Powered By Blogger

sobota, 22 marca 2014

Tajemnica Eilean Mor

Hebrydy Zewnętrzne


Mark Altszulew


Jeden z Siedmiu Cudów Świata – aleksandryjska latarnia morska została zbudowana na wyspie Faros/Pharos w 283 r. p.n.e., w Delcie Nilu. Jej wysokość wynosiła 120 m. W XIV wieku latarnia została zburzona przez silne trzęsienie ziemi.

Północny Atlantyk – to najgorszy z możliwych zakątków surowej ziemi zamieszkałej przez ludzi. Nagłe sztormy, zmienne prądy, szkiery… Kraj ostrego klimatu, zimnych wód i surowych ludzi. A Hebrydy Zewnętrzne są wizytówką Północnego Atlantyku…


Szumią zimne wody


Regularne linie żeglugowe są tutaj niemożliwe ze względu na kaprysy pogody i nieprzewidywalności morza. Praktycznie rzecz biorąc nie da się nigdzie dobić do brzegu – rafy, skały, szkiery, odmęty wodne i fale o wysokości dziesiątków metrów. Na Hebrydach Zewnętrznych z trudem udaje się odnotować 60 dni słonecznych. Pozostałe są pochmurne z deszczem, śniegiem i mgłami.

Siedem wysp Flannana  zalicza się często do Zewnętrznych Hebrydów, choć w rzeczy samej, stanowią one osobny archipelag. Jego powierzchnia liczy sobie około 80 ha niezamieszkałych skał. Na kilku wysepkach rośnie szorstka trawa i od czasu do czasu jakieś drzewka. Dzisiaj nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, by się tam osiedlać – ostatni mieszkańcy opuścili wyspy w 1971 roku, kiedy miejscowa latarnia morska została całkowicie zautomatyzowana.

Znajdowała się ona na największej wyspie archipelagu – Eilean Mor – skrawku ziemi o rozmiarach 720 x 450 m . Jej nazwa w języku gaelickim oznacza „wielka wyspa” – i leży na: 58°17’ N - 007°35’ W.

Prawdę powiedziawszy, w Średniowieczu ludzie osiedlali się na Eilean Mor. Już to pasterze wypasali tam stada owiec, już to ludzie z innych wysp kryli się tam przed napadami Wikingów i piratów. No ale ta wyspa cieszyła się złą sławą. Uważano, że służy ona za przystań ostatnią dla widm i to nie zwykłym, ale elfickim. A otaczające ją wody dawni Iroszkoci nazywali „morzem duchów”. Nawet groźni Normanowie władający tymi ziemiami do połowy XIII wieku, nie ryzykowali spędzenia nocy na Eilean Mor.

W końcu XIX wieku ilość transatlantyckich rejsów wzrosła tak znacznie, że Brytyjczycy musieli sobie przypomnieć o Wyspach Flannana. Wiele statków schodziło z kursu na tych burzliwych i niespokojnych wodach i rozpruwało się na ich skalistych rafach. W 1899 roku, na Eilean Mor zbudowano latarnię morską o mocy 140.000 świec. Zakładano przy tym, że jej światło będzie widoczne z odległości co najmniej 30 mn/~55,6 km, co według wyliczeń specjalistów zapewniłoby bezpieczeństwo żeglugi.
[Aktualnie zasięg światła tej latarni, jak podaje brytyjska Wikipedia,  wynosi 20 mn/~32 km – przyp. tłum.]

Latarnia morska na Eilean Mor w XX wieku...

...i dzisiaj



Dziwne zniknięcie


Przez jakiś rok wszystko było w najlepszym porządku. Jednakże 15.XII.1900 roku kapitan statku SS Arctur [Wikipedia podaje nazwę SS Archtor – przyp. tłum.] o nazwisku Holmen zatelegrafował na ląd, że latarnia morska Eilean Mor nie pracuje. Informację tą potwierdzili kapitanowie innych statków, którym tej nocy udało się szczęśliwie przepłynąć koło Wysp Flannana.

Zbliżał się okres wymiany brygady latarników i zmiennik Joseph Moore  przygotowywał się do wyjazdu na to miejsce. Ale zanim zaokrętował się na statek, zaczął się sztorm. Z tego powodu odpłynął on dopiero po 10 dniach.

