Powered By Blogger

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Samolot-widmo w biały dzień?




O ile mi wiadomo, to widma można zobaczyć w nocy czy na przełomie dnia i nocy, ale w pełnym świetle dnia? – tego jeszcze nie było. To się nazywa bezczelność. A jednak!

Wracałem właśnie ze spaceru, w czasie którego – korzystając ze słonecznej pogody – fotografowałem obłoki i przelatujące samoloty. Miałem nadzieję, że zobaczę jakieś chemtrails ciągnące się za nimi. Było ich dużo – samolotów właśnie. Wiadomo, że nad Europą w czasie tylko jednego dnia przelatuje nie mniej nie więcej, tylko 30.000 samolotów pasażerskich i transportowych.

Jak już powiedziałem, warunki pogodowe były wymarzone do spacerów i fotografowania obłoków i innych obiektów na niebie:

TEMPERATURA POWIETRZA: +4°C
WILGOTNOŚĆ POWIETRZA: 40%
WIATR: umiarkowany do silnego z kierunku południowego, halny
CIŚNIENIE ATMOSFERYCZNE: 960 (1013) hPa, rosnące
ZACHMURZENIE: 0,1
WIDZIALNOŚĆ: nieograniczona (CAVU)

Wykonałem kilka zdjęć Altocumulusów i samolotów i wracałem do domu, kiedy postanowiłem wykonać zdjęcie domów wyposażonych w tzw. „solary” – nagrzewnice słoneczne do wody.

Zrobiłem to zdjęcie i przeniosłem wzrok na biały punkt, który ukazał się na niebie. Spojrzałem uważniej i zobaczyłem, że ten punkt przesuwa się na niebie z prędkością lecącego samolotu pasażerskiego, ale nie zostawia za sobą smugi kondensacyjnej. Wycelowałem kamerkę, ustawiłem maksymalny zoom i wykonałem zdjęcie. Była godzina 14:35 CET.  
- To na pewno samolot – pomyślałem – odwróciłem się, by sfotografować prześwietlone słońcem obłoki znajdujące się na kierunki SW ode mnie. Zdjęcie wykonałem o godzinie 14:36. Odwróciłem się, by poszukać wzrokiem rzekomego samolotu, ale ten… znikł.



- No i znów ufo-pasztet – pomyślałem, a wyglądałby on tak:

TYP INCYDENTU: DD/RV
MIEJSCE: Jordanów -  49°40′ N - 019°50′ E
DATA: 30.XII.2012 r.
CZAS: 14:35 CET (13:35 UT)
CZAS TRWANIA: ok. 1 min.
ILOŚĆ OBIEKTÓW: 1 – kierunek lotu z NW na E-SE
ŚWIADKOWIE: 1
ZDJĘCIA: 1
PRAWDOPODOBNE WYJAŚNIENIE: przelot samolotu nieznanego typu (???)

Przejrzałem cały widnokrąg na kursie lotu tego „czegoś”, ale nie zauważyłem żadnego białego punktu lecącego w kierunku E-SE. Za to z tego właśnie kierunku leciały dwa samoloty ciągnące za sobą smugi kondensacyjne, białe i bardzo wyraźne. Co ciekawsze – obie te maszyny leciały mniej więcej na tym samym pułapie, co ów tajemniczy „samolot”, czy cokolwiek to było…


A zatem kolejny „samolot-widmo”. Być może był to zwykły samolot lecący na niskim pułapie i małym ciągu silników, że go nie było słychać i wydzielał minimalne ilości spalin, które szybko rozwiewane wiatrem halnym nie tworzyły smugi kondensacyjnej. Mógł on lecieć – według mojego rozeznania – na wysokości maksymalnie 3000 m, ale wydaje mi się to zbyt ciągnięte za włosy, bo musiałby on walczyć z silnym wiatrem wiejącym z prawej burty, z kierunku południowego – a jak już tu napisałem – zmierzał on na wschód z lekkim odchyleniem na południe. Czy któryś z Czytelników jest w stanie podać jakieś sensowne wyjaśnienie?


