Dywersja
ideologiczna, to wroga działalność, które polega na manipulowaniu faktami w
celu dezinformacji obywateli kraju będącego obiektem jej działania.
Zbigniew Ciećkowski - „Wojna psychologiczna”
Introdukcja.
Wczesne lata 50. XX
wieku, to szybkie postępy Zimnej Wojny - globalnej konfrontacji dwóch systemów
i dwóch bloków państw. W Polsce historia spitzbergeńskiej ufokatastrofy jest
znana z relacji norweskiego ufologa - Ole Jonny Brænne’a z Drammen,
którą przedstawiłem na łamach kwartalnika „UFO”. Ponadto wzmianki o tym
wydarzeniu znaleźć można w Biblii polskich ufologów - książkach z cyklu „Goście
z Kosmosu - NOL” Lucjana Znicza-Sawickiego i naszej wspólnej z dr
Milošem Jesenským pracy pt. „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie w III
Rzeszy”.
Raport O. J. Brænne’a
rzuca nowe światło na ten niezwykły incydent, a także kilka innych, z których
jeden - CE2 miał miejsce na wyspie Wolin w lecie 1953 roku. O.J. Brænne w swej
pracy stawia tezę, że jest to zwyczajny UFO-hoax[1], ale
to nie jest cała prawda. Podejrzewam bowiem, że ten UFO-hoax był potrzebny
konkretnym siłom w celu osiągnięcia konkretnych celów i wymierzony był w
konkretne osoby i instytucje.
Tak powstała
Legenda...
Ta historia liczy
sobie niemal pół wieku i wokół niej narosło wiele plotek i nieporozumień, które
razem tworzą Legendę tej ufokatastrofy. Miała ona miejsce na odległej od
cywilizacji, norweskiej wyspie - a właściwie archipelagu - Spitzbergen. Na tej
właśnie wyspie, norwescy piloci odrzutowych myśliwców w czasie ćwiczeń znaleźli
wrak UFO, który później został przewieziony do Narwiku w Norwegii, w którym
dalsze badania ujawniły różne dziwne stopy metali i ich pozaziemskie
pochodzenie...
Co naprawdę zdarzyło
się na tej wyspie w czerwcu 1952 roku? W artykule, który ukazał się wiosną 1993
roku w „CUFORN Bulletin” O. J. Brænne ukazał historyczny rozwój legendy w
38-stronicowym artykule, który w Norwegii opublikowano w czasopiśmie „UFO”.[2]
Pierwszą gazetą, jaka
opublikowała tą informację była niemiecka gazeta „Saarbrücken Zeitung” z dnia
28 czerwca 1953 roku, w artykule „Auf Spitzbergen landete Fliegende
Untertasse”. Opisuje się w nim odnaleziony na arktycznej wyspie Nordanslandet
przy cieśninie Hinlopen latający srebrzysty dysk z kopułką z pleksiglasu i 46
silnikami odrzutowymi na obwodzie. Sądzono, że pochodził on z ZSRR. Dysk miał
około 60 m średnicy. NOL ów był wyposażony w silne urządzenie zagłuszające
radiokomunikację na częstotliwości 934 Hz, której nie używa się w żadnym kraju.
Wyniki pierwszych
badań.
Dokładne badania
dysku wykazały, że:
v Dysk był zdalnie sterowany.
v Miał on średnicę 48,88 m i był bezzałogowy.
v Pancerz NOL-a wykonano z nieznanego nauce stopu
metali. Po odpaleniu wszystkich 46 automatycznych silników odrzutowych,
umieszczonych w równych odległościach na obwodzie, dysk obracał się wokół swej
osi i pleksiglasowej kopułki, która zawierała przyrządy pomiarowe i urządzenia
zdalnego sterowania.
v Instrumenty pomiarowe posiadały rosyjskie oznakowania!
v Promień działania dysku wynosił około 30.000 km na
wysokości około 160 km - czyli LEO.
v Latający dysk miał także luk do przenoszenia bardzo
ekslozywnych bomb - prawdopodobnie bomb jądrowych...
Jeden z niemieckich
konstruktorów i współtwórca broni V - niejaki inż. Riedel na jego widok
zawołał: Toż to jest typowa V-7, nad której seryjną produkcją pracowałem
osobiście!!!
Teraz już chyba
nikogo nie dziwi, że wszystkie informacje trafiły od razu do kartotek CIA po
opublikowaniu tych danych przez „Berliner Volksblatt” w dniu 9 lipca 1952 roku,
a następnie w „Der Flieger”, gdzie opublikował je w swym artykule dr
Waldemar Beck. Podchwyciła to od razu AFP, a stąd już była krótka droga do
Langley...
