Marcin
Szerenos
Hipotez na temat globalnego ocieplenia przybywa. Mnożą się
teorie, jak grzyby po deszczu. Ale które są prawdziwe? Możemy poczuć się
zdezorientowani czytając najróżniejsze artykułu w prasie i Internecie na ten
temat. Na niektórych portalach przeczytamy, że globalne ocieplenie to szwindel
politycznych terrorystów, ponieważ „zasięg lodowca Antarktyki pobił rekord” i
czeka nas raczej ochłodzenie klimatu. Należy odróżnić zmiany lodu lądowego i
morskiego, ten drugi zwykle ma niewielką grubość i faktycznie potrafi rozrastać
się.
Jednak problem, jaki mamy z tym zjawiskiem, leży zupełnie gdzieś
indziej. Niektórym politykom i naukowcom chodzi o wykorzystanie tego faktu do
opodatkowania świata tym razem od emisji CO2. Instynktownie czujemy,
że cała sprawa ma drugie dno, którym są pieniądze i chciwość zamożnych
obywateli tego świata. Natomiast w Wikipedii, oskarżanej nieraz o szerzenie
nieprawdy, możemy przeczytać, że nowa epoka lodowcowa faktycznie już się
rozpoczęła. Mimo że wciąż obserwujemy kurczenie się lodowców na półkuli
północnej.
Według klimatologa Macieja
Sadowskiego polityka Unii Europejskiej polegająca na stawianiu nierealnych
celów redukcji emisji w oderwaniu od głównych emitentów (USA, Chiny) w skali globalnej
jest skazana na porażkę i należy ją zastąpić skoordynowanymi inwestycjami w
technologie efektywne energetycznie. Jestem podobnego zdania.
Tymczasem całe zjawisko możemy wytłumaczyć bardzo prosto, procesami
geofizycznymi. Ta możliwość jest zgodna z nową teorią powstania zlodowaceń,
która pozwoliła amerykańskim fizykom po raz pierwszy wyjaśnić, udowodnioną
paleontologicznie, cykliczność występowania epok lodowcowych. Obserwowana przez
nas ekspansja mas lodowych, obejmując swym zasięgiem obszary w promieniu
tysiąca kilometrów, to konsekwencje… ciśnienia.
Dokładniej to zjawisko opisał w jednym ze swoich esejów Hoimar von Ditfurth („Dziedzictwo
człowieka z Neandertalu. Między nauką a wiarą”):
„O wiele większe ryzyko w porównaniu z możliwością zderzenia
kosmicznego stanowią, wedle przeprowadzonych w ostatnich latach badań, procesy
geofizyczne. Na podstawie tych badań nie można wykluczyć tego, że ludzkość
czeka nowy potop – wielka fala o wysokości od trzydziestu do pięćdziesięciu
metrów, ogarniająca swym zasięgiem całą Ziemię. Skutkiem tego „potopu” byłoby
zniszczenie dużej części życia ziemskiego oraz nadejście nowej epoki
lodowcowej. (…) W związku z tym należy oczekiwać, że antarktyczny pancerz
lodowy, o grubości trzech do czterech tysięcy metrów, zacznie topnieć pod
wpływem ciśnienia własnej masy, co może nastąpić w nie tak odległym czasie. W
ciągu kilku zaledwie lat nastąpiłaby ze wszystkich stron ekspansja mas
lodowych, obejmując swym zasięgiem obszary w promieniu tysiąca kilometrów na
północ, co wywołałoby powstanie owej gigantycznej fali. Tak znaczne
powiększenie się antarktycznej czapy lodowej pociągnęłoby za sobą dalsze
fatalne skutki: tzw. „Albedo” Ziemi – mianowicie uległaby zwiększeniu ta część
promieniowania słonecznego, którą powierzchnia Ziemi niepotrzebnie wysyła z
powrotem w przestrzeń kosmiczną, powodując oziębienie klimatu w skali
globalnej, co prowadziłoby do nadejścia nowej epoki lodowcowej. Dopiero po upływie
tysięcy lat, wskutek ponownego ocieplenia nastąpiłoby cofnięcie się lodowców,
zmniejszenie czapy lodowej w wyniku częściowego jej wyparowania oraz ustanie
napływu nowych mas lodowych z okolic bieguna południowego. Uwolnione w procesie
parowania masy wody utworzyłyby nowy antarktyczny pancerz lodowy, który po
upływie dziesięciu do dwudziestu tysięcy lat osiągnąłby swoją „masę krytyczną”,
powodując powtórzenie się opisanej historii od początku”.
Co najśmieszniejsze, naukowiec napisał te słowa prawie półwieku
temu, bo w 1967 roku. W Polsce jego zbiór esejów pod wspólnym tytułem ukazała
się w 1995 r. (Wyd. „Parnas”). Już wtedy ostrzegając cały świat przed skutkami
zmian klimatu. Dokładnie opisał cały proces, wydarzenia, które mają nastąpić po
sobie. Obecnie obserwujemy „ekspansje mas lodowych” oraz cofanie się lodowców.
Czoło największego lodowca alpejskiego, Grossem Aletsch, wycofało się w tym
czasie o ok. 3,4 km .
Cytowany przeze mnie autor za życia był profesorem
psychiatrii i neurologii na Uniwersytecie w Heidelbergu. Od roku 1969 pracował
jako niezależny publicysta naukowy. Wydawał periodyk naukowy „Apollo".
Dużą popularność zdobył dzięki programom popularnonaukowym w telewizji:
„Eksperymenty z życiem", „My i Kosmos". Profesor był członkiem
niemieckiego PEN-Clubu i laureatem licznych nagród krajowych i zagranicznych. W
1980 r. UNESCO przyznało mu nagrodę im. Kalingi za działalność publicystyczną.
