Vlad Gusc
Pod koniec lat 50. XX wieku została opublikowana książka Rudolfa Lusara z której świat się dowiedział o tym, że grupa niemieckich inżynierów pracowała nad całym szeregiem całkowicie nowych samolotów – dyskolotów czy dyskoplanów – z całkiem nowymi właściwościami taktyczno-technicznymi i lotnymi.
Od
tego czasu po świecie zaczęły błądzić cudowne niemieckie Haunebu i Vril,
i od dziesięcioleci stanowią one pożywkę dla rozlicznych teorii spiskowych.
Jednakże przed kilkoma laty świat dowiedział się o nowym sensacyjnym fakcie – w
górach Dolnego Śląska został znaleziony kompleks najtajniejszych urządzeń pod
nazwaniem Die Glocke – czyli Dzwon. Nie mogliśmy sobie odmówić
przyjrzenia się bliżej tej legendzie...
A
zatem od początku. W 1959 roku, były major Wehrmachtu Rudolf Lusar wydał bestseller pt. „Tajne bronie Niemiec w Drugiej
Wojnie Światowej“ w którym twierdzi, że grupa niemieckich inżynierów z SS-Sonderbüro-13: Otto Habermohl, Rudolf
Schriever, Giuseppe Beluzzo i
Richard Mitte[1] od 1941 roku stworzyli pierwsze prototypy dyskoplanów w
laboratoriach w okolicy miast Breslau/Wrocławia, Drezna i w Pradze.
Działający model
bojowego dyskolotu o średnicy 68 m, który miał na swej spodniej części
zainstalowaną wieżę z samobieżnego działa Panther i sprzężony kaem plot.
został wyprodukowany we Wrocławiu pod koniec 1944 roku.
Autor na tle "Muchołapki" w Ludwikowicach Kłodzkich
Należy zwrócić uwagę
na następujący szczegół – jako jednostki napędzającej pojazd użyto oryginalnego
„wirowego silnika“ Victora Schaubergera
i 12 pomocniczych silniczków Jumbo-004B,
które umieszczono na obwodzie pojazdu i które wykorzystywały tzw. Efekt Coandy.[2] (1)
Urządzenie zostało
nazwane Dyskiem Beluzzo na cześć głównego projektanta z Biura-13
Giuseppe Beluzzo (a właściwie Giuseppe
Bellonzo, 25.XI.1876-21.V.1952). W 1944 roku, rakietowy poligon w
Peenemünde – gdzie testowano te dyskoloty – został zbombardowany przez Anglików[3], i dzięki temu grupy robocze Beluzzo i Mittego ze swymi
urządzeniami z oczywistych powodów zostały przesunięte poza zasięg bombowców
sił Sprzymierzonych do Pragi. Tam w praskich zakładach ČKD rozpoczęły się
przygotowania do seryjnej produkcji nowej cudownej broni.
Ta historia
spłodziła szereg miejskich legend o tajemniczej koncentracji zakładów
produkcyjnych SS w Sudetach, które zostały dokładnie pokazane w scenariuszu
rosyjskiego serialu TV pt. „Zwiadowcy” (2) i na stronach różnych powieści
fantastycznych.[4]
W różnych źródłach
produkt niemieckich inżynierów jest nazywany błędnie Dyskiem Belonzo, co jest
nieszczęśliwą pomyłką tłumacza książki Luzara, który niedokładnie zapisał
nazwisko z włoskiego źródła. Po wydaniu książki, ten błąd wędrował z publikacji
do publikacji, aż w końcu się stała literacką popularną nazwą.
A potem nagle świat
dowiedział się o najnowszej wieści – w polskich górach Dolnego Śląska – w
okolicy miejscowości Ludwikowice/Ludwigsdorf, został znaleziony jeden kompleks
startowy. Tworzy go żelbetowa konstrukcja, składająca się z 12 masywnych słupów
wysokich na 15 m, spojonych belkami, które tworzą krąg o średnicy 33 m, w
górnej części belek są śruby do mocowania jakiejś aparatury czy urządzeń
pomocniczych.[5] Ten obiekt znajduje się na 50°37'43 "N - 16°29'39"E.