Rozesłałem powyższe info do znajomych. No i w skrzynce znalazłem dwie odpowiedzi:

Cześć,

Rzeczywiście ciekawe zjawisko. Wygląda to na mały samolot pasażerski, natomiast powiększenie - nie ma się chyba co ekscytować dziwnością kształtu bo przy powiększeniach zawsze się zniekształca to co powiększamy (niedoskonałość programu obrabiającego jak i jakość tego co zostało na matrycy aparatu). Jeśli znikający pojazd obcych miałby przybierać formy samolotu to już jest daleko idąca interpretacja kamuflażu, chyba, że założymy podróże w czasie i podróżnicy w czasie dopracowali już takie formy aby dostosować je do aktualnie panującej epoki. Mogłoby to tłumaczyć np. pojawienia się "sterowców" w latach, gdy jeszcze nie istniały itp. Można by tylko zastanawiać się czy mogą ingerować w nasze życie, czy też tylko "zwiedzają". To ostatnie wydaje mi się trudne do akceptacji, mając na uwadze nasze ludzkie wrodzone skłonności. Chyba, że zmienią się one za kilka tysięcy lat, w co wątpię. Zejdźmy zatem na ziemię i przyjmijmy zdarzenie bardziej prawdopodobne czyli "zabawy" wiadomych "chłopców w mundurkach". Wszak bawią się w to od dawna, a dzisiejsze Iphony i inne zabawki, które wymyślono wiele lat temu, lud dziś kupuje jak ciepłe bułki, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że im nie są już potrzebne, lub zostały przekształcone w takie zabawki, które obecnie nawet trudno sobie wyobrazić.

Pozdrawiam serdecznie

Z. Ś.

I kolejna wypowiedź:

Jak to ma być UFO, to w Gdyni faktycznie mieszka stado szaraczków ;)
Ludzie, przecież to normalne samoloty i chmury, czy tu się ekscytować??

Szczęśliwego Nowego Roku! :)

A.   A. M. 


Jeszcze jedna opinia:

Opowiadałam Tobie o widmie helikoptera jaki widziałam kilka lat temu w pobliżu domu.... Obserwowałam go kilka minut i nagle włączyli (??) typowy dla tego typu ryk silników i bardzo powoli odleciał na północ. Co to było? Na pewno nie helikopter!


Z.P.


Opinia z Japonii:

Tak w ogóle to zapewne jest to samolot. Jednakże jego kształt jest nieco dziwny. Być może ma on specjalny kadłub.

K. A.

Czekam na dalsze opinie - cbza.poczta@gmail.com

niedziela, 30 grudnia 2012

Apel do ludzi-zwierzolubów!!!




Dr hab. Krzysztof Skóra - Zwierzolubom nie trzeba Go przedstawiać... Szef Fokarium w Helu, pasjonat, któremu trzeba pomóc...

TRWA GŁOSOWANIE NA OSOBOWOŚĆ POWIATU PUCKIEGO 2012...
JEGO ZWYCIĘSTWO BĘDZIE WIELKIM ATUTEM... 
GŁOSUJEMY DO 15 STYCZNIA KLIKAJĄC CODZIENNIE BEZ POTRZEBY LOGOWANA ITP. INNYCH PROCEDUR



link do fb Fokarium

link do Fokarium

Dr Krzysztof Skóra, dyrektor Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego, przedstawił śmiałą i bardzo ambitną koncepcję budowy Błękitnej Wioski. Projekt budzi niemałe emocje.

Zanosi się na to, że do Helu na Półwyspie Helskim za niespełna dziesięć lat ściągać będą dużo większe tłumy turystów, a naukowcy z kraju i zagranicy, specjalizujący się w badaniach fauny i flory Bałtyku, znajdą tam dogodne warunki do prowadzenia obserwacji.

Kto latem gości w Helu, zagląda do fokarium Stacji Morskiej UG, gdzie można popatrzeć na radośnie pluskające w basenie olbrzymie ssaki morskie. Część pięknych fok pochodzi już z własnej, uniwersyteckiej hodowli. Niektóre dorosłe osobniki – wyhodowane w Stacji Morskiej, bądź też wykurowane tam – już od kilku lat żyją na wolności w wodach Bałtyku. W taki sposób uniwersyteccy pracownicy naukowodydaktyczni od około dziesięciu lat realizują program hodowli i rehabilitacji szarych fok, niezwykle cennych ssaków morskich, których liczba w Morzu Bałtyckim w zatrważający sposób zmalała w ostatnich latach.

Materializacja UFO nad Bystrą Podhalańską?




Pierwsze zdjęcia tworzącej się UFO-chmurki...

