piątek, 11 kwietnia 2014

Prawda o Saszy



Aleksander Kuzniecow


W naszym ogromnym albumie rodzinnym wraz z plikiem najprzeróżniejszych zdjęć znajduje się także pożółkły od czasu arkusz papieru, na którym ręką mojego dziadka został napisany tekst jego dziwnego oświadczenia.

Cytuję go dosłownie i w całości:

Posiadacz tego dokumentu nazywa się Sasza, mieszkaniec wsi Szumiłowo. Chłopiec w wieku 10-12 lat i którego wszyscy znają, który uratował rannego  pod wsią Szumiłowo szeregowego czerwonoarmistę Kurawliewa Piotra Michajłowicza, udzielił mu pierwszej pomocy i nie pozwolił mu umrzeć. Dokument sporządzono w lesie, niedaleko od wsi Szumiłowo, a jego prawdziwość poświadczam jak komunista proletariacki. 7.7.1943 r. Szeregowiec Armii Czerwonej Kurawliew Piotr Michajłowicz.

Poniżej znajdował się jakiś zygzak i dziecięcą ręką dopisane jedno słowo: słowohonorusasza.

Niestety – do dnia dzisiejszego ten dokument się nie zachował. Dawno, dawno twemu, kiedy mój dziadek jeszcze żył i wraz ze mną – jeszcze wtedy chłopcem przeglądał zdjęcia w albumie – znaleźliśmy ten dziwny dokument. Na pytanie, co to takiego, dziadek opowiedział ciekawą historię.

To wydarzyło się w 1943 roku. W okolicach jakiejś wioski Szumiłowo Niemcy rzucili do ataku swe doborowe jednostki, i nasze oddziały z ciężkimi stratami wycofały się. Dziadek był ciężko ranny odłamkiem i tak się stało, że swoi w czasie odwrotu zapomnieli zabrać go z pola walki. Jakimś cudem udało mu się doczołgać do najbliższego lasu.
- Wtedy, wnusiu, ociekałem krwią – mówił dziadek z zadumą – rana okazała się być ciężką. Próbowałem ją przewiązać, ale wciąż miałem uczucie, że do jutra nie dożyję. Krew wciąż płynie i płynie. Leżę na trawie, patrzę poprzez korony drzew w niebo. W myślach już się pożegnałem z rodzicami, ze swym synem, który jest teraz twoim tatusiem. Poprosiłem wszystkich o wybaczenie i przygotowałem się na śmierć. Straciłem przytomność.

Ocknąłem się  w dzień, kiedy jasno świeciło słońce, i ze zdziwieniem stwierdziłem, że obok mnie siedzi chłopiec 10 może 12-letni, twój rówieśnik i coś tam beztrosko pogwizduje. Był chudym blondynem. Kiedy zobaczył, że się ocknąłem uśmiechnął się demonstrując brak dwóch przednich zębów.
- Ocknęliście się! Napijcie się wody!
Podał mi butelkę z wodą, pomógł mi usiąść i oprzeć się plecami o drzewo. Rana bolała, ale nie tak mocno.
- Nie martwcie się, żyć będziecie – chłopiec znów się uśmiechnął, a na jego policzkach ukazały się dołeczki.
- Kim jesteś? – zapytałem.
- Ja? Miejscowy, szumiłowski.
- A co ty tu robisz?
- Jak to co? – zdziwił się chłopiec. – Wam pomagam! Opatrzyłem was, a wy już się całkiem zabraliście umierać.
Wtedy właśnie zauważyłem, że moje plecy zostały obandażowane czystym bandażem, na którym była widoczna duża krwawa plama.
- Od dawna tu jesteś?
- E, nie – wzruszył ramionami – przyszedłem tutaj za psem, który uciekł mi przerażony hukiem. I wtedy się na was natknąłem.

Wtedy zauważyłem, że obok niego leży mały, puchaty, biały piesek.
- To jest mój Szarik - powiedział z miłością w głosie mój rozmówca głaszcząc pieska – a ja nazywam się Szasza. A wy jak?
- Piotr… Piotr Michajłowicz. Gdzie Niemcy, Saszka?
- A gdzie mają być? We wsi. Ale na dniach nasi ich stąd pogonią – zapewnił mnie.
- A skąd taka informacja? – zdziwiła mnie ta pewność.
- A tak, tutaj wszyscy o wszystkim wiedzą. Przecież to już nie jest 1941 rok, a nasi nacierają coraz szybciej.

W tym chłopcu było coś niezwykłego, coś czego nie mogłem pojąć.
- Zjedzcie coś wujku Pietia. Ja z Szarikiem byliśmy w międzyczasie w domu i coś wam przynieśliśmy.
Rozścielił na trawie chustę i położył na niej dwa jajka, kawałek czarnego chleba i dwa ugotowane ziemniaki.
- I jeszcze jakiś przyodziewek, żebyście nocą nie marzli. Jedzcie, a ja posiedzę jeszcze trochę z wami. Jutro przyjdę znowu, p[przyniosę wodę i jedzenie i czyste bandaże.
- A gdzieś ty zęby stracił? – zapytałem go żując kartofla.
- A, to mleczaki. Pobiłem się z chłopakami – Sasza machnął lekceważąco ręką – no dobra, Piotrze Michajłowiczu, nam pora moja ciotka będzie się niepokoić. Leżcie sobie cicho i nie hałasujcie. Jutro przyjdziemy tu z Szarikiem i pomyślimy, co robić dalej. Trzeba się teraz przekradać, zanim nasi przyjdą.
I wraz z Szarikiem przepadł za drzewami. Dzięki wierze Saszy i mnie stało się lżej na duszy. W nocy czułem się źle, ale rano mi się polepszyło. Moja sytuacja nie wydawała się taka beznadziejna. Pojawiło się jakieś przekonanie, że z moim mały pomocnikiem uda mi się wykaraskać.

