Operacja Big Smokey na poligonie w Newadzie. Zdjęcie wykonano w dniu 1 listopada 1951 roku.
Jurij
Daniłow
Średni
poziom naturalnej radiacji, czyli tzw. tła radioaktywnego w danej miejscowości
zależy od wysokości nad poziomem morza i jej geologicznego położenia.
Bezpiecznym uznaje się poziom tła radioaktywnego o wysokości nie przekraczającej
50 µR/h.
Wojskowi
– zwolennicy strategii atomowego terroru – zapewne byli rozgoryczeni, że II
Wojna Światowa zakończyła się tak szybko. Wszak nigdzie, poza Hiroszimą i
Nagasaki, wielkoskalowych prób nie udało się przeprowadzić. W przypadku
atomowej III Wojny Światowej wojska – nie wyszkolone do działania w nowych
warunkach – mogły ją łatwo przegrać. A zatem oczywistym było, że trzeba będzie
te próby przeprowadzić z żywymi ludźmi. Ale jak tego dokonać w czasie pokoju?
Taktyka wymaga ofiar
Odpowiedź
była tylko jedna – zorganizować wielkie ćwiczenia z użyciem broni jądrowej. Stany
Zjednoczone przeprowadziły około dwudziestu takich prób jądrowych z udziałem
żołnierzy (jeden z takich testów przeprowadzono na pustyni Nevada w dniu
31.VIII.1957 r. Była to Operation Big
Smokey z udziałem 1140 żołnierzy nad którymi zdetonowano ładunek jądrowy o
małej mocy. W operacjach tego rodzaju w USA wzięło udział 170.000 żołnierzy –
zob. Juraj Tölgyessy & Milan Kenda
– „Alfa, beta, gamma – Promienie nadziei”, Warszawa 1984, ss. 87-105 – przyp.
tłum.), a Związek Radziecki – tylko dwie… Ale te radzieckie doświadczenia do
dziś dnia prezentowane są jako krwawe działania komunistycznego reżymu. W ZSRR
życie żołnierza nie było nic warte i rzucono ich w atomowy ogień.
14 września 1954 roku (radzieckie) państwo
przeprowadziło na swoich obywatelach potworny eksperyment, który nie miał
równych sobie w historii świata – wypróbowanie broni atomowej na swoim narodzie
– w centrum gęsto zasiedlonego rejonu Orenburskiej Obłasti – czytamy w organie prasowym partii Jabłoko z
1999 roku. – Ilu ludzi zginęło, tego nikt
nie odnotował – wtóruje im „Newsweek Polska” w artykule „Bezrozumność
radzieckich uczonych nie znała granic”.
(Zob. Andrzej Krajewski - „Szaleństwa radzieckich naukowców” w „Newsweek
Polska” z 13.VII.2011 r. – interesujący nas passus brzmi tam tak: W obwodzie orenburskim, na poligonie koło
wsi Trockoje, przygotowano klasyczne pole bitwy. Zbudowano transzeje,
ziemianki, betonowe bunkry. Linię obrony potencjalnego wroga umieszczono 5 km
od punktu zero (miejsca wybuchu bomby), zaś okopy atakujących – 10 km od tegoż
punktu. Ewakuowano wioski położone w odległości do 7 km, a cywilom mieszkającym
nieco dalej zalecono, by w momencie wybuchu położyli się na ziemi. Do umocnień
zapędzono 44 tys. żołnierzy. Natomiast do punktu zero zagnano zabrane chłopom
krowy, konie, psy i kozy. 14 września 1954 r. bombowiec zrzucił na biedne
zwierzaki bombę atomową – jak określono w raporcie – „średniej wielkości”,
czyli zapewne o mocy 20 kiloton (podobna zniszczyła Hiroszimę). Małe słońce
zapłonęło 350 metrów nad ziemią. Kiedy zgasło, dla lepszego efektu prawie setka
bombowców wykonała jeszcze nalot dywanowy na pozycje broniących się żołnierzy,
używając bomb konwencjonalnych. Na koniec Żukow dał sygnał do natarcia. W
raporcie z manewrów, który David Holloway opublikował w książce „Stalin i
bomba”, zapisano: „Jednostki biorące udział w ćwiczeniach weszły bez obaw w
strefę wybuchu atomowego, doszły nawet do punktu zero, pokonały strefę
promieniowania i wykonały zadania”. Naukowcy i marszałek byli zadowoleni. Ile
osób poniosło śmierć, nikt nie odnotował. – przyp. tłum.)
A
jak wyglądało to naprawdę?
