Powered By Blogger

czwartek, 31 stycznia 2013

PO EMISJI „ŚMIERCI PREZYDENTA”




Ten film reklamowano jako hit jednego wieczoru. Parę dni temu, kanał National Geographic wyemitował kanadyjski film pt. „Śmierć prezydenta”, który tak podsumowano w Onet.pl:

Rzetelny, szkodliwy i pełen błędów, profesjonalny. Tak różnie posłowie ocenili film "Śmierć prezydenta" o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Film pokazał wczoraj po raz pierwszy kanał National Geographic.
Zdaniem rzecznika PiS Adama Hofmana oglądanie okazało się stratą czasu bo pokazano sfilmowaną wersję rosyjskiego raportu MAK "okraszoną" polskimi komentarzami tylko jednej strony - rządowej oraz dziennikarza "Gazety Wyborczej".
Adam Hofman uważa, że podobnie jak raport MAK, film National Geographic jest szkodliwy dla wizerunku Polski i pełen błędów: pokazuje, że Polacy są nieudolni, mają złych pilotów, beznadziejnie podchodzą do swoich obowiązków i są winni katastrofy a na przykład nie ma nic o problemach polskich śledczych i o tym, że wrak był cięty i myty.
- Polska marka została mocno zaatakowana - podkreślił Hofman.
Europoseł Janusz Zemke z SLD ocenia film całkiem inaczej, jako bardzo rzetelny. Zauważył, że kanał National Geographic jest bardzo popularny na całym świecie i konieczne było opisanie istoty katastrofy w sposób przystępny i zrozumiały. Zdaniem Janusza Zemkego, podstawowe przyczyny katastrofy zostały w filmie podane rzetelnie i obiektywnie.
Małgorzata Kidawa-Błońska z Platformy Obywatelskiej zobaczyła w filmie "Śmierć prezydenta" przede wszystkim dokładną i suchą analizę tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. Według posłanki, film mówi o kilku rzeczach, co do których jest 100 procentowa pewność, między innymi o obecności osoby trzeciej w kabinie pilotów, mgle i źle ustawionym wysokościomierzu.
- Nie było tam ani zamachu ani trotylu tylko splot nieszczęśliwych okoliczności, niestety równo rozłożonych na stronę polską i rosyjską - powiedziała posłanka PO.
Osobne oświadczenie w sprawie filmu wydał Antoni Macierewicz - przewodniczący parlamentarnego zespołu smoleńskiego.
Poseł poinformował, że ponad pół roku temu twórcom filmu zostały przekazane wyniki badań ekspertów współpracujących z zespołem, a także teksty wystąpień Marty Kaczyńskiej, Zuzanny Kurtyki i Ewy Błasik w Parlamencie Europejskim. Autorzy nie byli jednak zdaniem posła zainteresowani prawdziwą wersją wydarzeń tylko rosyjskim punktem widzenia, wspartym przez stanowisko przedstawicieli rządu Tuska.
Antoni Macierewicz zadeklarował w imieniu zespołu wsparcie dla rodzin ofiar katastrofy, które zdecydują się wystąpić z pozwem przeciwko autorom i producentom filmu.
Film "Śmierć prezydenta" jest częścią wieloodcinkowej serii "Katastrofy w przestworzach". (Onet.pl, RZ)

* * *

Obejrzałem ten film i ja. Poza nim pojawił się film Anity Gargas na ten sam temat pt. „Anatomia upadku”. Film jak film. Ze swej strony mogę powiedzieć tylko tyle – nie ufam politykom i nie ufam dokumentom wykonanym na zamówienie polityczne. Kanadyjski film jest niemal wolny od dywagacji politycznych i dlatego jest bardziej wiarygodny.

Według mnie nie było żadnego zamachu. Samolot spadł, bo po prostu MUSIAŁ spaść. Tego feralnego dnia powstał splot przypadków, splot zbiegów okoliczności, który MUSIAŁ doprowadzić do tej katastrofy. Uwierzyłbym w teorie spiskowe o zamachach, wybuchach, pancernych brzozach, itp. pomysłach, gdyby nie cztery przesłanki, a mianowicie:
·        Polscy piloci postanowili wylądować bez względu na ostrzeżenia kontrolerów lotu radzących im przerwać procedurę lądowania oraz ostrzeżenia załogi Jaka-40, który wylądował przed nimi;
·        Pokładowa automatyka działała przez cały czas dając właściwe wskazania i nadając ostrzeżenia (pull-up), które zostało przez nich zignorowane;
·        W kokpicie znajdowała się jakaś osoba nie należąca do załogi, a może nawet dwie (Kazana, gen. Błasik) mające wpływ na załogę;
·        Na pokładzie znajdowało się dwóch najwyższych przełożonych całej załogi (prezydent RP i d-ca WL), których obecność miała ważki wpływ na ich decyzje.

To wystarczyło, by prezydencki Tu-154M o numerze bocznym 101 stał się maszyną egzekucyjną i w panujących warunkach pogodowych oraz konfiguracji terenu w którym przyszło im lądować, nie było szans na prawidłowo wykonany manewr lądowania wielotonową maszyną na prymitywnie wyposażonym, wojskowym lotnisku. Usiłowano wylądować w warunkach pogodowych skrajnie trudnych – mgła była gęsta z widzialnością do kilkudziesięciu metrów. Dodam, że lądowali – jak się okazało – przy wyłączonym altymetrze ciśnieniowym i opierając się jedynie na wskazaniach altymetru radiowego, a ten – jak się okazało był zawodny przy takiej konfiguracji terenu wokół lotniska. Kiedy zorientowano się, że ten manewr nie wyjdzie – było już za późno na cokolwiek.  

Poza tym zaważył fakt, że była to wojskowa maszyna i jej załogą byli żołnierze. Nie cywile, ale właśnie żołnierze – a zatem ludzie działający na rozkaz, którego nie mogli kwestionować. W przypadku tego lotu rozkaz mogli otrzymać do swego dowódcy i jego przełożonego. I rozkaz ten MUSIELI wykonać, w przeciwnym wypadku groziły im za to konsekwencje służbowe. Poza tym ci żołnierze NIE MOGLI ot tak sobie wyrzucić swego głównodowodzącego z kokpitu. Ciekawy jestem, czy któryś z nich odważyłby się powiedzieć gen. Błasikowi „proszę opuścić kokpit!”?

Gdyby pilot był cywilem, to po prostu wyrzuciłby generała z kokpitu na zbity pysk i to bez dyskusji. W lotach samolotami cywilnymi NIKT nie ma prawa przebywać w kokpicie załogi poza załogą. I koniec, i kropka! I nie ma mowy o wywieraniu jakiegokolwiek wpływu na załogę. Takie są przepisy bezpieczeństwa IATA, no ale przecież przepisy w Polsce są po to, by je łamać – czyż nie? Dlatego rozumiem całkowicie jazgot niektórych środowisk politycznych, które usiłują zagłuszyć oczywiste fakty.