Poza tym, jeżeli wierzyć naukowcom, którzy sporządzili na
początku tego stulecia Raport Scientific Ice Expeditions, przeciętna grubość
lodu zmalała aż o 40% w porównaniu z dekadami poprzednimi. I dalej nieubłaganie
kurczy się. Tak więc powyższa teoria brzmi całkiem rozsądnie.
Niektórzy
naukowcy uważają, że stopnienie spoczywających na dnie oceanicznym lodowców
Antarktydy Zachodniej i Antarktydy Wschodniej podniosłoby poziom oceanów
odpowiednio o 5 i 15–20 metrów. Lądolód Antarktydy ma istotny wpływ na światowy
poziom mórz. Z dłuższych serii czasowych można wywnioskować znaczące trendy i co
gorsze, szybkość utraty lodu wzrasta w tempie 26 miliardów ton rocznie.
Czy
globalne ocieplenie to oszustwo? Podobno jego wynikiem jest właśnie wzrost
antarktycznego lodu morskiego. O czym przekują nas w swoim artykule Marcin Popkiewicz i Aleksandra Kardaś, przy konsultacji
merytorycznej prof. Szymona P.
Malinowskiego. „Ilość antarktycznego lodu morskiego lekko wzrosła, co jest
związane z ocieplaniem się Oceanu Południowego, skutkującym przyspieszonym
topnieniem lodowców szelfowych, prowadzącym do zwiększenia się ilości łatwo
zamarzającej słodkiej wody, w wodach wokół Antarktydy”.
Zmiana
objętości lodu, doświadczenie i pokaz:
„Prawdą
jest, że stopienie lodu pływającego nie zmieni poziomu wody. Gdyby największe
lądolody: Antarktydy i Grenlandii były unoszącymi się swobodnie w wodzie
wielkimi górami lodowymi, ich stopienie nie spowodowałoby wzrostu poziomu
morza. Jednak spoczywają one na lądzie, przez co pochodząca z ich topnienia
woda trafi do oceanów, zwiększając objętość tych ostatnich”. (Cyt. za Nauka o
klimacie.)
W wywiadzie dla „The Guardian” podobne stanowisko zajął
pionier ekologii James Lovelock,
brytyjski przyrodnik, futurysta, wynalazca, obrońca środowiska. W Polsce
ukazała się jego książka pt. „Gaja: nowe spojrzenie na życie na Ziemi”.
Naukowiec często nazywany jest prorokiem, ponieważ już w latach 60. XX wieku,
głosił naftowemu koncernowi problemy w nadchodzącym stuleciu, gdy ten zwróciły
się do niego o radę. W swojej najnowszej książce „Zemsta Gai” były wykładowca
Harvarda i Yale przepowiada, że w 2020 r. ekstremalne zjawiska klimatyczne
staną się normą i dojdzie do zniszczenia planety. W 2040 większość terytorium
Europy będzie przypominać Saharę, a część Londynu znajdzie się pod wodą.
Twierdzi, że wszystkie nasze działania nie zmienią sytuacji, ponieważ „globalne
ocieplenie osiągnęło punkt kulminacyjny i katastrofa jest nieunikniona”.
„Jest już po prostu za późno – mówi naukowiec. – Może
gdybyśmy tak postępowali od roku 1967, to by pomogło. Ale teraz już nie
wystarczy czasu”. Dalej rozprawia się z działaniami ekologicznymi, takimi jak
ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, sadzenie drzew, recykling, etyczna
konsumpcja, zielona energia, nazywając je wszystkie niepotrzebną stratą czasu.
Mimo rosnącego w nas oburzenia, co do poglądów naukowca, przedstawia on twarde
dowody. Zaznacza, że ogromne tereny znajdą się pod wodą, gdy inne staną się
zbyt gorące do zamieszkania, co doprowadzi do masowych migracji, głodu i
epidemii. Staną przed nami poważne problemy, którym nie sprostamy, kryzysy, jak
chociażby ten związany z pozyskiwaniem żywności. Spodziewa się, że do roku 2100
„około 80 procent” ludności świata zniknie z powierzchni Ziemi.
Globalne ocieplenie, czy globalne ochłodzenie, jak chcą
niektórzy, to dla mnie wobec powyższych przykładów, wybór pomiędzy
przejechaniem przez pociąg, a rzuceniem się pod koła tira.
Nie chcę wymieniać nazwisk, oskarżać poszczególne osoby o
naukową ignorancję, czy grę pod publiczkę, lecz na podstawie badań nie można
wykluczyć tego, że ludzkość w przyszłości czeka nowy potop i epoka lodowcowa.
Tego faktu nie zmienią nawet polityczne ambicje niektórych ludzi. Nauka i tym
razem jest bezwzględna.
Poniższa ilustracja przedstawia symulację komputerową – co
by się stało już dziś z Londynem, gdyby nie sprytny system zabezpieczeń przed
wodą:
Warszawa, 22 maja 2014 r.
Źródła:
1. Hoimar von Ditfurth „Dziedzictwo człowieka z
Neandertalu”. Wyd. Parnas, 1995 r. Strona 20-21.
2.
Strona internetowa – „Nauka o klimacie” (www.naukioklimacie.pl).
Dane o Antarktydzie pochodzą z
tekstu: „Mit: Na Antarktydzie przybywa lodu” Marcina Popkiewicza i Aleksandry
Kardaśi, opracowanego na podstawie: Skeptical
Science i Nature
Geoscience. Konsultacja
merytoryczna: prof. Szymon P. Malinowski.
3. Wikipedia.
Zdjęcie Antarktyki: