wtorek, 30 grudnia 2014

Na tropach nazistowskich dyskoplanów na Dolnym Śląsku


Vlad Gusc

 

Pod koniec lat 50. XX wieku została opublikowana książka Rudolfa Lusara z której świat się dowiedział o tym, że grupa niemieckich inżynierów pracowała nad całym szeregiem całkowicie nowych samolotów – dyskolotów czy dyskoplanów – z całkiem nowymi właściwościami taktyczno-technicznymi i lotnymi. 


Od tego czasu po świecie zaczęły błądzić cudowne niemieckie Haunebu i Vril, i od dziesięcioleci stanowią one pożywkę dla rozlicznych teorii spiskowych. Jednakże przed kilkoma laty świat dowiedział się o nowym sensacyjnym fakcie – w górach Dolnego Śląska został znaleziony kompleks najtajniejszych urządzeń pod nazwaniem Die Glocke – czyli Dzwon. Nie mogliśmy sobie odmówić przyjrzenia się bliżej tej legendzie...


A zatem od początku. W 1959 roku, były major Wehrmachtu Rudolf Lusar wydał bestseller pt. „Tajne bronie Niemiec w Drugiej Wojnie Światowej“ w którym twierdzi, że grupa niemieckich inżynierów z SS-Sonderbüro-13: Otto Habermohl, Rudolf Schriever, Giuseppe Beluzzo i Richard Mitte[1] od 1941 roku stworzyli pierwsze prototypy dyskoplanów w laboratoriach w okolicy miast Breslau/Wrocławia, Drezna i w Pradze.

Działający model bojowego dyskolotu o średnicy 68 m, który miał na swej spodniej części zainstalowaną wieżę z samobieżnego działa Panther i sprzężony kaem plot. został wyprodukowany we Wrocławiu pod koniec 1944 roku.

Autor na tle "Muchołapki" w Ludwikowicach Kłodzkich

Należy zwrócić uwagę na następujący szczegół – jako jednostki napędzającej pojazd użyto oryginalnego „wirowego silnika“ Victora Schaubergera i 12 pomocniczych silniczków Jumbo-004B, które umieszczono na obwodzie pojazdu i które wykorzystywały tzw. Efekt Coandy.[2] (1)

Urządzenie zostało nazwane Dyskiem Beluzzo na cześć głównego projektanta z Biura-13 Giuseppe Beluzzo (a właściwie Giuseppe Bellonzo, 25.XI.1876-21.V.1952). W 1944 roku, rakietowy poligon w Peenemünde – gdzie testowano te dyskoloty – został zbombardowany przez Anglików[3], i dzięki temu grupy robocze Beluzzo i Mittego ze swymi urządzeniami z oczywistych powodów zostały przesunięte poza zasięg bombowców sił Sprzymierzonych do Pragi. Tam w praskich zakładach ČKD rozpoczęły się przygotowania do seryjnej produkcji nowej cudownej broni.

Ta historia spłodziła szereg miejskich legend o tajemniczej koncentracji zakładów produkcyjnych SS w Sudetach, które zostały dokładnie pokazane w scenariuszu rosyjskiego serialu TV pt. „Zwiadowcy” (2) i na stronach różnych powieści fantastycznych.[4]

W różnych źródłach produkt niemieckich inżynierów jest nazywany błędnie Dyskiem Belonzo, co jest nieszczęśliwą pomyłką tłumacza książki Luzara, który niedokładnie zapisał nazwisko z włoskiego źródła. Po wydaniu książki, ten błąd wędrował z publikacji do publikacji, aż w końcu się stała literacką popularną nazwą.

A potem nagle świat dowiedział się o najnowszej wieści – w polskich górach Dolnego Śląska – w okolicy miejscowości Ludwikowice/Ludwigsdorf, został znaleziony jeden kompleks startowy. Tworzy go żelbetowa konstrukcja, składająca się z 12 masywnych słupów wysokich na 15 m, spojonych belkami, które tworzą krąg o średnicy 33 m, w górnej części belek są śruby do mocowania jakiejś aparatury czy urządzeń pomocniczych.[5] Ten obiekt znajduje się na 50°37'43 "N - 16°29'39"E. (3)

Według znanych zaoceanicznych fachowców od antygrawitacji i Spiskowej Teorii Dziejów – STD, to właśnie tutaj, z tej strefy w latającym talerzu Adolf Hitler poleciał na Antarktydę.