Co do trzeźwości gen. Błasika – no cóż, miałem okazję widzieć różnych generałów – w tym jednego koloratkowego – którzy za kołnierz nie wylewali. Generał to też człowiek i robienie rabanu wokół tego, czy był w stanie czy nie, jest po prostu śmieszne. Gorzej, jeżeli człowiek w takim stanie staje za plecami załogi i nawet nie odzywając się wywiera na nią presję. Coś o tym wiem, bo niejednokrotnie byłem w takiej sytuacji, kiedy przełożony albo oficer kontrolny z wyższego dowództwa przychodził na stanowisko i obserwował co robię. Stąd właśnie wiem, że wystarczy sama obecność przełożonego, by się zdenerwować. I popełnić błąd. To jest tak, jak z chirurgiem, który nie chce, by mu patrzono na ręce. Manewr lądowania jest równie precyzyjny, jak cięcia chirurga i zatem rzecz jest porównywalna.

Suma tych właśnie czynników stała się przyczyną tej katastrofy i wszelkie dopatrywania się w tych wydarzeniach spisków, zamachów, interwencji UFO (znaleźli się i tacy!) czy zwalanie wszystkiego na karmę i los kolejnego wcielenia gen. Sikorskiego (też tacy byli!) jest przykrym nieporozumieniem i zwyczajną brednią, która długo jeszcze będzie jątrzyć pomiędzy podzielonymi Polakami.           

środa, 30 stycznia 2013

Atomowy terror


Operacja Big Smokey na poligonie w Newadzie. Zdjęcie wykonano w dniu 1 listopada 1951 roku.


Jurij Daniłow

Średni poziom naturalnej radiacji, czyli tzw. tła radioaktywnego w danej miejscowości zależy od wysokości nad poziomem morza i jej geologicznego położenia. Bezpiecznym uznaje się poziom tła radioaktywnego o wysokości nie przekraczającej 50 µR/h.

Wojskowi – zwolennicy strategii atomowego terroru – zapewne byli rozgoryczeni, że II Wojna Światowa zakończyła się tak szybko. Wszak nigdzie, poza Hiroszimą i Nagasaki, wielkoskalowych prób nie udało się przeprowadzić. W przypadku atomowej III Wojny Światowej wojska – nie wyszkolone do działania w nowych warunkach – mogły ją łatwo przegrać. A zatem oczywistym było, że trzeba będzie te próby przeprowadzić z żywymi ludźmi. Ale jak tego dokonać w czasie pokoju?

Taktyka wymaga ofiar

Odpowiedź była tylko jedna – zorganizować wielkie ćwiczenia z użyciem broni jądrowej. Stany Zjednoczone przeprowadziły około dwudziestu takich prób jądrowych z udziałem żołnierzy (jeden z takich testów przeprowadzono na pustyni Nevada w dniu 31.VIII.1957 r. Była to Operation Big Smokey z udziałem 1140 żołnierzy nad którymi zdetonowano ładunek jądrowy o małej mocy. W operacjach tego rodzaju w USA wzięło udział 170.000 żołnierzy – zob. Juraj Tölgyessy & Milan Kenda – „Alfa, beta, gamma – Promienie nadziei”, Warszawa 1984, ss. 87-105 – przyp. tłum.), a Związek Radziecki – tylko dwie… Ale te radzieckie doświadczenia do dziś dnia prezentowane są jako krwawe działania komunistycznego reżymu. W ZSRR życie żołnierza nie było nic warte i rzucono ich w atomowy ogień.

14 września 1954 roku (radzieckie) państwo przeprowadziło na swoich obywatelach potworny eksperyment, który nie miał równych sobie w historii świata – wypróbowanie broni atomowej na swoim narodzie – w centrum gęsto zasiedlonego rejonu Orenburskiej Obłasti – czytamy w organie prasowym partii Jabłoko z 1999 roku. – Ilu ludzi zginęło, tego nikt nie odnotował – wtóruje im „Newsweek Polska” w artykule „Bezrozumność radzieckich uczonych nie znała granic”. 

(Zob. Andrzej Krajewski - „Szaleństwa radzieckich naukowców” w „Newsweek Polska” z 13.VII.2011 r. – interesujący nas passus brzmi tam tak: W obwodzie orenburskim, na poligonie koło wsi Trockoje, przygotowano klasyczne pole bitwy. Zbudowano transzeje, ziemianki, betonowe bunkry. Linię obrony potencjalnego wroga umieszczono 5 km od punktu zero (miejsca wybuchu bomby), zaś okopy atakujących – 10 km od tegoż punktu. Ewakuowano wioski położone w odległości do 7 km, a cywilom mieszkającym nieco dalej zalecono, by w momencie wybuchu położyli się na ziemi. Do umocnień zapędzono 44 tys. żołnierzy. Natomiast do punktu zero zagnano zabrane chłopom krowy, konie, psy i kozy. 14 września 1954 r. bombowiec zrzucił na biedne zwierzaki bombę atomową – jak określono w raporcie – „średniej wielkości”, czyli zapewne o mocy 20 kiloton (podobna zniszczyła Hiroszimę). Małe słońce zapłonęło 350 metrów nad ziemią. Kiedy zgasło, dla lepszego efektu prawie setka bombowców wykonała jeszcze nalot dywanowy na pozycje broniących się żołnierzy, używając bomb konwencjonalnych. Na koniec Żukow dał sygnał do natarcia. W raporcie z manewrów, który David Holloway opublikował w książce „Stalin i bomba”, zapisano: „Jednostki biorące udział w ćwiczeniach weszły bez obaw w strefę wybuchu atomowego, doszły nawet do punktu zero, pokonały strefę promieniowania i wykonały zadania”. Naukowcy i marszałek byli zadowoleni. Ile osób poniosło śmierć, nikt nie odnotował. – przyp. tłum.)

A jak wyglądało to naprawdę?

Lokalizacja miejscowości Tockoje i tamtejszego poligonu nuklearnego


Tocki Poligon Atomowy

W czasach istnienia ZSRR, w naszym kraju dwukrotnie przeprowadzono próbę broni jądrowej z udziałem żołnierzy w strefie wybuchu – co jest o tyle oczywiste, że istniała bardzo wysoka możliwość wybuchu wojny atomowej. Armia powinna być w stanie działać w warunkach atomowego pola walki. 14.IX.1954 roku przeprowadzono wojskowe ćwiczenia  w Tockoje, gdzie atakującej stronie udało się przebić obronę siłami korpusu piechoty, a następnie doszło do przeciwuderzenia przy użyciu broni jądrowej i przełamania jego obrony. Ćwiczono działania własnych wojsk w takich właśnie warunkach pola walki.

Wbrew rozpowszechnionym stereotypom, dowództwo nie zamierzało uśmiercać swych podwładnych. Do ochrony przed rażącymi czynnikami wybuchu jądrowego wyposażono wojsko w specjalne ochronne kombinezony nasycone specjalnym roztworem, maski p.gaz i inne środki ochrony przeciwchemicznej. (W WP stosowano indywidualne środki ochronne przed skażeniami w postaci masek p.gaz i płaszcza ochronnego OP-1, które stanowiły niezłe zabezpieczenie przed bronią chemiczną i radioaktywnym fall-outem – uwaga tłum.) Dla zabezpieczenia oczyszczania i dezaktywacji wojsko miało wiele specjalistycznych kompleksów dezaktywacyjnych i dekontaminacyjnych. Każdy żołnierz miał w kieszeni czarny, hermetycznie zamknięty indywidualny dozymetr z indywidualnym numerem dzięki któremu można było się szybko zorientować, do kogo należał w razie czegoś nieprzewidzianego.

Schemat ćwiczenia wojskowego na poligonie Tockoje w 1954 roku. W założeniu "zachodni" przypuścili atak na pozycje "wschodnich", którzy do powstrzymania tegoż ataku użyli broni jądrowej, a następnie przeszli do kontrnatarcia... Taki scenariusz działań był przewidziany w przypadku marszu na Europę Zachodnia w przypadku wybuchu III Wojny Światowej.


Dokumenty o tym ćwiczeniu wskazują na to, że przyjęte warunki bezpieczeństwa wykluczały działanie bezpośrednie porażających skutków wybuchu atomowego w ustanowionych odgórnie parametrach. I tak np. normy dopuszczalnego napromieniowania personelu i techniki bojowej były zmniejszone kilka razy w stosunku do norm przewidzianych w „Instrukcji o przeciwatomowej ochronie wojsk”. To wydało swe plony – rezultaty ostatniego radio-ekologicznego badania Tockiego Poligonu świadczą o tym, że natężenie promieniowania na jego terenie w niczym nie różnią się od natężenia promieniowania tła w tym rejonie. Śmiertelność na raka w tym rejonie nie jest wyższa niż w Federacji Rosyjskiej i krajach Europy.

(Coś innego podaje Wikipedia: 14 września 1954 roku na położonym 215 km od Orenburga poligonie w Tocku armia radziecka przeprowadziła manewry z użyciem bomby atomowej. O godzinie 9:53 bombowiec Tu-4 zrzucił bombę o mocy 40 kiloton /przeszło dwa razy większej niż zrzucona na Hiroszimę/ na teren poligonu, na którym znajdowało się około 45 tys. żołnierzy i więźniów oraz zwierzęta. Bomba eksplodowała na wysokości 350 m nad ziemią, a bezpośrednio po jej wybuchu pododdziały piechoty wspierane przez 600 czołgów, 600 transporterów opancerzonych i 320 samolotów ruszyły w kierunku epicentrum do pozorowanego natarcia. Celem "eksperymentu" przeprowadzonego pod kierunkiem marszałka Żukowa było sprawdzenie zdolności sprzętu i żołnierzy do prowadzenia walki w warunkach wojny jądrowej. Liczba ofiar manewrów nie jest znana, radzieckie władze fałszowały wpisy w dokumentacji przebiegu służby żołnierzy, ofiarom napromieniowania odmawiano pomocy lekarskiej, a wszyscy mający styczność z "eksperymentem" musieli podpisać zobowiązanie o przestrzeganiu tajemnicy. Jeszcze dziś zachorowalność w Orenburgu na pewne rodzaje raka jest dwukrotnie wyższa niż wśród ofiar wybuchu w elektrowni czarnobylskiej. Orenburg jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Rosji – przyp. tłum.)



Semipałatyńskie ćwiczenia


W dwa lata później, 10.IX.1956 roku, na Semipałatyńskim Poligonie miało miejsce jeszcze jedno ćwiczenie polegającego na zrzuceniu taktycznego desantu spadochronowego bezpośrednio po wykonaniu uderzenia jądrowego w celu utrzymania strefy wybuchu atomowego do czasu podejścia głównych sił. Celem było także ustalenie czasu, po którym można było zrzucić desant do epicentrum eksplozji, a także wyliczenia jak najmniejszej odległości zrzutowiska desantu od punktu ZERO.

Nie przypadkowo w rejon epicentrum zrzucono 2. batalion powietrznodesantowy 345. pułku, w skład którego wchodziła znana na cały świat dzięki Fiodorowi Bondarczukowi 9. kompania. (Chodzi o film Fiodora Bondarczuka pt. „Dziewiąta kompania” z 2005 roku, mówiący o rekrutach walczących w Afganistanie w czasie Operacji Magistrala – przyp. tłum.) W celu dostarczenia desantu został zaangażowany pułk śmigłowców Mi-4 w składzie 27 helikopterów bojowych, przy czym oficerowie-dozymetryści wyprzedzający desantowców, mieli prawo zabronić wysadzenia desantu w rejonie, w którym radioaktywne tło przekraczało dopuszczalne normy bezpieczeństwa dla człowieka.

W czasie 43 minut po wybuchu bomby atomowej zrzucono desant i jeszcze w czasie 17 minut pododdziały wyszły na rubieże i przeprowadziły kontratak na pozorowanego nieprzyjaciela. Po dwóch godzinach cała technika i ludzie zostali dostarczeni do sanitarnych punktów dekontaminacji i dezaktywacji. Nie było żadnych danych na temat strat.

Tak więc w obydwu wypadkach, ćwiczenia odbyły się z maksymalnym zapasem bezpieczeństwa. Oczywiście nie wszystko dało się przewidzieć. Część miejscowych mieszkańców z okolic Tocka nie zastosowała się do nakazu okrycia się w piwnicach i nie obserwowania eksperymentu – ludzie obserwowali go z dachów domów! Niektórzy żołnierze wbrew rozkazom, schowali sobie na pamiątkę, a nie zniszczyli skażone przedmioty. No tym niemniej jednak istnieje głęboki kontrast pomiędzy radzieckimi ćwiczeniami, a ćwiczeniami wykonywanymi na Zachodzie, gdzie rzucano gromy na Związek Radziecki, a jednocześnie zaganiano swoich żołnierzy i obywateli swego kraju do radioaktywnej mogiły.

Marszałek Gieorgij Żukow i Wiaczesław Małyszew w czasie manewrów na poligonie atomowym w Tockim


Nieszczęśliwy smok


Stany Zjednoczone zaczęły badać wpływ promieniowania na żywe organizmy o wiele wcześniej, niż ZSRR. 23 lipca 1946 roku, w lagunie atolu Bikini (od którego właśnie pochodzi nazwa znanego kostiumu kąpielowego, który zaprezentowano szerokiej publiczności cztery dni po sensacyjnej eksplozji – przyp. aut.) pod wodą, na głębokości 27 metrów został przeprowadzony wybuch jądrowy o mocy 21 kt TNT. W dwie godziny po przeprowadzeniu doświadczenia, na atol weszły pododdziały piechoty i piechoty morskiej (ale przede wszystkim US Navy – przyp. tłum.), które badały skutki wybuchu nuklearnego na zakotwiczonych w lagunie i poza nią okrętach. (Zob. film dokumentalny „Radio Bikini” reż. Robert Stone, 1988, w którym pokazano przygotowania, przebieg i skutki tego eksperymentu – przyp. tłum.) W czasie tych badań wielu zostało silnie napromieniowanych wskutek zetknięcia się z radioaktywną wodą, która spadła na pokłady statków badawczych. (Przede wszystkim czynnikiem najbardziej szkodliwym był radioaktywny opad po wybuchu bomby zawierający radioaktywne cząstki bomby oraz cząstki napromieniowanego gruntu, które wyparowały  a potem zestaliły się i spadły skażając okolicę – przyp. tłum.)

1.III.1954 roku, wybuch w tym rejonie przyniósł pierwsze ofiary w ludziach: 64 mieszkańców Archipelagu Marshalla na atolach Rongerik, Rongelap, Enevetak (Enivetok) i Utirik dostali dawki promieniowania rzędu 175 R/rok (przy dopuszczalnej dozie 5 R/rok), zaś załoga japońskiego trawlera MS Fukuruyu Maru # 5 w składzie 23 ludzi otrzymała dawkę 300 R/rok – i nikt tego nie przeżył... (Fukuruyu w języku japońskim znaczy Szczęśliwy Smok… - przyp tłum.)

Żołnierze amerykańscy na atomowym poligonie w Newadzie.


Eksperymenty w Newadzie


1.XI.1951 roku, na newadzkim poligonie doświadczalnym miało miejsce ćwiczenie, w trakcie którego oddział złożony ze 188. desantowego, 127. inżynieryjnego i 546. artyleryjskiego batalionu prowadził działania na terenach sąsiadującym z punktem zerowym atomowego wybuchu. Po tym wszystkim, wedle specjalnej metodyki oceniało się zachowanie się żołnierzy i oficerów, na których działały rażące czynniki wybuchu i ich reakcje na rozkazy. Badania fizycznych i psychicznych skutków ataku jądrowego wykonano w cztery dni po zdetonowania tam ładunku jądrowego o mocy 31 kt.

8.II.1955 roku na tym samym poligonie, powietrzny wybuch o mocy 1 kt uderzył w transzeje, w których znajdowali się piechurzy, i żołnierze musieli się sami odkopywać spod zawałów ziemi.

31.VIII.1957 roku, a zatem w dwa lata później, nuklearny wybuch o mocy 44 kt obserwowało 1000 żołnierzy z pododdziałów znajdujących się w odległości 29 km od punktu ZERO. W dwa dni później –

2.IX.1957 roku większość z nich uczestniczyła w manewrach przebiegających w odległości 5 km od epicentrum drugiej eksplozji. Jeszcze przez jeden dzień żołnierze ci wzięli udział w ćwiczeniu maksymalnie przybliżającym ich do warunków bojowych, a także demontażu i transporcie skażonego wyposażenia.

A do tego na kadrach kronik filmowych i zdjęciach z ćwiczeń widzimy amerykańskich żołnierzy dzielnie maszerujących w pobliżu epicentrów i wcale nie ubrani w odzież ochronną! Mało tego – oni nawet nie mają masek p.gaz! Tak więc nie trudno jest dojść do wniosku, które państwo prowadziło na swych obywatelach „potworne” eksperymenty, których równym nie ma w historii świata…

* * *

Pozwolę sobie zauważyć, że tak czy owak, te eksperymenty uderzały w każdego z nas, bowiem skażenia po wybuchach nuklearnych czy termonuklearnych nie znają granic i użycie broni jądrowej w którymkolwiek punkcie naszego globu pociągnie za sobą ofiary nawet na jego antypodach.

Jeżeli idzie o doświadczenia przeprowadzane przez Zachód, to pragnę przypomnieć także to, co zrobili Brytyjczycy i Amerykanie w australijskiej Maralindze, gdzie Aborygenów potraktowano jak podludzi pozwalając im umierać na chorobę popromienną.

To, co zrobili Francuzi na Saharze (okolice Regganu w Algierii) i na atolu Moruroa (Mururoa) w niczym się nie różni od tego, co robili Amerykanie w Newadzie, Arizonie, Alasce i Nowym Meksyku. I mało ich to obchodziło, że radioaktywny fall-out sypie się na obywateli USA, których potraktowano jak króliki doświadczalne. Wszyscy szykowali się do wojny jądrowej, więc jej efekty mało kogo obchodziły – liczyło się zadanie pierwszego nuklearnego ciosu i obroną przed oczywistym odwetem strony przeciwnej. A już dawno dowiedziono, że wojna jądrowa (nawet ograniczona) jest nie do wygrania nawet w przypadku zniszczenia którejś ze stron, bo świat będzie tak skażony, że nie będzie nadawał się do życia.

Pierwszym krokiem do opamiętania była katastrofa w Harrisburgu, drugim również „pokojowa” katastrofa w Czarnobylu. Teraz po kolejnej wielkiej katastrofie nuklearnej w Daichi – Fukushima coraz więcej ludzi wycofuje się z pomysłów budowania kolejnych elektrowni jądrowych. Niestety – arsenały nuklearne wciąż straszą i są nawet rozbudowywane przez państwa nie należące do „klubu atomowego”, które mają wielkie ambicje polityczne i dopatrują się wszędzie zagrożeń – w większości przypadków dzięki swej bezrozumnej, agresywnej polityce…  

Tekst i ilustracje - "Tajny XX wieka" nr 39/2012, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego -
Robert K. Leśniakiewicz ©           

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Tsunami – gigantyczne fale z morza


Katsusika Hokusai - Fala tsunami


Paweł Bukin

Japońskie elektrownie jądrowe są ubezpieczone w Niemieckim Towarzystwie Ubezpieczeniowym Reaktorów Jądrowych na sumę 256.000.000,00 € za każdą, jednakże… - szkód poniesionych wskutek trzęsień ziemi i tsunami nie wlicza się do ubezpieczenia!

Na jednym z obrazów z cyklu „36 widoków góry Fudżi” wielki japoński malarz Katsusika Hokusai pokazał gigantyczną falę wodną tsunami. Ta wodna góra jest tak ogromna, że wydawałoby się iż zaleje sam święty wulkan. Oczywiście jest to tylko malarska wizja artysty, w której po mistrzowsku wykorzystał on efekty perspektywy. Ale w rzeczywistości tsunami posiada potworną, niepowstrzymaną niczym siłę.



Tsunami Bożonarodzeniowe w Azji południowo-Wschodniej z dnia 26.XII.2004 roku

Ostrzeżenie przed tsunami na plażach Pacyfiku


Bestie z przeszłości i teraźniejszości


O morskich potopach, które wywoływały te fale, doskonale wiedzą wyspiarze i mieszkańcy wybrzeży – a w szczególności Oceanu Spokojnego. Potężnymi taranami tsunami niszczyły wszystko, co napotkały na swej drodze i niejednokrotnie po tym ataku zostawiały za sobą gołą ziemię. Tak to właśnie one zniszczyły w Chile miasta Puerto Saavera i Puerto Monte oraz zabiły 50.000 lizbończyków, a do tego 27.000 mieszkańców wyspy Honsiu, natomiast po eksplozji wulkanu Krakatau fale tsunami zmyły wszystko, co żyło i na dodatek nawet glebę z indonezyjskich wysp Seibuhu i Sobesi. Pod koniec 2004 roku potworne tsunami spowodowały straszliwe straty na wybrzeżach Azji Południowo-Wschodniej – szczególnie w Indonezji, gdzie zginęło prawie 300.000 ludzi. (Zob. także - http://wszechocean.blogspot.com/2012/05/ufo-versus-wielkie-fale-1.html - i dalsze - przyp. tłum.) 11 marca 2011 roku, po podwodnym trzęsieniu ziemi w odległości 130 km od wybrzeży prefektury Miyagi na Japonię ruszyło 10-metrowe tsunami. (Zob. także - http://wszechocean.blogspot.com/2012/03/czy-to-eksplozja-metanu-zrujnowaa.html i dalsze - przyp. tłum.) Obszerne podtopienie terenów objęło całe wybrzeże i doprowadziło do wyłączenia prądu w milionach domów, wyłączenia elektrowni jądrowych i innych problemów. W EJ Fukushima-1 w czasie pracy po ochłodzeniu pracującego reaktora doszło do wybuchu, podobnego do czarnobylskiego. (W rzeczywistości eksplodowały cztery bloki reaktorów na sześć – przyp. tłum.) NHK – czyli telewizja Kraju Kwitnącej Wiśni pokazywały przerażające obrazy: potok wody rozpościerający się po horyzont, wypływał na wybrzeże niosąc ze sobą statki, samochody i całe domy…


Tsunami periodycznie występują w oceanach po podwodnych trzęsieniach ziemi. Na otwartym, pełnym morzu są one właściwie niezauważalne z pokładów statków. Ich wysokość sięga od kilkudziesięciu centymetrów do 2-3 metrów przy ich długości rzędu 150 – 300 km. Ale kiedy wybiegają na brzeg, to wyrastają do dużej wysokości i wodnym taranem wylewają się na ląd z prędkością ekspresowego pociągu niszcząc wszystko, co stoi im na drodze.


Te bestie są znane od najdawniejszych czasów. W czasie wykopalisk w okolicach wsi Ras-Szamra w Syrii została znaleziona biblioteka glinianych tabliczek, datowanych na II tysiąclecie p.n.e. Archeolodzy rozszyfrowali zapis pismem klinowym i udało się odczytać opowiadanie o tym, jak woda o niewidzianej nigdy wysokości obruszyła się na znajdująca się gdzieś-tam stolicę państwa Ugarit i zniszczyła całe miasto. (Według Wikipedii, miasto Ugarit zostało zniszczone w XII wieku p.n.e. przez najazd tzw. „ludów morza” i nigdy już nie odbudowane – przyp. tłum.)


W kronikach hellenistycznych można znaleźć zapisy głoszące, że w 358 roku naszej ery, w sierpniu ogromna fala uderzyła w brzegi wschodniej części Morza Śródziemnego, przykryła co mniejsze wysepki, a w Aleksandrii przerzuciła statki z basenu portowego na dachy domów.





Tsunami w Japonii w dniu 11.III.2011 roku


Na Kurylach i w Japonii


W 1737 roku, tsunami uderzyło we wschodnie wybrzeża Kamczatki – kolosalna 70-metrowa fala – największa ze wszystkich znanych do dziś dnia. Znany badacz Kamczatki – S. P. Kraszennikow w październiku 1775 roku obserwował trzęsienie ziemi na wyspie Szumszu i pozostawił taki zapis w swoim dzienniku:
Na pierwszej wyspie Kuryli – Szumszu zwanym – trzęsienie ziemi wyglądało następująco. Oktobra dnia szóstego, o godzinie trzeciej nad ranem, najpierw ziemia się okrutnie zatrzęsła, że od tego okropne bałagany powstały, a ludziom niemożliwe ustać było, i przeciągnęło się to przez kwadrans… A kiedy trzęsienie się skończyło, to wody z morza dookoła z wielkim szumem na sążnie trzy (1 sążeń rosyjski ≈ 2,13 m – przyp. tłum.) przybyły, a potem odpłynęły daleko. Po odpłynięciu wody, ziemia znów się zatrzęsła, tylko bardzo lekko, i znowu woda z morza na takąż wysokość przyszła, na którym miejscu już raz była.


Ten region zawsze obfitował w trzęsienia ziemi. W roku 1703 zginęło około 100.000 mieszkańców Japonii. Czterokrotnie wodne giganty atakowały wybrzeża, przenikając głęboko w głąb lądu siejąc śmierć i zniszczenie. Silne tsunami uderzyło jesienią 1952 roku na Wyspy Kurylskie i południową część wybrzeża Kamczatki. Epicentrum trzęsienia ziemi znajdowało się stosunkowo niedaleko w głębinach Rowu Kurylsko-Kamczackiego. Fale szybko dotarły do Wysp Kurylskich i w Paramusziro podniosły się na wysokość 18 metrów. Na miasto Siewiero-Kurilsk runęły dwie fale o wysokości 5 i 10 m. W maju 1983 roku, w rezultacie silnego trzęsienia ziemi w Morzu Japońskim powstało tsunami, które zabiło 105 osób, w tym grupę uczniów szkolnych, którzy przebywali właśnie na pikniku w okolicach miasta Akita.


Tsunami oczami Darwina


Swe opisanie tsunami pozostawił po sobie ojciec Teorii Ewolucji sam Karol Darwin, który wiele podróżował po świecie. Gigantyczne fale miał on okazję obserwować w zatoce chilijskiego portu Concepción 20 lutego 1835 roku, w czasie swej podróży na pokładzie okrętu HMS Beagle:
Wkrótce po ustaniu trzęsienia ziemi, na dystansie trzech – czterech mil została zaobserwowana ogromna fala. Ona się zbliżała i pośrodku zatoki była gładką, ale wzdłuż wybrzeża znosiła domki i drzewa, i rwała do przodu z niepowstrzymaną siłą. W głębinie buchty rozbiła się ona na szereg strasznych białych grzywaczy, które podniosły się w górę na 23 stopy… Siła tych bałwanów była tak wielka, że w forcie armata na lawecie o wadze czterech ton została wrzucona do wewnątrz na odległość stóp 15. Pośród ruin w odległości dwustu jardów od brzegu leżał szkuner. Za pierwszą falą szły jeszcze dwie i szczątki statków i łodzi przez nie rozbitych zostały zabrane do morza przez ich ruch powrotny. W jednym końcu zatoki statek został wyrzucony daleko na brzeg, potem zmyty, potem znów wyrzucony na brzeg i ponownie zmyty do zatoki.

