Powered By Blogger

poniedziałek, 31 marca 2014

Trudna droga do gwiazd

Start statku kosmicznego Sojuz TMA-09M, 2013 rok


Walery Jerofiejew


W dniu 6.XII.1957 roku, w USA dokonano wystrzelenia sztucznego satelity Ziemi, który to lot zakończył się fiaskiem: po dwóch sekundach od startu, rakieta nośna przewróciła się niszcząc plac startowy.

Niemal natychmiast po atomowych bombardowaniach japońskich miast Hiroszimy i Nagasaki w sierpniu 1945 roku, amerykańscy stratedzy zaczęli przygotowywać plany ataku na ZSRR z wykorzystaniem nowego, potwornego w swej sile oręża. (Był to Plan Pincher – przyp. tłum.) Już w 1953 roku, USA posiadały na swym uzbrojeniu prawie 2000 ładunków jądrowych, które nad terytorium Związku Radzieckiego mogły dostarczyć 1200 bombowców strategicznych, rozlokowanych w bazach wojskowych nieopodal granic naszego kraju. Kierownictwo radzieckie przyjęło w tym czasie ekstremalne środki przeciwko w pełni realnemu zagrożeniu atakiem ze strony USA i NATO.


Podać rękę przez ocean


Na początku lat 50., nasz kraj już dysponował potencjałem nuklearnym, ale był on 10-krotnie mniejszy od amerykańskiego. A jeszcze dla porównania potencjałów musimy wziąć pod uwagę nie tylko głowice jądrowe, ale także wektory (samoloty, rakiety, dywersanci) ich przenoszenia na terytorium nieprzyjaciela, przy czym powinny one równoważyć amerykańskie bombowce. Takim środkiem mogła się stać tylko rakieta międzykontynentalna, która mogłaby w czasie 20-30 minut dostarczyć ładunek jądrowy na druga stronę kuli ziemskiej.

Marszałek Dymitrij Ustinow. W 1953 roku był on ministrem przemysłu obronnego ZSRR

Rozmowy na temat budowy „urządzenia odrzutowego”, które mogłoby przelecieć ocean, pośród radzieckich inżynierów-rakietowców trwały już od końca lat 40. Jednak już po pierwszych udanych eksperymentach z rakietą R-5 w 1953 roku, ówczesny minister przemysłu wojskowego ZSRR – Dimitrij Ustinow postawił przed OKB-1, któremu szefował Siergiej Korolow, nowe zadanie – które zostało uprawomocnione i udokumentowane na zamkniętym posiedzeniu Rady Ministrów ZSRR w dniu 20.V.1954 roku.

W dokumencie tym mówiło się o pracach w jak najszybszym tempie nad rakietą nośną, która byłaby w stanie dostarczyć ładunek jądrowy na odległość nie mniejszą, niż 12.000 km. No i teraz tylko od kierownictwa OKB-1 zależało, czy Związek Radziecki w przypadku rakietowego ataku jest w stanie odpowiedzieć rakietowo-jądrowym kontruderzeniem na każdego agresora w tym USA.

W tej tajnej uchwale mówi się o podjęciu prac nad międzykontynentalnymi skrzydlatymi rakietami Buria (produkt W-350) i Buran (produkt 40), jednakże z biegiem czasu te projekty nie miały dalszego rozwoju i szybko je zamknięto. Co zaś dotyczy międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM), to rozważano konstrukcję będącą w stanie donieść głowicę jądrową o masie do 3 ton. Jednakże po pierwszej próbie radzieckiej bomby wodorowej, co miało miejsce 12.VIII.1953 roku, kierownictwo radzieckie postawiło przed specjalistami zadanie powiększenia payloadu do 5,5 tony, co pozwoliłoby umieszczać w głowicach rakiet także ładunki termojądrowe.

Międzykontynentalna skrzydlata rakieta Buria (produkt W-350)


Przystosować do sztucznego satelity Ziemi


Do prac nad dwustopniową rakietą balistyczną, mającą międzykontynentalny zasięg, specjaliści z biura konstruktorskiego Korolowa przystąpili jesienią 1953 roku. Wiodącym specjalistą tych prac był młody, rzutki i perspektywiczny konstruktor Dymitrij Kozłow. Inżynierowie z jego grupy szli absolutnie nieznaną drogą, ponieważ nikt na świecie jeszcze nie robił czegoś podobnego.

Ponadto: według danych z radzieckiego wywiadu, w tym czasie w żadnym z mocarstw atomowych nikt nie próbował nawet skonstruować czegoś podobnego. Dlatego własnie, w połowie lat 50., kierownictwo polityczne ZSRRna czele z Nikitą Chruszczowem postawiło zadanie OKB-1 na wykonanie właśnie takiego wektora, który daje naszemu krajowi przewagę nad resztą konkurencji i USA jeszcze długo musiałyby gonić ZSRR.

