Hebrydy Zewnętrzne
Mark Altszulew
Jeden z Siedmiu
Cudów Świata – aleksandryjska latarnia morska została zbudowana na wyspie
Faros/Pharos w 283 r. p.n.e., w Delcie Nilu. Jej wysokość wynosiła 120 m. W XIV
wieku latarnia została zburzona przez silne trzęsienie ziemi.
Północny Atlantyk
– to najgorszy z możliwych zakątków surowej ziemi zamieszkałej przez ludzi. Nagłe
sztormy, zmienne prądy, szkiery… Kraj ostrego klimatu, zimnych wód i surowych
ludzi. A Hebrydy Zewnętrzne są wizytówką Północnego Atlantyku…
Szumią zimne wody
Regularne linie
żeglugowe są tutaj niemożliwe ze względu na kaprysy pogody i
nieprzewidywalności morza. Praktycznie rzecz biorąc nie da się nigdzie dobić do
brzegu – rafy, skały, szkiery, odmęty wodne i fale o wysokości dziesiątków
metrów. Na Hebrydach Zewnętrznych z trudem udaje się odnotować 60 dni
słonecznych. Pozostałe są pochmurne z deszczem, śniegiem i mgłami.
Siedem wysp
Flannana zalicza się często do
Zewnętrznych Hebrydów, choć w rzeczy samej, stanowią one osobny archipelag.
Jego powierzchnia liczy sobie około 80 ha niezamieszkałych skał. Na kilku
wysepkach rośnie szorstka trawa i od czasu do czasu jakieś drzewka. Dzisiaj
nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, by się tam osiedlać – ostatni mieszkańcy
opuścili wyspy w 1971 roku, kiedy miejscowa latarnia morska została całkowicie
zautomatyzowana.
Znajdowała się
ona na największej wyspie archipelagu – Eilean Mor – skrawku ziemi o rozmiarach
720 x 450 m . Jej nazwa w języku gaelickim oznacza „wielka wyspa” – i leży na:
58°17’ N - 007°35’ W.
Prawdę
powiedziawszy, w Średniowieczu ludzie osiedlali się na Eilean Mor. Już to
pasterze wypasali tam stada owiec, już to ludzie z innych wysp kryli się tam
przed napadami Wikingów i piratów. No ale ta wyspa cieszyła się złą sławą.
Uważano, że służy ona za przystań ostatnią dla widm i to nie zwykłym, ale
elfickim. A otaczające ją wody dawni Iroszkoci nazywali „morzem duchów”. Nawet groźni
Normanowie władający tymi ziemiami do połowy XIII wieku, nie ryzykowali
spędzenia nocy na Eilean Mor.
W końcu XIX wieku
ilość transatlantyckich rejsów wzrosła tak znacznie, że Brytyjczycy musieli
sobie przypomnieć o Wyspach Flannana. Wiele statków schodziło z kursu na tych
burzliwych i niespokojnych wodach i rozpruwało się na ich skalistych rafach. W
1899 roku, na Eilean Mor zbudowano latarnię morską o mocy 140.000 świec.
Zakładano przy tym, że jej światło będzie widoczne z odległości co najmniej 30
mn/~55,6 km, co według wyliczeń specjalistów zapewniłoby bezpieczeństwo
żeglugi.
[Aktualnie zasięg światła tej latarni, jak podaje
brytyjska Wikipedia, wynosi 20 mn/~32 km
– przyp. tłum.]
Latarnia morska na Eilean Mor w XX wieku...
...i dzisiaj
Dziwne zniknięcie
Przez jakiś rok
wszystko było w najlepszym porządku. Jednakże 15.XII.1900 roku kapitan statku
SS Arctur
[Wikipedia podaje nazwę
SS Archtor
– przyp. tłum.] o nazwisku Holmen zatelegrafował na ląd, że latarnia morska Eilean Mor nie
pracuje. Informację tą potwierdzili kapitanowie innych statków, którym tej nocy
udało się szczęśliwie przepłynąć koło Wysp Flannana.
Zbliżał się okres
wymiany brygady latarników i zmiennik Joseph
Moore przygotowywał się do wyjazdu
na to miejsce. Ale zanim zaokrętował się na statek, zaczął się sztorm. Z tego
powodu odpłynął on dopiero po 10 dniach.