Wielkie tsunami zdarzały się na brzegach Ameryki Południowej i wcześniej. I tak 28 października 1746 roku w pobliżu pacyficznego brzegu kontynentu miało miejsce silne trzęsienie ziemi, w rezultacie czego powstało tsunami o wysokości 27 metrów. Na wybrzeże Peru woda wlała się na 4-5 km od oceanu niszcząc wszystko, co znalazło się na jej drodze. Osobliwie dostało się najbardziej rejonowi El Callao. Port Callao w pobliżu Limy został całkowicie zdewastowany i przeżyło kataklizm tylko 4% jego mieszkańców. 25 łodzi znikło. Ogólnie w czasie tego trzęsienia ziemi i tsunami zginęło od 4000 do 7000 ludzi.


Współczynnik powodzenia


Wpadając w zwężające się zatoki tsunami podnosi się do ogromnych wysokości – 40-60 m i nawet wyżej. W czerwcu 1958 roku nadspodziewanie potężna katastrofa miała miejsce w zatoce Lituya Bay  na południowym-wschodzie Alaski. Trzęsienie ziemi spowodowało osuniecie się ogromnego bloku lodowca w wody zatoki. Masa lodu wpadając w wody zatoki podniosła falę o wysokości 50 m. Jej energia była tak wielka, że fala poruszając się po zatoce zrywała ziemię ze stoków gór. W środkowym basenie uderzenia fal okazały się potwornie silnymi i tam, gdzie przedtem rósł las pokazała się lita skała. Taki obraz zniszczeń sięgał wysokości aż 600 m n.p.m.! [...] W czasie katastrofy zostały zatopione dwa kutry rybackie i zginęły dwie osoby, trzeci barkas przepadł bez wieści wraz z załogą.

Komuś się wiedzie w takim przypadku i wychodzi z tego cało, a niektórzy mają pecha nawet na gładkim morzu. 26 grudnia 2004 roku, 36-letni Daniło stał się jedynym obywatelem Serbii, który postradał zdrowie wskutek uderzenia ogromnej fali na wybrzeże Oceanu Indyjskiego. W czasie tego kataklizmu Serb siedział u siebie w domu i oglądał w TV reportaż o zmiatającym wszystko do morza tsunami. Daniło tak się przestraszył, że wyskoczył z okna swego mieszkania na drugim piętrze. Już lecąc uświadomił sobie, że Południowa Serbia leży dość daleko od Oceanu Indyjskiego i to tsunami mu wcale nie grozi. Ale już było za późno – w rezultacie skoku Daniło złamał obie nogi i uszkodził kręgosłup, za co podał do sądu miejscową TV!

No, ale to zdarzenie stanowi już innego rodzaju curiosum

Tekst i ilustracje – "Tajny XX wieka" nr 38/2012, ss. 18-19
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©  

niedziela, 27 stycznia 2013

S3 na orbicie?




Zapowiadało się zgoła sensacyjnie. Jedna z moich znajomych zamieszkała w Holandii podesłała mi następującą informację:

NASA udostępniła dwa zdjęcia wykonane z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), które pokazują obiekt nad Ziemią, wydający się być olbrzymim statkiem kosmicznym-matką.
NASA sama udostępniła więc dwa zdjęcia wykonane z ISS, które pokazują, coś co wygląda jak gigantyczny statek-matka nad Ziemią.
Źródło – NASA International Space Station: Pic of Huge Mothership??? - http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/QuickView.pl?directory=ISD&ID=STS61C-31-2

Kadr nr 31.002

Kadr nr 31.003


* * *

Według mnie to jest wszystko z wyjątkiem „mothership”. Zgodnie z legendą UFO – tzw. statki-matki są konstrukcjami cylindrycznymi o długości nawet 1000 m, które wypuszczają i przyjmują na pokład mniejsze latające spodki – czyli UFO. Te statki-matki, zwane także awiomatkami, poruszają się w górnych warstwach atmosfery Ziemi i w otwartej przestrzeni kosmicznej. A zatem nie o nie tu chodzi. 

Mnie się to kojarzy przede wszystkim z jakąś latającą maszyną – samolotem hipersonicznym z programu 2025 alias S3.  Pisałem o takich na moim blogu i chyba mamy dowód ich istnienia... – zob.: http://wszechocean.blogspot.com/2011/08/powracaja-sterowce-1.html i dalsze, http://wszechocean.blogspot.com/2011/08/starflight-1-kiedy-filmowa-fikcja-staje.html; i inne. Oczywiście kojarzy się on z „latającymi trójkątami” znanymi przede wszystkim z krajów Beneluxu, Niemiec, Francji, Wk. Brytanii, a nawet widziano je w Polsce w latach 90. XX wieku. Według mnie, to także mogły być jakieś maszyny eksperymentalne.

Co do amerykańskiego Projektu 2025, to pozwolę sobie przypomnieć go Czytelnikowi:

Projekt 2025 jest studium projektowym powołanym do życia przez szefa sztabu USAF w celu sprawdzenia koncepcji, możliwości i technologii, dzięki którym USA może zająć dominującą pozycję w powietrzu i kosmosie w przyszłości. Zaprezentowany w dniu 17 czerwca 1996 roku raport sporządzony przez środowisko szkolne i akademickie Departamentu Obrony, które rozważa i analizuje koncepcje związane z obroną narodową. Poglądy reprezentowane przez autorów nie są poglądami USAF, Departamentu Obrony oraz rządu USA i są tylko i wyłącznie ich poglądami.

Raport ten zawiera fikcyjne scenariusze rozwoju sytuacji w przyszłości. Nie ma tu żadnych podobieństw do osób czy sytuacji, a jeżeli nawet, to chodzi tylko o wskazanie podobieństw w celu zilustrowania problemu.

Ta publikacja była sprawdzona pod względem bezpieczeństwa państwa przez odpowiednie urzędy, i jest ona jawna i dopuszczona do publicznego użytku.

