wtorek, 21 stycznia 2014

ZIELONE JABŁKO NA CELOWNIKU (1)



Robert K. Leśniakiewicz
Miloš Jesenský

Nie wywołuj wilka z lasu...
Ludowa mądrość



Ten tekst powstał na początku stulecia i jest nadal aktualny. A przypomniałem sobie o nim, kiedy czytałem materiał Pana Marcina Szerenosa pt. „Co się dzieje w USA”, bo intuicyjnie czuję, że mają one ze sobą jakiś punkt wspólny, który zda się być kluczem do tego, co zdarzyło się ponurego dnia 11.IX.2001 roku w Nowym Jorku… A oto nasz tekst na ten interesujący temat:


Kiedy w noc sylwestrową 2000/2001 roku witaliśmy nowy rok, nowy wiek i nowe milenium, to mieliśmy serca pełne nadziei na przyszłość - może nie lepszą, może nie bogatszą - ale spokojniejszą, bez żadnych większych kryzysów i wstrząsów politycznych. Niestety, po kilku miesiącach przyszło gorzkie i straszne zarazem rozczarowanie. Dla niektórych świat się skończył z hukiem i skowytem, gorzej niż w poezji T. S. Eliota...


Koniec pewnej epoki.


To, co stało się w dniu 11 września 2001 roku, nie można określić innymi słowami, niż załamanie się wszelkich moralnych norm ogólnoludzkich i swoistego kodeksu etycznego, który był respektowany nawet przez terrorystów starszej generacji. Wszyscy pamiętamy jeszcze zbrodnie Rote Armee Fraktion w Niemczech, włoskich Brigade Rosso czy japońskich czerwonoarmistów z lat 70. i 80. XX wieku. Pamiętamy zamachy bombowe IRA i ETA. Nie zapomnimy monachijskiej akcji „Czarnego Września”  w czasie Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1974 roku. W tych przypadkach terror był skierowany przeciwko konkretnym osobom: szefom policji i służb specjalnych, wysokim wojskowym NATO - jak np. amerykański generał Lee Dozier,  przemysłowcom - jak Hans Martin Schleyer, znanym politykom - jak Aldo Moro, Mahatma Ghandi, Indira Ghandi, Rajiv Ghandi, Olof Palme, czy wreszcie papieżowi Karolowi Wojdyle - Janowi Pawłowi II.

Zamach nowojorski otwiera zupełnie nową kartę w dziejach walki z terroryzmem i terrorystami. W dniu 11 września 2001 roku, świat cofnął się do czasów krucjat i wojen religijnych na Bliskim Wschodzie, w których znaczącą rolę grali  Asasyni - fanatyczni fedavici, zwanymi także haszyitami - żołnierze Starca z Gór, mieszkającego w niedostępnej twierdzy Almhut w górach na pograniczu Syrii i Iraku. Człowieka, a właściwie całej dynastii władców arabskich, którzy przez dwa wieki kierowali tamtejszą polityką przy pomocy noża, miecza, intrygi i trucizny. Tych ludzi bali się wszyscy od Egiptu po Indie. Także Europejczycy. Ślad tego przetrwał do dziś w językach europejskich, w których słowo „assas[s]in[o]” oznacza po prostu „morderca”, a „assas[s]ination[e]” - „morderstwo” - także w staropolszczyźnie, w której słowo „asasyn” oznaczało skrytobójcę. W tej chwili zaczyna się II Wojna Asasynów, której wynik jest wielce niepewny i w każdej chwili może przemienić się ona w wojnę „gorącą” pomiędzy dwoma religiami - chrześcijaństwem i islamem, aliści nie zapominajmy, że jej podłożem jest odwieczny konflikt pomiędzy Arabami i Żydami, który został przeniesiony na płaszczyznę starcia właśnie tych dwóch religii...

Relikt Zimnej Wojny


Współczesny terroryzm powstał w czasie trwania Zimnej Wojny, bowiem dwa wrogie sobie supermocarstwa nie mogąc doprowadzić do walnego starcia, prowadziły zaciekłą rywalizację w Kosmosie i w krajach Trzeciego Świata, a także na terenie państw satelickich - w Europie. Terroryści szkoleni w specjalnych ośrodkach i obozach po obu stronach Żelaznej Kurtyny, działali na terenach krajów trzecich - jak właśnie m.in. Usama ben-Laden vel Osama bin-Laden, który początkowo walczył z Rosjanami w Afganistanie - dozbrajany i wspierany przez Amerykę - teraz zwrócił się (podobno) przeciwko swym dawnym mocodawcom i to on zorganizował zamachy na Twin Towers - World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie. Innymi celami była siedziba CIA w Langley i oczywiście Biały Dom. Te dwa cele nie zostały staranowane przy pomocy samolotów pasażerskich, ale niewiele brakowało, by plan się powiódł... Takich terrorystów było więcej, że wspomnę Abu Nidala - który ponoć w 1987 roku zamierzał zamordować Jana Pawła II, czy lewackiego podpalacza świata, słynnego Carlosa a właściwie Carlosa Ilicza Ramireza Sancheza alias „Szakala” - nie mylić z bohaterem powieści „Dzień szakala” Fredericka Forsythe’a, który wreszcie wpadł w Sudanie kilka lat temu. NB, tenże tutaj wymieniony Frederick Forsythe uśmiercił go w swej noweli pt. „Death Has a Bad Reputation” w Rzymie...