(3)
Według znanych
zaoceanicznych fachowców od antygrawitacji i Spiskowej Teorii Dziejów – STD, to
właśnie tutaj, z tej strefy w latającym talerzu Adolf Hitler poleciał na Antarktydę.
Pozwolę sobie
jeszcze przypomnieć o tym, że wyżej wymieniony „startowy kompleks“ znajduje się
w bezpośredniej bliskości ostatniej tajnej bazy Führera o nazwie Der Riese – Olbrzym. Obiekt ten jest wspominany w dziesiątkach artykułach i
książkach, ale jego stosunkowa niedostępność stworzyła więcej zagadek i pytań
bez odpowiedzi, zaś na początku 2005 roku brytyjski TV Channel 4 sporządził film dokumentalny, w którym podano poniższy
sensacyjny fakt:
W 1946 roku został
wydany polskim władzom sądowniczym SS-Gruppenführer Jacob Sporrenberg, który w śledztwie prowadzonym przez polski i
radziecki kontrwywiad miał nadzieję uzyskać łagodniejsze potraktowanie za
przekazane konkretne informacje.[6]
Sporrenberg był
pierwszym dowódcą „specjalnej ekipy ewakuacyjnej“ podlegającej Gauleiterowi
Dolnego Śląska SS-Gruppenführerowi Karlowi
Hanke, który nie podlegał nikomu niższemu od Martina Bormanna.[7] Miał on ewakuować bronie odwetowe do Ameryki
Południowej.
Pod specjalnym
rozkazem SS-Obergruppenführera Hansa
Kammlera, na początku kwietnia 1945 roku, Sporrenberg osobiście
uczestniczył w egzekucji dokonanej na 64 grupach uczonych pod kierownictwem dr Hugo Hirzfelda, a to wszystko odbyło
się w jednym z tajnych laboratoriów w górach niedaleko
Waldenburga/Wałbrzycha. W dokumentalnym filmie wypowiadał sie jakiś polski
„ekspert“ pewien tego, że potwierdza to w 100% świadectwa polskich weteranów
kontrwywiadu, których nazwisk nie podaje z powodów oczywistych. Przedłożył
on ten argument, że przestudiował protokoły z przesłuchań Sporrenberga
przez radziecki kontrwywiad.
Jednakże, jak to
było udowodnione, pokazano sensacyjny projekt, o którym nie było żadnej
wzmianki, to tajny projekt Die Glocke – The Bell czyli Dzwon,
którego clou stanowił tajemniczy
aparat latający na zasadzie efektu antygrawitacyjnego.
Dokładne badania
tego tematu i dowody, które mają go potwierdzać są śmiechu warte.
Tym niemniej
fundamenty legendy i wydarzenia wokół tego miejsca i wydarzeń z lat
1944-1945 zaczynają przypominać teatr absurdu...
Podobnie jak
pracownicy brytyjskiej TV nie wysilili się, by dokonać jakiegokolwiek sprawdzenia
tych faktów.
Przyznaję, że w
pierwszej fazie informacje o likwidacji tajnego laboratorium bardzo
skomplikowało przygotowania do naszej ekspedycji, zaistniała bowiem konieczność
zbadania obiektów pod względem rozminowania ich, jak i bezpieczeństwa
biologicznego i chemicznego. Oleju do ognia dolało także to, że nie mieliśmy
danych o charakterze prac prowadzonych przez tamtych naukowców. Jednak rok prac
przygotowawczych, badania wszystkich dostępnych zasobów i poszukiwania
informacji historycznych, w końcu ujawniło plątaninę fikcji i fantazji...
Co jest wiadomo o polskim etnografie?
