UFO nad Londynem w czasie ceremonii otwarcia XXX IO
Wiktor
Miednikow
W
1998 roku, w Kongo, w czasie meczu piłki nożnej w boisko uderzył piorun.
Zginęli na miejscu wszyscy zawodnicy z drużyny gości, 30 kibiców odniosło
oparzenia, ale futboliści z drużyny gospodarzy pozostali nietknięci…
20
lat temu, autor tego artykułu w pewien styczniowy dzień jeździł na nartach w
miejscowości Kawgałowo pod Sankt-Petersburgiem. Ludzi było do licha i trochę. Odjechałem
więc od trasy biegowej, przeciąłem mały sosnowy lasek i wyszedłem na połogie
zbocze wiodące do jeziora. Odepchnąwszy się kijkami pomknąłem w dół i omal nie
werżnąłem się w wysokiego staruszka stojącego na trasie. On stał i patrzył
gdzieś w górę, wiec nie zauważył mojego zbliżenia się. Spojrzałem w kierunku
jego wzroku, ale nie zauważyłem niczego interesującego.
Lepiej o tym nie mówić…
-
Dzień dobry! Na co pan tak intensywnie patrzy? – zapytałem.
- A
oto jaka dziwna sztuka… – powiedział staruszek i wskazał długim kijkiem w
stronę lasu, z którego właśnie wyjechałem. Spojrzałem i zobaczyłem nad drzewami
nieduży ciemny przedmiot, podobny do talerza, zwrócony brzegiem do nas. Wisiał
on dokładnie nad tym miejscem, gdzie znajdował się tor narciarski.
-
Takie coś widziałem w Sapporo, w 1972 roku, w czasie znanej sztafety, kiedy to
odznaczył się Sława Wiedienin –
powiedział dziadek – byłem wtedy w składzie radzieckiej delegacji i pełniłem
znaczącą funkcję w zapewnieniu bezpieczeństwa naszej reprezentacji.
- I
rzeczywiście widział pan latający „talerz”?
-
Stałem wtedy na mecie wraz z innymi towarzyszami. Patrzyłem na lasek, z którego
powinni pokazać się zawodnicy. Wiedziałem, że nasi biegną na drugim miejscu i
przegrywają z Norwegami niemal o minutę. Było ciekawie. I naraz patrzę, z lasu
wypada narciarz w białym kombinezonie – nasz! Sławka! Norweg zostaje w tyle. I
wtedy to właśnie ujrzałem TEN przedmiot – nad lasem, gdzie znajdowała się
narciarska trasa. Kropka w kropkę jak właśnie TO. Nie tylko ja, ale i inni też
TO zauważyli. Żal, bo nie miałem czym tego sfotografować. I nikt inny też. To
był ostatni dzień Igrzysk i korespondentów jakby wywiało. Zapewne poszli
wydawać tą walutę, która im jeszcze pozostała. A potem, kiedy Sława finiszował,
wszyscy pognali mu gratulować i o tym „talerzyku” zapomnieli…
- A
potem pan nikomu o tym nie opowiadał?
- A
po co? A kto to wziął na serio? Od razu wyśmiali. A naczalstwo też krzywo
patrzyło na coś takiego: co to wy towarzyszu, niedobrze się czujecie? A potem
mi powiedzieli, że lepiej milczeć na ten temat. No i zamilkłem…
Wyścig
Nie
wiem, czy nieznany mi rozmówca powiedział mi prawdę, ale powszechnie znanym
jest fakt, że męska sztafeta 4 x 10 km stała się upiększeniem ZIO ’72, które
miały miejsce w japońskim mieście Sapporo. Na ten wyścig najbardziej liczące
się w tym sporcie potęgi: ZSRR, Norwegia i Szwajcaria wystawiły swe najlepsze
drużyny. Szanse były mniej więcej równe, ale u bukmacherów Norwedzy byli
notowani nieco wyżej.
Na
pierwszej zmianie w naszej drużynie biegł Władimir
Woronkow. Przed nim stało zadanie: nie zostać w tyle – i to mu się udało,
ustępując Norwegom i Szwajcarom tylko parę dziesiątych sekund. Na drugiej
zmianie był Jurij Skobow. On
przegonił Szweda Oslunda, a potem
Norwega Tjuldoma. Wydawałoby się, że
teraz ekipa radziecka ma zwycięstwo w kieszeni, wszak na trzeciej zmianie
pobiegł Fiedor Siemaszow – srebrny
medalista olimpijski w biegach na 15 km, a zamykać sztafetę powinien był Wiaczesław
Wiedienin – mistrz olimpijski na dystansie 30 km.