Następnego dnia Saszka przyszedł samotnie.
- A gdzie jest twój Szarik?
Chłopiec pociągnął nosem i w jego oczach stanęły łzy.
- Przejechali, wujku Pietia, Szarika motocyklem. Zaczął głupolek szczekać i oni go… Niemiec teraz nie taki, jak w czterdziestym pierwszym – zmarszczył brwi zupełnie jak dorosły. – Stał się złym, jak wcześniej częstował cukierkami, teraz częstuje kulką.

Sasza zmienił mi opatrunek, potem rozłożył jedzenie i usiadł obok mnie.
- Kim są twoi rodzice, czym się zajmują? – zapytałem
Saszka odwrócił się i drżącym głosem odrzekł:
- Tatko jak poszedł na początku wojny, to nawet żadnego listu do nas nie przysłał. I więcej go nie widzieliśmy, choć czekaliśmy. A mamusia umarła rok temu z przepracowania. U niej zrobił się tu oto – Saszka pokazał na brzuch – jakiś taki guz i to ją strasznie bolało. Krzyczała z bólu.
Zamilkliśmy.

- Słuchaj, a czemu wasza wioska nazywa się Szumiłowo?
Chłopiec naraz się uśmiechnął – dosłownie jakby słońce zaświeciło.
- To, od rzeki Szumichy. Ona szumi u nas wiosną, kiedy kra po niej spływa! Szumi tak, że trzymajcie się! Cała wieś nie śpi po nocach, bo taki huk wody i lodu!
I śmiesznie stulając wargi Saszka usiłował oddać mi ten szum.

- Wujku Pietia, mam do was prośbę.
- Jaką? Mów, spełnię każdą, wszak jesteś moim wybawcą.
Po tych słowach Saszka spojrzał mi jakoś dziwnie w oczy.
- Napiszcie mi jakiś dokument.
- Jaki dokument? – zdziwiłem się.
- O tym, że ja pomogłem… – powiedział – wyciągnąłem was z biedy.
- A po co ci to? Nawet nie mam papieru.
- Tak i przyniosłem – chytrze powiedział chłopak i dał mi kartkę z zeszytu.

I tak właśnie mój wnusiu, powstał ten dokument. A kiedy zapytałem go o nazwisko, to znów spojrzał na mnie tak dziwnie i powiedział:
- Nazwisko niepotrzebne. Mnie i tak wszyscy znają.
Kiedy już wszystko spisaliśmy, Saszka obejrzał jeszcze raz dokument i schował go pospiesznie do kieszeni. Ale przez chwile pomyślał i rzekł:
- Nie, wujku Piotrze, zatrzymajcie póki co ten dokumentu u siebie. Jak nasi pogonią Niemców, to mnie go oddacie.
- Dobrze.
Chłopiec z żalem i niezbyt chętnie oddał mi papier.

Następnego dnia Saszka nie przyszedł, choć obiecał. W tym czasie ja już mogłem wstać i spróbować iść do wsi. Okazało się, że jest tam bezpiecznie – rankiem wkroczyli tam nasi.  Zacząłem szukać Saszki, ale nigdzie go nie było. Opowiedziałem miejscowym, jak to się spotkaliśmy, jakiego miał białego psa, jak był ubrany, ale…
Tutaj dziadek zamilkł na długo. Pomyślałem, czy czasem nie zapomniał o mnie i przypomniałem mu o mojej obecności.
- Dziadziu, co z tobą? Co wydarzyło się dalej?  Znalazłeś go?
- Tak i myślę, wnusiu – dziadek spokojnie odpowiedział na moje pytania – rzecz w tym, że nikt we wsi nie znał żadnego Saszki. Nawet podobnego do niego nigdy tam nie było!
- Jak to? Przecież to niemożliwe!
- Ja sam długo łamałem sobie nad tym głowę – dziadek wzruszył ramionami – ale mój wybawca jakby zapadł się pod ziemię  nikt go nie znał, żaden go nawet na oczy nie widział!
- Może był z sąsiedniej wsi? – wyraziłem przypuszczenie.
- Też o tym myślałem, ale najbliższa wioska znajdowała się wiele kilometrów od Szumiłowa. Major Karpuchin, który dowodził jednostką, która opanowała wioskę, też zainteresował się tym faktem i kazał dokładnie przepytać tutejszych. Żadnych rezultatów! Literalnie nie było tu żadnego Saszki…! Potem nasze wojska poszły dalej na zachód, a ja pojechałem na dalsze leczenie. I co najciekawsze – jak mi powiedzieli w szpitalu: nie znaleziono w moich plecach żadnego odłamka! Został on wyjęty z rany wcześniej i to fachowo! No i pierwszą pomoc ktoś okazał mi bardzo profesjonalnie.
– Inaczej – jak powiedzieli lekarze – byście zmarli wskutek utraty krwi.
I ja do dziś dnia nie wiem, co to był za Saszka, który nie dał mi umrzeć w lesie. Tak to i wyglądało wnusiu…


Tekst i ilustracja – „Tajny XX wieka” nr 49/2013, ss. 18-19

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©