W dniu 29 grudnia stałem się świadkiem interesującego zjawiska atmosferycznego, które wyglądało na materializację Nieznanego Obiektu Latającego w atmosferze. A wszystko wyglądało tak:

TYP INCYDENTU: RV – materializacja NOL-a
MIEJSCE: Jordanów -  49°40′ N - 019°50′ E
DATA: 29.XII.2012 r.
CZAS: 15:16 CET (14:16 GMT)
CZAS TRWANIA: ok. 10 minut
ILOŚĆ OBIEKTÓW: 1
ŚWIADKOWIE: 1
ZDJĘCIA: 5
PRAWDOPODOBNE WYJAŚNIENIE: tworząca się chmura Altocumulus lenticularis


Wyjaśnienie to jest najbardziej prawdopodobne, bowiem właśnie w tym czasie zaczął wiać od południa lekki wiatr halny, a stan pogody na ten czas wyglądał następująco:

TEMPERATURA POWIETRZA: -1°C
WILGOTNOŚĆ POWIETRZA: 44%
WIATR: słaby do umiarkowanego z kierunku południowego
CIŚNIENIE ATMOSFERYCZNE: 964 (1017) hPa, stałe
ZACHMURZENIE: 0,1
WIDZIALNOŚĆ: nieograniczona (CAVU)

A zatem idealne warunki do poczynienia obserwacji. Samo zjawisko wyglądało następująco – idąc ulicą Mickiewicza zauważyłem na tle zorzy wieczornej jakąś ciemną plamę, która szybko się rozrastała w kształt dwuwypukłego dysku. Wykonałem trzy zdjęcia w krótkich odstępach czasu. Potem jeszcze fotografowałem inne tematy, a o godzinie 15:26 i 15:27 wykonałem jeszcze dwa zdjęcia już utworzonej chmury soczewkowatej, która wyglądała niemal dokładnie tak samo, jak tradycyjne UFO…


...i dwa następne

Oczywiście nie był to żaden statek latający, ale tylko chmura, która potem powoli rozwiała się, kiedy słońce zeszło niżej poza horyzont.


Zdjęcia obiektu po obróbce - wyraźnie widoczna włóknista struktura obłoku spowodowana przepływem mas powietrza

Chmura ta wyglądała faktycznie jak UFO, ale już wrażenie pryska po rozjaśnieniu zdjęcia i powiększeniu obiektu. Widać jego wewnętrzną strukturę, która nie przypomina UFO, a zwykły altocumulus… Ale teraz już rozumiemy, skąd poszedł chyr o materializacjach Nieznanych Obiektów Latających nad naszymi głowami – w większości są to właśnie tego rodzaju obłoki. Oczywiście nie we wszystkich przypadkach, bowiem Rosjanom udało się sfotografować czy sfilmować NOLa w trakcie materializacji jeszcze w XX wieku, a dokładniej w Norylsku w 1961 roku.

UFO materializujące się nad Norylskiem w 1961 roku

Trudno mi jest coś powiedzieć na temat prawdziwości tego zdjęcia – powiedzmy, że jest to autentyk. UFO na tym zdjęciu wygląda zupełnie inaczej, niż na moich. I w większości przypadków zdjęcia „materializujących” się, czy „zamaskowanych” NOLi w chmurach, to są po prostu chmury. A obiekt z Norylska wygląda zbyt „solidnie” jak na chmurę i jest po prostu „materialny”.  Chciałbym wiedzieć, czym NAPRAWDĘ był ten obiekt… 

sobota, 29 grudnia 2012

Zamilknąć na zawsze! (Jeszcze o Semipałatyńskim Poligonie)


Atomowy koszmar Zimnej Wojny...


Aleksandr Kursakow

6 listopada 1947 roku, W. M. Mołotow oświadczył, że ZSRR posiada w swym arsenale bombę atomową. Kręgi naukowe USA określiły tą informację jako blef. Amerykanie uważali, że ZSRR odkryje sekret rozbicia atomu dopiero w 1952 roku…

2500 semipałatyńskich Hiroszim generałowie i akademicy opisują w swoich książkach jako „postęp naukowy” i „przezwyciężenie”. Ja opowiadam o tym z punktu widzenia zwykłych ludzi, na których grzbietach wyniesiono te wszystkie sukcesy… (Artykuł ten koresponduje z materiałem zamieszczonym na moim blogu - http://wszechocean.blogspot.com/search?q=poligon+atomowy)  


Taka służba


W kwietniu 1960 roku Barnaułski Pułk Rakiet Przeciwlotniczych został poderwany alarmem i skierowany na Poligon Semipałatyński. Dla rakietowców wokoło był to zwyczajny step. Dla dowództwa Poligonu – Pola Doświadczalne do badań broni jądrowej. Każda zmiana wypełniała swoją misję i nawet nie raczyła o tym zawiadamiać ludności cywilnej tam zamieszkałej.