Pozwolę sobie jeszcze przypomnieć o tym, że wyżej wymieniony „startowy kompleks“ znajduje się w bezpośredniej bliskości ostatniej tajnej bazy Führera o nazwie Der RieseOlbrzym. Obiekt ten jest wspominany w dziesiątkach artykułach i książkach, ale jego stosunkowa niedostępność stworzyła więcej zagadek i pytań bez odpowiedzi, zaś na początku 2005 roku brytyjski TV Channel 4 sporządził film dokumentalny, w którym podano poniższy sensacyjny fakt:
W 1946 roku został wydany polskim władzom sądowniczym SS-Gruppenführer Jacob Sporrenberg, który w śledztwie prowadzonym przez polski i radziecki kontrwywiad miał nadzieję uzyskać łagodniejsze potraktowanie za przekazane konkretne informacje.[6]


Sporrenberg był pierwszym dowódcą „specjalnej ekipy ewakuacyjnej“ podlegającej Gauleiterowi Dolnego Śląska SS-Gruppenführerowi Karlowi Hanke, który nie podlegał nikomu niższemu od Martina Bormanna.[7] Miał on ewakuować bronie odwetowe do Ameryki Południowej.

Pod specjalnym rozkazem SS-Obergruppenführera Hansa Kammlera, na początku kwietnia 1945 roku, Sporrenberg osobiście uczestniczył w egzekucji dokonanej na 64 grupach uczonych pod kierownictwem dr Hugo Hirzfelda, a to wszystko odbyło się w jednym z tajnych laboratoriów w górach niedaleko Waldenburga/Wałbrzycha. W dokumentalnym filmie wypowiadał sie jakiś polski „ekspert“ pewien tego, że potwierdza to w 100% świadectwa polskich weteranów kontrwywiadu, których nazwisk nie podaje z powodów oczywistych. Przedłożył on ten argument, że przestudiował protokoły z przesłuchań Sporrenberga przez radziecki kontrwywiad.

Następnie na filmie pokazał sie jeden z założycieli i twórców mitu – Nick Cook, o którym później.

Jednakże, jak to było udowodnione, pokazano sensacyjny projekt, o którym nie było żadnej wzmianki, to tajny projekt Die GlockeThe Bell czyli Dzwon, którego clou stanowił tajemniczy aparat latający na zasadzie efektu antygrawitacyjnego.

Dokładne badania tego tematu i dowody, które mają go potwierdzać są śmiechu warte.

Tym niemniej fundamenty legendy i wydarzenia wokół tego miejsca i wydarzeń z lat 1944-1945 zaczynają przypominać teatr absurdu...

Podobnie jak pracownicy brytyjskiej TV nie wysilili się, by dokonać jakiegokolwiek sprawdzenia tych faktów. 

Przyznaję, że w pierwszej fazie informacje o likwidacji tajnego laboratorium bardzo skomplikowało przygotowania do naszej ekspedycji, zaistniała bowiem konieczność zbadania obiektów pod względem rozminowania ich, jak i bezpieczeństwa biologicznego i chemicznego. Oleju do ognia dolało także to, że nie mieliśmy danych o charakterze prac prowadzonych przez tamtych naukowców. Jednak rok prac przygotowawczych, badania wszystkich dostępnych zasobów i poszukiwania informacji historycznych, w końcu ujawniło plątaninę fikcji i fantazji...


Co jest wiadomo o polskim etnografie?


Oto lokalny polski etnograf Igor Witkowski (4), który był kiedyś oczarowany książką R. Luzara (zakładamy, że w latach 1999-2000), i jednak kiedy spotkał ogromne struktury, o których mowa powyżej, to nie mógł zrozumieć ich sensu. Gdzież indziej, jeśli nie w domu rodzinnym mógł szukać największych tajemnic nazistów?

Ruiny nadziemnego i podziemnego kompleksu przemysłowego na terytorium swego kraju zainspirowały go do genialnego wniosku – jest to platforma startowa dla niemieckiego „latającego talerza“ i stąd on startował. O odkryciu poinformowano cały świat!

Internet dawał takie możliwości, więc z Witkowskim wkrótce skontaktował się zamorski badacz technologii antygrawitacyjnych Nick Cook (5), prawie pracujący nad swą nową książką. Polski entuzjasta był tak przekonujący ze swym projektem Die Glocke, istniejącym jedynie w jego wyobraźni. Tym niemniej pan Cook łyknął przynętę...

W 2001 roku, Nick Cook wzmiankuje o „kompleksie startowym“ w swoim bestsellerze pt. „W pogoni za Punktem Zerowym“ („Hunt for Zero Point“). W nim znajdowało sie nowe wyjaśnienie celu powstania tej konstrukcji, które wymyślił kolejny autor – Robert Dale-Arnt Jr. w swej książce „Dyskoloty Trzeciej Rzeszy (1922-1945 i w dalszych latach)“ – w oryg. „Disc Aircraft of the Third Reich (1922 – 1945 and Beyond). (6)

Od początku 2002 roku, kiedy to powstał sensacyjny brytyjski film telewizyjny, wyżej wymieniony obiekt wskutek różnych „ulepszeń szczegółów“ zyskał swe nowe miano – Nazi Bell

Rzecz biegnie dalej – Nicholas Goodrick-Clarke (7) publikuje w książce „Czarne Słońce” („Black Sun”) że w Dzwonie znajdował się ciekły radioaktywny metal Xerum-525[8] i w fantazji autora na koniec dyskolot odleciał z Hitlerem i jego wesołą kompanią na pokładzie w kierunku Aldebarana…

Chciałbym zwrócić uwagę na to, że miejscowy etnograf Igor Witkowski jest już w książkach i artykułach nazywany „wojskowym historykiem” i wreszcie „specjalistą od lotnictwa”!