Dnia 26 grudnia,
kliper Hesperous z Moorem na pokładzie dobił do przystani na Eilean
Mor. Latarnik zaczął się zastanawiać: co też wydarzyło się na latarni? Znał
doskonale wszystkich trzech członków tej brygady. Byli to: Thomas Marshall, Donald Mac
Arthur i James Ducat - byli oni doświadczonymi pracownikami. Praca
na Eilean Mor była nie pierwszą ich pracą i nie najtrudniejszą. Jeżeli już oni
nie byli w stanie wypełnić swoje obowiązki i zaświecić latarnię, oznaczało to,
ze stało się tam coś poważnego.
Na wyspie były
dwie przystanie – wschodnia i zachodnia. Zazwyczaj statki dobijały do
zachodniej. Tak też postąpił i Moore. To, co tam zobaczył nie podobało mu się
od razu. Nikt nie wyszedł powitać przybyłych. Na kei nie było żelaznych skrzyń
na prowiant i zapasy. Latarnia się nie świeciła. Najpierw wołano, potem
strzelano, ale nikt się nie pojawił.
Moore poszedł na
górę samotnie – marynarze z Hesperousa przestępowali z nogi na
nogę i widać było, że nie mają ochoty tam iść. Podszedłszy do latarni, Moore
zobaczył, ze drzwi i okna są zamknięte, ale flagsztok przed drzwiami był pusty
– flagę literalnie gdzieś zwiało. Z obawą w sercu latarnik przestąpił próg.
Wewnątrz wszystko
było w największym porządku za wyjątkiem przewróconego stołu kuchennego. Ale
był on tak przewrócony, jakby mieli go czyścić. Na miejscu wisiały sztormiaki
załogantów latarni, naczynia po obiedzie były umyte i umieszczone na swych
miejscach. Na miejscu znajdował się dziennik latarni. Ostatni zapis poczyniono
w nim w dniu 15 grudnia o godzinie 19:00 ręką Marshalla: „Sztorm się skończył,
Bóg jest znów z nami.” Na widok nikogo tu nie było co najmniej od tygodnia.
Pojąwszy, że
stało się coś jeszcze bardziej zagadkowego, niż przypuszczał Moore wrócił do
statku. Tam dostał do pomocy trzech marynarzy i pozostawiono ich na Eilean Mor
w celu rozpatrzenia się w sytuacji.
Hebrydy Zewnętrzne to także megalityczne budowle - czyzby wspomnienie dawnej Atlantydy?...
Zagadkowy sztorm
Przez następne
trzy dni Moore i jego ludzie przeszukiwali budynki latarni morskiej i cała
wyspę. Nie znaleźli oni żadnych śladów załogi, ale niektórych swoich odkryć nie
potrafili objaśnić w żaden sposób.
Oni ustalili, że
lampy na latarni morskiej były zalane oliwą a knoty były podcięte, co
oznaczało, że miano zamiar je podpalić, ale nie wiedzieć czemu przerwano te
czynności. Stalowy reling był wgięty i urządzenia cumownicze przygotowane do
pracy, chociaż używano zachodniej przystani. Sama przystań znajdował się w
strasznym stanie.
Metalowe poręce
były pogięte i częściowo wyrwane z betonowych obsad. Skrzynia dla zapasów
wyglądała tak, jakby ktoś obkuwał ja kowalskim młotem. Leżała ona na boku, a
wszystkie rzeczy były rozrzucone wokół niej. A znajdowała się ona na wysokości
33 m nad poziomem morza, ale ślady wskazywały na to, że znajdowała się ona
jeszcze wyżej – zaś na szczycie wzgórza – a to już 60 m n.p.m. – znajdował się
przeniesiony ze swego miejsca ogromny kawał granitowej skały.
Nasuwał się
automatycznie wniosek, że trzech latarników zmyła do morza ogromna fala. Ale
Moore odrzucił tą hipotezę. Po pierwsze dlatego, że przebywanie jednocześnie
trzech latarników na przystani w czasie sztormu było kategorycznie zabronione.
Po drugie, nawet gdyby byli zmuszeni naruszyć instrukcję, to musieliby włożyć
sztormiaki – a przecież te pozostały w domu. I na koniec – Moore był
przeświadczony, że ani 14, ani 15 grudnia
w rejonie Wysp Flannana nie było żadnego sztormu. Morze w te dni było
ciche i spokojne.
W domu także nie
brakowało zagadek – np. nie były pościelone koje. Wychodzi na to, że latarnicy
zjedli kolację, umyli naczynia i położyli się spać, ale nie wiadomo dlaczego
nie zapalili latarni. A potem wszyscy trzej rzucili się do wschodniej
przystani, gdzie zmyła ich fala. A przecież Marshall zdołał zapisać jeszcze, że
sztorm się skończył.