Dzisiaj wiemy, że ICBM od czasu początku ich masowego produkowania faktycznie zrobiły bezsensownym zastosowanie broni jądrowej w ewentualnym konflikcie. Wszak w czasie ich pierwszych prób, cały świat zrozumiał, że w Trzeciej Wojnie Światowej zwycięzców nie będzie i mocarstwa atomowe będą w stanie zniszczyć nie tylko zasoby przeciwnika, ale także życie na planecie, a nawet i samą planetę…

[…] A oto wspomnienia Kozłowa:
- Nowa rakieta w dokumentacji technicznej projektu otrzymała nazwę R-7. W celu zabezpieczenia rekordowego zasięgu i celności tego produktu został wykorzystany cały szereg zasadniczo nowych technicznych i inżynierskich rozwiązań, do których należy zaliczyć boczne rozmieszczenie zbiorników paliwa I stopnia rakiety, które obowiązuje do dziś dnia. Trudno jest wskazać personalnie autora tego pomysłu, jednak mogę powiedzieć, że ten schemat rozmieszczenia zbiorników paliwa w swych teoretycznych pracach przedstawił Oddział Projektów OKB-1 pod kierownictwem Siergieja Korolowa, a jednym z najbardziej aktywnych jej stronników był – oczywiście – Siwergiej Pawłowicz Korolow.

W lipcu 1954 roku, wszystkie prace projektowe związane z produktem R-7 w zasadzie były zakończone, a 20 listopada jej główne charakterystyki techniczne i zasadniczy schemat odebrano w Radzie Ministrów ZSRR. Jednakże dalsze prace nad nowym produktem zostały wznowione po szczęśliwych próbach z rakietami R-5M z głowicami atomowymi, które przeprowadzono w dniu 2.II.1956 roku. Już 20 marca, Rada Ministrów ZSRR przyjął uchwałę o praktycznej realizacji projektu międzykontynentalnej rakiety.

Pod koniec lutego 1957 roku, po pomyślnie przeprowadzonych próbach poszczególnych systemów i silników R-7, Korolow zwrócił się do KC KPZR i rządu z dokładnym referatem i listem. W nim pisało następująco: „…proszę o danie zezwolenia na przygotowanie i przeprowadzenie próbnych startów rakiet w okresie od kwietnia do czerwca 1957 roku…” A dalej w dokumencie tym znajdowało się bardzo ważne uzupełnienie: „Na drodze pewnych modyfikacji można je przysposobić do wystrzelenia sztucznego satelity Ziemi – SSZ, mającego niewielki payload w postaci przyrządów naukowych.”

Znaczek pocztowy upamiętniający 25-lecie wystrzelenia pierwszego sztucznego satelity Ziemi


Tak zaczynała się droga w kosmos


Wtedy jeszcze nikt na świecie nie miał pojęcia, że do rozpoczęcia Ery Kosmicznej pozostało Ludzkości niewiele więcej niż pół roku. Te sześć miesięcy były wypełnione intensywnymi pracami nad nową, jeszcze nigdy nie widzianą techniką odrzutową.

Testy rakiety R-7 przeprowadzane w czasie lata 1957 roku na poligonie w Tiura-Tam (Tiuratam, później Bajkonur) szły zgodnie ze znaną zasadą: im bardziej rzecz jest skomplikowana, tym bardziej kapryśna i tym więcej czasu potrzebuje do doprowadzenia jej do porządku i pełnej sprawności. A do tego rakietowcom dało się we znaki to, że większość niepowodzeń brała się nie z błędów konstruktorskich, a z banalnych błędów wykonawców.

Pierwszy start rakiety R-7 miał miejsce 15.V.1957 roku, o godzinie 19:01 ALMT. Lecąca rakieta po podaniu jej komendy do włączenia silników II stopnia eksplodowała w powietrzu. A przyczyną eksplozji stał się typowy, elementarny błąd produkcyjny – nieszczelny styk jednego z przewodów paliwowych.

Nowy produkt wciąż prześladował pech. Drugi start wyznaczono na noc 10/11.VI.1957 roku faktycznie się nie odbył, bowiem nie włączył się jeden z silników boostera. Jak się okazało, magistrala paliwowa została zatkana przez zamontowany odwrotnie zawór, wskutek czego paliwo nie docierało do komory spalania.

W czasie trzeciego testu R-7 w dniu 12.VII.1957 roku, rakieta znowu rozleciała się na aktywnym odcinku swej trajektorii, faktycznie już na granicy ziemskiej atmosfery. I znów przyczyna stał się głupi defekt montażu: w układzie elektrycznym jednego z przyrządów systemu kierowania zmieniono biegunowość kontaktu.

Na posiedzeniu państwowej komisji pracującej nad efektami trzeciego testu postawiono pytanie o sens całego projektu rakiety międzykontynentalnej. W książce dziennikarza i pisarza Jarosława Gołowanowa pt. „Korolow – fakty i mity” pisze on o tym, co następuje:
- Uważam, że tak dalej być nie może – spokojnie powiedział Mitrofan Iwanowicz (marszałek Niedielin, zastępca ministra obrony ZSRR, potem dowódca Strategicznych Wojsk Rakietowych – przyp. aut.) Jako przełożonego nie interesuje mnie, kto jest temu winien… Dlatego też polecam zdjąć rakietę z doświadczalnych startów, wszystkie, produkty przywiezione już na poligon odprawić z powrotem do OKB do Siergieja Pawłowicza. Kiedy to dopracuje, wtedy będziemy je odpalać…

I tylko czwarty start R-7 w dniu 21.VIII.1957 roku, już po dopracowaniu produktu, stał się sukcesem. Pierwsza na świecie międzykontynentalna rakieta balistyczna wzniosła się pięknie w powietrze i poleciała, a po kwadransie trafiła w punkt w zachodniej części poligonu Kura na Kamczatce.