Sztafetę fantazji na temat tajemniczej budowli kontynuował następny amerykański badacz antygrawitacyjnej tematyki Tim Ventura (8), który pisze o niej w wielu artykułach, a także w książce pt. „Einsteinowa antygrawitacja” – „Einstein’s Anti-Gravity”.
Później temat pola startowego dla latającego talerza nazistów zainteresował Allana Sterlinga i Johna Deringa (9), dla których ta żelbetonowa konstrukcja zagubiona gdzieś w górach Dolnego Śląska, stała się całkowicie bezspornym faktem istnienia tajnego laboratorium, pracującego dla Projektu Vril-7 i wymyślonego Dzwonu.

Prawdopodobnie zapytacie, co robić z takimi bezspornymi faktami, które przekazał SS-Obergruppenführer Sporrenberg i dr Hirzfeld?

Wymyślony superagent Rzeszy Jakob Sporrenberg ma do tego taki stosunek, jak filmowy Indiana Jones. Nie uwierzycie, ale ta legenda została wzięta ze szmatławej powieści przygodowej autora „Indianiady” – Jamesa Rollinsa, który wyszedł w 2006 roku pt. „Black Order”… (10)

Jest jasnym, że dr Hugo Hirszfeld[9] nigdy nie istniał, ale prototyp Sporrenberga jest autentyczną osobą. SS-Obergruppenführer Jakob Sporrenberg i choćby nie wiem, co robił – nie mógł w żaden sposób ewakuować tajemniczych niemieckich technologii 4.4.1945 roku, bowiem jego prototyp już 5 miesięcy przed tymi wydarzeniami (!), w dniu 21.11.1944 roku objął stanowisko szefa policji i służb bezpieczeństwa w południowej Norwegii, gdzie był do końca wojny i wpadł w ręce Brytyjczyków. Został on przekazany władzom polskim w dniu 3.10.1946 roku, a w roku 1950 został za ludobójstwo osądzony i skazany przez polski sąd na karę śmierci i publicznie powieszony w Warszawie, w dniu 6.12.1952 roku. Jest oczywistym, że żadne szczególne protokoły ze śledztwa w jego sprawie prowadzonego przez „radziecki kontrwywiad”, jak o nich mówi Witkowski, nie istnieją…[10]

Zaś krokiem ostatnim jest owa tajemnicza żelbetowa konstrukcja. Nie jest to nic innego, niż pozostałości po przemysłowej chłodni kominowej w fabryce dynamitu Dynamit A. G. „Fabrik Ludwigsdorf zur verwertung chemister Erzeugnisse”. Produkty tego zakładu były szeroko używane przez górników i wiertaczy na całym szeregu budów, wykopach i tunelach oraz podziemnych instalacjach na terenie Sudetów. Ani jednego z telewizyjnych redaktorów albo autorów nie zainteresowało dziwna w sąsiedztwie „kompleksu startowego” dyskoplanu obecność fabryki dynamitu, która znajdowała się w odległości 70 m od niej.

Legendę obalono. 


---oooOooo---
        

Komentarz Igora Witkowskiego


Całe to wyjaśnienie roli muchołapki opiera się na braku znajomości szczegółów - na tej zasadzie to należałoby pojechać do Instytutu Lotnictwa w Warszawie i powiedzieć pracownikom, że ich muchołapka musi być chłodnią. To zupełnie nie tak i przyjmując podejście quasi-religijne do nikąd nie dojdziemy. Prawda jest taka, że są szczegóły, które z rolą jako konstrukcji wsporczej chłodni nie dają się pogodzić.

Po pierwsze: pomieszczenie i kanał energetyczny pod basenem muchołapki, zamiast np. śladu po rurociągach (trzeba sobie uzmysłowić, że przy średnicy basenu 40 m całość miałaby wysokość z grubsza 25 pięter, więc nie chodziłoby o rurki, tylko o rurociągi w klasycznym rozumieniu tego słowa).

Poza tym niemożliwe jest aby konstrukcja chłodni była otynkowana od środka. W chłodni jest przegrzana para wodna.

Poza tym brak fundamentu pod obrzeżem basenu, na którym całość miałaby się wspierać - te 25 pięter. Brzeg basenu to coś wielkości krawężnika, bez fundamentu pod nim. To nie miałoby po prostu sensu.
Niestety takie podejście jest jednak regułą - powierzchowne, wypływające z emocji, a nie z wiedzy itp. Szkoda gadać... Poza tym może lepiej byłoby pojechać. Przyjrzeć się z bliska porównać, a po tym formułować „teorie”. Brak treści.