Moore powrócił do
badania dziennika, o którym w czasie poszukiwań zapomniano. Tam znalazł on
wielce zdumiewające zapisy. I tak np. 12 grudnia Marshall napisał: „Ducat jest
rozdrażniony”, 13 grudnia zapisał: „Ducat jest spokojny”, a 14 odnotował:
„Ducat, Mac Artur i ja modlimy się”. Rankiem 15 grudnia pojawiła się jeszcze
jedna dziwna notatka: „Bóg jest najwyższym ze wszystkiego”. To wskazywałoby na to, że latarnicy przez kilka
dni nie zachowywali się całkiem normalnie.
Poza tym, że
prowadzili dziennik, musieli oni prowadzić także notatki o stanie pogody. Takie
informacje pisano na kredą tablicy u wejścia. Ostatni zapis pochodził z 12
grudnia, ale poprzednie trzy zapisy ktoś starł.
29 grudnia na
Eilean Mor przybył dyrektor [według innych źródeł inspektor – przyp. tłum.] Administracji Latarni Morskich Szkocji Robert Muirhead. To on właśnie powinien ogłosić oficjalne wyniki
śledztwa. Moore potem wspominał, że Muirheada bardziej niż wyniki śledztwa
denerwowało to, że nie mógł się dopatrzyć
naruszenia przepisów bezpieczeństwa przez latarników, bo nie miał zamiaru
wypłacać rodzinom latarników zaległych pensji.
W rezultacie
oficjalna wersja wydarzeń mówi, co następuje:
Marshall, Mac Arthur i Ducat byli na służbie do obiadu 15
grudnia. Zobaczywszy, że zaczyna się sztorm, pozostawili latarnię morska bez
dozoru, żeby mocniej przymocować skrzynię z zapasami. Oni naruszyli instrukcję,
w rezultacie czego zostali zmyci w morze przez falę.
Hipotezy i domysły
Oficjalne
dochodzenie mało kogo zadowoliło. Moore przez miesiąc przebywał samotnie na
latarni, a tymczasem Eilean Mor nabierał złej sławy. Być może na podstawie
opowieści głównego latarnika ktoś doszedł do wniosku, że i on zetknął się z
czymś nadprzyrodzonym.
Moore bowiem
niejednokrotnie opowiadał, jakoby słyszał wołania o pomoc swych zaginionych
towarzyszy. Miało to miejsce szczególnie pod wieczór, na początku sztormu.
Pewnego razu burza rozpętała się szczególnie silnie, Moore’owi znów się
przywidziało, że ktoś go woła. Wyszedł on na zewnątrz i zaczął wołać wszystkich
trzech po kolei. I wydawało mu się, że wszyscy trzej się odezwali i
odpowiedzieli.
Moore twierdził,
że w czasie pobytu na wyspie czuł on przeraźliwie gniotącą atmosferę. Wydawało mu się, że przez cały czas ktoś go
obserwuje. A kiedy przypłynął po niego statek, żeby go odwieźć na stały
ląd, to on po raz ostatni wykrzyknął nazwiska swoich przyjaciół, a wtedy z
wieży latarni morskiej wyleciały trzy ogromne czarne ptaki nieznanego gatunku i
odleciały w stronę oceanu.
Nieco bardziej
prozaiczną wersję wydarzeń przedstawił Walter
Aldebert, który pracował przy budowie latarni morskiej w latach 1953-57. Pewnego
razu zaobserwował on ogromną falę, która w biały dzień i doskonałej pogodzie
poruszała się dokładnie na Eilean Mor, stosunkowo wąskim frontem. Na całe
szczęście znajdował się on w wieży, a woda po uderzeniu tej fali dostała się
niemal do jej progu. Zasadniczo takie zjawiska na oceanie są całkiem i w pełni możliwe.
[Być może była to fala tsunami pochodząca ze
Grzbietu Środkowoatlantyckiego spowodowana przesunięciami się magmy, jednakże w
takim przypadku musiałaby ona być także odnotowana w Szkocji i Irlandii… Najprawdopodobniej
była to albo tzw. „dziewiąta fala”, którą obserwuje się w czasie sztormu, albo „kapryśna
fala” (freak wave) która pojawia się przy
dobrej pogodzie. Mechanizm jej powstawania nie jest jeszcze w pełni poznany -
uwaga tłum.]