Jednakże dla całkowitego potwierdzenia prawidłowości założeń konstruktorskich należało dokonać jeszcze jednego testu R-7, który miał miejsce w dniu 7.IX.1957 roku. Start rakiety był udany i lot znowu przebiegł bez zakłóceń.

A z czasie krótszym niż miesiąc, w dniu 4.X.1957 roku, Rakieta R-7 wyniosła na orbitę wokół naszej planety, pierwszy na świecie SSZ – Sputnik-1. I tak właśnie otwarto Ludzkości drogę w Kosmos…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 47/2013

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©               

niedziela, 30 marca 2014

Zaginiony samolot malezyjski (4)



Oglądając w TV i śledząc w Internecie sprawę zaginionego samolotu z lotu MH370 coraz bardziej odnoszę wrażenie, że rząd malezyjski albo wie więcej, niż mówi, albo chce jak najszybciej uznać sprawę za zakończoną.  Nie podoba mi się to, że tak szybko chcą oni uznać ludzi za zmarłych i przerwać poszukiwania. Dlaczego? Czyżby prawda o ostatnich godzinach lotu MH370 była komuś nie na rękę? I to bynajmniej nie przewoźnikowi, ale komuś znacznie wyżej postawionemu w tym kraju?

Ostatni sygnał z pokładu samolotu został wysłany z punktu opisanego współrzędnymi 44°57’29” S - 090°13’43” E, to jest miejsca oddalonego o ok. 2500 km (inna wersja – 2260 km) od australijskiego Perth. Teraz jednak dystans ten skrócono o kilkaset kilometrów z tego względu, że samolot leciał szybciej niż zakładano i zużywał więcej paliwa, a zatem przebył mniejszy dystans, niż to obliczano – poszukiwania przeniesiono na odległość 1850 km na zachód od Perth.

Oczywiście istnieje teoria spiskowa mówiąca o tym, że na pokładzie samolotu znajdowali się specjaliści od technologii stealth, ale czy tylko o nich chodziło? Druga teoria spiskowa mówi o tym, że na pokładzie samolotu było kilka ton złota, na które – jak widać – ktoś miał chrapkę…  Trzecia mówi o kłopotach rodzinnych I pilota, który w ten spektakularny sposób popełnił samobójstwo. Jednak większość badaczy nie wierzy w nie ani na jotę.

Nie będę pisał o kolejnych teoriach spiskowych, bo jest oczywiste, ze będzie ich jak grzybów po deszczu czy mieczy pod Grunwaldem – dostatek. Interesującym jest to, że jak dotąd, wbrew hucznym zapowiedziom, nie znaleziono żadnych szczątków Boeinga – dlaczego? Przecież musiałyby one być, gdyby samolot uderzył w wodę i rozbił się o jej lustro. Otóż istnieje możliwość, że było inaczej. Samolot leciał na niewielkiej wysokości i z niewielką prędkością, a kiedy skończyło mu się paliwo, po prostu siadł na wodzie, jak Airbus A320-214 nr boczny N-106US, z lotu UA1549 z Nowego Jorku do Seattle na Hudson River, w dniu 15.I.2009 roku. Samolot siadł wtedy na wodzie i ludzie mieli czas go opuścić. Ale to było niemal w centrum wielkiego miasta, zaś malezyjski Boeing usiadł na oceanie i najwidoczniej zatonął niemal natychmiast, jak Boeing 747 Jumbo Jet z filmu „Port lotniczy’77” w reżyserii Jerry’ego Jamesona. Tyle że w filmie samolot spadł na szelfie i został wydobyty z niewielkiej głębokości. W przypadku malezyjskiej maszyny, poszła ona na dno i została zgnieciona przez ciśnienie wody na głębokości 5000 m. Tym też można wytłumaczyć brak szczątków na powierzchni. Zostały one uwięzione w zgniecionym wraku… W takim przypadku należy szukać na dnie oceanu, a nie na jego powierzchni. Będzie to skomplikowana i kosztowna operacja przypominająca poszukiwanie  i wydobycie czwartej bomby wodorowej w Palomares w Hiszpanii. Tylko problem polega na tym, że tą wodorówkę wydobyto z głębokości ok. 890 m – tutaj zaś mamy do czynienia aż z pięciokilometrową głębią!

Zaginione samoloty po 1948 roku (Źródło - TVP)

Skupię się na jeszcze innej informacji, którą media wyciągnęły na światło dzienne. Otóż okazuje się, że od 1948 roku do dzisiaj w przestrzeni powietrznej naszej planety znikło ogółem i to bez śladu aż 84 samoloty. 84 maszyny znikły bez śladu – i jak to widać z załączonej fotki – a zniknięcia te miały miejsca nie tylko w Trójkącie Bermudzkim czy Trójkącie Smoka na Morzu Diabelskim, ale także w innych rejonach świata. Być może wyjaśnienie tej jednej zagadki pociągnie za sobą wyjaśnienie pozostałych?

