piątek, 10 października 2014

W mrokach nadbałtyckiej nocy (1)



To wydarzyło się około 12 października 1985 roku, w Świnoujściu. Korzystając z pięknego wieczoru wraz z żoną postanowiłem przejść się na spacer po miejskiej plaży. Wyszliśmy z domu gdzieś koło dziewiątej wieczorem i poszliśmy od razu na plażę.

Pogoda była bardzo dziwna, bo nad nami świeciła księżycowa pełnia, a od morza, a konkretnie od Cieśnin Duńskich wiało niemiłosiernie chłodnym wiatrem. Pierwszą rzeczą, jaka zauważyliśmy to była dziwna piramida z chmur wisząca gdzieś na kierunku na Cap Arkona. Piramida była biała w księżycowym świetle i od czasu do czasu rozświetlało ją bladofioletowe światło błyskawic. Musiała tam być solidna burza, ale do nas nie dolatywał ani jeden odgłos uderzeń piorunów. Być może zagłuszał je silny wiatr i szum fali. Obserwowaliśmy ten obłok i stwierdziliśmy, że wisi on nad jednym miejscem, nie zmieniając ani wielkości, ani kierunku. Dziwne to było, bo zazwyczaj burze przychodziły szybko, a ta jakoś dziwnie pastwiła się tylko nad jednym akwenem…

Ale to nie było jeszcze czymś najdziwniejszym tego wieczora, bo w pewnym momencie zauważyliśmy snop iskier strzelających gdzieś na pasie wydm. Gdzieś paliło się ognisko, które mogło spowodować pożar, jako że niedaleko znajdował się lasek. Zeszliśmy tedy z plaży i weszliśmy pomiędzy wydmy. Tam znajdowała się jakaś betonowa konstrukcja z poniemieckich umocnień brzegowych i stanowisk flak. Pośrodku płyty dogasało ognisko, ale nie to było najdziwniejsze. Wokół ognia, na leżących pniach i gałęziach drzew, siedziały koty. Nie jakieś czarne, ale zwyczajne mruczki dachowe, wielorasowe i wielokolorowe. Mogło być ich 10 czy 12. Siedziały wokół ognia, parami i hipnotycznie wpatrywały się w płomienie. To było niesamowite, bo nie wiem czemu, skojarzyło się to nam z sabatem czarownic. Wokół huczał wiatr w koronach sosen, zza Świny dobiegały nas światła i hałasy przeładunku na Świnoporcie III (Nabrzeże Chemików), a tutaj kilkanaście kotów odprawiało tajemne misterium przy dogasającym ognisku…

Naraz zauważyłem coś dziwnego: nieopodal ogniska leżało… - coś. Inaczej tego nie nazwę. W zwodniczym świetle księżyca i niepewnym, drgającym blasku dogasających płomieni zauważyłem nieokreślony, smoliście czarny kształt przypominający leżącego konia czy inne duże zwierzę. To coś się poruszało od czasu do czasu – a może mi się to tak wydawało. Wydawało mi się, że „to” wydaje jakieś odgłosy, ale mogłem się mylić…

Nie wiem, co to było i wolałem nie sprawdzać. Wziąłem żonę za rękę i oboje wycofaliśmy się z dziwnej kotlinki. Szybko i bez słowa wróciliśmy do domu. I do dziś dnia nie znaleźliśmy odpowiedzi na to, co właściwie tam było. Może ktoś z Czytelników spotkał się z czymś podobnym?


---oooOooo---


Rozesłałem ten tekst do moich znajomych spoza kręgu KKK z prośbą o napisanie mi o tym, co sądzą o tym wydarzeniu. A oto ich odpowiedzi:

Jakieś (chyba) 5 lat temu widziałam filmik na You Tube, zrobiony na plaży jakiemuś syreno-podobnemu stworzeniu. To stworzenie było ciemne, dośc duże, podłużne i jeszcze żyło, gdy chłopak (był z kolegą) robił ten filmik, chyba swoim telefonem.
Potem pojawiły się różne teorie.
U ciebie leży to 'dziwne'  stworzenie też blisko morza, na wydmach. Przypadek??????
Ja mam bujną fantazję i wierzę, że jeszcze istnieje sporo dziwnych stworzeń. A może tworzą się/powstają wciąż nowe???
pozdrawiam wszystkich,
Basia z Holandii