---oooOooo---


Zgodnie z zasadą audiatur altra pars poszukałem w Internecie, i znalazłem coś takiego:


"Muchołapka" - Ludwikowice Kłodzkie


Temat oklepany jak mało który, jednak postanowiliśmy wybrać się w poszukiwaniu słynnej "muchołapki". Podobno była to wyrzutnia rakiet, lądowisko UFO, współczesna wersja Stonehenge...

Z wykształcenia jestem chemikiem i patrząc okiem chemika   widzę zwykłą podstawę chłodni kominowej.

Cokolwiek by to nie było przyciąga turystów  (tak, takich wariatów jak moja rodzina, również :)) i co widzi przeciętny turysta? Dzikie wysypisko śmieci (zonk), sama konstrukcja również powoli się sypie.

Ot, taka sobie  krótka wycieczka 2 listopada 2012 r.
GPS N 50°37′41.73″ , E 16°29′40.11″




I dalej…


Ludwikowice tajemnice "Muchołapki"

Ludwikowice Kłodzkie, dużo tajemnic, wymysłów, obśmiewania Muchołapek jako lądowiska Vrila V7.  Osławiona “muchołapka” Igora Witkowskiego była zapewne jakimś jego niefortunnym dopasowaniem budowli do przedstawianego pomysłu. Fakt jest taki że blok energetyczny posiadał swoje dwie chłodnie kominowe. Wiem że po wojnie stały przy bloku energetycznym dwie chłodnie i spokojnie sobie pracowały. Muchołapka była niewątpliwie chłodnią ale nie należała do elektrowni lecz do podziemnego zakładu usadowionego w kopalni, stała przy szybie Walter po którym została mokra plama – dosłownie, tak samo jak po szybie Kunegunda. Resztki betonowej infrastuktury dolnego basenu chłodni zostały wycięte po wojnie bo przeszkadzały w pływaniu w basenie. Jedna z tych części załączona jest na zdjęciu, pomalowane były niebieską farbą która zachowała się do dziś. Ciekawostką są chodniki odwadniające Włodykę daleko poza szybem Kunegunda o których nikt praktycznie nic nie wie ponieważ od tamtej strony nie było chodników kopalnianych.



"Muchołapka na GoogleEarth


I jeszcze jeden głos:


Historyczne uwarunkowania bzdurnej ufologii


Do naszej redakcyjnej skrzynki dotarł list od przyjaciela, (…) Jego list szeroko traktuje o teoriach oscylujących wokół "cudownej broni" Hitlera w postaci konstrukcji latających, których nikt nigdy nie widział no, chyba że w prozie pana Witkowskiego, faceta, którego lubię za..., zapomniałem. Dla "rasowych", ortodoksyjnych niby-ufologów, to prawdziwa herezja, bo oni wiedzą swoje, na podstawie relacji "historycznych źródeł", które można..., no, właśnie.

W pierwszym odruchu tekst skomentowałem zaledwie kilkoma zdaniami:
Brednie, brednie i jeszcze raz brednie! O Ludwikowicach wypisałem jezioro atramentu, zajmowałem się tym na tyle długo (łącznie z moimi wielokrotnymi tam wizytami), aby porównując te pozostałości z innym identycznym obiektem we Wrocławiu, ugruntować swój pogląd, że to chłodnia i nic więcej. Co do kanałów, to można również mnożyć kolejne teorie, łącznie z tą, że był tam zamontowany centralny odkurzacz do ściągania mchu i paproci, jak w słynnej dobranocce. Pan Igor miły, wesoły , smutny, pokorny, robiący za tło produkcji zza oceanu, może te kity wciskać jankesom i tylko jankesom,  pospołu z jego przyjaciółmi […]. Niech pomantrują, poskaczą wokół ogniska, przepłoszą kilka orbsów z byłymi, a obecnie znienawidzonymi przez nich współpracownikami na czele i niech wspólnie porobią zdjęcia duchów na cmentarzu, bo tyle to wszystko warte.

Osobiście całą tę wesołą twórczość pana Igora spuściłbym razem z wodą ze spłuczki do lokalnego kanału, niech skiśnie i zamieni się w nawóz.

Tajemniczym panem Igorem jest..., i tutaj mam problem, bo nie wiem jak sklasyfikować autora książek, które napisał je o... niczym. Nie to nie jest pomyła, powtórzę raz jeszcze...o niczym. Żyjemy w czasach, kiedy opublikowanie czegokolwiek nie stanowi najmniejszego problemu. Za przeproszeniem, nawet lokalny polityk - idiota, który niczego sensownego nie stworzył i nie stworzy, z myślą o ludziach, którym ma służyć, również staje się autorem czegoś na kształt książki, "bo to panie prestiż, poważanie i zazdrość u współbliźnich".

Podobnie jest z innymi autorami. Obecnie na rynku mamy taką ilość "złych książek", że wybór czegoś naprawdę cennego jest niemożliwy, może dlatego najpoczytniejszym autorem w Polsce stał się pewien gastarbeiter, który chodzi boso przez świat i prawi morały.