Oto lokalny polski
etnograf Igor Witkowski (4), który
był kiedyś oczarowany książką R. Luzara (zakładamy, że w latach 1999-2000), i
jednak kiedy spotkał ogromne struktury, o których mowa powyżej, to nie mógł
zrozumieć ich sensu. Gdzież indziej, jeśli nie w domu rodzinnym mógł szukać
największych tajemnic nazistów?
Ruiny nadziemnego i
podziemnego kompleksu przemysłowego na terytorium swego kraju zainspirowały go
do genialnego wniosku – jest to platforma startowa dla niemieckiego „latającego
talerza“ i stąd on startował. O odkryciu poinformowano cały świat!
Internet dawał takie
możliwości, więc z Witkowskim wkrótce skontaktował się zamorski badacz
technologii antygrawitacyjnych Nick Cook (5), prawie pracujący nad swą nową
książką. Polski entuzjasta był tak przekonujący ze swym projektem Die
Glocke, istniejącym jedynie w jego wyobraźni. Tym niemniej pan Cook
łyknął przynętę...
W 2001 roku, Nick
Cook wzmiankuje o „kompleksie startowym“ w swoim bestsellerze pt. „W pogoni za
Punktem Zerowym“ („Hunt for Zero Point“). W nim znajdowało sie nowe wyjaśnienie
celu powstania tej konstrukcji, które wymyślił kolejny autor – Robert Dale-Arnt Jr. w swej książce
„Dyskoloty Trzeciej Rzeszy (1922-1945 i w dalszych latach)“ – w oryg. „Disc
Aircraft of the Third Reich (1922 – 1945 and Beyond). (6)
Od początku 2002
roku, kiedy to powstał sensacyjny brytyjski film telewizyjny, wyżej wymieniony
obiekt wskutek różnych „ulepszeń szczegółów“ zyskał swe nowe miano – Nazi
Bell.
Rzecz biegnie dalej
– Nicholas Goodrick-Clarke (7)
publikuje w książce „Czarne Słońce” („Black Sun”) że w Dzwonie znajdował się
ciekły radioaktywny metal Xerum-525[8] i w fantazji autora na koniec dyskolot odleciał z
Hitlerem i jego wesołą kompanią na pokładzie w kierunku Aldebarana…
Chciałbym zwrócić
uwagę na to, że miejscowy etnograf Igor Witkowski jest już w książkach i
artykułach nazywany „wojskowym historykiem” i wreszcie „specjalistą od
lotnictwa”!
Sztafetę fantazji na
temat tajemniczej budowli kontynuował następny amerykański badacz
antygrawitacyjnej tematyki Tim Ventura
(8), który pisze o niej w wielu artykułach, a także w książce pt. „Einsteinowa
antygrawitacja” – „Einstein’s Anti-Gravity”.
Później temat pola
startowego dla latającego talerza nazistów zainteresował Allana Sterlinga i Johna
Deringa (9), dla których ta żelbetonowa konstrukcja zagubiona gdzieś w górach
Dolnego Śląska, stała się całkowicie bezspornym faktem istnienia tajnego
laboratorium, pracującego dla Projektu Vril-7 i wymyślonego Dzwonu.
Prawdopodobnie
zapytacie, co robić z takimi bezspornymi faktami, które przekazał
SS-Obergruppenführer Sporrenberg i dr Hirzfeld?
Wymyślony superagent
Rzeszy Jakob Sporrenberg ma do tego taki stosunek, jak filmowy Indiana Jones. Nie uwierzycie, ale ta
legenda została wzięta ze szmatławej powieści przygodowej autora „Indianiady” –
Jamesa Rollinsa, który wyszedł w
2006 roku pt. „Black Order”… (10)
Jest jasnym, że dr
Hugo Hirszfeld[9] nigdy nie istniał, ale prototyp Sporrenberga jest
autentyczną osobą. SS-Obergruppenführer Jakob Sporrenberg i choćby nie wiem, co
robił – nie mógł w żaden sposób ewakuować tajemniczych niemieckich technologii 4.4.1945
roku, bowiem jego prototyp już 5 miesięcy przed tymi wydarzeniami (!), w dniu
21.11.1944 roku objął stanowisko szefa policji i służb bezpieczeństwa w
południowej Norwegii, gdzie był do końca wojny i wpadł w ręce Brytyjczyków.