I jeszcze na koniec pytanie: skoro samolot leciał w kierunku S-SW, to właściwie dokąd? Proste przedłużenie trasy jego lotu wiedzie na Wyspy Kerguelena (49°20’ S - 070°20’ E) a dalej na wyspy Heard i Mac Donald (53°06’ S - 073°30’ E). Dalej jest już tylko lodowe pustkowie Antarktydy Wschodniej… Być może porywacz/porywacze chcieli dolecieć do Kerguelenów, ale zabrakło im paliwa? Tylko po co? Tam znajduje się jedynie francuska stacja subpolarna Port-aux-Français i nie ma nawet porządnego lotniska, na którym mogliby usiąść… A jeżeli samolot miał polecieć jeszcze dalej? W takim razie pozostaje tylko wschodni skraj Ziemi Królowej Maud na Antarktydzie. Być może właśnie tam znajduje się klucz do rozwiązania tej zagadki? Nie zapominajmy bowiem o tym, że to właśnie stamtąd miały latać hitlerowskie latające talerze V-7 i to właśnie tam miały znajdować się tajne bazy nazistów, w których przebywają po przegranej wojnie…


CDN.    

sobota, 29 marca 2014

Skarby pod ochroną duchów



Ida Szachowskaja


Czyngiza-chana pochowano wraz z jego skarbami. Potem przez zasypaną mogiłę przepędzono tabun koni i zabito wszystkich szeregowych uczestników rytuału pogrzebowego. Nikt nie wie, gdzie właściwie, w którym miejscu znajduje się grób tego władcy.

Historyczne perypetie, które przydarzyły się Rosji, zrodziły mnóstwo legend w których zadziwiająco przeplotła się mistyka z realnością. W tym także mity o skarbach, które jakoby były związane z kimś-tam kiedyś-tam w trudnych czasach, i teraz czekają na swą godzinę. Ale – niestety – dobrać się do nich niełatwo, bowiem w to jest zamieszana…


…mistyka stawu Andriejewskij Prud


Ulica Lenina w Ulianowsku (d. Symbirsku) dawniej nazywała się Moskiewską. W 1800 roku była ona pocztowym traktem. Znajdowały się przy niej karczmy i domy noclegowe, w których zatrzymywali się podróżni. Jedną z budowli, która dotrwała do naszych czasów jest cerkiew Objawienia Pańskiego, która powstała w XVII wieku. Także w rejonie Moskiewskiej znajdował się młyn, który w ciągu wielu lat arendowali kupcy Andriejewowie. Dlatego też staw, który znajdował się opodal nazwano Andriejewskim. Miejsce to uchodziło za głuszę zabitą dechami i tu zamieszkiwały wilki oraz menele. Krążyły słuchy o skarbach, które ukryli gdzieś w okolicy starego młyna już to rozbójnik-ataman Stieńka Riazin, już to sybirscy kupcy-milionerzy Twierdyszewscy. Przez wiele lat poszukiwali ich różni ludzie. Między innymi - jak powiadają - był także Wołodia Ulianow (Lenin), wtedy jeszcze gimnazjalista.

Opowieści o skrytkach ze skarbami są związane z różnoraką mistyką. I tak na miejscu ukrycia skarbu pokazują się ogieńki, albo koziołek meczący ludzkim głosem, i wreszcie różne widma i duchy. Nieopodal Bogojawlieskiego zjazdu można było napotkać widmo żołnierza ogromnego wzrostu z niesamowitą twarzą, z charakterystycznym wielkim i krzywym nosem i ustami od ucha do ucha… Według mnogich świadectw, ów fantom wychodził z bramy do młyna i straszył pojedynczych przechodniów. Mówi się, że żołnierz ten jest efektem działania nadprzyrodzonych sił strzegących skarbu. Żeby wydobyć skarb należało wykonać odpowiednie działania magiczne, a także podzielić się nim z tymi, kogo się spotka w procesie wydobywania skarbu. W innym przypadku skarb znów zapadnie się pod ziemię.

Adm. Aleksander Kołczak

„Złoty eszelon” admirała Kołczaka


W marcu 2011 roku, w mediach pojawiły się informacje o tym, że członkowie Klubu Podróżników „Miry” znaleźli w Bajkale tzw. „złoto Kołczaka”. Zgodnie z legendą, w 1918 roku, białogwardziści pod dowództwem adm. Aleksandra Kołczaka zagarnęli złoto z rezerwy bankowej Cesarstwa Rosji, które znajdowało się w Kazańskim Banku. Stąd właśnie uciekając przed bolszewikami na wschód Biali wzięli złoto ze sobą. Jednakże pod Irkuckiem na kołczakowców napadli żołnierze z Czechosłowackiego Korpusu, którzy wydali bolszewikom samego Kołczaka i część złota. Potem wyjaśniło się, że 180 ton szlachetnego metalu znikło bez śladu. Istnieje hipoteza, że doszło tam do katastrofy kolejowej i jeden z wagonów – w którym jak raz znajdowało się złoto! – wpadł do Bajkału. No i leży tam do dziś dnia na jego dnie…

Parę lat temu, w rejonie Wokółbajkalskiej Linii Kolejowej, zostały rzeczywiście znalezione jakieś resztki wagonu kolejowego z czasów wojny domowej. Jednakże ze względu na możliwość uruchomienia warstw ziemi, nie udało się kontynuować poszukiwań. Natomiast w czasie ekspedycji «„Miry” na Bajkale» jak raz na tym miejscu w wodzie znaleziono jakieś błyszczące przedmioty. I z tego to właśnie poszedł chyr, że to było legendarne złoto Kołczaka! Jednakże były to jedynie pozłacane patery i chociaż wody Bajkału są krystalicznie czyste, na dnie osiadają różne śmieci, w tej liczbie także naczynia kuchenne i inne. Co się zaś tyczy wagonu ze złotymi sztabami, który wpadł do jeziora, to jest to jedynie piękna legenda.