Od wielu lat mam przyjemność wymiany korespondencji z historykiem wojskowości, który twórczość pana Igora określił jednym zdaniem - "nocny koszmar każdego dokumentalisty".

Kiedy tę mieszankę połączyć z kolejnymi domysłami na poziomie "brukowej, kompletnie przekłamanej ufologii" wychodzi nam scenariusz... drugiej części idiotycznego filmu pt. "IRON SKY".

Hitler w latającym spodku z wieżą czołgową w drodze na Antarktydę - czytam w tekście od przyjaciela, a dlaczego nie na Fobosa, czy Nibiru? Im dalej tym lepiej, a pierwiastek aryjskości z pewnością przyjmie się nie tylko w tej galaktyce, ale w miliardzie innych, "bo to panie..., idiotów we wszechświecie nie brakuje!" Poważnie!

USS Eldridge na "Muchołapce" i...

...nazistowskie bojowe UFO... 

Pan Igor od czasów współpracy z jedną z  anglojęzycznych ekip telewizyjnych nieodmiennie "wciska" do naiwnych głów oczywistość (dla niego), że słynny betonowy pierścień wsparty na kolumnadzie w Ludwikowicach, popularnie zwany "muchołapką" (doprawdy trzeba chorego umysłu, aby właśnie tak nazwać to wielkie rozpadające się nic) jest platformą startową dla niemieckich dyskoplanów. Wspomniana ekipa telewizyjna dokonała świetnej wizualizacji, gdzie ukazano startujący spodek. Nie mieli wyobraźni, nawet to skopali, umieszczając spodek nie na pierścieniu, co oczywiste (platforma startowa), a w jego wnętrzu.

Jeżeli komuś opadają w takich momentach ręce, to to jest ta właściwa chwila.

Kompleks Riese od lat rozpala wyobraźnię poszukiwaczy skarbów? To pospolici złodzieje, którzy z użyciem detektorów metali dokonują rabunku. Część z nich podtrzymuje mity o nieprzebranych skarbach, które ukryto właśnie w okolicach wielkiego kompleksu. Przewrotnie zapytam..., a po co?

Jeżeli owe cenne precjoza zasypano, wysadzono bądź zamurowano, to cała ta działalność nie miała sensu, bo nikt o zdrowych zmysłach nie eliminuje sobie "ułatwionej ścieżki dostępu", by kosztowności wydobyć, wywieźć i spieniężyć, prawda?

Oczywiście, jest prawie pewnym, że podziemne miasto mogło być  kluczowym elementem układanki Hitlera w celu wyprodukowania broni masowego rażenia. Ta teoria broni się sama, wobec... i teraz najlepsze - scen żywcem wziętych z jednego z odcinków "Czterech pancernych i psa", gdzie to główni bohaterowie stykają się z niezwykłym zjawiskiem promieniowania. 

Ufologowie mają tę scenę w podświadomości (hi!)? Na tej kanwie można napisać i 100 książek o wartości adekwatnej do dzieł pana Igora.

Osobiście namawiałbym Go do tego, aby porzucił pióro, a zamienił je na "piórko" i z jego pomocą tworzył komiksy, te sprzedadzą się na pniu, wszak idioci nie lubią czytać, wolą obrazki i to te nieruchome, bo ich przeciwieństwo zbyt mocno obciąża mózgi.

I konkluzja.

Ufologia w połączeniu z wydumanymi teoriami wyciągniętymi z wojskowych archiwów, które wymyślono, nie jest dobrą pożywką dla ugruntowania poglądów zbliżających nas do prawdy. Stanowi za to bezcenne źródło śmiechu, który budzi się we mnie po lekturze książek, które mają wartość... makulatury.

Mariusz R. Fryckowski


---oooOooo---


Mocno powiedziane, ale niestety tak właśnie jest – nasza, polska ufologia ma to do siebie, że zeszła na manowce psychotroniki i innych „nauk tajemnych”, które wiązane są z „duchowością” – cokolwiek to znaczy – i jej mitologią. Mimo tak miażdżącej krytyki i sceptycyzmu uważam, że prawda jest – jak zwykle – gdzieś pośrodku, bo sądzę, że nawet najbardziej „uduchowione” majaki i mrzonki psychotroniki mają swe fizykalne podstawy i kiedyś zostaną one zbadane i ujęte w karby matematyki. Ale to już osobna sprawa.

„Muchołapka” faktycznie nie jest żadną tajemnicą i szkoda czasu nad nią dyskutować – w tym przypadku zdanie ludzi z branży – inżynierów-chemików jest decydujące. Jeżeli nieopodal znajdują się ruiny zakładów chemicznych, to jej obecność jest całkowicie uzasadniona. Być może „Muchołapka” miała coś maskować jako cel pozorny i odwracający uwagę, ale w takim razie co to było?