Jak dotąd wszystko to
brzmi dość wiarygodnie. Potem zaczyna się stopniowe zafałszowywanie danych i
nadawanie Legendzie kosmicznych wymiarów, a im dalej, tym więcej - czyli
dokładnie tak samo, jak w przypadku Legendy Roswell czy Legendy Eksperymentu
Filadelfijskiego... Pojawiają się informacje o superbroni promienistej,
pastylkach żywnościowych i ekstra twardym metalu pancerza pojazdu. Pojawiają
się doniesienia o czterech zwłokach Kosmitów. Liczba ich z czasem wzrosła do
siedmiu! Przyczyna ich śmierci miał być udar promienisty spowodowany bliską
eksplozją atomową. Latający talerz nie został przy tym znaleziony na
Spitzbergenie, ale na Helgolandzie... Kolejne doniesienia są coraz bardziej
sensacyjne i coraz mniej sensowne. Legenda przerosła samą siebie...
Norweskie
samoloty
Tymczasem okazało
się, że norweskie samoloty myśliwskie, które posiadali Norwegowie - DH-100 De
Havillant Vampire , F-84-E oraz F-84-G
nie były w stanie przelecieć z baz położonych w środkowej Norwegii do
Spitzbergenu, latać nad nim godzinę i polecieć z powrotem. Zapas paliwa - nawet
przy dodatkowych zbiornikach nie umożliwiał im na pokonanie nawet połowy tej
drogi!!! I to rozwala wiarygodność - wszelką wiarygodność - Legendy
Szpicbergeńskiej!
Końcowy wniosek
Raportu O. J. Brænne’a i szwedzkiego ufologa Andersa Liljegrena jest
całkowicie bezsporny i ostateczny: Legenda jest po prostu jedną wielką
UFOBREDNIĄ, a jej autorzy - J.M.M. i Sven Thygesen w ogóle nie istnieli!
Nawet, jeżeli ta
Legenda jest prawdziwa, to dotyczyć ona może nie ufokatastrofy, ale katastrofy
jakiegoś pojazdu latającego - wybudowanego w ZSRR w oparciu o plany V-7 Vril/Haunebu
latającego talerza, który uległ katastrofie na jednej z wysp archipelagu
Spitzbergen...
Komu to było na
rękę?
No cóż, do końcowych
wniosków Raportu Brænne’a nie można się doczepić. Wniosek jest uzasadniony, a
samo uzasadnienie stanowi przykład przeprowadzonego drobiazgowo dochodzenia
ufologicznego w sprawie ufokatastrofy. Ufokatastrofa ta - podobnie jak ta z
Roswell - miała posłużyć komuś do określonego celu, innymi słowy mówiąc, była
ona komuś wybitnie na rękę.
Legenda była humbugiem,
UFO-hoax’em dlatego, że:
v UFO ponoć emitowało fale radiowe o innej
częstotliwości, niż fale radiowe, na których pracowały radia pokładowe
norweskich samolotów, a zatem nie mogły one ich zagłuszać.
v Nadajnik radiowy NOL-a emitował fale o częstotliwości
934 Hz, czyli w paśmie VLF. Dla przypomnienia dodam, że stacja Warszawa I
pracuje na fali o częstotliwości 225 kHz w zakresie fal długich - LF. Tego
rodzaju częstotliwość mogłaby posłużyć temu UFO do łączności z zanurzonymi do
30 m okrętami podwodnymi, aliści do tego celu używa się częstotliwości ELF - a
więc jeszcze niższej...
v W Legendzie czytamy, że pułap lotu dysku wynosił 160
km, co czyni jego zasięg praktycznie nieograniczony, bowiem ta wysokość, to
jest wysokość niskiej orbity wokółziemskiej!
v Znaleziona we wraku UFO ciężka woda i pigułki
żywnościowe są kolejnym punktem wątpliwym, jako że ciężka woda jest szkodliwa -
ze względu na swą radioaktywność - dla każdej żywej istoty zbudowanej z białek
węglowych. Pigułki żywnościowe zaś w latach 50. ub. wieku były swoistym hitem
futurologów - że wspomnę tylko utwory zamieszczone w antologii „Przygody z tej
i nie z tej Ziemi, czyli świat za wiele, wiele lat” pod redakcją Stanisława
Aleksandrzaka - w której to antologii zamieszczono opowiadania pisane przez
dzieci, a których horyzontem czasowym były lata 2000 - 2100. We wszystkich
wspomina się o sproszkowanej i spigułkowanej żywności!
v Fałsz legendy pod względem politycznym wykazał także
inny norweski badacz - Jon Ingvar Haltuff w 1978 roku. Wyszedł on z
założenia, że poza Norwegami Svalbard jest zasiedlony także przez Rosjan, a co
za tym idzie - cały archipelag był „pod lupą” radzieckich służb specjalnych -
KGB (wtedy jeszcze NKGB) i GRU. I taki
„smakowity kąsek” jak latający talerz na pewno nie umknąłby uwadze obu tych
służb - nie mówiąc już o tym, że same manewry lotnicze na pewno ściągnęły na
Spitzbergen dodatkowych „badaczy” i „polarników” z „misją specjalną” - czytaj:
szpiegowską...