Co
się stało z Siemaszowem? Tego nikt nie zrozumiał. Wystartowawszy jako pierwszy,
Fiedor na środku dystansu, na piątym kilometrze przegrał z Norwegiem Formo o 21 sekund i ta strata
powiększała się z każdym kilometrem, a pod koniec zmiany wzrosła do minuty!
Odzyskać ten czas na takim dystansie było wprost niemożliwym. Nasi trenerzy
prosili Wiedenina o utrzymanie choćby srebra. Ale sam Wiaczesław postawił sobie
drugie zadanie.
„Podstęp wojenny”
Przeciwnikiem
Wiedenina na ostatniej zmianie sztafety był Johs Harviken i Wiedienin zastosował psychologiczny trick. Na
początku podszedł do niego i pogratulował mu zwycięstwa, jakby pogodził się z
jego nieuniknioną koniecznością. To nieco zdekoncentrowało Norwega. A potem
Wiedienin wziął smar niebieski „Sfinks”, który tego dnia nie powinien był
działać i zrobił przedstawienie, jakby smarował nim narty. W rzeczywistości
wodził po nartach palcem, a pojemnik ze smarem trzymał w pewnej odległości od
powierzchni nart. Norwedzy zauważyli manipulacje Wiedienina i nerwy im puściły:
oni także posmarowali narty niebieskim „Sfinksem”. W rezultacie tego, dzięki
temu podstępowi Wiedienin zyskał 12 sekund już na samym starcie.
A
potem stał się prawdziwy cud. Wiedienin systematycznie i metodycznie odzyskiwał
na Norwegu sekundę po sekundzie. Przeżywał nieprawdopodobny duchowe
wzmocnienie, pełna władzę nad swoim ciałem, nartami, podbiegami i zjazdami – i
wreszcie nad rywalami. I na 800 m przed metą Wiaczesław zrównał się z
Norwegiem.
A
potem on wykorzystał jeszcze jeden podstęp wojenny: „zakołysał” Norwega na
narcie. Oparł się na narcie i zamarkował upadek. No a kto chciałby, by ktoś na
niego upadł? Norweg się zatrzymał, a Wiedienin wyrwał do przodu, zaś Norweg
wytrącony z rytmu zdążył jeszcze przewrócić się na 30 m przed metą zaplątawszy
się w swe narty…
Po finiszu…
Potem
Wiedienin przyznał się do tego, że na całym dystansie jego głowa ostro i jasno,
co pozwalało mu podejmować jasne i logiczne decyzje, zaś na finiszu on się
niemal wyłączył. Potem ocknął się już po finiszu i zapytał kolegów z drużyny,
czy rzeczywiście wygrał. Wiedienin przebiegł
część dystansu nie wedle ludzkich możliwości bo to, co on zrobił zakrawa na
autentyczny cud. No bo jeszcze nikomu ani przedtem, ani potem – nie udało się
odrobić straty minuty i wygrać w wyścigu na 10 km. Jak to mogło się
stać? Oczywiście sporą rolę odegrał tutaj ludzki czynnik: i moralno-wojownicze
właściwości charakteru Wiedienina i sportowa zaciętość, a także to, że
startował on w swej szczytowej formie psychofizycznej, a do tego psychologiczna
chwiejność charakteru przeciwnika, i „podstęp wojenny” i mistrzostwo, i
wreszcie umiejętność rozłożenia sił na dystansie…
Ale
co z tego, że nad trasą wisiał „talerz”? Czy nie było z jego strony jakiegoś
wpływu na Simaszowa, który w tym dniu był jakoś niepodobny do siebie i
faktycznie zawalił swoją zmianę, a potem na Wiedienina, który na odwrót –
doskonale pobiegł. Czy w czasie tego wyścigu nie przeprowadzono jakiegoś
eksperymentu z wpływem na stan fizyczny człowieka. A gdyby przyjąć taką
fantastyczną hipotezę za pewnik, to wszystkie te cuda tych zawodów znajdą swoje
wyjaśnienie.