Natomiast Vlad Gusc niemal całkowicie pomija milczeniem istnienie prawdziwie tajemniczego kompleksu Riese, podziemnych tuneli i korytarzu w Książu czy tajemnic Zamku Czocha i innych śląskich zamków. I nie, nie chodzi tu o skarby, o których opowiada red. Bogusław Wołoszański, bo już ich po prostu od dawna nie ma. Niemcy może byli zbrodniczymi fanatykami, ale głupimi nie byli i tak je ukryli, żeby je można było szybko podjąć, albo – co jest jeszcze bardziej możliwe – zostały one wywiezione w ogóle z Niemiec, o czym już pisałem na moim blogu – co atoli jest już osobną sprawą.

Natomiast Riese – o czym jestem przekonany – było niemieckim odpowiednikiem amerykańskiego Alamogordo i Projektu Manhattan, gdzie pracowano nad hitlerowską bronią rakietowo-jądrową czy nawet termojądrową. Z tym się zgadzam. Rozmawiałem ze świadkami, którzy widzieli w Oberwüstegiesdorf/Głuszycy Górnej lory kolejowe wiozące rakiety V-2… Zresztą Riese najbardziej przypomina mi uniwersalny schron przed skutkami działania broni A, B i C, nad którymi Niemcy pracowali cały czas, w czym całkowicie zgadzam się z badaczami Riese z Dolnego Śląska.

Osobiście uważam, że sprawa „Muchołapki” jest zamknięta, natomiast sprawa Riese jest wciąż otwarta i niejedno jeszcze będzie można tam znaleźć i kto wie, czy nie będą to plany unikalnych konstrukcji lotniczych i nie tylko. Pewnikiem jest to, że Niemcy przed i w czasie II Wojny Światowej prowadzili poszukiwania – poza mitycznymi Hiperborejczykami i Aghartyjczykami – przede wszystkim tajemniczych, acz straszliwych broni masowej zagłady, o których naczytali się w staroindyjskich, sanskryckich poematach. To są fakty.

W naszej pracy „Wunderland: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy” (Warszawa 2001) postawiliśmy hipotezę, że Niemcy – poza różnymi latającymi machinami – pracowali nie tyle nad teleportacją, ale nad chronomocją – możliwością przenoszenia się w Czasie. Nie mamy na to dowodów, ale rzecz jest możliwa choćby dlatego, że Hitlerowi zależało na uzyskaniu dodatkowego wymiaru do prowadzenia działań wojennych. Konsekwencje i możliwości chronomocji opisał dokładnie Stanisław Lem w „Powtórce” (1979), którą polecam Czytelnikowi. Polecam także „Dzienniki gwiazdowe”, w których przedstawił on historię naszej planety jako rezultat zawiści i wojenek podjazdowych garstki szalonych naukowców, którzy mieli możliwość podróżowania w Czasie i zmieniania Rzeczywistości. Niemcy – na szczęście dla ludzi i świata – nie mogli już prowadzić tych badań, bo zabrakło im czasu i środków.   To jeszcze nienapisany rozdział, bo o ile mi wiadomo – nikt nie prowadził żadnych poszukiwań w tym kierunku, jedynie możliwość taką zarysował Gerd Burde w swym filmie.[11] 

Tak czy inaczej jak uważam, nie powinniśmy wylewać Dzwonu z kąpielą, bo jeszcze za mało wiemy o hitlerowskich planach i pracach naukowych i pseudonaukowych.           


Przekład z j. czeskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©

--------
Przypisy:
(2)                       https://www.youtube.com/watch?v=81dopADp23o
(4)                       http://igorwitkowski.com/ http://en.wikipedia.org/wiki/Nick_Cook
(6)                        http://en.wikipedia.org/wiki/Nicholas_Goodrick-Clarke
(8)                       http://pesn.com/2005/11/16/9600203_New_Nazi_Bell/
(9)                       http://en.wikipedia.org/wiki/James_Rollins    
--------
--------
Więcej na ten temat:
„Kde se berou fantazie o nacistických létajících discích“ (2). KPUFO.CZ, 08. 12. 2012. Internet: http://www.kpufo.cz/portal/view.php?cisloclanku=2012120801