Jesienią 1960 roku, w miejscu dyslokacji dywizjonów, budowlańcy z BIB zbudowali koszary i domy mieszkalne. Oficerom nakazano przemieszczenie swych rodzin na nowe miejsce służby. Mój ojciec służył w 5. dywizjonie rakiet przeciwlotniczych (5. drplot.) WOPK. W naszym języku nazywało się to „kropką”.

Nasza rodzina mieszkała w „kropce” i 30. Sektorze poligonu od 1960 do 1968 roku.

W latach 1961 – 1962 na Poligonie Semipałatyńskim ZSRR przeprowadził najdłuższą w świecie serię najsilniejszych naziemnych wybuchów jądrowych. (Wyjaśniam Czytelnikowi, że doświadczalne  wybuchy nuklearne dzielą się na: naziemne, podziemne, napowietrzne, wysokościowe i kosmiczne – przyp. tłum.) W ciągu dwóch lat na Polu Doświadczalnym przeprowadzono 72 testy jądrowe. 

W czasie testowych eksplozji rodzinom rakietowców nakazywano otwierać drzwi i okna, wyjąć z pomieszczeń i odejść od budowli na bezpieczna odległość. Wiele razy staliśmy nieopodal naszych domów i obserwowaliśmy oślepiające błyski i obłoki powybuchowe. Widzieliśmy podnoszące się grzyby i kule ognia. Słyszeliśmy grzmoty i czuliśmy ciosy fal uderzeniowych. Fala uderzeniowa za każdym razem wybijała szyby i tłukła szkła w domach i koszarach.

Dyslokacja 5. drplot w bezpośredniej bliskości od pól doświadczalnych poligonu atomowego było przestępstwem, a tym bardziej osiedlenie tutaj kobiet i dzieci, i to jeszcze przed najsilniejszą w historii serią naziemnych wybuchów jądrowych! W cywilizowanym kraju coś takiego byłoby niemożliwe (nieprawda – amerykańskie doświadczenia z bronią jądrową w latach 40. i 50. także były prowadzone na ludziach, że wspomnę np. Operation Big Smokey – uwaga tłum.). Ale w naszym kraju podobne „cuda” nie były rzadkością. My mieszkaliśmy i odpoczywaliśmy tam, gdzie dozymetryści chodzili tylko z przyrządami…

Wieża na której odpalono pierwszą radziecką bombę atomową


„A co wy tutaj robicie?”


W 1962 roku przyjechało do nas jakieś wysokie naczalstwo. Karawana czarnych wołg zajechała prosto przed „kropkę”. Zobaczyli kobiety i dzieci:
- A co wy tutaj robicie?
- My tutaj mieszkamy.
- Natychmiast wsiadajcie do samochodów, zaraz będzie wybuch!

Wsadzili nas w wołgi i zawieźli do miasta Kurczatow. Już podjeżdżaliśmy do miasteczka, kiedy ujrzeliśmy błysk eksplozji.

Dziewczynka z sąsiedztwa Natasza Kabanowa upadła na siedzenie samochodu i zakryła twarz rękami.
- Co ci jest, dziewczynko?
- Wujaszkowie, zakrywajcie twarze bo was poranią odłamki!
- Nie bój się dziewczynko, tutaj już jest bezpiecznie.

Wysadzili nas nieopodal hotelu. Przenocowaliśmy w nim, a rankiem poszliśmy się dowiedzieć, jak wrócić do domu. A potem były całe serie testów i wiele razy staliśmy obok swoich domów i oglądaliśmy płonące niebo nad Obszarem SZ (Ш), i czekaliśmy aż wybije okna naszych domów. Słuchaliśmy skrzypiącego huku nuklearnej eksplozji. Ale więcej nami się nikt nie interesował, tylko od czasu do czasu przyjeżdżali dozymetryści – milcząc przeprowadzali swe pomiary, a surowi czekiści przypominali o obowiązku wieczystego milczenia.

Nie wypełniłem ich nakazów.


Nasza „kropka”


Nasza „kropka” znajdowała się o 30 km od miasta atomowców, które w różnych czasach i różnych zdarzeniach nazywało się: Moskwa-400, Bierieg, Koniecznaja, Semipałatyńsk-21 czy Kurczatow.

