wtorek, 18 lutego 2014

Burze zimowe, a sprawa jordanowskiego kościoła


      Burze w zimie to rzadkość  jednak są odnotowywane i zdarzają się średnio raz w roku. Ten rodzaj burz zwykle jest poprzedzony długo utrzymującą się odwilżą, która powoduje dość znaczne nagrzanie się gruntu. Jeżeli nad tak nagrzany grunt napłynie nagle zimne powietrze arktyczne to przypowierzchniowo nagrzane powietrze zaczyna się unosić. Tworzą się wtedy chmury burzowe zbliżone do letnich (Cumulonimbusów). Burze zimowe  powodują dużo mniej wyładowań jest ich niekiedy tylko kilka lub nawet jeden. Ale ten rodzaj zimowych wyładowań jest szczególnie niebezpieczny gdyż generowane są  tzw. wyładowania dodatnie. Są one kilka razy dłuższe ,mają początek w stropie chmury i mogą nieść nawet 10 razy większą energię.

W tych dniach mija właśnie 47 – lat od tragicznego pożaru kościoła w Jordanowie spowodowanym właśnie takim zimowym piorunem. W nocy z 23 na 24 luty 1967 o godz. 2250 roku  piorun uderzył w dach  naszego kościoła, który stanął w płomieniach. Pierwsze płomienie zauważyli pacjenci szpitalika w Jordanowie. W ostatniej chwili ksiądz proboszcz Franciszek Gryga zdołał wynieść Najświętszy Sakrament, obraz matki Boskiej Jordanowskiej, kielichy i monstrancje.

W akcji gaśniczej brało udział 13 jednostek strażackich w tym jordanowska OSP. Akcją dowodzili z wysokim profesjonalizmem dh Stanisław Leśniakiewicz i dh Józef Sulak. Spaleniu uległ dach kościoła, na szczęście udało się uratować sklepienie i wnętrze świątyni, oraz nie dopuszczono do rozprzestrzenienia się ognia na miasto. Gdyby wiał wiatr mogło by być różnie. Jordanowska straż ciągnęła wężami wodę na dużą wieżę, ratując ją wraz z dzwonami. Stamtąd gaszono dach. Dzięki ofiarnej pracy  proboszcza, parafian udało się w niedługim czasie usunąć zgliszcza dachowe i zabezpieczyć sklepienie, pokrywając go prowizorycznie papą by nie rozmokło i nie runęło. Dzięki ofiarności parafian i Polonii z Chicago udało się w 1969 odbudować zniszczenia i odnowić wnętrze.

Stanisław Bednarz, Piotr Kargul