UFO nad Tybetem - widok wcale nierzadki!
Mumie, mity i loty kosmiczne
Artykuł Igora
Wołozniewa jest kolejną poszlaką z długiego łańcucha poszlak potwierdzających
hipotezę o dawnych odwiedzinach naszej planety przez Istoty z Kosmosu. Tym
razem mamy do czynienia także z artefaktami, a zatem rzecz jest niemal pewna, a
fakt ich zniknięcia oznacza, ze ktoś się nimi zainteresował. I to na serio. A
tak à propos dysków, to czy nie przypominają one dysku z Phaistos? Czyżby
kolejny dowód na to, że kiedyś na Ziemi panowała jedna kultura posługująca się
jednym językiem, jednym pismem i… jednym sposobem jego zapisu? Oczywiście
powstało to wszystko pod wpływem Istot z Kosmosu. Ale czy na pewno? Wcale nie
jest powiedziane – mimo sugestii – że wszystkie te Istoty pochodzą z układu
Syriusza A, B i hipotetycznego Syriusza C. Dogoni z Mali i jeszcze inne
afrykańskie plemiona także przyznają się do syriuszowego pochodzenia, a mimo
tego są ludźmi. A zatem?
Dysk z Phaistos - późny odpowiednik płyt z gór Bajan-Kara-Uła?
A zatem mamy do
czynienia nie z Obcymi, ale z ludźmi. Takimi z krwi i kości, ale… -
pochodzącymi z Układu Syriusza. Skąd się tam znaleźli? Odpowiedź jest prosta –
z Ziemi. Zakładając, że kiedyś była na Ziemi Atlantyda (lub cywilizacja jeszcze
starsza od niej dla uproszczenia nazwaną Atlantyką), która osiągnęła postęp
techniczny wystarczający do wysłania w Kosmos wypraw międzygwiezdnych.
Oczywiście ich statki kosmiczne nie latały z prędkościami v ≥ c, bo to jest po prostu niemożliwe i wynika z Ogólnej i
Szczególnej Teorii Względności. Trzeba było tam polecieć i trzeba było jakoś
obejść wszystkie prawa fizyki zakazujące podróży kosmicznych z v = c. A skoro nie da się zmienić praw
fizyki, to trzeba zmienić… siebie?
I chyba ludzie
postąpili właśnie w ten sposób. Postanowili przystosować się do podróży
kosmicznych z prędkościami nierelatywistycznymi. I tu przechodzimy do sprawy
mumii…
Ciała zmarłych
mumifikowano, by je zachować do innego życia – w zamyśle pozagrobowego, a
faktycznie być może – pozaglobowego? W Atlantyce czy na Atlantydzie
przeprowadzano specjalne operacje, których celem było wyprawienie ludzi w
Kosmos. Jak to robiono, możemy się tylko domyślać.
Oczywiście
kluczem do lotów kosmicznych ludzi jest… śmierć. Oczywiście człowieka nie
zabijano, ale znieczulano po to, by następnie go zamrozić na kilka tysięcy
nawet lat i w takim stanie wyprawić w gwiazdy. Dlatego właśnie jego ciało
zabezpieczano owijając w aseptyczne bandaże i zamrażano w ciekłym azocie. To
znaczy schładzano w jakimś kontenerze do -195,8°C czyli 77,35 K ale tak, by
krystalizująca się woda nie rozerwała błon komórkowych ciała człowieka. Potem –
po kilkuset latach lotu – człowieka odmrażano i przywracano do życia. Tak
przynajmniej czytamy w powieściach sci-fi.
Jest jeszcze
jedna, bardziej makabryczna wersja tej procedury. Człowieka usypiano i… - i
postępowano tak, jak robili to ze swoimi zmarłymi starożytni Egipcjanie, a
mianowicie: otwierano jego ciało i wyjmowano niektóre organy do osobnych
kriostatów i zamrażano. Znamy to – prawda? Wokół egipskich mumii znajdowały się
naczynia – kanopy lub kanopsy – w których znajdowały się
organy zabalsamowanego człowieka. W czasie rewitalizacji dokonywano odwrotnej
procedury: najpierw ożywiano zewłok, a potem „wmontowywano” weń poszczególne
organy, by w końcu reanimować astronautę. Potem tylko rekonwalescencja i
readaptacja, która trwała jakiś czas, by astronauci byli w stanie lądować na
innych planetach. Czasu na to było bardzo dużo! Podróż z Ziemi na planety
Tolimana (czyli Alfy Centaura) z v = 50 km/s trwa 19.600 lat. A przecież to
tylko 4,26 (do Proximy czyli α Cen C) i 4,34 ly (do α Cen A i B). Lot do
Syriusza A – znajdującego się w odległości aż 8,6 ly – trwałby 39.200 lat czyli
dwukrotnie dłużej!
Tak zatem lot
kosmiczny mógł trwać dowolnie długo, bo organizmy przebywające w stanie śmierci
nie starzały się. Czego wymagały takie podróże? Przede wszystkim trzech rzeczy:
v Przystosowania
organizmu do takich drastycznych zabiegów medycznych na drodze inżynierii
genetycznej;
v Wiedzy
potrzebnej do dokonywania tak precyzyjnych i skomplikowanych operacji, lotów
kosmicznych, inżynierii genetycznej, itd. itp.;
v Niezawodnych
automatów, które mogłyby dokonywać tych operacji, prowadzić przez tysiące lat
statki kosmiczne i przeprowadzać wszelkie niezbędne przedsięwzięcia mające na
celu zapewnienie bezpieczeństwa ludziom i sobie – zgodnie z trzema Prawami Robotyki.
To musiano
zrobić, by myśleć na serio o gwiazdach.
I to
wyjaśniałoby wszystkie dziwne rzeczy i anomalie, z którymi napotykamy się co
chwilę studiując historię starożytną. Któraś z antycznych cywilizacji wysłała
już kiedyś ekspedycje do Syriusza, które tam doleciały i być może nawet
założyły kolonię (o ile była tam jakaś egzoplaneta). Część z tych ludzi
zdecydowała się na powrót na Ziemię i wróciła. Resztę znamy z przekazów
dogońskich i dropowskich…
To, co tutaj
napisałem jest tylko hipotezą i trudno ją będzie zweryfikować. Wiedza o tych
osiągnięciach naukowych przetrwała do dnia dzisiejszego w postaci przekazów, mitów,
religii… Ich analiza pod kątem naukowym mogłaby przynieść Ludzkości wiele
korzyści i ponownie otworzyć drogę pomiędzy gwiazdy, szczególnie kiedy okazuje
się, że w Kosmosie roi się od planet, a życie ze swymi możliwościami
adaptacyjnymi potrafi wcisnąć się w każdą niszę i odrodzić się z jeszcze
większą chęcią… no do życia właśnie!
Ale to jest już
inna ballada…
Źródło
– „Tajny XX wieka” nr 25/2012, ss. 32-33
Przekład
z j. rosyjskiego –
Robert
K. Leśniakiewicz ©