Ogłaszając swą krucjatę przeciwko terroryzmowi, ben-Ladenowi i jego al-Quaeda (czyli Bazie) i w jej ramach operację wojskową o kryptonimie „Unlimited Justice” prezydent George Bush jn. popełnił kardynalny błąd. Prowadzenie każdej wojny zakłada, że należy uśmiercić jak najwięcej żołnierzy nieprzyjaciela, a ci ostatni będą bali się fizycznego końca i dzięki temu - przy przewadze w systemach uzbrojenia i logistyce - będzie można tego nieprzyjaciela pokonać - licząc głównie na jego strach. Ta wojna jest inna, bo prowadzona przeciwko fanatykom, którzy będą się bili do ostatniego naboju, do ostatniego granatu, a śmierć dla nich jest tylko przejściem do mahometańskiego raju. Islamskim terrorystom   n i e   można zagrozić fizycznym unicestwieniem, bowiem oni   n i e   b o j ą  s i ę   ś m i e r c i wierząc, że pójdą po niej wprost do Raju... Podobnie, jak fanatyczni wyznawcy japońskiego Kodeksu Bushido z czasów II Wojny Światowej, czy fedavici Starca z Gór... Terrorystów można pokonać tylko w jeden, jedyny racjonalny sposób - odcinając ich od źródła pieniędzy na ich działalność. Jak długo źródła te biją, tak długo ci terroryści będą groźni dla całego cywilizowanego świata - także islamu. A zatem wystarczy zająć aktywa i konta bankowe, unieważnić operacje giełdowe i handlowe, zaczopować granice dla przepływu narkotyków i środków odurzających - by podciąć gałąź ben-Ladenom i im podobnym podpalaczom świata. Nie działania militarne, nie bombardowania czy ostrzał Afganistanu, Iraku, Pakistanu czy Libii, nie nocne rajdy komandosów, ale działania administracyjno-finansowe i prewencyjno-pościgowe powinny być głównymi środkami prowadzenia tej II Wojny Asasynów! A nade wszystko należy likwidować nie ludzi, nie religie, ale obszary potwornej, nieludzkiej biedy, która jest udziałem zdecydowanej większości obywateli naszej planety!!!... To jest właściwa baza terrorystów!






Mogło być gorzej...


I teraz akcent najosobliwszy tych okropnych wydarzeń. Otóż jesteśmy zdania, że Amerykanie są w głównej mierze sami sobie winni tego, do czego doszło 11 września 2001 roku na Dolnym Manhattanie - piszmy o Manhattanie, bo ten wątek szczególnie wyeksponowały media. W samym tylko 2000 roku w Hollywood wyprodukowano - jak policzył to chyba red. Zygmunt Kałużyński albo red. Mariusz Max Kolonko - aż    o s i e m   filmów fabularnych i katastroficznych - sic! - w których scenariusze opowiadają o straszliwych kataklizmach nawiedzających miasto nad Hudson River - stolicę świata, (dla nas stolicą świata był, jest i zawsze będzie Paryż), co chyba jest ukłonem w stronę Stanów Zjednoczonych i prezydenta Busha. Zadziałał tutaj właśnie przywołany w motto mechanizm wywoływania wilka z lasu!... 