Wstęp

Wiosną 1995 roku, płk Richard Szafranski (Air University, Maxwell AFB) zaprosił do współpracy personel z USAF Academy do wzięcia udziału w studium projektowym "2025". Płk Randy J. Stiles, który był aktywnym przewodniczącym Departamentu Aeronautyki (DFAN) zaproponował pomoc swej sekcji w tworzeniu tego studium. Ich rola była kluczową w tworzeniu tego projektu.
Studium to było opracowane przez kadetów USAFA w czasie roku akademickiego 1995-1996. Autorzy tego raportu otrzymali wiele listów z radami ze społeczności lotniczej i kosmonautycznej. Byli to:
John Bode, Sandia National Laboratories, Albuquerque, NM 87185
Ramon Chase, naczelnik ANSER Corporation, Arlington, VA 22202
Chuck Eldred, szef Vehicle Analysis Branch, Langley Research Center, Hampton, VA 23681-0001
Płk Jae Engelbrecht, prof. z National Security Studies, Air University, Maxwell Air Force Base, AL 36112
Harry Hillaker, konsultant (członek USAF Scientific Advisory Board), Fort Worth, TX 76116
Dr Jim Horkovich, starszy inżynier, Science Applications International Corporation (SAIC), Albuquerque, NM 87106
Dr Hans Mark, prof. University of Texas w Austin, Austin, TX 78712
Ppłk Rich Moore, HyTech Program Office/WL, Wright-Patterson Air Force Base, OH 45433
Don Rondeau, Sandia National Laboratories, Albuquerque, NM 87185
Mjr Bert Schneider, Wright Laboratory, Eglin Air Force Base, FL 32543
Don Stava, Flight Dynamics Directorate/WL, Wright-Patterson Air Force Base, OH 45433
Dr Jim Trolier, dyrektor techniczny, Science Applications International Corporation (SAIC), Wayne, PA 19087

W styczniu 1996 roku, kadeci udali się do Wright Laboratory, gdzie podzielili się oni swymi pomysłami i uzyskali wskazówki od: Val Dahlema, Petera Gorda, Harry'ego Karasopoulosa, Dona Stava, i Dona Stulla. Uzyskali także pomoc z placówek badawczych Wright Laboratory. Ta wymiana informacji była znaczącą dla całego projektu.
W kwietniu 1996 roku, Dale Gay, Ron Kay, i Mary Dyster z US Air Force Academy pomogli opracować graficzną stronę projektu, co miało ważki wpływ na jego jakość i dokładność.

Autorzy pragną wyrazić tą drogą podziękowania tym wszystkim, którzy poświęcili swój czas i talent oraz dzielili się z nimi swym doświadczeniem. Wizje, którymi się z nimi podzielili i wyzwania, które ukazywali stały się znaczącą częścią edukacji autorów. Kadeci i dr Bertin dziękują im.

Streszczenie

Przewędrujmy w czasie do świata w roku 2025. Gdzie będzie nasz naród i stanie w obliczu jakich przeciwników? Możliwości wskazują na Rosję, wrogie Chiny albo równie wrogie Koreę Pn. i Irak. Jakie możliwości przedstawia nasz naród mający takich wojskowych? Jedna rzecz jest oczywista - wszyscy ci przeciwnicy będą dysponowali broniami o wysokiej technologii. Jakie mamy możliwości przeciwstawienia się im? Tym wszystkim potencjalnym przeciwnikom? W celu przeciwstawienia sie tym problemom, musimy określić trzy szerokie zadania, które amerykańscy żołnierze muszą wykonać w roku 2025.
1. Musimy mieć możliwość zadania śmiertelnych ciosów zanim lub w chwili, gdy chce nam to zrobić wróg;
2. Musimy być w stanie podtrzymać nasz potencjał bojowy bez wielkiego wysiłku dla infrastruktury i logistyki;
3. Musimy być w stanie zapewnić sobie swobodny dostęp do przestrzeni kosmicznej.
W oparciu o te trzy zadania jesteśmy zdania, że najlepszą opcją jest użycie maszyn hipersonicznych.
Proponowany jest zintegrowana platforma bojowa - koncepcja S3, która jest w stanie podołać tym trzem zadaniom. Zawiera ona trzy oddzielne, ale zintegrowane pojazdy. Zawiera ona SHAAFT - czyli Supersoniczny/Hipersoniczny Samolot Myśliwski, SHMAC czyli Stanowisko Hypersonicznych Pocisków z Możliwościami Atakowania oraz SCREMAR - Wahadłowiec Przeznaczony do Kontroli Przestrzeni Kosmicznej, które wszystkie razem stanowią platformę S3 będącą w stanie zapewnić globalny zasięg i globalną dominację oraz dostęp do przestrzeni kosmicznej.

SHAAFT jest dwustopniowym hipersonicznym samolotem, który jest w stanie zapewnić w przyszłości globalną dominację USA. Jest to samolot poruszający się z prędkością 12 Ma (czyli ok. 4 km/s), którego zerowy stopień - latające skrzydło osiąga prędkość finalną 3,5 Ma (ok. 1,15 km/s) Zaprojektowano go do kompatybilnego użycia w hipersonicznymi pociskami, SHMAC i pozaatmosferycznym orbiterem TAV typu SCREMAR. To jest właśnie to, co może zapewnić nam globalną kontrolę i władzę nad światem. [...]

Wnioski

Ze wszystkich tu opisanych możliwości, Stany Zjednoczone potrzebują przede wszystkim szybkich, elastycznych, łatwo planowanych i wykonywalnych możliwości utrzymania globalnej dominacji i dostępu do przestrzeni kosmicznej. SHAAFT byłby ruchomą platformą służącą do rozmieszczania na całym świecie UAV czyli uzbrojonych dronów. Pojazdy SHMAC mogłyby niszczyć główne cele - w tym kosmodromy, centra komunikacyjne, centra komputerowe i inne cele ważne dla przeciwnika. SCREMAR może służyć do wielu różnych celów wojskowych związanych z naszą militarną obecnością w kosmosie. Tak zatem zintegrowany system bojowy S3 (SHAAFT, SHMAC i SCREMAR), który tutaj opisano może stanowić obronę kosmiczną wykonującą zadania dla kontroli przestrzeni powietrznej kraju, zadania na rzecz strategicznego ataku, ataku nuklearnego, wsparcia ataku powietrznego, wsparcia naziemnych sił z orbity i innych zadań wspierających akcje zaczepne.

Może się zdarzyć tak, że nasi wrogowie będą w stanie unieszkodliwić nasze kosmiczne systemy startowe (tak, jak my zamierzamy to zrobić przy pomocy systemu SHAAFT) pozostawiając USA w sytuacji "ubogiej infrastrukturalnie" (termin użyty przez mjr M.B.Clappa), a zatem bedziemy musieli być w stanie wypuszczać nasze atmosferyczno/kosmiczne pojazdy S3 z każdej zwykłej bazy wojsk USA. Pozwoli to na natychmiastowe użycie tej broni w każdym miejscu i na każdym kontynencie przeciwko każdemu wrogowi naszego kraju. Ciągle jest miejsce do badań i rozwoju tych technologii. Przede wszystkim należy skupić sie na systemach napędowych technologiach rozwoju silników odrzutowych strumieniowych i rakietowych. Następnymi zagadnieniami są technologie systemów termoodpornych, a także nad sposobami utrzymania łączności poprzez warstwy gorącej plazmy (w czasie startu i lądowania pojazdów kosmicznych oraz pojazdów poruszających się z wielkimi prędkościami w atmosferze - uwaga tłum.). Poza tym należy przeprowadzić badania w celu zrozumienia interakcji fal uderzeniowych na wielkich prędkościach, z którymi będą się poruszały te systemy broni. [...]