[1] Według innych źródeł – Miethe.
[2] Taki właśnie pojazd został pokazany przez rysownika w książce dla dzieci Krystyny Korewicko-Adamskiej pt. „Podróż na Księżyc”, w którym księżycowe UFO wyposażone są w główny silnik odrzutowy unoszący cały aparat w górę oraz kilkanaście małych silników na obwodzie nadających mu ruch postępowy. Konstrukcja ta została opisana na stronie: http://wszechocean.blogspot.com/2013/05/lato-1952-spitzbergen-europejskie.html. Rzecz jest o tyle ciekawa, że książka ta ukazała się w 1961 roku…
[3] Podczas wojny Peenemünde było kilkakrotnie bombardowane przez lotnictwo bombowe brytyjskie (RAF) i amerykańskie (USAAF). Pierwszy nalot przeprowadzony został przez brytyjskie lotnictwo bombowe w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 r. podczas tak zwanej Operacji Hydra. W nalocie udział wzięło 596 samolotów bombowych RAF, które zrzuciły 1795 ton bomb. W wyniku ataku zginęło, według oficjalnych danych niemieckich, 815 osób, głównie jeńców wojennych oraz Walter Thiel, szef prac nad silnikami. Celem nalotu RAF był tylko ośrodek Heer Peenemünde-Wschód konstruujący rakiety V-2, wywiad ani dowództwo brytyjskie nie zdawało sobie sprawy z położonego w jego sąsiedztwie ośrodka doświadczalnego Luftwaffe Peenemünde-Zachód, zajmującego się konstruowaniem m.in. broni V-1. Po tym nalocie zapadła decyzja o przeniesieniu produkcji rakiet V-2 do zakładów podziemnych. Jednocześnie rozpoczęto wzmacnianie istniejących schronów i budowę nowych w kwaterze głównej Hitlera Wilczy Szaniec oraz w kwaterze Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) Anna w Mamerkach i kwaterze Himmlera w Pozezdrzu (Hochwald). W lipcu i sierpniu 1944 r. amerykańskie lotnictwo bombowe USAF przeprowadziło trzy naloty na Peenemünde, bombardując tym razem także ośrodek doświadczalny Luftwaffe Peenemünde-Zachód. 18 lipca 1944 r. miał miejsce pierwszy z tych trzech nalotów na Peenemünde. W przeciwieństwie do nalotu RAF był to nalot dzienny, przeprowadzony pod osłoną lotnictwa myśliwskiego. 379 ciężkich bombowców B-17 "latające fortece" zrzuciło 920,6 ton bomb na Peenemünde – (Wikipedia)
[4] Chodzi o serial „Rozwiedczyki: Posliednij boj”, reż. Aleksander Zamiatin, 2008.
[5] Obiekt ten w polskiej literaturze jest nazywany „Muchołapka”.
[6] Władze brytyjskie aresztowały Sporrenberga 11 maja 1945, a następnie wydały go Polsce. Stanął przed polskim sądem oskarżony o dopuszczenie się licznych zbrodni wojennych i przeciw ludzkości (w tym przeprowadzenia akcji Erntefest – zamordowanie 40.000 Żydów). Jacob Sporrenberg został skazany na karę śmierci i powieszony w 1952 - Wikipedia.
[7] Karl Hanke objął stanowisko SS-Reihsführera po Heinrichu Himmlerze i pełnił to stanowisko jedynie kilka dni. 
[8] Prawdopodobnie chodziło o jakiś izotop rtęci lub amalgamat mający nietypowe właściwosci.
[9] Pisownia autora – nie wiadomo czy nazwisko to brzmi Hirzfeld czy Hirszfeld? Różnica niewielka, ale w takich przypadkach może być zasadnicza, bo może chodzić o dwie różne osoby.
[10] Twierdzenie to jest dosyć ryzykowne, bowiem radziecki kontrwywiad SMIERSZ zapewne przesłuchiwał go w chociażby w sprawie jego zbrodni na Białorusi, gdzie zwalczał radziecką partyzantkę.  
[11] „Tajemnice Trzeciej Rzeszy”, reż. Gerd Burde, Hamburg 1993. 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Zaginiony samolot malezyjski (18)


Lot MH-370: Po prostu musimy wiedzieć


Clas Svahn


Gdy prezenty są już pod drzewkiem, to jest oczywiste, że ktoś je tam umieścił. Nawet jeśli to było pięć lat temu lub więcej. Potem cień zbliża się do drzewa. Dla nas, choć nie wierzymy w duchy, nie jest wiadome to, co kryje się w ciemności.

My ludzie jesteśmy ekspertami w widzeniu wzorów i znaczeń tam, gdzie tak naprawdę jest coś więcej niż szereg luźnych punktów. Punkty, które możemy szybko wypełnić piórem nazywa nasz mózg. W jakiej kolejności wypełniamy te punkty zależy od tego, kim jesteśmy i co mamy w tle. A końcowy wynik będzie inny dla każdego z nas.

Nikt z nas nie chce żyć w świecie, w którym nie ma zbyt wiele łatwych zakończeń, zbyt wielu punktów bez kontekstu i zbyt wiele niepewności. Chcemy aby nasz świat był zrozumiały. Czy nadmierna dawka Nieznanego nie doprowadzi nas do bólu głowy. Nasze poszukiwania zrozumienia często doprowadza do wypełnienia niewiadomego elementami nadprzyrodzonymi. Widzimy w tym rękę Boga czy interwencję Losu. Albo spisek. Niezależnie od wybranej opcji, pasuje to do jednego czy drugiego.

Teraz mamy do czynienia z traumą po zaginięciu samolotu z lotu MH-370, którego mimo poszukiwań i wysiłków czołowych ekspertów po prostu nie znaleziono. I jak dotąd nikt nie rozumie, dlaczego. 