W odległości 18 km od nas rozpościerał się Obszar SZ, a zaraz za nim znane Pole Doświadczalne. Nad nim miały miejsce wybuchy jądrowe w atmosferze. Do dziś dnia nikt nie wie, ile właściwie zdetonowano tam bomb A. Jedni mówią o 123, drudzy o 116 eksplozjach. Tak czy owak – było tego dużo.

Głównym miejscem „kropki” było stanowisko startowe. Rakietowy kompleks plot. S-75 był w tych czasach nowoczesną i groźną bronią. On „widział” wszystko dookoła na setki kilometrów, a na odległość dziesiątków kilometrów mógł zestrzelić każdy samolot z tego okresu.

Poza tym były u nas cztery czterorodzinne domy, koszary z żołnierzami, garaże, magazyn pocisków rakietowych, stanowisko dowodzenia i kilka zabudowań gospodarczych. Wszystko to było ogrodzone 2-metrowym płotem z drutu kolczastego.

Załoga składała się z 60 żołnierzy, dziesięciu oficerów i ponad dziesięciu cywilów – żon i dzieci oficerów. Układ życia był prosty: żołnierze mieli bojowe dyżury i obsługiwali technikę, a rodziny czekały na nich w domu. Wokół na dziesiątki kilometrów był bezkresny step: śnieżny i mroźny zimą, gorący i suchy latem.

Życie dorosłych było podporządkowanie służbie. WOPK to wojska znajdujące się w podwyższonym stanie gotowości bojowej. Jeżeli gdzieś tam, setki kilometrów dalej jakiś samolot leciał w kierunku granicy, w dywizjonie ogłaszano alarm: wyła syrena, goniec łomotał w okno – „Towarzyszu poruczniku! Gotowość numer jeden!”

Dyżury, szkolenia, alarmy, wyjazdy na poligon, prace naprawcze i konserwacyjne – to bez reszty zajmowało życie naszych ojców. A my byliśmy obok nich i to wszystko było tłem naszego życia. Tez bawiliśmy się w alarmy i wydawało się nam, że właśnie tak być powinno.


Warunki życia


Woda była dowożona w beczkowozie każdego dnia z Kurczatowa. Elektryczność mieliśmy z agregatu dieslowskiego. O godzinie 23:00 wyłączano go i do rana nie było prądu. Częste wybuchy, ryk syren alarmowych, ostry klimat, brak wody – warunki życia były surowe. […]

[…] Od czasu do czasu jeździliśmy „do cywilizacji” – do sklepów w Kurczatowie. Do Kurczatowa wożono dzieci do szkoły a czasami wybieraliśmy się po prostu pospacerować po mieście.

Najciekawszym miejscem u nas dzieci w „kropce” był skład. Stały tam całe samochody, wiele różnej aparatury, całe szpule różnokolorowych kabli i inne bogactwa.

Nasz dywizjon miał na stanie ciągniki gąsienicowe i byliśmy niejednokrotnie proszeni o pomoc w transporcie na poligon techniki i badaczy. Przed każdym wybuchem w stepie stawiano wielopiętrowe domy, mosty a nawet stacje metra (!!!) i rozstawiali różne urządzenia techniczne. Eksplozje to wszystko rozwalały i rujnowały. Część z nich została rozwalona doszczętnie, zaś część tylko częściowo lub w niewielkim stopniu.

O promieniowaniu powiedziano nam dokładnie dopiero po Czarnobylu, a po tym przywożono nam wiele cennego dobra: części zapasowe do samochodów, akumulatory, kable i różne mechanizmy.

Jezioro kraterowe powstałe po próbnym wybuchu jądrowym na Poligonie w Semipałatyńsku


Posprzątać i zaorać


Jeszcze ciekawiej było pójść na stanowiska startowe. Przeganiano nas stamtąd, ale potem już nie zwracano na nas uwagi. Nasi ojcowie i żołnierze jeździli po stepie z rakietami i wyrzutniami, a my siedzieliśmy na przedpiersiu okopu i patrzyliśmy na nich.

W koszarach byliśmy także swoimi. Żołnierze odsługiwali po trzy lata, wielu tęskniło do domów, do swych rodziców i rodzeństwa. Rozmawiali z nami chętnie, częstowali ciastem i cukierkami. Poza tym w sobotę wieczorem zawsze było tam kino – to było jedyne kulturalne wydarzenie w osadzie.

