sobota, 25 października 2014

Der Riese: przeciwatomowy schron Hitlera?

Najważniejsze lokalizacje obiektów kompleksu Riese w Górach Sowich


Robert K. Leśniakiewicz, Miloš Jesenský


Oglądamy pilnie programy Bogusława Wołoszańskiego z cykli „Sensacje XX wieku” oraz „Skarby III Rzeszy”, w których wiele miejsca poświęca on Dolnemu Śląskowi i jego tajemniczym konstrukcjom wzniesionym w Górach Sowich i okolicy. Programy te są bardzo ciekawe i uważamy, że są o niebo lepsze od produkcji BBC czy innych zachodnich telewizji.

Pisząc naszą książkę „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy” (Warszawa 2001, 2006) zwróciliśmy uwagę na znamienny fakt – Niemcy powtarzali w swych laboratoriach wszystkie odkrycia dokonane przez Amerykanów w ich ośrodkach atomowych. Teraz wiemy jak to się działo. To oczywiste – radziecka agentura wysyłała depesze, skrypty i całe memoriały do Moskwy, a Niemcy odczytywali to wszystko przy pomocy swego dekryptażowego komputera zwanego Ryba-miecz czyli po prostu MiecznikSchwetfisch.

Jeżeli idzie o Riese w Górach Sowich i zamek w Książu, to oczywiście mogła to być kwatera i sztab Hitlera, z którego Führer mógłby kierować dalszym ciągiem działań II Wojny Światowej, mógłby gdyby – rzecz jasna – miał kim… Na szczęście dla Europy dzięki postępom Armii Czerwonej i Wojska Polskiego od wschodu oraz armii Sprzymierzonych z zachodu, siły Wehrmachtu i Waffen-SS kurczyły się szybko i nic z tego nie wyszło. Dolny Śląsk został wyzwolony, a siły Niemców rozbite.

Jak bardzo Hitler przywiązywał wagę do obrony Dolnego Śląska świadczy fakt, że dowódcą tego zgrupowania mianował on feldmarszałka Ferdinanda Schörnera, zaś mianowany w styczniu 1945 roku Gauleiterem NSDAP Dolnego Śląska – SS-Gruppenführer Karl August Hanke został mianowany Reichsführerem SS na miejsce Heinricha Himmlera. To świadczy o wadze, jaka Hitler przywiązywał do tego terenu. Hanke wprawdzie cieszył się nominacją kilka dni, ale liczy się fakt…

Dlaczego?

Obawiamy się, że Hitler faktycznie zamierzał bronić się w Twierdzy Sudeckiej. Nie alpejskiej, ale sudeckiej właśnie. Twierdza Alpejska była mrzonką, natomiast Twierdza Sudecka – czymś bardzo realnym. Na szczęście nie zdążył. Na czym to opieramy? – a na tym, że hitlerowcy mogli mieć – a właściwie może już mieli – działające bomby/głowice nuklearne. Krążą opowieści, że pierwszą z nich zdetonowali na Rugii w 1944 roku. Niewiele wiadomo o tym teście poza tym, że wybuch był słabszy od bomb Little Boy i Fat Man. Być może była to bomba, która „zakisła”, bowiem użyty w niej uran-235 był zbyt zanieczyszczony i tylko niewielka część ładunku weszła w reakcję łańcuchową. Moc eksplozji była niska i wyniosła w najlepszym razie tylko kilka kiloton. Radioaktywny fall-out poszedł na Bałtyk i tam opadł.

Dwa inne testy miały miejsce w Turyngii – w Jonastal (50°49’25” N - 010°55’31” E) i nieodległym Ohrdruf (50°49’41” N - 010°43’58” E) w dniu 3.III.1945 roku. Legenda głosi, że zdetonowano tam dwie głowice atomowe o niewielkiej mocy, dzięki małej ilości dostatecznie czystego uranu… Tym niemniej początek został zrobiony i w przypadku uzyskania odpowiedniej ilości izotopów 235U i 233U, hitlerowcy mogliby skonstruować bomby A, które nie byłyby wielkimi, pięciotonowymi potworami, ale niewielkimi ładunkami, które mogłyby być umieszczone w głowicach rakiet A-4/V-2. Ta broń faktycznie mogłaby odwrócić losy tej wojny.

W przypadku tej broni czynnikiem rażącym byłaby nie moc wybuchu jądrowego (neutrony, promieniowanie termiczne, świetlne, gamma, fala uderzeniowa), ale przede wszystkim skażenie radioaktywnym fall-out’em (brudna bomba jądrowa) terenu na który przeprowadzono atak. I w tym kontekście wszystkie klocki łamigłówki wskakują na swoje miejsce. Kompleks Riese miał być ogromnym schronem przeciwatomowym, chroniącym przed skutkami ataku nuklearnego. To dlatego jego budowniczowie zwracali uwagę na źródła wody, która byłaby potrzebna do celów technicznych, ale także do dekontaminacji i spożycia.