Dnia 26 grudnia, kliper Hesperous z Moorem na pokładzie dobił do przystani na Eilean Mor. Latarnik zaczął się zastanawiać: co też wydarzyło się na latarni? Znał doskonale wszystkich trzech członków tej brygady. Byli to: Thomas Marshall, Donald Mac Arthur i James Ducat  - byli oni doświadczonymi pracownikami. Praca na Eilean Mor była nie pierwszą ich pracą i nie najtrudniejszą. Jeżeli już oni nie byli w stanie wypełnić swoje obowiązki i zaświecić latarnię, oznaczało to, ze stało się tam coś poważnego.

Na wyspie były dwie przystanie – wschodnia i zachodnia. Zazwyczaj statki dobijały do zachodniej. Tak też postąpił i Moore. To, co tam zobaczył nie podobało mu się od razu. Nikt nie wyszedł powitać przybyłych. Na kei nie było żelaznych skrzyń na prowiant i zapasy. Latarnia się nie świeciła. Najpierw wołano, potem strzelano, ale nikt się nie pojawił.

Moore poszedł na górę samotnie – marynarze z Hesperousa przestępowali z nogi na nogę i widać było, że nie mają ochoty tam iść. Podszedłszy do latarni, Moore zobaczył, ze drzwi i okna są zamknięte, ale flagsztok przed drzwiami był pusty – flagę literalnie gdzieś zwiało. Z obawą w sercu latarnik przestąpił próg.

Wewnątrz wszystko było w największym porządku za wyjątkiem przewróconego stołu kuchennego. Ale był on tak przewrócony, jakby mieli go czyścić. Na miejscu wisiały sztormiaki załogantów latarni, naczynia po obiedzie były umyte i umieszczone na swych miejscach. Na miejscu znajdował się dziennik latarni. Ostatni zapis poczyniono w nim w dniu 15 grudnia o godzinie 19:00 ręką Marshalla: „Sztorm się skończył, Bóg jest znów z nami.” Na widok nikogo tu nie było co najmniej od tygodnia.

Pojąwszy, że stało się coś jeszcze bardziej zagadkowego, niż przypuszczał Moore wrócił do statku. Tam dostał do pomocy trzech marynarzy i pozostawiono ich na Eilean Mor w celu rozpatrzenia się w sytuacji.

Hebrydy Zewnętrzne to także megalityczne budowle - czyzby wspomnienie dawnej Atlantydy?...


Zagadkowy sztorm


Przez następne trzy dni Moore i jego ludzie przeszukiwali budynki latarni morskiej i cała wyspę. Nie znaleźli oni żadnych śladów załogi, ale niektórych swoich odkryć nie potrafili objaśnić w żaden sposób.

Oni ustalili, że lampy na latarni morskiej były zalane oliwą a knoty były podcięte, co oznaczało, że miano zamiar je podpalić, ale nie wiedzieć czemu przerwano te czynności. Stalowy reling był wgięty i urządzenia cumownicze przygotowane do pracy, chociaż używano zachodniej przystani. Sama przystań znajdował się w strasznym stanie.

Metalowe poręce były pogięte i częściowo wyrwane z betonowych obsad. Skrzynia dla zapasów wyglądała tak, jakby ktoś obkuwał ja kowalskim młotem. Leżała ona na boku, a wszystkie rzeczy były rozrzucone wokół niej. A znajdowała się ona na wysokości 33 m nad poziomem morza, ale ślady wskazywały na to, że znajdowała się ona jeszcze wyżej – zaś na szczycie wzgórza – a to już 60 m n.p.m. – znajdował się przeniesiony ze swego miejsca ogromny kawał granitowej skały.

Nasuwał się automatycznie wniosek, że trzech latarników zmyła do morza ogromna fala. Ale Moore odrzucił tą hipotezę. Po pierwsze dlatego, że przebywanie jednocześnie trzech latarników na przystani w czasie sztormu było kategorycznie zabronione. Po drugie, nawet gdyby byli zmuszeni naruszyć instrukcję, to musieliby włożyć sztormiaki – a przecież te pozostały w domu. I na koniec – Moore był przeświadczony, że ani 14, ani 15 grudnia w rejonie Wysp Flannana nie było żadnego sztormu. Morze w te dni było ciche i spokojne.

W domu także nie brakowało zagadek – np. nie były pościelone koje. Wychodzi na to, że latarnicy zjedli kolację, umyli naczynia i położyli się spać, ale nie wiadomo dlaczego nie zapalili latarni. A potem wszyscy trzej rzucili się do wschodniej przystani, gdzie zmyła ich fala. A przecież Marshall zdołał zapisać jeszcze, że sztorm się skończył.