Tak więc Aldebert
założył, że dwóch latarników pracowało na przystani, kiedy trzeci zalewający
oliwą lampy zauważył nadchodzącą falę. On pobiegł na dół, by ostrzec swych
towarzyszy, ale nie docenił skali zagrożenia i tak wszyscy trzej zostali zmyci
do morza. Jednakże ta hipoteza nie wyjaśnia dziwnych zapisów w dzienniku, a poza
tym człowiek biegnący komuś na pomoc nie bawiłby się w dokładne zamykanie
drzwi. Ale trzeba przyznać, że pozostałe hipotezy są jeszcze mniej wiarygodne, no
bo czy Elfy mogłyby porwać latarników z Eilean Mor?
Moje 3 grosze
Ten artykuł przywodzi na myśl różne opowieści dotyczące dziwnych
zdarzeń, jakie miały miejsce na Islandii, gdzie ludzie święcie wierzą w
istnienie Elfów zwanych tam Alfurami i Ukrytych Ludzi – Huldefolków, którzy nie dość, że koegzystują z ludźmi, to jeszcze na dodatek
mogą krzyżować się z nimi, a ich potomstwo odznacza się tajemniczymi
właściwościami i nie pokazuje się ludziom, żyjąc w islandzkim pozawymiarowym podziemiu.
Ale to już jest temat z innej ballady.
Co do wydarzeń na
Eilean Mor, to do hipotez należy dodać także porwanie latarników przez
załogantów UFO lub USO. Oczywiście wylansowana ona została przez ufologów,
którzy na dodatek upatrują w tych skrawkach lądów ostatnich resztek mitycznej
Poseidii – fragmentu wielkiego lądu Atlantydy. I faktycznie, coś w tym jest,
bowiem wystarczy spojrzeć na mapę batymetryczną tej części Atlantyku, na której
widać dziwną formację zwaną Ławicą Rockall czy Płaskowyżem Rockall, którego
głębokość dochodzi jedynie do 200 m. Jest ona oddzielona od szelfu Wysp
Brytyjskich głębszym kanałem, w którym znajdują się cztery podwodne góry (tzw.
seamounts) i gdyby ocean miał trochę niższy poziom, to szczyty te wystawałyby
ponad wodę jak wyspy – podobnie jak i Płaskowyż Rockall… Tak właśnie było ok. 10-12
tys. lat temu, kiedy lodowiec w Europie więził ogromne ilości wody, a poziom
wód Wszechoceanu był o wiele niższym.
Rockall Plateau i okoliczne góry podmorskie
Swoją cegiełkę do
problemu dorzucają także kryptozoolodzy, którzy w tym wydarzeniu widzą udział
jakiegoś morskiego potwora, który po prostu tych ludzi pożarł. Nie zapominajmy,
że Szkocja słynie z potwora z Loch Ness, ale także kilku innych potworów
żyjących w tamecznych jeziorach czy morzach. Także Islandia ma swego Nessie, a zatem
upotworowienie północnych Wysp Brytyjskich i Skandynawii jest wysokie, a
wikińskie sagi i opowieści Iroszkotów wielokrotnie wspominają o smokach – w tym
morskich…
Jeden z polskich
autorów piszący na temat Trójkąta Bermudzkiego – Aleksander Grobicki w swej kultowej książce „Nie tylko Trójkąt
Bermudzki” (Gdańsk 1980) – zwrócił uwagę na to, że dziwne zjawiska mają miejsce
właśnie tutaj na lądach i morzach tajemniczej Północy, a nie tylko pod słońcem
tropików. Co więcej – zwraca on uwagę także na to, że te właśnie rejony noszą
ślady straszliwego kataklizmu, który w przeszłości nawiedził te okolice naszej
planety. Czy są to ślady katastrofy Atlantydy, czy atomowej wojny
bogów-astronautów? Jak na razie na żadne z tych pytań nie ma odpowiedzi. I wielka
szkoda, że ta jakże cenna pozycja nie została wznowiona po 1989 roku, a
wydawnictwa tłuką o wiele gorsze produkcje zagranicznych autorów, w których niewiele
jest faktów, ale za to dużo sensacji.
Nie tak dawno jeden
z kanałów TV przypomniał to wydarzenie prezentując film z serii „Tajemnicze
zniknięcia” mówiący o tajemnicy Eilean Mor, gdzie przedstawiono znane fakty i
hipotezy. Niestety – także realizatorzy tego filmu nie byli w stanie
przedstawić konkretnego wyjaśnienia tego, co zaszło tam w grudniu 1900 roku.
Źródło – „Tajny
XX wieka” nr 45/2013, ss. 36-37
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©