Obwał skał na Wokółbajkalskiej Linii Kolejowej. Początek XX wieku

Telegram do płk Kappela Czeczenki dotyczący przejęcia rezerwy bankowej Rosji o wartości 
650 mln rubli w złocie, z dnia 9.VIII.1918 roku



Nowosybirskie skrytki


Opowiadają, że kiedy kołczakowcy w czasie wojny domowej uciekali z Nowosybirska, to wraz z nimi miasto opuścili przedstawiciele ancient regime’u: kupcy, burżuje, dworacy… W pośpiechu pozostawili one swe dobro, ukrywając je w skrytkach. Ukrycia najczęściej znajdowały siwe w fundamentach i powałach. I tak właśnie 30 lat temu ktoś znalazł skarb złożony z nikołajewskich dziesiątek (złote dziesięciorublówki z czasów cara Mikołaja II – przyp. tłum.) Jakimś przypadkiem wpadły one w ręce pracowników miejscowego Sbierbanku, które potem zarekwirowała milicja. A kiedy kopano pod basenem fontanny w teatrze „Głobus” znaleźli tam skarb złożony ze starych monet.

Najbardziej znanym na dzień dzisiejszy nowosybirskim skarbem jest znaleziony w drzwiach domu na ulicy Miczurina nr 6. Do rewolucji, dom ten należał do wysokiego naczelnika kolejowego Żukowa. W czasie wojny domowej, parter domu zajął sztab białogwardzistów, zaś rodzinę Żukowów przeniesiono na piętro. Opowiadają, że kiedy do miasta wkroczyła Armia Czerwona, jeden z synów Żukowa, biały oficer wyskoczył z okna ponosząc śmierć na miejscu. Pozostali członkowie rodziny zdążyli uciec, gdzieś pozostawiając skarb złożony ze złotych monet.

Jeden z potomków Żukowa opowiadał, że w połowie ubiegłego stulecia przyjechał do niego wujek i powiedział, że wie, gdzie znajduje się złoto. Według jego słów, było ono ukryte w drzwiach domu na ulicy Miczurina, który w tym czasie prawie był remontowany. Wuj i bratanek pojechali do tego domu, zdjęli drzwi i znaleźli skrytkę, w której znajdowały się tylko stare gazety. Jak widać, ktoś ich już uprzedził… Jeżeli o skarbie wiedział tylko jeden człowiek, to mogli o nim wiedzieć i inni członkowie rodziny. A być może skarb dostał się komuś innemu. Tak czy owak teraz na budynku, który jest obecnie zabytkiem historycznym, został położony ukaz o objęciu go prawną ochroną jako dobro dziedzictwa kulturowego. Ale jego pracownicy niczego o skarbach nie wiedzą.

Mieszkańcy Nowosybirska ukrywali nie tylko kosztowności, ale np. broń. I tak w czasie remontu domu na ulicy Czeluskinowców nr 13, gdzie wcześniej znajdował się sklep „Wideo” , a dzisiaj komercyjny bank, został znaleziony pistolet i plik papierów wartościowych. A w domu na ulicy Komunisticzieskoj znaleziono strzelbę i pistolet Veledog dobry do odstraszania psów.


Skarb Demidowa


Jeszcze jedno mistyczne opowiadanie związane z tzw. „złotem Demidowa”. W swoim czasie znany przedsiębiorca Akinfij Demidow załatwił sobie od imperatorowej Elżbiety zezwolenie na eksploatację rud miedzi na Ałtaju, ale w rzeczy samej wydobywał on także złoto i srebro. Kiedy w 1744 roku imperatryca dowiedziała się, że Demidow ją oszukał, to poleciła konfiskatę wszystkich jego przedsiębiorstw w Barnaule.

Legenda głosi, że dla Demidowa pracował podziemny ludek, znany pod nazwą „dziwnych białookich”. Zamieszkujący w jaskiniach karzełki pomagały przedsiębiorcy wydobywać złoto. Powiadają, że rzeczywiście dla Demidowa pracowały jakieś karzełki, a ponadto niektóre wybudowane przez nie budynki charakteryzuje dziwna, obca architektura: nad samą ziemią były umieszczone wąskie okienka. Co się działo w tych suterenach? Być może były one przeznaczone dla podziemnych mieszkańców?