Został on przekazany władzom polskim w dniu 3.10.1946 roku, a w roku 1950
został za ludobójstwo osądzony i skazany przez polski sąd na karę śmierci i
publicznie powieszony w Warszawie, w dniu 6.12.1952 roku. Jest oczywistym, że
żadne szczególne protokoły ze śledztwa w jego sprawie prowadzonego przez
„radziecki kontrwywiad”, jak o nich mówi Witkowski, nie istnieją…[10]
Zaś krokiem ostatnim
jest owa tajemnicza żelbetowa konstrukcja. Nie jest to nic innego, niż
pozostałości po przemysłowej chłodni kominowej w fabryce dynamitu Dynamit
A. G. „Fabrik
Ludwigsdorf zur verwertung chemister Erzeugnisse”. Produkty tego zakładu były szeroko używane przez górników i
wiertaczy na całym szeregu budów, wykopach i tunelach oraz podziemnych
instalacjach na terenie Sudetów. Ani jednego z telewizyjnych redaktorów albo
autorów nie zainteresowało dziwna w sąsiedztwie „kompleksu startowego”
dyskoplanu obecność fabryki dynamitu, która znajdowała się w odległości 70 m od
niej.
Legendę
obalono.
---oooOooo---
Komentarz Igora Witkowskiego
Całe to wyjaśnienie roli muchołapki opiera się na braku znajomości
szczegółów - na tej zasadzie to należałoby pojechać do Instytutu Lotnictwa w
Warszawie i powiedzieć pracownikom, że ich muchołapka musi być chłodnią. To
zupełnie nie tak i przyjmując podejście quasi-religijne do nikąd nie dojdziemy.
Prawda jest taka, że są szczegóły, które z rolą jako konstrukcji wsporczej
chłodni nie dają się pogodzić.
Po pierwsze: pomieszczenie i kanał energetyczny pod basenem muchołapki,
zamiast np. śladu po rurociągach (trzeba sobie uzmysłowić, że przy średnicy
basenu 40 m całość miałaby wysokość z grubsza 25 pięter, więc nie chodziłoby o
rurki, tylko o rurociągi w klasycznym rozumieniu tego słowa).
Poza tym niemożliwe jest aby konstrukcja chłodni była otynkowana od środka.
W chłodni jest przegrzana para wodna.
Poza tym brak fundamentu pod obrzeżem basenu, na którym całość miałaby się
wspierać - te 25 pięter. Brzeg basenu to coś wielkości krawężnika, bez
fundamentu pod nim. To nie miałoby po prostu sensu.
Niestety takie podejście jest jednak regułą - powierzchowne, wypływające z
emocji, a nie z wiedzy itp. Szkoda gadać... Poza tym może lepiej byłoby
pojechać. Przyjrzeć się z bliska porównać, a po tym formułować „teorie”. Brak
treści.
---oooOooo---
Zgodnie
z zasadą audiatur altra pars
poszukałem w Internecie, i znalazłem coś takiego:
"Muchołapka" -
Ludwikowice Kłodzkie
Temat oklepany jak mało który, jednak postanowiliśmy wybrać się w
poszukiwaniu słynnej "muchołapki". Podobno była to wyrzutnia rakiet,
lądowisko UFO, współczesna wersja Stonehenge...
Z wykształcenia jestem chemikiem i patrząc okiem chemika widzę zwykłą podstawę chłodni kominowej.