Wszystko powyższe
dowodzi tego, że:
Ø Twórcy Legendy operowali pojęciami i wiedzą ludzi
swego czasu i nie wymyślili nic nowego, czego nie wymyśliliby pisarze SF i
futurolodzy w latach 50.
Ø Katastrofa szpicbergeńska nie miała ani jednego
świadka, który potwierdziłby jej istnienie.
Ø Żadna służba wywiadowcza ZSRR nie zdobyła informacji na
ten temat, co jest kolejnym dowodem przeciw.
Ø Fakt ukazania się Legendy w prowincjonalnej gazecie
dowodzi tylko tego, że chodziło tutaj o to, by informacja ta dotarła do służb
specjalnych Wschodu lub Zachodu...
A zatem wynika z
tego, że nadawcą mogła być CIA a odbiorcą NKGB, a chodziło znów o zastraszenie
Rosjan - dokładnie tak, jak w przypadku ufokatastrofy w Roswell. Pamiętajmy, że
trwała wojna w Korei, a to dokładnie uzasadnia powstanie Legendy i jej cel
użyteczny!... Kto wie, czy decyzji o puszczeniu jej w obieg nie podjął gen. Douglas McArthur. Bomby atomowe i wodorowe były bronią zbyt ciężką i
ultymatywną i w tego rodzaju działaniach nie mogły one rozstrzygnąć o
powodzeniu. Dlatego potrzebne było coś nowego, coś nieznanego, tajemniczego i
zatem ex definitio groźnego - a cóż może być groźniejszego od plazmowej czy
anihilacyjnej broni Kosmitów???...
Polski akcent
Legendy!
Ta Legenda stanowi
zlepek przewidywań futurologicznych, danych naukowych i ufologicznych - co
stanowi o jej sensacyjności i nośności. Jest właściwie pewnym to, że chodzi
tutaj o:
·
Test nowego
amerykańskiego, brytyjskiego, radzieckiego lub nawet chińskiego pojazdu
latającego, zbudowanego w oparciu o technologię Obcych względnie technologie
rodem z III Rzeszy, albo...
·
... rezultat
nieudanej próby z rakietami kosmicznymi wyprodukowanymi w ZSRR czy USA - czego
też się nie da wykluczyć, bowiem i Rosjanie i Amerykanie pracowali nad takimi
rakietami, zaś Rosjanie pierwsi osiągnęli powodzenie, czego dowodem był lot Sputnika
1.
Jest w tym wszystkim
pewien zagadkowy aspekt polski, a mianowicie - na Gwiazdkę 1961 roku od
rodziców dostałem uroczą książeczkę Krystyny Korewicko-Adamskiej pt.
„Podróż na Księżyc”. Podobało mi się w niej wszystko: ilustracje i tekst. Jaka
szkoda, że książeczka ta nie doczekała się drugiego wydania - jest o całe niebo
mądrzejsza od durnowatych Pokemonów, Szkieletorów i innych stworów wylęgłych w
chorej wyobraźni zachodnich autorów. Zaczytałem ją na śmierć i pozostały mi po
niej tylko czcigodne szczątki. Zainteresowały mnie ponownie jej ilustracje,
kiedy czytałem o danych technicznych tego UFO ze Spitzbergenu. Spójrz
Czytelniku na ilustracje - czy nie pasują one do tego, co pisze O. J. Brænne w
swym Raporcie!?
Te latające talerze
Księżyczan też mają silniki główne do lotu wznoszącego i na obwodzie dysze
silniczków korygujących kierunek lotu. Do tego kopuły z pleksiglasu, anteny
radiowe jak w pojazdach Jetsonów - Odrzutowskich z kreskówek Hana-Barbera oraz
wsporniki do pozycji spoczynkowej na ziemi... Jeżeli to tylko czysty przypadek,
to jest zastanawiające to, skąd ilustrator tej książeczki wziął pomysł na
latający talerz? Czyżby z niemieckiej czy zachodniej prasy opisującej UFO ze
Spitzbergenu??? A może sam kiedyś widział podobne w latach wojny nad naszym
Wybrzeżem?
Pojazdy te - jak
widać na innej ilustracji - poruszają się w przestrzeni kosmicznej i w
atmosferze bez problemów, a zatem tak - jak rakiety, a nawet o wiele bardziej
swobodnie! Bardzo chciałbym wiedzieć, skąd rysownik wziął pomysł na
przedstawienie tych księżycowych UFO? To jest naprawdę zagadka do rozwiązania!
Legenda szpicbergeńska jest ufologicznym
evergreenem, który będzie jeszcze przez długi czas straszył na łamach
bulwarowej prasy. Sądzę, że im szybciej ją pożegnamy, tym lepiej dla nas.