Po tym, jak skonfiskowano dobra Demidowa, skończyła się jego współpraca z karzełkami i wejście do podziemnego świata zostało „zapieczętowane”. Poza tym „wyparowało” 800 kg złota…

Nowym gospodarzem barnaułskich zakładów został Andris Beer, który należał do loży masońskiej. Najwidoczniej on też chciał odzyskać wejście do podziemnego świata i „dziwnych białoookich”, ale bezowocnie. Dzisiaj w Barnaule spotyka się tu i ówdzie symbole wolnomularskie – np. kolumny miejscowego Planetarium, które absolutnie nie pasują do reszty bryły architektonicznej tego budynku. Mówi się, że takie tajemne znaki znajdują się na grobach członków rodziny i przyjaciół Beera. Tak czy inaczej, nawet ezoteryczna wiedza wolnomularska nie pomogła masonom dobrać się do złota, ukrytego w łonie ałtajskich gór…


Moje 3 grosze


Skarby zawsze były i są pod czyjąś ochroną. Pisze o tym w Polsce Jacek Kolbuszewski, którego książki na temat skarbów i związanych z nimi magii Czytelnikowi polecam szczególnie „Skarby króla Grigoriusa” (Katowice 1972), w których te sprawy są dokładnie opisane.

Ale ja nie o tym. Nie wierzę w żadną magię, a skarby należy poszukiwać używając rozumu, dysponując środkami i siłami no i mając szczęście.

Natomiast zaciekawiła mnie sprawa „złota Demidowa” i jego konszachty z mieszkańcami planetarnego podziemia. Zastanawia mnie, czy nie jest to kolejny ślad prowadzący gdzieś do Agharty – wszak Azja Centralna to miejsce, gdzie według wielu podróżników mają się znajdować wejścia do tej tajemniczej, podziemnej krainy szczęśliwości i wyższego Rozumu. No i interesujące są poczynania wolnomularzy, którzy w XVIII i XIX wieku prowadzili tam swe sekretne działania… Nie zapominajmy bowiem, że masoni są strażnikami Dawnej Wiedzy, podobnie jak Różokrzyżowcy i inne tego rodzaju organizacje tajemne. Rzecz w tym, że poprzez stulecia przekazywania tejże Wiedzy została ona wykoślawiona i przeinaczona, obudowana niezrozumiałą dla profanów symboliką, przez co stała się jeszcze bardziej hermetyczną. Jednakże Bracia z Loży musieli mieć jakieś dane o współpracujących z Demidowem koboldach i ich poszukiwania nie ograniczały się tylko i wyłącznie do złota.

Poza tym już w XX wieku na pewno zainteresowało się nią NKWD, które w czasie II Wojny Światowej zajmowało się także poszukiwaniami wejścia do Agharty i wszystkimi innymi dziwnymi rzeczami, którymi zajmowali się „uczeni” z hitlerowskich ośrodków okultystycznych i SS. A to już ma związek z Dolnym Śląskiem i ostatnimi dniami II Wojny Światowej i początkami Zimnej Wojny.

Ale to już temat z innej ballady…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 47/2013, ss. 36-37

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©

czwartek, 27 marca 2014

Meteor, samolot czy… UFO?

Dziwny ślad na niebie sfotografowany 21.III.2014 r. ...

Parę dni temu otrzymałem od jednego z Czytelników email i zdjęcie, które prezentuję powyżej. A oto treść tego emaila:

W piątek, 21-go marca zrobiłem kilka fotek dziwnego “zygzaka” na niebie ..... może źle szukałem, ale nie znajduję wyjaśnienia, jaki obiekt mógł taki ślad zostawić .... smuga widoczna była kilka minut, potem wiatr ją rozwiał, jak to się dzieję, ze zwykłą smugą kondensacyjną z samolotu ....
Może ktoś pomoże wyjaśnić? Przesyłam jedno ze zdjęć.

Pozdrawiam – Roman B.

Odpisałem, że być może była to smuga materii pozostawionej przez spalający się na dużej wysokości meteor, albo lecący na wysokości pow. 10.000 m stratoliner. Jednakże w odpowiedzi uzyskałem taką oto informację:

Dzięki za odpowiedź –  ślad według mojej znajdował się znacznie niżej niż 10.000 m ... pewnie nawet nie 5.000 – w prawym górnym narożniku zdjęcia rozmyta smuga kondensacyjna samolotu – była znacznie wyżej, niż ten ślad. Dziwi też spójność linii – gdyby wiatr rozwiał prostą linię przelotu jakiegoś obiektu, do takich kształtów, była by ona o wiele bardziej rozmyta.

...i jego powiększenie

Fakt, zatem nie mógł to być ani meteor ani samolot pasażerski. Jednakże wydaje mi się, że ta smuga jest jednak umiejscowiona wyżej od pozostałych widocznych na zdjęciu, a to, że jest kontrastowa z tłem nieba sprawia, że wydaje się być bliżej, niż pozostałe. Pozostał więc jakiś samolot pozostawiający smugi kondensacyjne, albo… UFO rozsiewające coś nad Polską – poprzez analogię do Wielkiego Bolidu Polskiego z dnia 20.VIII.1978 roku. Tak już nawiasem, to jak twierdzi Krzysztof Piechota w swych pracach – właśnie ten „bolid” pozostawił za sobą konkretny chemtrail, który zasługuje na to określenie! Osobiście jednak obstawiam samolot, który pozostawił za sobą smugę kondensacyjną (albo – jak ktoś woli – chemtrail), którą powoli rozwiewały wiatry nadając jej taki niezwykły kształt zygzaka. W każdym razie nie byli to jacyś Kosmici… 

Ale oczywiście mogę się mylić. 

