VIII
Zachodni horyzont naraz zajaśniał ciężkim,
białobłękitnym blaskiem. Ilva zareagowała natychmiast.
- Kheram! Padnij! – krzyknęła – Nie patrz na
to!!!
Zaryła nosem w piachu zasłaniając dłońmi oczy.
Mimo tego widziała jasność przez swe dłonie i zaciśnięte powieki. Kheram leżał
obok niej z zaciśniętymi oczami. Oboje czuli nagłe uderzenie gorąca na swych plecach
i gołych nogach.
Ilva pomimo paniki, która ogarnęła ją na widok
zjawiska zrozumiała, że musiało dojść do niekontrolowanego wybuchu składu
amunicji jądrowej Gedreny i jej popleczników. Błyskawicznie się opanowała. Już
wiedziała, że musi uciekać teraz i że teraz jest jedyna szansa, by to zrobić.
Słyszała krzyki ludzi, których oczy zostały porażone niezwykłym światłem.
Podniosła się i spojrzała na niebo. Na zachodzie
podnosił się powoli ogromny grzyb po wybuchu składu głowic. Jego spód był
ciemny, zaś rozrastający się kapelusz jarzył się ponurym blaskiem oświetlany
przez słońce skryte pod horyzontem.
- Kheram! – krzyknęła – jak daleko jest do Oazy?
- Około trzysta mil, może nieco mniej –
odkrzyknął.
I nie powiedział już niczego więcej, bo potężny
podrzut ziemi zbił ich z nóg. Grunt trząsł się i dygotał febrycznie. Jednocześnie
w obozowisko uderzyła potężna fala sprężonego powietrza i pognała dalej w
pustynię podnosząc tumany pyłu i piachu. Po paru minutach ziemia się uspokoiła,
a pył zaczął osiadać. Krzyki ludzi ucichły. Naraz rozległ się potworny huk, od
którego mogły popękać bębenki. To fala dźwiękowa eksplozji dotarła do
obozowiska wlokąc się za falą promieniowania, falą sejsmiczną i uderzeniową w
powietrzu.
Ilva poderwała się na równe nogi i szarpnięciem
podniosła Kherama, który gramolił się w piachu.
- Uciekamy! – krzyknęła – teraz!
Rozejrzeli się za końmi, które spętane leżały na
ziemi rżąc i chrapiąc z przerażenia. Ilva szybko znalazła swe oporządzenie i
broń. Błyskawicznie osiodłała swego wierzchowca i objuczyła drugiego. Kheram
też wziął swojego konia i dwa inne, które objuczył zapasami.
Wskoczyli na konie i już mieli ruszać, kiedy
naraz wychynęła nie wiedzieć skąd sylwetka wojownika z mieczem w jednej dłoni i
toporem w drugiej.
- A dokąd to? – usłyszeli drwiący głos Dachy. –
Obojgu zapisałem wam śmierć w duszy. Tobie za to, że spowodowałaś śmierć mojej
pani, oby żyła wiecznie…
Mimo grożącego niebezpieczeństwa Ilva roześmiała
się szyderczo.
- Chyba do cna zgłupiałeś Dacho – rzekła drwiąco
– nareszcie jesteś wolny, możesz jechać z nami, możesz wrócić do swoich, ale nie
ma do czego, tam jest już tylko śmierć…
- A ciebie zabiję za zdradę – warknął Dacha
zamierzając się toporem na Kherama, który siedział na koniu bez ruchu jakby
zahipnotyzowany.
Ilva zrozumiała, że Kheram się boi i to będzie
przyczyną jego zguby. Dacha zabije go rzutem topora, jeżeli ona nie zrobi
czegoś ostatecznego.
I zrobiła.
- Hoc!
Hoc! – krzyknęła i jej koń skoczył w kierunku Dachy. Dacha rzucił spojrzenie
w jej stronę i popełnił błąd. Na moment przeniósł uwagę na dziewczynę i w tym
samym momencie jej miecz wbił mu się w pierś. Ilva po prostu rzuciła nim jak
oszczepem jednym potężnym wymachem wprawnego ramienia. Osadziła konia i
zeskoczyła z niego. Jednym szybkim ruchem odczepiła od siodła krótki toporek i
doskoczyła do dziesięciotysięcznika. Nie musiała go dobijać. Dacha już nie żył,
jej miecz trafił go w serce.
- To za to, że nazwałeś mnie suką i za uderzenie
w twarz – rzekła – tego się u nas nie wybacza…
Wskoczyła na konia.
- Jedziemy! – krzyknęła – niewidzialna śmierć
nad nami! – wskazała dłonią na niebo, na którym wciąż wypiętrzał się ogromny
grzyb po wybuchu, wyraźnie kłoniąc się w stronę wschodu. Wiedziała, że za
kilkanaście minut zacznie się radioaktywny fall-out,
a wtedy tutaj nie przeżyje nikt.
- Skąd on to wiedział? – pomyślała o dziwnej
przepowiedni Brahytmy. – Wszystko sprawdziło się co do joty!
- Ale dokąd? – zapytał Kheram z jeszcze
ściśniętym nadmiarem adrenaliny gardłem. Było mu niedobrze, serce waliło mu jak
młotem, a w ustach zbierała się ślina. Plunął z obrzydzeniem i wziął głęboki
oddech.
- Byle dalej stąd – rzekła – na północny-wschód,
w stronę Morza Vilayet. Tu nie możemy zostać dłużej.
- Ale dlaczego? – Kheram jeszcze nie zdawał
sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa.
Ilva odwróciła się do niego.
- Bo z tego obłoku na pustynię zacznie sypać się
trucizna – wyjaśniła mu tak, by zrozumiał. – Jest niewidzialna i nie ma smaku
ani zapachu, zabija powoli, ale bezlitośnie i nie ma na nią antidotum. Najpierw
człowiekowi wypadają włosy i paznokcie, potem zęby, a całe ciało okrywają
wrzody. Następnie zaczynają się wymioty, dreszcze i rozwolnienie, a dalej
człowiek słabnie i umiera w straszliwych cierpieniach.
- O, Osirze! – jęknął Kheram.
- Nie jęcz, weź się w garść i powiedz, gdzie
jest północ? – rzekła rozkazującym tonem.
To go wreszcie otrzeźwiło. Rozejrzał się i
pewnie wskazał kierunek.
- Tam, gdzie te skałki – wskazał dwie
skałki-światki stojące jak brama.
- A zatem w drogę – rzekła Ilva i spięła konia
ostrogami.
Kheram w milczeniu ruszył za nią.
CDN.