra Poleszczuka „Znak z kosmosu” (Warszawa 1966), gdzie występowały właśnie samoloty kosmiczne, które były w stanie przechwycić ICBM w każdym dowolnym punkcie ich trajektorii. Wygląda na to, że Poleszczuk pisał tą książkę w oparciu o konkretne dane… - uwaga tłum.]    

Rozpad Związku Radzieckiego przeszkodził we wprowadzeniu projektu w życie, jednakże otrzymane rezultaty i talent konstruktorów pozwalają na stwierdzenie, że do 2015 roku, kiedy USA będą miały nowoczesne kosmiczne bombowce, Rosja będzie miała im czym odpowiedzieć.

[Obserwacje UFO wskazują na to, że ktoś lata w atmosferze naszej planety pojazdami na wysokich i bardzo wysokich pułapach o ogromnej prędkości marszowej. Mogły to być tajemnicze samoloty hipersoniczne w rodzaju Aurory czy Uragana – jednakże one pojawiły się w latach 80. i 90. XX wieku, a zatem są już na tyle przestarzałe, że już się nikt z nimi specjalnie nie kryje… - uwaga tłum.]


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 36/2013, ss. 4-5

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©