Moore powrócił do badania dziennika, o którym w czasie poszukiwań zapomniano. Tam znalazł on wielce zdumiewające zapisy. I tak np. 12 grudnia Marshall napisał: „Ducat jest rozdrażniony”, 13 grudnia zapisał: „Ducat jest spokojny”, a 14 odnotował: „Ducat, Mac Artur i ja modlimy się”. Rankiem 15 grudnia pojawiła się jeszcze jedna dziwna notatka: „Bóg jest najwyższym ze wszystkiego”. To wskazywałoby na to, że latarnicy przez kilka dni nie zachowywali się całkiem normalnie.

Poza tym, że prowadzili dziennik, musieli oni prowadzić także notatki o stanie pogody. Takie informacje pisano na kredą tablicy u wejścia. Ostatni zapis pochodził z 12 grudnia, ale poprzednie trzy zapisy ktoś starł.

29 grudnia na Eilean Mor przybył dyrektor [według innych źródeł inspektor – przyp. tłum.] Administracji Latarni Morskich Szkocji Robert Muirhead. To on właśnie powinien ogłosić oficjalne wyniki śledztwa. Moore potem wspominał, że Muirheada bardziej niż wyniki śledztwa denerwowało to, że nie mógł się dopatrzyć naruszenia przepisów bezpieczeństwa przez latarników, bo nie miał zamiaru wypłacać rodzinom latarników zaległych pensji.

W rezultacie oficjalna wersja wydarzeń mówi, co następuje:
Marshall, Mac Arthur i Ducat byli na służbie do obiadu 15 grudnia. Zobaczywszy, że zaczyna się sztorm, pozostawili latarnię morska bez dozoru, żeby mocniej przymocować skrzynię z zapasami. Oni naruszyli instrukcję, w rezultacie czego zostali zmyci w morze przez falę.


Hipotezy i domysły


Oficjalne dochodzenie mało kogo zadowoliło. Moore przez miesiąc przebywał samotnie na latarni, a tymczasem Eilean Mor nabierał złej sławy. Być może na podstawie opowieści głównego latarnika ktoś doszedł do wniosku, że i on zetknął się z czymś nadprzyrodzonym.

Moore bowiem niejednokrotnie opowiadał, jakoby słyszał wołania o pomoc swych zaginionych towarzyszy. Miało to miejsce szczególnie pod wieczór, na początku sztormu. Pewnego razu burza rozpętała się szczególnie silnie, Moore’owi znów się przywidziało, że ktoś go woła. Wyszedł on na zewnątrz i zaczął wołać wszystkich trzech po kolei. I wydawało mu się, że wszyscy trzej się odezwali i odpowiedzieli.

Moore twierdził, że w czasie pobytu na wyspie czuł on przeraźliwie gniotącą atmosferę. Wydawało mu się, że przez cały czas ktoś go obserwuje. A kiedy przypłynął po niego statek, żeby go odwieźć na stały ląd, to on po raz ostatni wykrzyknął nazwiska swoich przyjaciół, a wtedy z wieży latarni morskiej wyleciały trzy ogromne czarne ptaki nieznanego gatunku i odleciały w stronę oceanu.

Nieco bardziej prozaiczną wersję wydarzeń przedstawił Walter Aldebert, który pracował przy budowie latarni morskiej w latach 1953-57. Pewnego razu zaobserwował on ogromną falę, która w biały dzień i doskonałej pogodzie poruszała się dokładnie na Eilean Mor, stosunkowo wąskim frontem. Na całe szczęście znajdował się on w wieży, a woda po uderzeniu tej fali dostała się niemal do jej progu. Zasadniczo takie zjawiska na oceanie są całkiem i w pełni możliwe.
[Być może była to fala tsunami pochodząca ze Grzbietu Środkowoatlantyckiego spowodowana przesunięciami się magmy, jednakże w takim przypadku musiałaby ona być także odnotowana w Szkocji i Irlandii… Najprawdopodobniej była to albo tzw. „dziewiąta fala”, którą obserwuje się w czasie sztormu, albo „kapryśna fala” (freak wave) która pojawia się przy dobrej pogodzie. Mechanizm jej powstawania nie jest jeszcze w pełni poznany - uwaga tłum.]