W każdym roku sadzono arbuzy „pod obcasa”. Obcasem buta robiło się dziurkę w ziemi, wrzucano ziarenko i zasypywało się. Jeżeli w tym czasie spadł deszcz, to arbuzów było ile kto chciał. Jeżeli deszczu nie było, to nic nie wyrastało. A razu pewnego z tymi arbuzami to wyszło tak: tego roku arbuzów było dość tak dużo, ale po kolejnym wybuchu atomowym zaszedł Wypadek Nadzwyczajny. Obłok grzyba atomowego nie odleciał nad inne kraje, ale opadł na nasze poletko arbuzowe. Dowództwo wydało rozkaz – zaorać! – co wykonano. Ale przedtem zebrano wszystkie arbuzy…

W ogóle, to stosunek do promieniowania był prosty. Wiedzieliśmy, że ono istnieje, ale skoro dowództwo nie bije na alarm, znaczy się – wszystko jest OK.
Promieniowanie nie ma smaku i koloru. Ale wywołuje ona serię chorób, na które zapadali miejscowi. […] Wszystkie one związano z wieloma przyczynami, ale nie z tą główną. Już o wiele później oglądałem ze znajomymi zdjęcia moich rodziców z tamtych lat:
- Przecież widać, że wy w tym czasie byliście chorzy!
- Tak, oczywiście, ale wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

Poważne choroby wychodziły potem i często w oddali od poligonu jądrowego.


Jak to się skończyło…


Ojciec przesłużył w armii 32 lata. Zakończył on służbę na Zabajkalu. Przed pójściem na emeryturę mój ojciec powrócił do Semipałatyńska i przeżył tam z matką wiele lat. W roku 2003 powrócili do dzieci i wnuków w Rosji. (Aktualnie Semipałatyńsk znajduje się na terytorium Kazachstanu – przyp. tłum.)

W Kazachstanie rodzice zaliczali się do poszkodowanych wskutek eksperymentów nuklearnych. W związku z tym otrzymywali oni pieniądze na leczenie i rehabilitację. Po powrocie do Rosji zabrali swe kazachstańskie dokumentu i poszli do urzędu, by wymienić je na rosyjskie. No i tu zaczęły się schody. Urzędniczka wydarła się na nich:
- Co wy mi tutaj dajecie jakieś kazachskie papierki! Ja wam mówię po rosyjsku: w Kazachstanie było wszystkiego dwa wredne miasta i kilka wsi! Co za tępy naród!!! Nie przeszkadzajcie nam tu pracować!

Jak widać, w Rosji nie ma list poszkodowanych. W Rubcowsku granica strefy poszkodowanych idzie wzdłuż ulicy. Cztery domy poszkodowanych, cztery nie. Przez 40 lat sypało na nich radioaktywnością równo, ale urzędnicy policzyli inaczej – i finał!

Nawet nie podciągnięto ich pod osoby pracujące w warunkach podwyższonego ryzyka. Ojcu powiedziano wprost: „Pańska jednostka wojskowa nie podlegała Poligonowi”. Mama pracowała w centrum badawczym – w samym sercu Poligonu. I też jej odmówiono. I uzasadniono to tak: „Pani nie pracowała bezpośrednio z urządzeniami jądrowymi”.


Od tłumacza


Przerażające jest to, do czego doprowadzała konfrontacja pomiędzy dwoma Supermocarstwami. Zimna Wojna ma wciąż to nowe ofiary i wciąż to nowe tajemnice jej się odsłaniają wypadając jak szkielety z szaf. A tych szaf jest jeszcze dużo…

Przerażające jest to, jak teraz traktuje się ludzi, którzy byli – niejednokrotnie wbrew swej woli – wrzuceni pomiędzy mielące młyny Zimnej Wojny. Ludzi, którzy z oddaniem służyli swej ojczyźnie i póki byli młodzi – wyssano z nich wszystkie siły i energię, a dzisiaj traktuje się ich jak śmiecie. Nikomu niepotrzebne, zapomniane i stanowiące jedynie obciążenie dla budżetu rozkradanego ze wszystkich stron państwa. To jest to coś, co występuje także i u nas – więc nie ma się z czego cieszyć i – o czym nie wspomina pasożytująca na Rosji propaganda Rzeczpospolitej Polskiej nr III i ½. Tylko że Rosja mimo strat terytorialnych jest nadal mocarstwem, a u nas nieudolne, niekompetentne i skorumpowane rządy zrobiły z Polski pośmiewisko i dziadownię całej Europy. Biada narodom nie szanującym swojej historii, biada narodom, które wyrzekają się swych zasłużonych, którzy są solą ich ziemi. Takie narody szybko popadają w śmierć zapomnienia…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 26/2012, ss. 8-9
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©  

NIE STRZELAJ!!!