Cokolwiek by to nie było przyciąga turystów
(tak, takich wariatów jak moja rodzina, również :)) i co widzi
przeciętny turysta? Dzikie wysypisko śmieci (zonk), sama konstrukcja również
powoli się sypie.
Ot, taka sobie krótka wycieczka 2
listopada 2012 r.
GPS N 50°37′41.73″ , E 16°29′40.11″
I dalej…
Ludwikowice tajemnice
"Muchołapki"
Ludwikowice Kłodzkie, dużo tajemnic, wymysłów, obśmiewania Muchołapek jako
lądowiska Vrila V7. Osławiona
“muchołapka” Igora Witkowskiego była zapewne jakimś jego niefortunnym
dopasowaniem budowli do przedstawianego pomysłu. Fakt jest taki że blok
energetyczny posiadał swoje dwie chłodnie kominowe. Wiem że po wojnie stały
przy bloku energetycznym dwie chłodnie i spokojnie sobie pracowały. Muchołapka
była niewątpliwie chłodnią ale nie należała do elektrowni lecz do podziemnego
zakładu usadowionego w kopalni, stała przy szybie Walter po którym została mokra plama – dosłownie, tak samo jak po
szybie Kunegunda. Resztki betonowej
infrastuktury dolnego basenu chłodni zostały wycięte po wojnie bo przeszkadzały
w pływaniu w basenie. Jedna z tych części załączona jest na zdjęciu, pomalowane
były niebieską farbą która zachowała się do dziś. Ciekawostką są chodniki odwadniające
Włodykę daleko poza szybem Kunegunda o których nikt praktycznie nic
nie wie ponieważ od tamtej strony nie było chodników kopalnianych.
"Muchołapka na GoogleEarth
I jeszcze jeden głos:
Historyczne uwarunkowania
bzdurnej ufologii
Do naszej redakcyjnej skrzynki dotarł list od przyjaciela, (…) Jego list
szeroko traktuje o teoriach oscylujących wokół "cudownej broni"
Hitlera w postaci konstrukcji latających, których nikt nigdy nie widział no,
chyba że w prozie pana Witkowskiego, faceta, którego lubię za..., zapomniałem.
Dla "rasowych", ortodoksyjnych niby-ufologów, to prawdziwa herezja,
bo oni wiedzą swoje, na podstawie relacji "historycznych źródeł",
które można..., no, właśnie.
W pierwszym odruchu tekst skomentowałem zaledwie kilkoma zdaniami:
Brednie, brednie i jeszcze
raz brednie! O Ludwikowicach wypisałem jezioro atramentu, zajmowałem się tym na
tyle długo (łącznie z moimi wielokrotnymi tam wizytami), aby porównując te
pozostałości z innym identycznym obiektem we Wrocławiu, ugruntować swój pogląd,
że to chłodnia i nic więcej. Co do kanałów, to można również mnożyć kolejne
teorie, łącznie z tą, że był tam zamontowany centralny odkurzacz do ściągania
mchu i paproci, jak w słynnej dobranocce. Pan Igor miły, wesoły , smutny,
pokorny, robiący za tło produkcji zza oceanu, może te kity wciskać jankesom i
tylko jankesom, pospołu z jego przyjaciółmi
[…]. Niech pomantrują, poskaczą wokół ogniska, przepłoszą kilka orbsów z
byłymi, a obecnie znienawidzonymi przez nich współpracownikami na czele i niech
wspólnie porobią zdjęcia duchów na cmentarzu, bo tyle to wszystko warte.
Osobiście całą tę wesołą
twórczość pana Igora spuściłbym razem z wodą ze spłuczki do lokalnego kanału,
niech skiśnie i zamieni się w nawóz.
