Najważniejsze lokalizacje obiektów kompleksu Riese w Górach Sowich
Robert K. Leśniakiewicz, Miloš Jesenský
Oglądamy pilnie programy Bogusława Wołoszańskiego z cykli
„Sensacje XX wieku” oraz „Skarby III Rzeszy”, w których wiele miejsca poświęca
on Dolnemu Śląskowi i jego tajemniczym konstrukcjom wzniesionym w Górach Sowich
i okolicy. Programy te są bardzo ciekawe i uważamy, że są o niebo lepsze od
produkcji BBC czy innych zachodnich telewizji.
Pisząc naszą książkę
„WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy” (Warszawa 2001, 2006) zwróciliśmy
uwagę na znamienny fakt – Niemcy powtarzali w swych laboratoriach wszystkie
odkrycia dokonane przez Amerykanów w ich ośrodkach atomowych. Teraz wiemy jak
to się działo. To oczywiste – radziecka agentura wysyłała depesze, skrypty i
całe memoriały do Moskwy, a Niemcy odczytywali to wszystko przy pomocy swego
dekryptażowego komputera zwanego Ryba-miecz czyli po prostu Miecznik
– Schwetfisch.
Jeżeli idzie o Riese w Górach
Sowich i zamek w Książu, to oczywiście mogła to być kwatera i sztab Hitlera, z
którego Führer mógłby kierować dalszym ciągiem działań II Wojny Światowej, mógłby
gdyby – rzecz jasna – miał kim… Na szczęście dla Europy dzięki postępom Armii
Czerwonej i Wojska Polskiego od wschodu oraz armii Sprzymierzonych z zachodu,
siły Wehrmachtu i Waffen-SS kurczyły się szybko i nic z tego nie wyszło. Dolny
Śląsk został wyzwolony, a siły Niemców rozbite.
Jak bardzo Hitler przywiązywał
wagę do obrony Dolnego Śląska świadczy fakt, że dowódcą tego zgrupowania
mianował on feldmarszałka Ferdinanda
Schörnera, zaś mianowany w styczniu 1945 roku Gauleiterem NSDAP Dolnego
Śląska – SS-Gruppenführer Karl August
Hanke został mianowany Reichsführerem SS na miejsce Heinricha Himmlera. To świadczy o wadze, jaka Hitler przywiązywał
do tego terenu. Hanke wprawdzie cieszył się nominacją kilka dni, ale liczy się fakt…
Dlaczego?
Obawiamy się, że Hitler
faktycznie zamierzał bronić się w Twierdzy Sudeckiej. Nie alpejskiej, ale
sudeckiej właśnie. Twierdza Alpejska była mrzonką, natomiast Twierdza Sudecka –
czymś bardzo realnym. Na szczęście nie zdążył. Na czym to opieramy? – a na tym,
że hitlerowcy mogli mieć – a właściwie może już mieli – działające
bomby/głowice nuklearne. Krążą opowieści, że pierwszą z nich zdetonowali na
Rugii w 1944 roku. Niewiele wiadomo o tym teście poza tym, że wybuch był
słabszy od bomb Little Boy i Fat Man. Być może była to bomba,
która „zakisła”, bowiem użyty w niej uran-235 był zbyt zanieczyszczony i tylko
niewielka część ładunku weszła w reakcję łańcuchową. Moc eksplozji była niska i
wyniosła w najlepszym razie tylko kilka kiloton. Radioaktywny fall-out poszedł na Bałtyk i tam opadł.
Dwa inne testy miały miejsce w
Turyngii – w Jonastal (50°49’25” N - 010°55’31” E) i nieodległym Ohrdruf (50°49’41”
N - 010°43’58” E) w dniu 3.III.1945 roku. Legenda głosi, że zdetonowano tam
dwie głowice atomowe o niewielkiej mocy, dzięki małej ilości dostatecznie
czystego uranu… Tym niemniej początek został zrobiony i w przypadku uzyskania
odpowiedniej ilości izotopów 235U i 233U, hitlerowcy
mogliby skonstruować bomby A, które nie byłyby wielkimi, pięciotonowymi
potworami, ale niewielkimi ładunkami, które mogłyby być umieszczone w głowicach
rakiet A-4/V-2. Ta broń faktycznie mogłaby odwrócić losy tej wojny.
W przypadku tej broni
czynnikiem rażącym byłaby nie moc wybuchu jądrowego (neutrony, promieniowanie
termiczne, świetlne, gamma, fala uderzeniowa), ale przede wszystkim skażenie
radioaktywnym fall-out’em (brudna
bomba jądrowa) terenu na który przeprowadzono atak. I w tym kontekście
wszystkie klocki łamigłówki wskakują na swoje miejsce. Kompleks Riese miał być ogromnym schronem
przeciwatomowym, chroniącym przed skutkami ataku nuklearnego. To dlatego jego
budowniczowie zwracali uwagę na źródła wody, która byłaby potrzebna do celów
technicznych, ale także do dekontaminacji i spożycia.