Lokalizacja miejscowości Tockoje i tamtejszego poligonu nuklearnego
Tocki Poligon Atomowy
W
czasach istnienia ZSRR, w naszym kraju dwukrotnie przeprowadzono próbę broni
jądrowej z udziałem żołnierzy w strefie wybuchu – co jest o tyle oczywiste, że
istniała bardzo wysoka możliwość wybuchu wojny atomowej. Armia powinna być w
stanie działać w warunkach atomowego pola walki. 14.IX.1954 roku przeprowadzono
wojskowe ćwiczenia w Tockoje, gdzie
atakującej stronie udało się przebić obronę siłami korpusu piechoty, a
następnie doszło do przeciwuderzenia przy użyciu broni jądrowej i przełamania
jego obrony. Ćwiczono działania własnych wojsk w takich właśnie warunkach pola
walki.
Wbrew
rozpowszechnionym stereotypom, dowództwo nie zamierzało uśmiercać swych
podwładnych. Do ochrony przed rażącymi czynnikami wybuchu jądrowego wyposażono
wojsko w specjalne ochronne kombinezony nasycone specjalnym roztworem, maski
p.gaz i inne środki ochrony przeciwchemicznej. (W WP stosowano indywidualne
środki ochronne przed skażeniami w postaci masek p.gaz i płaszcza ochronnego OP-1,
które stanowiły niezłe zabezpieczenie przed bronią chemiczną i radioaktywnym fall-outem – uwaga tłum.) Dla
zabezpieczenia oczyszczania i dezaktywacji wojsko miało wiele specjalistycznych
kompleksów dezaktywacyjnych i dekontaminacyjnych. Każdy żołnierz miał w
kieszeni czarny, hermetycznie zamknięty indywidualny dozymetr z indywidualnym
numerem dzięki któremu można było się szybko zorientować, do kogo należał w
razie czegoś nieprzewidzianego.
Schemat ćwiczenia wojskowego na poligonie Tockoje w 1954 roku. W założeniu "zachodni" przypuścili atak na pozycje "wschodnich", którzy do powstrzymania tegoż ataku użyli broni jądrowej, a następnie przeszli do kontrnatarcia... Taki scenariusz działań był przewidziany w przypadku marszu na Europę Zachodnia w przypadku wybuchu III Wojny Światowej.
Dokumenty
o tym ćwiczeniu wskazują na to, że przyjęte warunki bezpieczeństwa wykluczały
działanie bezpośrednie porażających skutków wybuchu atomowego w ustanowionych
odgórnie parametrach. I tak np. normy dopuszczalnego napromieniowania personelu
i techniki bojowej były zmniejszone kilka razy w stosunku do norm
przewidzianych w „Instrukcji o przeciwatomowej ochronie wojsk”. To wydało swe
plony – rezultaty ostatniego radio-ekologicznego badania Tockiego Poligonu
świadczą o tym, że natężenie promieniowania na jego terenie w niczym nie różnią
się od natężenia promieniowania tła w tym rejonie. Śmiertelność na raka w tym
rejonie nie jest wyższa niż w Federacji Rosyjskiej i krajach Europy.
(Coś
innego podaje Wikipedia: 14 września 1954 roku na położonym 215 km od Orenburga
poligonie w Tocku armia radziecka przeprowadziła manewry z użyciem bomby
atomowej. O godzinie 9:53 bombowiec Tu-4 zrzucił bombę o mocy 40 kiloton
/przeszło dwa razy większej niż zrzucona na Hiroszimę/ na teren poligonu, na
którym znajdowało się około 45 tys. żołnierzy i więźniów oraz zwierzęta. Bomba
eksplodowała na wysokości 350 m nad ziemią, a bezpośrednio po jej wybuchu
pododdziały piechoty wspierane przez 600 czołgów, 600 transporterów opancerzonych
i 320 samolotów ruszyły w kierunku epicentrum do pozorowanego natarcia. Celem
"eksperymentu" przeprowadzonego pod kierunkiem marszałka Żukowa było
sprawdzenie zdolności sprzętu i żołnierzy do prowadzenia walki w warunkach
wojny jądrowej. Liczba ofiar manewrów nie jest znana, radzieckie władze
fałszowały wpisy w dokumentacji przebiegu służby żołnierzy, ofiarom
napromieniowania odmawiano pomocy lekarskiej, a wszyscy mający styczność z
"eksperymentem" musieli podpisać zobowiązanie o przestrzeganiu
tajemnicy. Jeszcze dziś zachorowalność w Orenburgu na pewne rodzaje raka jest
dwukrotnie wyższa niż wśród ofiar wybuchu w elektrowni czarnobylskiej. Orenburg
jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Rosji – przyp. tłum.)