W tym kontekście jest także zrozumiałe, co robiły rakiety V-2 w Głuszycy Górnej. Po prostu były potrzebne do budowy wyrzutni rakietowych pocisków rakietowo-jądrowych, które mogłyby razić cele w promieniu 300 km od Gór Sowich i obrócić zaatakowane tereny w radioaktywną pustynię, której nie przebyłyby żadne wojska bez specjalnej techniki i zabezpieczeń.


Czy Riese był tylko kompleksem bunkrów chroniących przed użyciem BMR?

I jeszcze jeden ciekawy fakt. Mówi się, że Niemcy chcieli spalić Londyn przy pomocy rakiet V-2 i pocisków odrzutowych Fi-103/A-2/V-1. Rakiety V-2 były bronią na którą nie było żadnej obrony. Spadały na cel z przedproża kosmosu z prędkością 5 Ma i nie był w stanie przechwycić jej żaden myśliwiec, nie mogło ich zestrzelić żadne działo przeciwlotnicze. Tak było. Jednakże Niemcy spodziewali się odwetu i już w 1943 roku zaczęli projektować skrzydlate rakiety przeciwlotnicze Rheintochter i dziwny pocisk rakietowy Rheinbote. Można je zobaczyć w muzeum na poligonie rakietowym w Łebie – Rąbce. I o ile pociski Rheintochter były normalnymi rakietami klasy ziemia – powietrze, to Rheinbote był czterostopniowym pociskiem klasy ziemia – ziemia przeznaczonym do zniszczenia Londynu.

Tak przynajmniej głosi Legenda. Payload tych pocisków był niski – 40 – 70 kg TNT lub heksogenu. To niewiele. Niewiele w przypadku rażenia celów naziemnych, ale w przypadku rażenia celów w powietrzu wystarczy. Fala uderzeniowa eksplozji + rozlot odłamków głowicy wystarczy by zniszczyć samolot tłokowy czy odrzutowy.

A może nie chodziło o samoloty, tylko o… rakiety? A dokładniej o cały system obrony przeciwrakietowej, którego trzonem mogłyby być antyrakietowe przeciwpociski Rheinbote prowadzone półaktywnie radarem lub nawet samonaprowadzające się na cel. A dlaczego nie? Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę, że tajemnica rakiet V została rozszyfrowana przez Aliantów i stąd już jeden krok do odwetowego uderzenia pociskami rakietowo-jądrowymi. Stąd właśnie te głębokie, wielopoziomowe konstrukcje ryte w górach, stąd właśnie grube, żelbetowe ściany i stropy sal i korytarzy, stąd właśnie te wszystkie tajemnicze sztolnie i szyby, w których rzekomo miały być ukryte skarby III Rzeszy.

Dlatego też obawiamy się, że żadnych skarbów tam nie ma – zostały wywiezione drogą wodną z Wrocławia i Berlina, a potem via Hamburg U-bootami przewieziono je tam, gdzie potem uciekli hitlerowscy zbrodniarze. Jeżeli gdzieś je szukać, to przede wszystkim w sejfach bankowych w krajach Ameryki Łacińskiej, USA, Kanady, Australii i Bliskiego Wschodu – słowem krajów, które udzieliły schronienia tym wszystkim zbrodniarzom, którzy uniknęli kary, bo byli bardzo potrzebni do walki z komunizmem na całym świecie. Niektórzy z nich – jak np. gen. Reinhard Gehlen działał przeciwko Polsce – nie PRL, ale Polsce i Polakom właśnie. Inny hitlerowski zbrodniarz SS-Standartenführer Walther Rauff pracował najpierw dla BND, a potem w Chile mordując stronników Salwatora Allende. Inny arcyzbrodniarz SS-Haupsturmführer dr Josef Mengele i SS-Obersturmbannführer Adolf Eichmann uciekli do Argentyny pod opiekuńcze skrzydła prezydenta Juana Perona.[1] To im i ich kolegom z Gestapo Argentyńczycy zawdzięczają to, co działo się w podziemiach ESMA w Buenos Aires…[2] Peron prawdopodobnie dał ochronę innemu zbrodniarzowi – SS-Obergruppenfürerowi Hansowi Kammlerowi. I tak dalej, i temu podobnie. 

Przypominamy także losy SS-Sturmbannführera dr Wernhera von Brauna i gen. Waltera Dornbergera, którzy pracowali dla Amerykanów i nie ponieśli żadnej konsekwencji za swe zbrodnie. Poza nimi BND, CIA i inne służby NATO przygarnęły również pracowników Abwehry którzy działali w Polsce, ZSRR, Czechosłowacji i innych krajach Bloku Wschodniego.  
 
I oto cała tajemnica dolnośląskich skarbów...  


     


[1] Eichmann został porwany przez izraelskie służby specjalne do Izraela, gdzie wytoczono mu proces o ludobójstwo i powieszono w 1962 roku.
[2] Escuela  Superior de  Mecanica de la Armada – dzisiaj Museo de la Memoria – znana katownia w której trzymano ok. 5000 osób, z których przeżyło tylko 150 ofiar perońskiego terroru.