I
wreszcie wypadek paryski.
25
lipca 2000 r. cud techniki lotniczej XX wieku, superszybki naddźwiękowiec –
osiągający w locie poziomym prędkość 3 Ma – super-luksusowy Concorde,
spada po przeleceniu zaledwie 3,5 km od paryskiego lotniska im. generała
Charlesa de Gaulle’a na hotelik w małej miejscowości Gonesse. W katastrofie
poniosło śmierć na miejscu 113 osób, w tym dwie nasze rodaczki, które zginęły w
hotelu, na który zwalił się płonący Concorde. I do dziś dnia –
czyli do 14 sierpnia 2000 r. – nikt nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe
pytanie: co się właściwie stało w pierwszych minutach lotu feralnej maszyny???
Być może winę ponoszą stwierdzone szczeliny w deltowatych płatach samolotu,
które stwierdzono we francuskich i brytyjskich maszynach. Najmniej
prawdopodobna jest wersja o kawałku metalu na pasie startowym, który przeciął
oponę, a która po pęknięciu i rozleceniu się uszkodziła zbiornik paliwa w
prawym skrzydle, co spowodowało wyciek i samozapłon benzyny. Gdyby tak było
naprawdę, to wszystkie Concorde’y byłyby już dawno porozbijane...
tu musiało zajść coś innego – a może właśnie w chwili startu w samolot uderzyła
kilkukilogramowa kula lodowa?
Nie
jest to pierwszy tego typu wypadek lotniczy, bowiem w czasie pokazów na
paryskim lotnisku Le Bourget rozbił się radziecki samolot Tu-144,
będący niemal idealną repliką Concorde’a. Także Amerykanie
nie mieli szczęścia do supersonicznych gigantów i ich Boeing 773
budowany w ramach PROJECT SST[1]) nie
opuścił biur konstrukcyjnych firmy Boeing Aircraft Corporation w Seattle.
Wojskowa wersja naddźwiękowego bombowca strategicznego XB-70 o
wdzięcznej sylwetce lecącego łabędzia, który miał wyprzeć wysłużone bombowce
strategiczne B-52, została
wyprodukowana jedynie w trzech egzemplarzach, z których jeden także uległ
katastrofie, jeden został zniszczony w czasie prób, a trzeci stoi w muzeum...
Podobny
problem jest stary jak historia lotnictwa. Kto wie, czy takie tajemnicze
katastrofy lotnicze, jak zaginięcie Amelii
Earhard i Freda Noonana nie
zostało spowodowane trafieniem samolotu przez kulę lodu z Kosmosu? A tajemnice
katastrofy lotnicze w Trójkącie Bermudzkim? – ot, choćby przypadek katastrof
latających cystern KC-135 czy
Lancastriana linii
lotniczych BSAA o nazwie „Star Tiger” i w kilka tygodni po nim „Star Panther”?
problem polega na tym, że w takim przypadku kule lodowe uderzają znienacka,
dosłownie z jasnego nieba! I są o wiele bardziej niebezpieczne od pioruna, bo
wyładowanie elektryczne spływa po samolocie nie czyniąc krzywdy siedzącym weń
ludziom, zaś kula lodowa czy lodowo – pyłowa działa jak ciężki, lity pocisk o
dużej masie i prędkości >1 Ma. W przypadku samolotów poruszających się z
prędkościami >1 Ma, uderzenie takiej „piguły” musi skończyć się katastrofą! A i mały samolocik
trafiony śniegowo – lodowym taranem ma niewiele szans na przeżycie takiego
eksperymentu...
Jeżeli
idzie o polonica, to godzi się wspomnieć o katastrofie polskiego
szybowca Pirat o oznaczeniu
SP-3130, który literalnie rozleciał się w powietrzu nad Łomnickim Szczytem w
Tatrach w listopadzie 1976 r. Pilot uratował się skacząc ze spadochronem, zaś
szczątki szybowca spadły na Szczawnicę...