Dlatego nikogo nie dziwi to, że co jakiś czas z pewną regularnością pojawiają się coraz to nowsze teorie. I tak kilka dni przed Bożym Narodzeniem ukazało się oświadczenie byłego dyrektora niezbyt znanej kompanii lotniczej Protues Airlines – Marca Dugaina. Dugain – nieznany poza strefą francuskich linii lotniczych – oświadczył, że samolot ten prawdopodobnie wszedł w strefę USA i został zestrzelony przez Amerykanów.


Powodem mogło być to, że hakerzy (z Korei Pn.???) przejęli kontrolę i samolot nadleciał nad amerykańską bazę US Navy na Diego Garcia. Jedynym sposobem na usunięcie zagrożenia było zestrzelenie samolotu. Dowodem na to jest fakt, że Stany Zjednoczone twierdzą, że nie wiedzą, co się stało z samolotem, zaś świadkowie na Malediwach twierdzą, że widzieli jakiś duży samolot lecący obok nich po zaginięciu lotu MH-370. 

Każdy, kto śledzi wydarzenia związane MH-370 przypomni sobie, że świadkowie na Malediwach nigdy nie próbowali go znaleźć i że była to po prostu historia, którą wyssano z palca. Dlaczego teraz ponownie podkreślono, jak jaką tajemnicą jest otoczone to zniknięcie. Ale nasza zbiorowa pamięć bywa bardzo krótka i z nieprawdy coś może łatwo stać się prawdą, kiedy pasuje do wzorca.

Tak więc poszukiwania MH-370 są nadal bezowocne i nie ma po nim najmniejszych śladów, i nie ma dowodów, które wskazywałyby na prawdziwość relacji świadków z Malediwów. Samolot w ogóle nie pojawił się nad tamtym miejscem i zniknął lecąc w zupełnie innym kierunku i innym miejscu.

 Ale tak długo, jak nie wiemy dużo w ogóle o tym, co się naprawdę stało, to ludzie na całym świecie nadal rysować linie między punktami na kawałku papieru, który nieustannie zmienia kształt. Wszystko w wysiłku, aby nieznane stało się znanym a życie choć bardziej zrozumiałym. Bo tego tak chcemy. Chociaż życie przerasta czasami rzeczywiste tajemnice…




Moje 3 grosze


Clas Svahn napisał te słowa w dniu 25.XII.2014 roku, a w dniu 28 grudnia, o godzinie 07:24 WITA/23:24 GMT dnia 27 grudnia w Europie, u wybrzeży Indonezji zaginął samolot Airbus-320-200 o znakach PK-AXC, należący do malezyjskich[1] linii lotniczych Air Asia, nr lotu QZ-8501 z Subarai (SUB) do Singapuru (SIN) – ETA na godzinę 08:30 SGT, ze 162 osobami na pokładzie. A ja tak myślę, czy nie był to sygnał wyprzedzający tą katastrofę?




W ogóle to dziwne, że pech uwziął się na dalekowschodnie maszyny: w dniu 8.III br. zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach Boeing 777 z lotu MH-370 gdzieś nad Oceanem Indyjskim.

Inny Boeing 777 tej samej kompanii z lotu MH-017został zestrzelony nad Ukrainą w dniu 17.VII br. I już nikt mi nie wmówi, ze siódemka jest szczęśliwa!

No a teraz ten Airbus z Indonezji. A niedaleko jest Cieśnina Malakka, w której dzieją się dziwne rzeczy, jak w Trójkącie Bermudzkim czy Trójkącie Smoka…

Ale czy to były li tylko przypadkowe katastrofy? W pierwszym przypadku można spokojnie powiedzieć o porwaniu. W drugim było to ewidentne zestrzelenie przez Ukraińców. Ciekawy jestem, co było powodem tej tragedii? Czyżby znowu terroryści? – bo na pewno nie Małe Zielone Ludziki, co zapewne wkrótce ogłoszą „ufolodzy” i fani STD…     


Źródło: „Dagens Nyheter”, 25.XII.2014 r. - http://blogg.dn.se/markligheter/2014/12/25/nar-vi-bara-maste-fa-veta/
Przekład z j. szwedzkiego – Robert K. Leśniakiewicz ©





[1] PK-AXC to Airbus A320-216 w konfiguracji Y180 dostarczony liniom AirAsia Indonesia 15 października 2008 r. PK to INDONEZYJSKA rejestracja. AirAsia Indonesia to INDONEZYJSKA linia lotnicza (należąca do międzynarodowej grupy AirAsia z główną siedzibą w Kuala Lumpur, ale TYLKO siedzibą). Maszyna wykonywała lot oznaczony jako QZ8501. QZ to oznaczenie lotów INDONEZYJSKIEJ linii lotnicze AirAsia Indonesia. Loty MALEZYJSKIEJ linii AirAsia Berhad oznaczane są kodem AK. MALEZYJSKIE maszyny mają rejestracje zaczynające się kodem kraju 9M. Ale mówienie i pisanie o MALEZYJSKIM samolocie jak widać lepiej się sprzedaje…