W tym kontekście jest także
zrozumiałe, co robiły rakiety V-2 w Głuszycy Górnej. Po prostu były potrzebne
do budowy wyrzutni rakietowych pocisków rakietowo-jądrowych, które mogłyby
razić cele w promieniu 300 km od Gór Sowich i obrócić zaatakowane tereny w
radioaktywną pustynię, której nie przebyłyby żadne wojska bez specjalnej
techniki i zabezpieczeń.
Czy Riese był tylko kompleksem bunkrów chroniących przed użyciem BMR?
I jeszcze jeden ciekawy fakt.
Mówi się, że Niemcy chcieli spalić Londyn przy pomocy rakiet V-2
i pocisków odrzutowych Fi-103/A-2/V-1. Rakiety V-2
były bronią na którą nie było żadnej obrony. Spadały na cel z przedproża
kosmosu z prędkością 5 Ma i nie był w stanie przechwycić jej żaden myśliwiec,
nie mogło ich zestrzelić żadne działo przeciwlotnicze. Tak było. Jednakże
Niemcy spodziewali się odwetu i już w 1943 roku zaczęli projektować skrzydlate
rakiety przeciwlotnicze Rheintochter i dziwny pocisk
rakietowy Rheinbote. Można je zobaczyć w muzeum na poligonie rakietowym w
Łebie – Rąbce. I o ile pociski Rheintochter były normalnymi
rakietami klasy ziemia – powietrze,
to Rheinbote był czterostopniowym pociskiem klasy ziemia – ziemia przeznaczonym do zniszczenia Londynu.
Tak przynajmniej głosi Legenda.
Payload tych pocisków był niski – 40
– 70 kg TNT lub heksogenu. To niewiele. Niewiele w przypadku rażenia celów
naziemnych, ale w przypadku rażenia celów w powietrzu wystarczy. Fala
uderzeniowa eksplozji + rozlot odłamków głowicy wystarczy by zniszczyć samolot
tłokowy czy odrzutowy.
A może nie chodziło o samoloty,
tylko o… rakiety? A dokładniej o cały system obrony przeciwrakietowej, którego
trzonem mogłyby być antyrakietowe przeciwpociski Rheinbote prowadzone
półaktywnie radarem lub nawet samonaprowadzające się na cel. A dlaczego nie?
Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę, że tajemnica rakiet V została
rozszyfrowana przez Aliantów i stąd już jeden krok do odwetowego uderzenia
pociskami rakietowo-jądrowymi. Stąd właśnie te głębokie, wielopoziomowe
konstrukcje ryte w górach, stąd właśnie grube, żelbetowe ściany i stropy sal i
korytarzy, stąd właśnie te wszystkie tajemnicze sztolnie i szyby, w których
rzekomo miały być ukryte skarby III Rzeszy.
Dlatego też obawiamy się, że
żadnych skarbów tam nie ma – zostały wywiezione drogą wodną z Wrocławia i
Berlina, a potem via Hamburg U-bootami
przewieziono je tam, gdzie potem uciekli hitlerowscy zbrodniarze. Jeżeli gdzieś
je szukać, to przede wszystkim w sejfach bankowych w krajach Ameryki
Łacińskiej, USA, Kanady, Australii i Bliskiego Wschodu – słowem krajów, które
udzieliły schronienia tym wszystkim zbrodniarzom, którzy uniknęli kary, bo byli
bardzo potrzebni do walki z komunizmem na całym świecie. Niektórzy z nich – jak
np. gen. Reinhard Gehlen działał
przeciwko Polsce – nie PRL, ale Polsce i Polakom właśnie. Inny hitlerowski
zbrodniarz SS-Standartenführer Walther
Rauff pracował najpierw dla BND, a potem w Chile mordując stronników Salwatora Allende. Inny arcyzbrodniarz
SS-Haupsturmführer dr Josef Mengele
i SS-Obersturmbannführer Adolf Eichmann
uciekli do Argentyny pod opiekuńcze skrzydła prezydenta Juana Perona.[1]
To im i ich kolegom z Gestapo Argentyńczycy zawdzięczają to, co działo się w
podziemiach ESMA w Buenos Aires…[2]
Peron prawdopodobnie dał ochronę innemu zbrodniarzowi – SS-Obergruppenfürerowi Hansowi Kammlerowi. I tak dalej, i temu
podobnie.
Przypominamy także losy SS-Sturmbannführera dr Wernhera von Brauna i gen. Waltera Dornbergera, którzy pracowali
dla Amerykanów i nie ponieśli żadnej konsekwencji za swe zbrodnie. Poza nimi BND,
CIA i inne służby NATO przygarnęły również pracowników Abwehry którzy działali
w Polsce, ZSRR, Czechosłowacji i innych krajach Bloku Wschodniego.
I oto cała tajemnica
dolnośląskich skarbów...
Zdjęcia - Internet
Polecane linki:
[1]
Eichmann został porwany przez izraelskie służby specjalne do Izraela, gdzie
wytoczono mu proces o ludobójstwo i powieszono w 1962 roku.
[2]
Escuela Superior de Mecanica de la Armada – dzisiaj Museo de la
Memoria – znana katownia w której trzymano ok. 5000 osób, z których przeżyło
tylko 150 ofiar perońskiego terroru.