Hipoteza
o lodowych kulach może również wytłumaczyć katastrofy niektórych niemieckich
sterowców w czasie I wojny światowej, że wspomnę tylko dziwny przypadek
zaginięcia bez wieści sterowca SLX
– bazującego na stałe w bułgarskim Jambolu - nad Morzem Czarnym, w
dniu (najprawdopodobniej) 28/29 lipca 1916.
Jeszcze
ciekawszym było zniszczenie w niewyjaśnionych okolicznościach nad Cieśniną
Otranto na wysokości Brindisi (Włochy), sterowca LZ-59, co widziało kilku oficerów i marynarzy wachtowych
niemieckiego okrętu podwodnego U-53,co
miało miejsce wieczorem dnia 7 kwietnia 1918 roku, na pozycji 18053’E
- 040002’N.
W
obydwu przypadkach ani Rosjanie, ani Włosi[2]) nie
przyznali się do zestrzelenia tych sterowców – a przecież propagandyści krajów
Ententy nie omieszkaliby wykorzystać tych faktów do podniesienia morale swych
wojsk!... Podobny los spotkał także sterowiec LZ-101, który w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął
gdzieś nad Afryką.[3])
O losach sterowców pisałem w moim opracowaniu pt. „Ufologia a polityka” (Jordanów, 1991 – skrypt), w której
sądziłem, że za tymi wydarzeniami stoją jednak Ufici.
Skąd
się wziął lód w atmosferze?
O
takich lodowych fenomenach pisał swego czasu Charles Fort w swych
pracach, a zatem rzecz nie jest nowa. Atmosferyczny lód jest jednym z fenomenów
forteańskich. Ostatnia hipoteza zamieszczona na łamach „Wiedzy i Życia” nr 2/2000 głosi, że w ciągu każdej doby,
przeciętnie w atmosferę Ziemi przenika od 20 do 30 lodowych mikrokomet, które
eksplodując na wysokości około 25 km nad Ziemią, tworzą w jej atmosferze
fenomen perłowych obłoków (pearl clouds),
podobnie jak mikrometeoroidy towarzyszące „normalnym” kometom tworzą wiszące na
wysokości 80 km srebrzyste obłoki (silver
clouds). Skoro tak, to mamy wyjaśnienie niektórych dziwnych katastrof
lotniczych właśnie w ten sposób: samoloty te miały nieszczęście znaleźć się w
rejonie spadku takiej lodowej mikrokomety, która wybuchowo zamienia się w
perłowy obłok, zaś odłamki rozlatują się na wszystkie strony, rażąc wszystko,
co znajduje się na ich trajektorii, z prędkościami naddźwiękowymi. Uderzenie
takiego odłamka lodowego pocisku w jakąkolwiek część lecącego z prędkością
przydźwiękową – od 0,7 do 0,9 Ma -
samolotu, musi się skończyć dlań fatalnie! To fizyczny pewnik!
Jest
w tym wszystkim aspekt pozytywny, a mianowicie: lód to zamarznięta woda. Jeżeli
codziennie na Ziemię spada 20 - 30 takich lodowych mikrokomet, to rocznie jest
ich od 7300 do 10.960 sztuk! Niech każda z nich niesie tylko 1 tonę wody, to
naszej staruszce Ziemi przybywa rocznie kilkanaście tysięcy ton wody i pyłu
kometarnego. Do czego zmierzam? Ano do tego, że część z tego ładunku
przechwytuje także nasz Księżyc i wobec tego woda na Księżycu b y ć
m u s i ! I nie tylko tam, bo na Marsie i innych planetach
Układu Słonecznego.
Oczywiście
takie lodowe mikrokomety stanowią śmiertelne zagrożenie dla naszych lotów
kosmicznych i orbitalnych, czego dowodem jest zamilknięcie kilkunastu
sztucznych satelitów Ziemi. Jak dotąd żadna taka kometa nie uderzyła w MIR-a
czy ISS,
albo w któryś z promów kosmicznych, ale czy to oznacza, że taki wypadek nie
może się wydarzyć???... Te sztuczne satelity, które zamilkły, wcale nie musiały
być porwane przez UFO – wystarczyło zderzenie z lecącą przez Kosmos bryłą lodu.