Wyjaśnienie może być prozaiczne. Skoro to coś jest tylko cosiem, to równie dobrze może to być forma śpiwora z kimś w środku (ewentualnie dwie osoby). Koty? Koty są inteligentne i wiedzą, czy ktoś im zaszkodzi, może więc to zbiorowisko było zapoczątkowane przez wcześniejsze doświadczenia jednego z kotów, (może nawet należącego do tego lub innego cosia), który zna ognisko i nie bał się. Co z pozostałymi kotami? By dopasować wcześniejsze do ostatniego, muszę zaryzykować stwierdzając, że może to były dzikie/wolne koty z jednym takim, który lubi ogniska. Reszta poszła w jego ślady, nawet jeśli jakiś coś był w pobliżu. Przecież dzikie koty to myślące zwierzaki i też szukają dla siebie najlepszych miejsc. Od ogniska na pewno biło choć delikatne ciepło (ale czy go potrzebowały, czy wyłącznie je ciekawiło, jak nas...?).
Koty lubią wpatrywać się w ekran TV, lubią patrzeć na ryby w akwarium, lubią kolorowe światła. Ale takie sparowanie i zgrupowanie? A może to czynnik Oz?
Ponieważ ludzie są, jakie są, jak rzekłaby przekupa na targu, oferuję coś z pogranicza matrixowego lustra.
To były nie-koty, czyli ani nie koty, ani nie ludzie, tylko ktosie. Półpoważnie mówię.
Czasem osoby widzą sokoła zamiast NOLa, inni szaraka za miast insektoida, MIBa zamiast szaraka, dzieci zamiast migdałookich, itp. Czy jeśli wkroczymy na drogę czystej spekulacji, to nie można by uznać owe koty za maskę jakichś istot, które, niczym krasnoludy czy gnomy, przybrały warstwę poznawczą wprost z głębi jestestwa obserwatora? Nomen omen, czy nie było to sabacie zebranie?
Tomasz Wieluńczyk

Słuchajcie, to mogło być tak: Ktoś tam robił ognisko, jadł dobre żarcie, pił, itd., zostały jakieś resztki z pańskiego stołu, ludzie się pospali a koty zwabione smakowitymi zapachami czekały aż ognisko dogaśnie żeby jakieś resztki wydobyć z popiołów i może coś jeszcze wymiauczeć od ludzi.
Aga Draco

I moja odpowiedź:

Ba! Żeby to było aż takie proste! Choć z drugiej strony, zgodnie z regułą Brzytwy Occhama najprostsze wyjaśnienie jest najbardziej prawdopodobne.
Obawiam się, że jednak chyba nie – prędzej uwierzę w Syrenę albo fokę...  - tylko że te koty. Może rzeczywiście – te zwierzaki zeszły się, by się ogrzać przy resztkach ogniska? A Syrence co – też było zimno?
Obcy pod postacią kotów? A czemuż by nie? Przypomina mi się lektura książki „Communion” Whitleya Striebera, w której zawarta jest podobna sugestia – w tym przypadku koty (które lubię) mogły stanowić dla mnie wspomnienie osłonowe po spotkaniu z Obcymi. Ale moja żona nigdy nie lubiła tych zwierząt, więc powinna ich nie widzieć lub widzieć coś innego, a my widzieliśmy oboje to samo.
Żadnych ludzi tam nie widzieliśmy, nikogo tam – i zresztą na całej plaży – nie spotkaliśmy.
Co do sabatu, to rzeczywiście – taka myśl mi też przyszła do głowy, ale to nie była Noc Walpurgii… Tak czy inaczej, ta noc była niezwykła – rzekłbym zwariowana. A w czasie pełni księżycowej dzieją się różne rzeczy. Tak czy inaczej, tajemnica tej nocy wciąż pozostaje tajemnicą.

A co na to nasi Czytelnicy?