Semipałatyńskie ćwiczenia
W
dwa lata później, 10.IX.1956 roku, na Semipałatyńskim Poligonie miało miejsce
jeszcze jedno ćwiczenie polegającego na zrzuceniu taktycznego desantu
spadochronowego bezpośrednio po wykonaniu uderzenia jądrowego w celu utrzymania
strefy wybuchu atomowego do czasu podejścia głównych sił. Celem było także ustalenie
czasu, po którym można było zrzucić desant do epicentrum eksplozji, a także wyliczenia
jak najmniejszej odległości zrzutowiska desantu od punktu ZERO.
Nie
przypadkowo w rejon epicentrum zrzucono 2. batalion powietrznodesantowy 345. pułku,
w skład którego wchodziła znana na cały świat dzięki Fiodorowi Bondarczukowi 9. kompania. (Chodzi o film Fiodora
Bondarczuka pt. „Dziewiąta kompania” z 2005 roku, mówiący o rekrutach
walczących w Afganistanie w czasie Operacji
Magistrala – przyp. tłum.) W celu dostarczenia desantu został zaangażowany pułk
śmigłowców Mi-4 w składzie 27 helikopterów bojowych, przy czym
oficerowie-dozymetryści wyprzedzający desantowców, mieli prawo zabronić
wysadzenia desantu w rejonie, w którym radioaktywne tło przekraczało
dopuszczalne normy bezpieczeństwa dla człowieka.
W
czasie 43 minut po wybuchu bomby atomowej zrzucono desant i jeszcze w czasie 17
minut pododdziały wyszły na rubieże i przeprowadziły kontratak na pozorowanego
nieprzyjaciela. Po dwóch godzinach cała technika i ludzie zostali dostarczeni
do sanitarnych punktów dekontaminacji i dezaktywacji. Nie było żadnych danych
na temat strat.
Tak
więc w obydwu wypadkach, ćwiczenia odbyły się z maksymalnym zapasem
bezpieczeństwa. Oczywiście nie wszystko dało się przewidzieć. Część miejscowych
mieszkańców z okolic Tocka nie zastosowała się do nakazu okrycia się w
piwnicach i nie obserwowania eksperymentu – ludzie obserwowali go z dachów
domów! Niektórzy żołnierze wbrew rozkazom, schowali sobie na pamiątkę, a nie
zniszczyli skażone przedmioty. No tym niemniej jednak istnieje głęboki kontrast
pomiędzy radzieckimi ćwiczeniami, a ćwiczeniami wykonywanymi na Zachodzie,
gdzie rzucano gromy na Związek Radziecki, a jednocześnie zaganiano swoich
żołnierzy i obywateli swego kraju do radioaktywnej mogiły.
Marszałek Gieorgij Żukow i Wiaczesław Małyszew w czasie manewrów na poligonie atomowym w Tockim
Nieszczęśliwy smok
Stany
Zjednoczone zaczęły badać wpływ promieniowania na żywe organizmy o wiele wcześniej,
niż ZSRR. 23 lipca 1946 roku, w lagunie atolu Bikini (od którego właśnie pochodzi
nazwa znanego kostiumu kąpielowego, który zaprezentowano szerokiej publiczności
cztery dni po sensacyjnej eksplozji – przyp. aut.) pod wodą, na głębokości 27
metrów został przeprowadzony wybuch jądrowy o mocy 21 kt TNT. W dwie godziny po
przeprowadzeniu doświadczenia, na atol weszły pododdziały piechoty i piechoty
morskiej (ale przede wszystkim US Navy – przyp. tłum.), które badały skutki
wybuchu nuklearnego na zakotwiczonych w lagunie i poza nią okrętach. (Zob. film
dokumentalny „Radio Bikini” reż. Robert
Stone, 1988, w którym pokazano przygotowania, przebieg i skutki tego
eksperymentu – przyp. tłum.) W czasie tych badań wielu zostało silnie
napromieniowanych wskutek zetknięcia się z radioaktywną wodą, która spadła na
pokłady statków badawczych. (Przede wszystkim czynnikiem najbardziej szkodliwym
był radioaktywny opad po wybuchu bomby zawierający radioaktywne cząstki bomby
oraz cząstki napromieniowanego gruntu, które wyparowały a potem zestaliły się i spadły skażając
okolicę – przyp. tłum.)
1.III.1954
roku, wybuch w tym rejonie przyniósł pierwsze ofiary w ludziach: 64 mieszkańców
Archipelagu Marshalla na atolach Rongerik, Rongelap, Enevetak (Enivetok) i
Utirik dostali dawki promieniowania rzędu 175 R/rok (przy dopuszczalnej dozie 5
R/rok), zaś załoga japońskiego trawlera MS Fukuruyu Maru # 5 w składzie 23
ludzi otrzymała dawkę 300 R/rok – i nikt tego nie przeżył... (Fukuruyu w języku japońskim znaczy Szczęśliwy Smok… - przyp tłum.)