Tajemniczym panem Igorem jest..., i tutaj mam problem, bo nie wiem jak
sklasyfikować autora książek, które napisał je o... niczym. Nie to nie jest
pomyła, powtórzę raz jeszcze...o niczym. Żyjemy w czasach, kiedy opublikowanie
czegokolwiek nie stanowi najmniejszego problemu. Za przeproszeniem, nawet
lokalny polityk - idiota, który niczego sensownego nie stworzył i nie stworzy,
z myślą o ludziach, którym ma służyć, również staje się autorem czegoś na
kształt książki, "bo to panie prestiż, poważanie i zazdrość u
współbliźnich".
Podobnie jest z innymi autorami. Obecnie na rynku mamy taką ilość
"złych książek", że wybór czegoś naprawdę cennego jest niemożliwy,
może dlatego najpoczytniejszym autorem w Polsce stał się pewien gastarbeiter,
który chodzi boso przez świat i prawi morały.
Od wielu lat mam przyjemność wymiany korespondencji z historykiem wojskowości,
który twórczość pana Igora określił jednym zdaniem - "nocny koszmar
każdego dokumentalisty".
Kiedy tę mieszankę połączyć z kolejnymi domysłami na poziomie
"brukowej, kompletnie przekłamanej ufologii" wychodzi nam
scenariusz... drugiej części idiotycznego filmu pt. "IRON SKY".
Hitler w latającym spodku z wieżą czołgową w drodze na Antarktydę - czytam
w tekście od przyjaciela, a dlaczego nie na Fobosa, czy Nibiru? Im dalej tym
lepiej, a pierwiastek aryjskości z pewnością przyjmie się nie tylko w tej galaktyce,
ale w miliardzie innych, "bo to panie..., idiotów we wszechświecie nie
brakuje!" Poważnie!
USS Eldridge na "Muchołapce" i...
...nazistowskie bojowe UFO...
Jeżeli komuś opadają w takich momentach ręce, to to jest ta właściwa
chwila.
Kompleks Riese od lat rozpala
wyobraźnię poszukiwaczy skarbów? To pospolici złodzieje, którzy z użyciem
detektorów metali dokonują rabunku. Część z nich podtrzymuje mity o
nieprzebranych skarbach, które ukryto właśnie w okolicach wielkiego kompleksu.
Przewrotnie zapytam..., a po co?
Jeżeli owe cenne precjoza zasypano, wysadzono bądź zamurowano, to cała ta
działalność nie miała sensu, bo nikt o zdrowych zmysłach nie eliminuje sobie
"ułatwionej ścieżki dostępu", by kosztowności wydobyć, wywieźć i
spieniężyć, prawda?
Osobiście namawiałbym Go do tego, aby porzucił pióro, a zamienił je na
"piórko" i z jego pomocą tworzył komiksy, te sprzedadzą się na pniu,
wszak idioci nie lubią czytać, wolą obrazki i to te nieruchome, bo ich
przeciwieństwo zbyt mocno obciąża mózgi.
I konkluzja.
Mariusz R. Fryckowski
---oooOooo---
Mocno
powiedziane, ale niestety tak właśnie jest – nasza, polska ufologia ma to do
siebie, że zeszła na manowce psychotroniki i innych „nauk tajemnych”, które
wiązane są z „duchowością” – cokolwiek to znaczy – i jej mitologią. Mimo tak
miażdżącej krytyki i sceptycyzmu uważam, że prawda jest – jak zwykle – gdzieś
pośrodku, bo sądzę, że nawet najbardziej „uduchowione” majaki i mrzonki
psychotroniki mają swe fizykalne podstawy i kiedyś zostaną one zbadane i ujęte w
karby matematyki. Ale to już osobna sprawa.
„Muchołapka”
faktycznie nie jest żadną tajemnicą i szkoda czasu nad nią dyskutować – w tym
przypadku zdanie ludzi z branży – inżynierów-chemików jest decydujące. Jeżeli
nieopodal znajdują się ruiny zakładów chemicznych, to jej obecność jest
całkowicie uzasadniona. Być może „Muchołapka” miała coś maskować jako cel
pozorny i odwracający uwagę, ale w takim razie co to było?