Z powierzchni Ziemi zjawisko takie powinno się przedstawiać, jako silny błysk
światła. I tu rzecz ciekawa – takie błyski obserwowano i to niejednokrotnie!
Dnia 3 maja 1994 r. około godziny 18:30 GMT, nad Zieloną Górą dostrzeżono
bardzo silny błysk biało – niebieskiego światła – około –4m,00 na
wysokości orbity wokółziemskiej. Miejscowy astronom – prof. dr hab. Janusz
Gil z tamtejszej WSP stwierdził, że
mógł to być nawet wybuch atomowy!... podejrzewam, że było to zderzenie jakiegoś
satelity z taką lodowo-pyłowo-śniegowa „pigułą”...
Inny
przypadek obserwacji niezwykłego, biało – niebieskiego błysku odnotowano w
Jordanowie, dnia 19 stycznia 1996
roku, o godzinie 18:04 GMT, o jasności wynoszącej
co najmniej -2m,5...-3m,00. Początkowo wraz z moim
słowackim przyjacielem dr Milošem Jesenským sądziliśmy, że eksplodowały
na orbicie jakieś resztki broni masowego rażenia, które pozostały po Wielkim Konflikcie
Bogów – Astronautów sprzed 12.000 lat, ale teraz po skojarzeniu wyżej opisanych
faktów czujemy się zmuszeni do częściowej zmiany naszych poglądów.[4])
Co
można zrobić, by uniknąć tego niebezpieczeństwa? No cóż – najlepiej byłoby
zmniejszyć ruch lotniczy na najwyższych wysokościach, ale nasza cywilizacja
niestety – nie może się bez tego obejść... Myślę, że to problem dla
konstruktorów lotniczych. Zjawiska forteańskie są realną rzeczywistością i –
jak widać – potrafią być wyjątkowo groźne! Miejmy nadzieję, że są jednak tylko
wyjątkami, a nie regułą.
*
* *
Czy czynnik ten istnieje
naprawdę, czy nie – tego nie udało się stwierdzić. W dalszym ciągu nie wiemy,
co powoduje powstanie chmur perłowych. W dalszym ciągu nie wiemy, czy spadające
z nieba bryły lodu to szczątki lodowych mikrokomet, czy jeno zamarznięte
nieczystości, które odrywają się od kadłubów samolotów i spadają na nasze niwy.
A tak by the way, to czy nie mogło stać się tak, że prezydencki Tu-154M
oberwał nad Smoleńskiem fatalnego dlań ranka 10 kwietnia 2010 roku, jakimś
właśnie takim kawałem kosmicznego lodu z wiadomym skutkiem? Zdaje się, takiego
scenariusza nikt nie brał pod uwagę. Lodowa bryła stopniała i nie zostało po
niej śladu, a odium winy zrzucono na Rosjan, hel, rakiety, bomby, a nawet na UFO i Bogu ducha winną
brzozę, którą ścięto… Oczywiście jest to tylko luźna uwaga, bo osobiście
stawiam na tzw. czynnik ludzki, który miał największy (jak nie jedyny) udział w
tej katastrofie. Dowodem na to jest fakt, że pomimo dobrego działania
automatyki, która do końca ostrzegała pilotów – PULL UP! – PODERWIJ MASZYNĘ! –
kontynuowano procedurę lądowania. Wbrew ostrzeżeniom, wbrew warunkom pogodowym,
wbrew elementarnemu zdrowemu rozsądkowi. Jak się to skończyło – wszyscy wiemy.
Sprawa katastrofy Concorde’a
też znalazła swe wyjaśnienie i okazało się, że uległ on katastrofie tylko i
wyłącznie wskutek usterek technicznych, niedoróbek przeglądu technicznego
maszyny i nieszczęsny pasek metalu z innej maszyny był tylko wyzwalaczem
nieszczęścia.
[2] W czasie I wojny światowej
Włochy walczyły przeciwko kajzerowskim Niemcom w składzie Ententy.
[3] Zob. w „UFO” nr 3(7), 1991.
[4] Miloš Jesenský – Bohové atomowých válek, Ústi
nad Labem 1998, przekład Robert K. Leśniakiewicz – w Internecie na stronie - http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-1.html.