Należy tutaj odnotować, że większość z tych technologii jest już rozwiniętych lub są w trakcie tego procesu. Także należy tu zauważyć, że nie chodzi tutaj o rozwój pojedynczego systemu broni, ale o kompleksowy system platform bojowych S3 tak jak innych technologii, co będzie niezbędnym dla wzrostu i możliwości przetrwania USA w świecie roku 2025. (Przekład z j. angielskiego - Robert K. Leśniakiewicz)

Szczegóły na stronie - http://www.au.af.mil/au/a...e3/vol3ch12.pdf  

* * *

Przepraszam za chropawy przekład, który powstał w przedświątecznym pośpiechu, ale chciałem jak najszybciej zapoznać z nim Czytelników. Zważ proszę Czytelniku na jedną rzecz, a mianowicie - słowa te napisano 15 lat temu. Nie jest to praca tajna, a zatem ogólnie dostępna. Nie jest to dokument oficjalny, a coś w rodzaju futurologicznej literatury S-F. Ale...

W tym czasie, tych 15 lat, wszystko poszło do przodu, a szczególnie technologie związane z systemami obronnymi. Skoro wtedy myślano o stworzeniu takich platform bojowych, które ex definitio mają służyć do obrony - tylko i wyłącznie poprzez niespodziewany, szybki i skuteczny napad z powietrza i/lub z kosmosu, to nad czym pracuje się teraz? Nie łudźmy się - system S3 nie służy do obrony - jest on narzędziem agresji i bronią pierwszego uderzenia! Cała ta gadanina o obronie interesów USA sprowadza się do rozpętania wojny poza terytorium USA. Swego czasu coś takiego planowano w ZSRR, dla którego III Wojna Światowa miała wybuchnąć i jej przebieg miał mieć miejsce poza jego granicami. Takie są już zasady rządzenia się imperiów, które prowadzą wojny w swych własnych interesach na obcych ziemiach.

Oczywiście Rosjanie też mają swój własny system adekwatny do S3 i zapewne testują go gdzieś nad Syberią, z dala od wścibskich oczu. A jeżeli nawet ktoś to zobaczy, to... No właśnie - jeżeli nawet, to wtedy przychodzi w sukurs Legenda o UFO, która stanowi doskonałą "maskirowkę" i "kryszę" dla właśnie takich "czarnych" eksperymentów. Amerykanie mają Groom Lake i Area 51, gdzie dokonywane są eksperymenty nad najnowszymi technologiami - a raczej jest to szopka na użytek ufologicznych oszołomów, których ściągnięto w jedno miejsce tylko po to, by nie dopatrzyli się prawdziwych eksperymentów prowadzonych zupełnie gdzieś indziej. Gdzie? Tego nie wiem - swego czasu wskazałem na Grenlandię, która doskonale spełnia wszelkie warunki do utrzymania takich eksperymentów w tajemnicy. Znikoma ilość świadków, ekstremalne warunki pogodowe, oddalenie od wścibskich oczu ufologów i "ufologów" oraz wszelkiej maści agentów stwarzają rzeczywiście niepowtarzalne warunki do prowadzenia takich prób i badań nad technologiami hipersonicznymi i kosmicznymi. Może to być również Antarktyda. Wprawdzie Taraktat Antarktyczny zabraniał dokonywania tam jakichkolwiek eksperymentów o charakterze militarnym, ale dla Ameryki i Rosji traktaty są po to, by je łamać, a poza tym by dokonywać jakichkolwiek działań na Szóstym Kontynencie potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Na takie badania nie stać maluczkich...

* * * 

Do roku 2025 mamy jeszcze tylko 12 lat, więc w tym czasie można dokonać kolejnego technologicznego skoku i spowodować, że system S3 będzie przestarzały i już niezdatny do jakichkolwiek działań. Najprawdopodobniej ów system jest tym, co Amerykanie (Rosjanie i Chińczycy także) mają na swym uzbrojeniu i dlatego jak to się mówi – puścili farbę. A to oznacza, że mają nowe, kolejne zabawki o innych możliwościach techniczno-taktycznych na frontach Zimnej Wojny, która trwa sobie w najlepsze. To tak jak ze wszystkimi nowinkami technicznymi z zakresu elektroniki stosowanej – iphonami, ipodami i innymi zabaweczkami – które przecież najpierw stosowano w wojsku, a potem – kiedy wymyślono coś lepszego – zostały przekazane cywilom… Tak zawsze było, jest i długo jeszcze będzie.

I wreszcie na koniec o zdjęciach. Są to dwie fotki o kolejnych numerach 31.002 i 31.003 wykonane – jak wynika z opisu – w dniu 12 stycznia 1996 roku, o godzinie 13:59.25 i 13:59.42, a zatem w odstępie 17 sekund, a wykonano je nad półkulą dzienną z pokładu promu kosmicznego Endeavour (misja STS-72 11-20.01.1996). Niestety trudno ustalić punkt, nad którym znajdował się statek kosmiczny, z którego je wykonano. Bo jedno jest pewnie – te zdjęcia NA PEWNO nie zostały wykonane z pokładu ISS, po prostu dlatego, że w 1996 roku ISS jeszcze NIE ISTNIAŁA! Jej pierwsze segmenty zostały wywiezione na orbitę i zmontowane dopiero w roku 1998! W dwa lata później! A zatem jest to albo humbug – kaczka dziennikarska, albo celowa dezinformacja – i pojazdy z projektu S3 latały sobie już w roku 1996… A w takim razie ciekawy jestem, co TERAZ sobie lata nad nami…?

I jeszcze kilka pytań, na które trzeba odpowiedzieć, a mianowicie:
v DLACZEGO NASA opublikowała te zdjęcia TERAZ?
v Czy ma to związek z toczącymi się na świecie konfliktami zbrojnymi?
v Czy jest to konkretna pogróżka pod adresem Rosji i Chin – słowem kontynuacja programów SDI/NMD?
v Czy to jest odpowiedź na chiński program kosmiczny?
v Czy jest to groźba pod adresem pozostałych krajów NATO, że USA da sobie radę bez nich mając takie właśnie możliwości?
To tylko kilka pytań, które nasuwają się w związku z tymi zdjęciami. Jak teraz podsumować to wszystko? Można to zrobić bardzo lapidarnie stwierdzeniem dr House’a – WSZYSCY KŁAMIĄ…