Natomiast
Vlad Gusc niemal całkowicie pomija
milczeniem istnienie prawdziwie tajemniczego kompleksu Riese, podziemnych tuneli i korytarzu w Książu czy tajemnic Zamku
Czocha i innych śląskich zamków. I nie, nie chodzi tu o skarby, o których
opowiada red. Bogusław Wołoszański,
bo już ich po prostu od dawna nie ma. Niemcy może byli zbrodniczymi fanatykami,
ale głupimi nie byli i tak je ukryli, żeby je można było szybko podjąć, albo –
co jest jeszcze bardziej możliwe – zostały one wywiezione w ogóle z Niemiec, o czym
już pisałem na moim blogu – co atoli jest już osobną sprawą.
Natomiast
Riese – o czym jestem przekonany –
było niemieckim odpowiednikiem amerykańskiego Alamogordo i Projektu Manhattan,
gdzie pracowano nad hitlerowską bronią rakietowo-jądrową czy nawet
termojądrową. Z tym się zgadzam. Rozmawiałem ze świadkami, którzy widzieli w
Oberwüstegiesdorf/Głuszycy Górnej lory kolejowe wiozące rakiety V-2…
Zresztą Riese najbardziej przypomina
mi uniwersalny schron przed skutkami działania broni A, B i C, nad którymi
Niemcy pracowali cały czas, w czym całkowicie zgadzam się z badaczami Riese z Dolnego Śląska.
Osobiście
uważam, że sprawa „Muchołapki” jest zamknięta, natomiast sprawa Riese jest wciąż otwarta i niejedno
jeszcze będzie można tam znaleźć i kto wie, czy nie będą to plany unikalnych
konstrukcji lotniczych i nie tylko. Pewnikiem jest to, że Niemcy przed i w
czasie II Wojny Światowej prowadzili poszukiwania – poza mitycznymi
Hiperborejczykami i Aghartyjczykami – przede wszystkim tajemniczych, acz
straszliwych broni masowej zagłady, o których naczytali się w staroindyjskich,
sanskryckich poematach. To są fakty.
W
naszej pracy „Wunderland: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy” (Warszawa
2001) postawiliśmy hipotezę, że Niemcy – poza różnymi latającymi machinami –
pracowali nie tyle nad teleportacją, ale nad chronomocją – możliwością
przenoszenia się w Czasie. Nie mamy na to dowodów, ale rzecz jest możliwa
choćby dlatego, że Hitlerowi zależało na uzyskaniu dodatkowego wymiaru do
prowadzenia działań wojennych. Konsekwencje i możliwości chronomocji opisał
dokładnie Stanisław Lem w „Powtórce”
(1979), którą polecam Czytelnikowi. Polecam także „Dzienniki gwiazdowe”, w
których przedstawił on historię naszej planety jako rezultat zawiści i wojenek
podjazdowych garstki szalonych naukowców, którzy mieli możliwość podróżowania w
Czasie i zmieniania Rzeczywistości. Niemcy – na szczęście dla ludzi i świata – nie
mogli już prowadzić tych badań, bo zabrakło im czasu i środków. To jeszcze
nienapisany rozdział, bo o ile mi wiadomo – nikt nie prowadził żadnych poszukiwań
w tym kierunku, jedynie możliwość taką zarysował Gerd Burde w swym filmie.[11]
Przekład
z j. czeskiego –
Robert K.
Leśniakiewicz ©
--------
Przypisy:
Wg
artykułu: : http://www.necton.lv/index.php?option=com_content&view=article&id=62:nazi-vril-bell-haunebu&catid=30:ufo-casebook
--------
Więcej na
ten temat:
„Kde se berou fantazie o nacistických létajících discích“
(2). KPUFO.CZ, 08. 12.
2012. Internet: http://www.kpufo.cz/portal/view.php?cisloclanku=2012120801
[1] Według innych źródeł – Miethe.