Żołnierze amerykańscy na atomowym poligonie w Newadzie.
Eksperymenty w Newadzie
1.XI.1951 roku, na newadzkim poligonie doświadczalnym
miało miejsce ćwiczenie, w trakcie którego oddział złożony ze 188. desantowego,
127. inżynieryjnego i 546. artyleryjskiego batalionu prowadził działania na
terenach sąsiadującym z punktem zerowym atomowego wybuchu. Po tym wszystkim,
wedle specjalnej metodyki oceniało się zachowanie się żołnierzy i oficerów, na
których działały rażące czynniki wybuchu i ich reakcje na rozkazy. Badania fizycznych
i psychicznych skutków ataku jądrowego wykonano w cztery dni po zdetonowania
tam ładunku jądrowego o mocy 31 kt.
8.II.1955 roku na tym samym poligonie, powietrzny wybuch
o mocy 1 kt uderzył w transzeje, w których znajdowali się piechurzy, i żołnierze
musieli się sami odkopywać spod zawałów ziemi.
31.VIII.1957 roku, a zatem w dwa lata później, nuklearny
wybuch o mocy 44 kt obserwowało 1000 żołnierzy z pododdziałów znajdujących się w
odległości 29 km od punktu ZERO. W dwa dni później –
2.IX.1957 roku większość z nich uczestniczyła w manewrach
przebiegających w odległości 5 km od epicentrum drugiej eksplozji. Jeszcze przez
jeden dzień żołnierze ci wzięli udział w ćwiczeniu maksymalnie przybliżającym ich
do warunków bojowych, a także demontażu i transporcie skażonego wyposażenia.
A
do tego na kadrach kronik filmowych i zdjęciach z ćwiczeń widzimy amerykańskich
żołnierzy dzielnie maszerujących w pobliżu epicentrów i wcale nie ubrani w
odzież ochronną! Mało tego – oni nawet nie mają masek p.gaz! Tak więc nie
trudno jest dojść do wniosku, które państwo prowadziło na swych obywatelach „potworne”
eksperymenty, których równym nie ma w historii świata…
* * *
Pozwolę sobie zauważyć, że tak czy owak, te eksperymenty uderzały w każdego
z nas, bowiem skażenia po wybuchach nuklearnych czy termonuklearnych nie znają
granic i użycie broni jądrowej w którymkolwiek punkcie naszego globu pociągnie za
sobą ofiary nawet na jego antypodach.
Jeżeli idzie o doświadczenia przeprowadzane przez Zachód, to pragnę
przypomnieć także to, co zrobili Brytyjczycy i Amerykanie w australijskiej Maralindze,
gdzie Aborygenów potraktowano jak podludzi pozwalając im umierać na chorobę
popromienną.
To, co zrobili Francuzi na Saharze (okolice Regganu w Algierii) i na
atolu Moruroa (Mururoa) w niczym się nie różni od tego, co robili Amerykanie w
Newadzie, Arizonie, Alasce i Nowym Meksyku. I mało ich to obchodziło, że
radioaktywny fall-out sypie się na
obywateli USA, których potraktowano jak króliki doświadczalne. Wszyscy szykowali
się do wojny jądrowej, więc jej efekty mało kogo obchodziły – liczyło się zadanie
pierwszego nuklearnego ciosu i obroną przed oczywistym odwetem strony przeciwnej.
A już dawno dowiedziono, że wojna jądrowa (nawet ograniczona) jest nie do
wygrania nawet w przypadku zniszczenia którejś ze stron, bo świat będzie tak
skażony, że nie będzie nadawał się do życia.
Pierwszym krokiem do opamiętania była katastrofa w Harrisburgu,
drugim również „pokojowa” katastrofa w Czarnobylu. Teraz po kolejnej wielkiej
katastrofie nuklearnej w Daichi – Fukushima coraz więcej ludzi wycofuje się z
pomysłów budowania kolejnych elektrowni jądrowych. Niestety – arsenały nuklearne
wciąż straszą i są nawet rozbudowywane przez państwa nie należące do „klubu
atomowego”, które mają wielkie ambicje polityczne i dopatrują się wszędzie
zagrożeń – w większości przypadków dzięki swej bezrozumnej, agresywnej polityce…
Tekst i ilustracje - "Tajny XX wieka" nr 39/2012, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego -
Robert K. Leśniakiewicz ©
Tekst i ilustracje - "Tajny XX wieka" nr 39/2012, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego -
Robert K. Leśniakiewicz ©