niedziela, 30 listopada 2014

Dziwne dni (8)

VIII


Zachodni horyzont naraz zajaśniał ciężkim, białobłękitnym blaskiem. Ilva zareagowała natychmiast.
- Kheram! Padnij! – krzyknęła – Nie patrz na to!!!

Zaryła nosem w piachu zasłaniając dłońmi oczy. Mimo tego widziała jasność przez swe dłonie i zaciśnięte powieki. Kheram leżał obok niej z zaciśniętymi oczami. Oboje czuli nagłe uderzenie gorąca na swych plecach i gołych nogach.
Ilva pomimo paniki, która ogarnęła ją na widok zjawiska zrozumiała, że musiało dojść do niekontrolowanego wybuchu składu amunicji jądrowej Gedreny i jej popleczników. Błyskawicznie się opanowała. Już wiedziała, że musi uciekać teraz i że teraz jest jedyna szansa, by to zrobić. Słyszała krzyki ludzi, których oczy zostały porażone niezwykłym światłem.

Podniosła się i spojrzała na niebo. Na zachodzie podnosił się powoli ogromny grzyb po wybuchu składu głowic. Jego spód był ciemny, zaś rozrastający się kapelusz jarzył się ponurym blaskiem oświetlany przez słońce skryte pod horyzontem.
- Kheram! – krzyknęła – jak daleko jest do Oazy?
- Około trzysta mil, może nieco mniej – odkrzyknął.
I nie powiedział już niczego więcej, bo potężny podrzut ziemi zbił ich z nóg. Grunt trząsł się i dygotał febrycznie. Jednocześnie w obozowisko uderzyła potężna fala sprężonego powietrza i pognała dalej w pustynię podnosząc tumany pyłu i piachu. Po paru minutach ziemia się uspokoiła, a pył zaczął osiadać. Krzyki ludzi ucichły. Naraz rozległ się potworny huk, od którego mogły popękać bębenki. To fala dźwiękowa eksplozji dotarła do obozowiska wlokąc się za falą promieniowania, falą sejsmiczną i uderzeniową w powietrzu.


Ilva poderwała się na równe nogi i szarpnięciem podniosła Kherama, który gramolił się w piachu.
- Uciekamy! – krzyknęła – teraz!

Rozejrzeli się za końmi, które spętane leżały na ziemi rżąc i chrapiąc z przerażenia. Ilva szybko znalazła swe oporządzenie i broń. Błyskawicznie osiodłała swego wierzchowca i objuczyła drugiego. Kheram też wziął swojego konia i dwa inne, które objuczył zapasami.

Wskoczyli na konie i już mieli ruszać, kiedy naraz wychynęła nie wiedzieć skąd sylwetka wojownika z mieczem w jednej dłoni i toporem w drugiej.
- A dokąd to? – usłyszeli drwiący głos Dachy. – Obojgu zapisałem wam śmierć w duszy. Tobie za to, że spowodowałaś śmierć mojej pani, oby żyła wiecznie…
Mimo grożącego niebezpieczeństwa Ilva roześmiała się szyderczo.
- Chyba do cna zgłupiałeś Dacho – rzekła drwiąco – nareszcie jesteś wolny, możesz jechać z nami, możesz wrócić do swoich, ale nie ma do czego, tam jest już tylko śmierć…
- A ciebie zabiję za zdradę – warknął Dacha zamierzając się toporem na Kherama, który siedział na koniu bez ruchu jakby zahipnotyzowany.
Ilva zrozumiała, że Kheram się boi i to będzie przyczyną jego zguby. Dacha zabije go rzutem topora, jeżeli ona nie zrobi czegoś ostatecznego.

I zrobiła.

- Hoc! Hoc! – krzyknęła i jej koń skoczył w kierunku Dachy. Dacha rzucił spojrzenie w jej stronę i popełnił błąd. Na moment przeniósł uwagę na dziewczynę i w tym samym momencie jej miecz wbił mu się w pierś. Ilva po prostu rzuciła nim jak oszczepem jednym potężnym wymachem wprawnego ramienia. Osadziła konia i zeskoczyła z niego. Jednym szybkim ruchem odczepiła od siodła krótki toporek i doskoczyła do dziesięciotysięcznika. Nie musiała go dobijać. Dacha już nie żył, jej miecz trafił go w serce.
- To za to, że nazwałeś mnie suką i za uderzenie w twarz – rzekła – tego się u nas nie wybacza…

Wskoczyła na konia.
- Jedziemy! – krzyknęła – niewidzialna śmierć nad nami! – wskazała dłonią na niebo, na którym wciąż wypiętrzał się ogromny grzyb po wybuchu, wyraźnie kłoniąc się w stronę wschodu. Wiedziała, że za kilkanaście minut zacznie się radioaktywny fall-out, a wtedy tutaj nie przeżyje nikt.
- Skąd on to wiedział? – pomyślała o dziwnej przepowiedni Brahytmy. – Wszystko sprawdziło się co do joty!
- Ale dokąd? – zapytał Kheram z jeszcze ściśniętym nadmiarem adrenaliny gardłem. Było mu niedobrze, serce waliło mu jak młotem, a w ustach zbierała się ślina. Plunął z obrzydzeniem i wziął głęboki oddech.
- Byle dalej stąd – rzekła – na północny-wschód, w stronę Morza Vilayet. Tu nie możemy zostać dłużej.
- Ale dlaczego? – Kheram jeszcze nie zdawał sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa.

Ilva odwróciła się do niego.
- Bo z tego obłoku na pustynię zacznie sypać się trucizna – wyjaśniła mu tak, by zrozumiał. – Jest niewidzialna i nie ma smaku ani zapachu, zabija powoli, ale bezlitośnie i nie ma na nią antidotum. Najpierw człowiekowi wypadają włosy i paznokcie, potem zęby, a całe ciało okrywają wrzody. Następnie zaczynają się wymioty, dreszcze i rozwolnienie, a dalej człowiek słabnie i umiera w straszliwych cierpieniach.
- O, Osirze! – jęknął Kheram.
- Nie jęcz, weź się w garść i powiedz, gdzie jest północ? – rzekła rozkazującym tonem.

To go wreszcie otrzeźwiło. Rozejrzał się i pewnie wskazał kierunek.
- Tam, gdzie te skałki – wskazał dwie skałki-światki stojące jak brama.
- A zatem w drogę – rzekła Ilva i spięła konia ostrogami.

Kheram w milczeniu ruszył za nią.



CDN.