A wywoływano tego wilka z lasu od czasów „King Konga”! - i to w wersji przedwojennej i remake’u z 1978 roku. Potem był „The Day After” z 1983 roku, gdzie Nowy Jork został zamieniony w morze gruzów wraz z innymi miastami amerykańskimi, w tym Denver, w którym toczy się akcja filmu. W 1996 roku Nowy Jork pada ofiarą ataku krwiożerczych Kosmitów w filmie „Independent Day”. I znowu przedstawiono realistycznie zniszczenie tego miasta... Dalej: w dwa lata później Nowy Jork zostaje zaatakowany przez japońskiego superpotwora - Godzillę - który robi z miastem to, co zazwyczaj robił z połową Japonii; potem nakręcono „Swordfish”, w którym dochodzi do efektownej eksplozji jednej z wysokich budowli tego miasta. Niejako po drodze należy wspomnieć „Wulkan”, „Płonący wieżowiec” oraz „Trzęsienie ziemi”, które dokładnie pokazywały wprawdzie nie Nowy Jork, a miasta zachodniego wybrzeża USA, ale ten unpleasant sediment pozostał i rzutował na twórczość innych reżyserów, którzy powielali temat  tragedii wielomilionowego miasta. I tak powstały filmy akcji „Collateral Damage” i „Peacemaker” (NB, w którym ukazano epizodycznie polskich żołnierzy z IFOR w akcji przeciwko jugosłowiańskim ekstremistom), gdzie Ameryce i światu zagrozili terroryści dysponujący bronią jądrową. Wariacją na ten temat był film wg powieści Alistaira Mac Leana: „Pociąg śmierci”. Także sfilmowana powieść Toma Clancy’ego pt. „OP Center” przestrzegała przed atakiem nuklearnym na Amerykę i tzw. „wolny” świat. I wreszcie zakończymy ten przerażający pochód horrorów i thrillerów filmem „The X-files: Battle for Future”, w którym także eksploduje wysokościowiec...

Poza tym na N.Y. spadają asteroidy czy meteoryty w co najmniej czterech filmach w rodzaju „Apokalipsa” czy „Dzień zagłady”... - co wiąże się z pożarami, trzęsieniami ziemi i gigantycznymi tsunami!

A teraz co? Oto wielomilionowa aglomeracja miejska zostaje zaatakowana przez nie liczących się z życiem ludzkim terrorystów, których nie da się zagadać, do których nie trafiają żadne argumenty rozumowe i którzy mają jeden jedyny cel - zniszczyć Amerykę. I pijani nienawiścią realizują go z całą stanowczością. Inna rzecz - jakkolwiek zabrzmi to cynicznie, ale muszę to powiedzieć - ci zimni i wyrafinowani fanatyczni islamiści zawalili sprawę - na szczęście. Zamordowali tylko około 5 tysięcy osób - Amerykanów i obywateli z 65 państw, w tym Polaków - bowiem kierowane przez nich samoloty uderzyły mniej więcej w połowie wysokości wieżowców WTC. Gdyby uderzyły na wysokości tylko 5-10 piętra - co było możliwe i do zrobienia - z gruzowiska nie wyszłaby   ż a d n a   żywa dusza! A to wcale nie dowodzi tego, że zamachowcami byli wysokiej klasy specjaliści. To byli tylko wykonawcy i ich zadaniem było porwać samolot, wycelować go w North czy South Twin Tower i uderzyć. To mieli wkodowane w szare komórki i reszta ich najprawdopodobniej nie obchodziła. Kto wie, czy nie działali oni w stanie hipnozy, albo po użyciu narkotyków w rodzaju heroiny - co jest bardzo prawdopodobne - zważywszy, że przechodzili oni taki sam trening, jak haszyici z Almhut... Podobnie, jak zabójca senatora Roberta Kennedy’ego.

Czy ludzie przeczuwali to, co się stanie owego fatalnego poranka? Oczywiście, że tak! Wielu naszych znajomych dręczył niczym nieuzasadniony niepokój, który narastał do godziny zamachu. Wyły psy, bez określonego powodu. Niektórych dręczyły koszmary. To, co się stało w Nowym Jorku ponoć przewidział Nostradamus - jak twierdzą niektórzy publicyści, powołując się na ezoteryków - a ponadto niektórzy komentatorzy pism Nostradamusa zwracają uwagę, że pisze on o dwóch holokaustach. Zazwyczaj ten pierwszy holokaust interpretuje się, jako masowe prześladowania Żydów we Francji, Hiszpanii i innych krajach katolickich, zaś drugi - to holokaust z czasów II Wojny Światowej, który urządzili Żydom ich właśni pobratymcy: Hitler, Himmler, Rosenberg i inni - co trafnie przewidział Nostradamus... Wnioski wyciągnij Czytelniku sobie sam. Jest jeszcze inna wersja mówiąca, że ten drugi Holokaust dopiero nadejdzie…


Ten atak nie przyszedł z Kosmosu, jak twierdzi to prof. dr inż. Jan Pająk w swych listach, to bzdura. Za atakiem na Amerykę stali konkretni ludzie i konkretni ludzie popełnili konkretne błędy, które stały się przyczyną tego nieszczęścia. Ufici (albo Ludzie Spoza Czasu) stali z boku i przyglądali się, jak zawsze w naszej historii, i nie widzę sensu, by Ich do tego mieszać...

CDN.