Zanim wystrzelisz rakietę, zanim odpalisz petardę - pomyśl! Nie wszyscy się tym ucieszą, a wręcz niektórym sprawi to ból i przerażenie - bądź człowiekiem i pomyśl!!! A jeżeli chcesz już strzelać - to strzelaj najlepiej korkiem od szampana czy innego wina!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Czarnobyl-2 albo „Rosyjski Dzięcioł”


Antena super-radaru z ziemi...


Konstantin Fiedotow

Specjaliści wojskowi na Zachodzie doszli do wniosku, że „Rosyjski Dzięcioł” okazuje się być supersilną stacją radiolokacyjną. I długo chodziły słuchy, że te anteny są przeznaczone do kierowania pogodą albo do kontroli ludzkiego zachowania.

Jeżeli nazwa miasta Czarnobyl po katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej stała się znaną na cały świat, to o Czarnobylu-2 nikt nic nie słyszał, chociaż to miasteczko znajduje się nieopodal miejsca katastrofy.


...i z jej wierzchołka


Superszpiedzy


Mieszkańcy Czarnobyla pracowali – jak się im wydawało – nad „pokojowym” atomem, zaś mieszkańcy miasta-widma, tysiąc z hakiem ludzi, wszyscy zajmowali się – jakby to można powiedzieć – wojskowo-kosmicznym szpiegostwem w skali globalnej.

W latach 70. ubiegłego wieku uczeni radzieccy opracowali system lokalizacyjny, pozwalający na obserwację startów rakiet balistycznych nawet przeprowadzonych na drugim końcu świata. Tak nazwano ów system: ZGRLS – po polsku PHSRL czyli Poza-Horyzontalna Stacja Radio-Lokacyjna. Zbudowanie pierwszej jaskółki – kompleksu DUGA-1 (co oznaczało, że zamierzano zbudować cała sieć takich kompleksów) zostało zdecydowane w czarnobylskim lesie. Jednym z głównych argumentów przemawiających za taką lokalizacją była bliskość CzEJ, bowiem ten radiolokator potrzebował co najmniej 10 MW energii elektrycznej (!!!).

Generalnym projektantem PHSRL został Naukowo Badawczy Instytut Dalekiej Radiołączności (NIIDAR), zaś głównym konstruktorem – inż. Franc Kuzminskij. Koszt budowy tego potężnego super-radaru jest różny w różnych opracowaniach ale wiadomo, że DUGA-1 kosztowała państwo dwukrotnie więcej, niż CzEJ. (!!!)


Super-antena super-radaru...


Nie ma analogów


Osiedle Czarnobyl-2 bardzo szybko wyrosło koło wybudowanej w rekordowym tempie supertajnej instalacji i przeznaczone było dla mniej więcej 1000 mieszkańców. Wszyscy oni pracowali w PHSRL składającej się z dwóch gigantycznych anten – niskoczęstotliwościowej i wysokoczęstotliwościowej. Jeżeli sądzić po zdjęciach z orbity, to długość niskoczęstotliwościowej anteny wynosiła 460 m a wysokość prawie 150 m. Długość wysokoczęstotliwościowej anteny wynosiła 230 m, zaś wysokość 100 m.

To unikalne, nie mające analogii w świecie, cudo myśli inżynierskiej (anteny w dniu dzisiejszym są częściowo zdemontowane) pokrywają swym zasięgiem właściwie cała planetę i było ono w stanie momentalnie wykryć start ICBM z każdego kontynentu.


...i widok z jej wierzchołka na kompleks DUGA-1



Zachód się skarży…


Prawdą jest, że po uruchomieniu systemu i włączeniu go do eksploatacji – co miało miejsce 31 maja 1982 roku – pojawiły się pewne niedoróbki.
Po pierwsze – radar wyłapywał tylko dostatecznie duże skupisko celów. Coś takiego mogło mieć miejsce tylko i wyłącznie w czasie zmasowanego ataku rakietowo-jądrowego (czego właśnie najbardziej obawiały się obie strony – przyp. tłum.) i nie były w stanie wykryć odpalenia pojedynczej rakiety.