Piloci UFO też kibicują
W
rzeczywistości pojawianie się UFO nad stadionami to nie jest jakaś rzadkość. Najwidoczniej
ich załoganci interesują się ludzką działalnością, w sytuacjach bliskich
ekstremalnym, kiedy występuje ogromne
fizyczne i psychiczne napięcie organizmu, który włącza wszystkie wewnętrzne
rezerwy. A być może, Ufonauci po
prostu interesują się zawodami sportowymi, podobnie jak tysiące Ziemian
przychodzących na stadiony kibicować ulubionym drużynom?
Sterowiec czy UFO?
Najbardziej
znanym jest przypadek pojawienia się UFO w czasie ceremonii otwarcia XXX IO
2012 w Londynie. Słabo świecący obiekt powoli przepłynął nad londyńskim
stadionem w kulminacyjnym momencie, kiedy to z helikoptera wyskoczyli
spadochroniarze w ubiorach Jamesa Bonda
i królowej angielskiej, a następnie zaczął się pokaz sztucznych ogni. NOL
został zauważony przez wielu widzów i uczestników ceremonii otwarcia, których
filmiki ukazały się na YouTube.
Te
obrazy wywołały ostre polemiki w Internecie: czy rzeczywiście na Olimpiadę
przybyli nasi Bracia w Rozumie, czy to zjawisko może być objaśnione zupełnie
normalnymi, ziemskimi, banalnymi przyczynami? Myślący zdroworozsądkowo ludzie
zakładają, że na wideo widzimy tylko jeden z reklamowych sterowców Goodyeara, z
których prowadzona była transmisja TV z ceremonii otwarcia IO. Bardziej
radykalna hipoteza o tym, że była to robota jakiegoś gracza, który zorientował
się, że jedna z firm bukmacherskich dawała 1000 : 1 za to, że na ceremonię
otwarcia IO przybędą Przybysze. Ale znany angielski ufolog Nick Pope zapowiadał, że z całą pewnością UFO przybędzie na
Olimpiadę, bowiem nie przepuszczają Oni
żadnego wydarzenia o planetarnym znaczeniu.
Tak
właśnie jest od dawien dawna. UFO pojawia się nad stadionami jeszcze od czasów
antycznych IO. I tak np. starogrecki filozof Anaksagoras (V w. p.n.e.) wspomina w swoich pracach o świetlistym obiekcie
o rozmiarach dużego bierwiona, który zawisł nad stadionem Olimpii w czasie
zawodów pankrationu. (Dyscyplina
sportowa będąca połączeniem boksu i zapasów – przyp. aut.) Arystoteles pisał o „płonących tarczach” których trójkątna formacja
przepłynęła na niebie w czasie jednych z zawodów CVII Olimpiady (352 r. n.e.),
a potem naraz znikły świecąc błyskawicami.
I w
nasze dni UFO nierzadko zawisają nad stadionami w Czasie różnych zawodów, przy
czym, szczególnie zainteresowane są meczami piłki nożnej. Obszerne informacje i
tych wizytach można znaleźć w Internecie.
Moje 3 grosze
Właściwie nie ma się co dziwić
temu, że ziemski sport mógłby interesować Obcych. W końcu jest to jedna z dziedzin naszego życia
i jako taka podpada pod Ich zainteresowania, jak każda inna. Uważam jednak, że
trzeba spojrzeć na ten problem nieco inaczej. Otóż w jednej z moich prac – „UFO
i Czas” (Tolkmicko 2011) założyłem, że mamy do czynienia nie z Przybyszami z
Kosmosu, ale z naszymi dalekimi, zdegenerowanymi, skarlałymi Potomkami, którzy są
ofiarami własnego sukcesu technologicznego. Tym można wytłumaczyć Ich
zainteresowanie m.in. sportem. Dlaczego? – to wyłożyłem to w mojej pracy i nie
będę się powtarzał. Natomiast pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na jedną rzecz, a
mianowicie – z tego wynika, że nasi Potomkowie najprawdopodobniej będą dążyć do
odnowy rodzaju ludzkiego i powrotu do dawnej postaci. Do tego potrzebny jest
materiał genetyczny, który pobierają z ciał ludzi współczesnych. Stąd te
wszystkie porwania i nocne wizyty. Stąd mity o Lilith i innych istotach w
rodzaju inkubów i sukubów. To wszystko ma na celu zgromadzenie materiału genetycznego,
z którego następnie wyselekcjonuje się najlepszy, a który będzie podstawą do
planu odnowy. Ale to już inna ballada…
Tekst
i ilustracja – „Tajny XX wieka” nr 5/2014, ss. 30-31
Przekład
z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©