[2] Taki właśnie pojazd został
pokazany przez rysownika w książce dla dzieci Krystyny Korewicko-Adamskiej pt. „Podróż na Księżyc”, w którym
księżycowe UFO wyposażone są w główny silnik odrzutowy unoszący cały aparat w
górę oraz kilkanaście małych silników na obwodzie nadających mu ruch postępowy.
Konstrukcja ta została opisana na stronie: http://wszechocean.blogspot.com/2013/05/lato-1952-spitzbergen-europejskie.html. Rzecz jest o tyle ciekawa, że książka ta ukazała
się w 1961 roku…
[3] Podczas wojny Peenemünde było kilkakrotnie bombardowane przez
lotnictwo bombowe brytyjskie (RAF) i amerykańskie (USAAF). Pierwszy nalot
przeprowadzony został przez brytyjskie lotnictwo bombowe w nocy z 17 na 18
sierpnia 1943 r. podczas tak zwanej Operacji
Hydra. W nalocie udział wzięło 596 samolotów bombowych RAF, które zrzuciły
1795 ton bomb. W wyniku ataku zginęło, według oficjalnych danych niemieckich,
815 osób, głównie jeńców wojennych oraz Walter
Thiel, szef prac nad silnikami. Celem nalotu RAF był tylko ośrodek Heer
Peenemünde-Wschód konstruujący rakiety V-2, wywiad ani dowództwo brytyjskie
nie zdawało sobie sprawy z położonego w jego sąsiedztwie ośrodka
doświadczalnego Luftwaffe Peenemünde-Zachód, zajmującego się konstruowaniem
m.in. broni V-1. Po tym nalocie zapadła decyzja o przeniesieniu produkcji
rakiet V-2 do zakładów podziemnych. Jednocześnie rozpoczęto
wzmacnianie istniejących schronów i budowę nowych w kwaterze głównej Hitlera
Wilczy Szaniec oraz w kwaterze Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) Anna w Mamerkach i kwaterze Himmlera w
Pozezdrzu (Hochwald). W lipcu i sierpniu 1944 r. amerykańskie lotnictwo bombowe
USAF przeprowadziło trzy naloty na Peenemünde, bombardując tym razem także
ośrodek doświadczalny Luftwaffe Peenemünde-Zachód. 18 lipca 1944 r. miał
miejsce pierwszy z tych trzech nalotów na Peenemünde. W przeciwieństwie do
nalotu RAF był to nalot dzienny, przeprowadzony pod osłoną lotnictwa
myśliwskiego. 379 ciężkich bombowców B-17 "latające fortece"
zrzuciło 920,6 ton bomb na Peenemünde – (Wikipedia)
[6] Władze brytyjskie aresztowały Sporrenberga 11 maja 1945, a następnie
wydały go Polsce. Stanął przed polskim sądem oskarżony o dopuszczenie się
licznych zbrodni wojennych i przeciw ludzkości (w tym przeprowadzenia akcji Erntefest – zamordowanie 40.000 Żydów).
Jacob Sporrenberg został skazany na karę śmierci i powieszony w 1952 -
Wikipedia.
[7] Karl Hanke objął stanowisko SS-Reihsführera
po Heinrichu Himmlerze i pełnił to
stanowisko jedynie kilka dni.
[8] Prawdopodobnie chodziło o jakiś izotop rtęci lub amalgamat mający
nietypowe właściwosci.
[9] Pisownia autora – nie
wiadomo czy nazwisko to brzmi Hirzfeld czy Hirszfeld? Różnica niewielka, ale w
takich przypadkach może być zasadnicza, bo może chodzić o dwie różne osoby.
[10] Twierdzenie to jest dosyć
ryzykowne, bowiem radziecki kontrwywiad SMIERSZ zapewne przesłuchiwał go w
chociażby w sprawie jego zbrodni na Białorusi, gdzie zwalczał radziecką
partyzantkę.