Tak więc Aldebert założył, że dwóch latarników pracowało na przystani, kiedy trzeci zalewający oliwą lampy zauważył nadchodzącą falę. On pobiegł na dół, by ostrzec swych towarzyszy, ale nie docenił skali zagrożenia i tak wszyscy trzej zostali zmyci do morza. Jednakże ta hipoteza nie wyjaśnia dziwnych zapisów w dzienniku, a poza tym człowiek biegnący komuś na pomoc nie bawiłby się w dokładne zamykanie drzwi. Ale trzeba przyznać, że pozostałe hipotezy są jeszcze mniej wiarygodne, no bo czy Elfy mogłyby porwać latarników z Eilean Mor?


Moje 3 grosze


Ten artykuł przywodzi na myśl różne opowieści dotyczące dziwnych zdarzeń, jakie miały miejsce na Islandii, gdzie ludzie święcie wierzą w istnienie Elfów zwanych tam Alfurami i Ukrytych Ludzi – Huldefolków, którzy nie dość, że koegzystują z ludźmi, to jeszcze na dodatek mogą krzyżować się z nimi, a ich potomstwo odznacza się tajemniczymi właściwościami i nie pokazuje się ludziom, żyjąc w islandzkim pozawymiarowym podziemiu. Ale to już jest temat z innej ballady.

Co do wydarzeń na Eilean Mor, to do hipotez należy dodać także porwanie latarników przez załogantów UFO lub USO. Oczywiście wylansowana ona została przez ufologów, którzy na dodatek upatrują w tych skrawkach lądów ostatnich resztek mitycznej Poseidii – fragmentu wielkiego lądu Atlantydy. I faktycznie, coś w tym jest, bowiem wystarczy spojrzeć na mapę batymetryczną tej części Atlantyku, na której widać dziwną formację zwaną Ławicą Rockall czy Płaskowyżem Rockall, którego głębokość dochodzi jedynie do 200 m. Jest ona oddzielona od szelfu Wysp Brytyjskich głębszym kanałem, w którym znajdują się cztery podwodne góry (tzw. seamounts) i gdyby ocean miał trochę niższy poziom, to szczyty te wystawałyby ponad wodę jak wyspy – podobnie jak i Płaskowyż Rockall… Tak właśnie było ok. 10-12 tys. lat temu, kiedy lodowiec w Europie więził ogromne ilości wody, a poziom wód Wszechoceanu był o wiele niższym.

Rockall Plateau i okoliczne góry podmorskie

Swoją cegiełkę do problemu dorzucają także kryptozoolodzy, którzy w tym wydarzeniu widzą udział jakiegoś morskiego potwora, który po prostu tych ludzi pożarł. Nie zapominajmy, że Szkocja słynie z potwora z Loch Ness, ale także kilku innych potworów żyjących w tamecznych jeziorach czy morzach. Także Islandia ma swego Nessie, a zatem upotworowienie północnych Wysp Brytyjskich i Skandynawii jest wysokie, a wikińskie sagi i opowieści Iroszkotów wielokrotnie wspominają o smokach – w tym morskich…  

Jeden z polskich autorów piszący na temat Trójkąta Bermudzkiego – Aleksander Grobicki w swej kultowej książce „Nie tylko Trójkąt Bermudzki” (Gdańsk 1980) – zwrócił uwagę na to, że dziwne zjawiska mają miejsce właśnie tutaj na lądach i morzach tajemniczej Północy, a nie tylko pod słońcem tropików. Co więcej – zwraca on uwagę także na to, że te właśnie rejony noszą ślady straszliwego kataklizmu, który w przeszłości nawiedził te okolice naszej planety. Czy są to ślady katastrofy Atlantydy, czy atomowej wojny bogów-astronautów? Jak na razie na żadne z tych pytań nie ma odpowiedzi. I wielka szkoda, że ta jakże cenna pozycja nie została wznowiona po 1989 roku, a wydawnictwa tłuką o wiele gorsze produkcje zagranicznych autorów, w których niewiele jest faktów, ale za to dużo sensacji.

Nie tak dawno jeden z kanałów TV przypomniał to wydarzenie prezentując film z serii „Tajemnicze zniknięcia” mówiący o tajemnicy Eilean Mor, gdzie przedstawiono znane fakty i hipotezy. Niestety – także realizatorzy tego filmu nie byli w stanie przedstawić konkretnego wyjaśnienia tego, co zaszło tam w grudniu 1900 roku.

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 45/2013, ss. 36-37
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©