Z ostatniej chwili:

Pisze Pani Elżbieta Kowalska:
Kilka miesięcy temu w godzinach popołudniowych latały nad nami eFy (F-16). Latały po okręgu, raczej tańczyły odczuwalnie nisko (!), choć na różnych wysokościach... Przez ok. pół godziny, manewrom towarzyszyły "suche" huki. Wyglądało to jakby myśliwce do siebie strzelały, ale dźwięki przypominały trzask łamanej zapałki. Jednak najbardziej przypominało mi to uderzenie pioruna w bardzo bliskiej odległości 50-100 m, jeszcze przed falą uderzeniową. Jeśli ktoś miał takie zdarzenie to wie jaki to odgłos. Ludzie właśnie wychodzili z pracy, stawali na poboczu i patrzyli na odbywający sie na niebie spektakl. Każda detonacja zostawiała po sobie taki właśnie ślad, najpierw mały rozprysk, a potem smuga. Robercie, takie właśnie rysunki mogą zilustrować tę moją telefoniczną relację.

A zatem wygląda na to, że byłby to ślad po wystrzelonym pocisku rakietowym klasy powietrze-powietrze… Wszak w Europie znów zaczyna pachnieć prochem.

wtorek, 25 marca 2014

Zaginiony samolot malezyjski (3)



Brytyjska Wikipedia podała historię lotu MH370 i jego zaginięcia w formie tabeli, którą przytaczam poniżej, bo jest ona bardzo ciekawa i może rzucić nieco światła na tą dziwną tragedię – w dniu 24.III.2014 roku po południu podano wiadomość, że szczątki samolotu znaleziono na południowych akwenach Oceanu Indyjskiego. A oto tabela przebiegu wydarzeń:

Czas (MYT)
Czas (GMT)
Wydarzenie
00:00-00:41
16:41
Start z Kuala Lumpur
00:20-01:01
17:01
MH370 potwierdza wejście na wysokość 11.000 m
00:26-01:07
17:07
Ostatnia transmisja danych z ACARS, załoga potwierdza pułap 11.000 m
00:38-01:19
17:19
Ostatni kontakt głosowy z malezyjskim ATC
00:40-01:21
17:21
Ostatni kontakt radarowy (transponder) na pozycji 06°55”15” N - 103°34’43” E
00:41-01:22
17:22
Transponder i ADS-B zostały wyłączone
00:49-01:30
17:30
Nieudany kontakt głosowy z innym samolotem – mamrotanie, zaniki dźwięku (faddingi)
00:56-01:37
17:37
Półgodzinne oczekiwanie na transmisję ACARS - nieodebrana
01:30-02:11
18:11
Pierwszy z siedmiu sygnałów ACARS przekazywanych co godzinę przez satelitę Inmasat 3F1
01:34-02:15
18:15
Ostatni kontakt radarowy z malezyjskiej wojskowej stacji r/lok w odległości 320 km na NW od Penang
05:49-06:30
22:30
Planowy przylot do Pekinu
07:30-08:11
00:11
Ostatni automatyczny sygnał ACARS przekazany przez Inmarsat
07:49-08:30
00:30
Samolot zaginął

Mimo tego zagadka pozostaje zagadką – co spowodowało, że samolot lecący na północ naraz zmienia kierunek na zachodni, a następnie leci w kierunku Antarktydy? Tego nie wiemy.

We wczorajszych „Wiadomościach” TVP-1 pokazano, że szczątki samolotu znaleziono na Oceanie Indyjskim na pozycji: 44°57’29” S - 090°13’43” E – pomiędzy Australią a wyspami Amsterdam i St. Paul, 2500 km na zachód od australijskiego miasta Perth.


Trasa lotu MH370 - kolor czerwony - trasa planowa, kolor fioletowy - trasa pokonana przez samolot Boeing 777 do domniemanego miejsca katastrofy (rys. R. Leśniakiewicz)


Oczywiście pojawiły się teorie spiskowe, i tak:

v UFO - według Boston.com, Alexander Bruce w ForbiddenKnowledgeTV zaproponował, że lot został schwytany przez istoty pozaziemskie. Jako dowód, przedstawił na YouTube wideo przedstawiające symulację komputerową wyjścia samolotu z Kuala Lumpur, co zaowocowało tym, że w symulowanym locie MH370 samolot porusza niezwykle szybko. Jednak dziennikarz Boston.com Jack Pickell również zauważa, że obiekt w symulacji, którym jest rzekomo UFO faktycznie jest to koreański lot KAL672. Pickell cytuje również witrynę CEO mówiąc, że ponaddźwiękowa prędkość samolotu była wynikiem usterki w systemie.
v Pitbull i Shakira – ponoć piosenka Pitbulla i Shakiry „'s Get It Started” została pokazana przed sprawą zaginięcia lotu 370. Najczęściej wymieniane przez zwolenników tej teorii spiskowej są „Teraz to się do Malezji” i „Dwa paszporty, trzy miasta, dwa kraje, jeden dzień”, które to piosenki mają związek z tą katastrofą.
v Teoria zestrzelenia - Rush Limbaugh, według CNN, pierwszy zaproponował „teorię zestrzelenia” samolotu z Flight 370, która wygląda następująco: «Samolot leci wzdłuż korytarza powietrznego i pada mu cała elektronika (dlaczego???) ale silniki pracują. Kapitan mówi – Musimy wracać do domu, musimy wrócić do Kuala Lumpur, nie możemy lecieć bez elektroniki. Jest ciemno, noc. Lecą nad krajami nieprzyjaznymi, a oni nie mogą zidentyfikować się, nie ma światła na pokładzie, nie ma nawet świateł pozycyjnych. Nastąpiła całkowita awaria elektroniki. Co będzie jeśli jakiś wrogi kraj wysłał myśliwce i zestrzelił go, a następnie odkrył ich błąd i nikt nie chce się przyznać do tego, co się stało?...»
v Uderzenie meteorytu - meteor mógł trafić w samolot. Teoretycznie jest to możliwe, ale krytycy oceniają, że bardzo mało prawdopodobne. Osobiście uważam, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest nikłe (ale wyższe od zera).
v Teoria czarnej dziury – Być może nad Oceanem Indyjskim powstała czarna dziura i pochłonęła samolot.
v Numerologiczne teorie – Chodzi o numerologiczne powiązania liczb 3 i 7. Jeden z twórców teorii pisze: «Lot 370 znika na 3/7 drogi, która wynosi 3700 kilometrów. Lot 370 leciał na wysokości 37.000 stóp, kiedy był ostatnio zgłaszany przy użyciu oprogramowania do śledzenia lotu. Luigi Maraldi, lat 37, był jedną z osób, których paszport został skradziony. Malaysia Airlines jest jednym z największych przedsiębiorstw lotniczych w Azji, przewozi blisko 37.000 pasażerów dziennie. Od dziś zaczynamy 37 miesiąc od tragedii w Fukushimie, która znajduje się na 37. stopniu i 37 obrażeń spowodowanych początkowo w elektrowni jądrowej».
v Zaangażowanie Korei Północnej – Inni badacze sugerują, że samolot został porwany przez mieszkańców Korei Północnej i poleciał do Phenianu. Niektórzy zwolennicy tej hipotezy twierdzą, że samolot miał dość paliwa, aby lecieć nie pozostając w zasięgu telefonu komórkowego. To zostało zaproponowane w celu wyjaśnienia obserwacji, że niektóre telefony pasażerów wciąż funkcjonowały po zniknięciu samolotu.
v Fantomowa teoria telefoniczna - Jak wspomniano powyżej, niektórzy przedstawili hipotezę, która stwierdza, że pasażerowie są wciąż żywi, ale nie mogą odpowiedzieć na ich telefony komórkowe - zjawisko znane jako „fantomowa teoria telefoniczna”. Ta została oparta na początku o informuje, że członkowie rodziny pasażerów lotu 370 usłyszeli ich telefony komórkowe po zniknięciu samolotu, jednak teoria ta została obalona przez Jeffa Kagana, analityka telefonii bezprzewodowej. W wywiadzie dla NBC News, Kagan powiedział, że nawet całkowicie zniszczony telefon wciąż może produkować dzwonienie podczas gdy sieć szuka połączenia.
v Spiskowe teorie na temat poszukiwania - Niektórzy twierdzą, że rządy Stanów Zjednoczonych, Malezji i nieokreślonej liczby innych krajów wiedzą, gdzie jest samolot i starają się ukryć jego prawdziwe położenie. Teoria ta twierdzi również, że powód, dla którego te agencje nie poinformowały społeczeństwa o miejscu pobytu samolotu jest taki, że się boją skandalu.
v Teoria Microsoft Flight Simulator – Zdjęcia z wnętrza domu I pilota Zaharie Ahmad Szacha, ukazują symulator w którym próbuje wylądować na pasie startowym, otoczony przez wodę. Ta teoria mówi, że on może być symulacja wodowania.

Jak dotąd mamy więcej znaków zapytania, niż odpowiedzi. Jedno jest absolutnie pewne – ta katastrofa jest niezwykle tajemnicza. Być może było to porwanie – ale po co? Wszystko – jak na razie wyglądałoby tak, jakby piloci wykonali nad Zatoką Tajlandzką skręt na zachód albo południowy zachód i wyskoczyli ze spadochronami nad kontynentalną Malezją, puszczając samolot samopas w locie na południowy zachód – ku środkowi Oceanu Indyjskiego. Ale dlaczego?

Jak to mówią, im dalej w las, tym więcej drzew. Na razie jesteśmy skazani wyłącznie na domysły, bowiem w rejonie znalezienia szczątków samolotu panuje bardzo zła pogoda, i ich poszukiwania zostały przerwane. Drugim problemem jest głębokość oceanu w tym miejscu, która wynosi 5000 m, a niektórzy twierdzą, że nawet 7000 m! A to oznacza, że wydobycie czarnych skrzynek będzie niezwykle trudne, jak nie niemożliwe…

A zatem czekamy na dalsze wieści i mam nadzieję, że…


…CDN. 

Źródło - Wikipedia