Po drugie – wiele częstotliwości, na których pracowała PHSRL, były wykorzystywane przez służby państwowe naszego kraju i innych państw, których przedstawiciele zaczęli wkrótce skarżyć się na zakłócanie pracy ich sprzętu radiowego. Po włączeniu stacji na całym świecie w eterze słychać było charakterystyczne stuki zakłócające wysokoczęstotliwościowe nadajniki i nawet rozmowy telefoniczne!

Nie patrząc na najwyższy stopień utajnienia obiektu, Europejczycy od razu wyczuli skąd wiatr wieje i nazwali PHSRL „Rosyjskim Dzięciołem” i przedstawili swe pretensje rządowi ZSRR.


Katastrofa


Pretensje zostały przyjęte i nasi uczeni zajęli się modernizacją radaru by wykluczyć te niedoróbki bez obniżania poziomu bezpieczeństwa państwa. Do roku 1985 wszystkie te niedoróbki zostały zlikwidowane i na PHSRL zaczęła się normalna praca, aż tu nagle gruchnęła katastrofa w CzEJ.

Stacja została zdjęta z dyżuru bojowego, a jej osprzętowanie techniczne zakonserwowano, natomiast personel wraz z rodzinami został ewakuowany z „gorącej” strefy radioaktywnego skażenia.

Rok upłynął, zanim kierownictwo kraju pojęło, że o ponownym uruchomieniu tej stacji radiolokacyjnej w Czarnobylu-2 nie może być nawet mowy. I właśnie dlatego, w 1987 roku, cenne oprzyrządowanie wywieziono do Komsomolska n./Amurem. Osiedle porzucono, jedynie anteny sterczą tam do dziś dnia jakby przypominały o poprzedniej sile Supermocarstwa.


Widok na kompleks DUGA-1 z powietrza


Ciekawostka


Obok PHSRL w miasteczku Czarnobyl-2 znajdował się kompleks pod kryptonimem Krug (dosł.: krąg – przyp. tłum.) powołany do prac nad optymalizacją działania DUGA-1. Krug składał się z 240 anten o wysokości 12 m każda, rozmieszczonych w kręgu w dwóch rzędach. W centrum kręgu znajdowała się jeszcze jedna antena. Super-radar nadawał sygnał, który obiegał całą kulę ziemską, poczym kompleks ten wyłapywał go. Unikalność Kręgu polegała na tym, że był on w stanie wychwycić ten sygnał jeszcze raz, kiedy po raz drugi obleciał on Ziemię. (!!!)


Kilka uwag tłumacza


Kiedy przekładałem ten tekst, to od razu opis tych instalacji skojarzył mi się z amerykańskimi instalacjami HAARP czy szwedzko-norweskim EISCART.No i zrozumiałem, dlaczego w rejonie obydwu Czarnobyli tak często obserwowano pojawienia się UFO. Nie jest bowiem tajemnicą, że konstrukcja DUGA-1 była unikalną i nietypową konstrukcją o przeznaczeniu stricte wojskowym, ergo – podpadała pod zainteresowania Obcych, których poza CzEJ zainteresowało potężne źródło promieniowania radiowego. Dla porównania, nadajnik RCN w Solcu Kujawskim ma moc 1,2 MW, zaś ten już nieistniejący w Gąbinie – 3 MW.  DUGA-1 wykorzystywała 10 MW! Czy był to tylko radar czy jeszcze cos innego – oto jest pytanie! Taka potężna ilość energii wypromieniowana w atmosferę nie może pozostać bez echa i z całą pewnością na nią oddziaływała – i to wcale nie pozytywnie… 

W tym kontekście staje się zrozumiałe postępowanie Rosjan po katastrofie w CzEJ, kiedy na wszystkie szczegóły katastrofy nałożono knebel i czapę na wszystkie informacje o terenach skażonych – obawiali się, że ktoś przeniknie prawdziwy cel istnienia kompleksów Czarnobyla-2. Bo chociaż same kompleksy były doskonale widoczne z orbity, to zagadkami pozostawały szczegóły techniczne tych konstrukcji.

Takich szkieletów w szafach z czasów Zimnej Wojny jest jeszcze więcej, i w miarę otwierania się krajów byłego ZSRR na świat będą one sukcesywnie wypadać.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 28/2012, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©