Powered By Blogger

sobota, 30 czerwca 2012

Wyprawa na Babią Górę cz. III.





Zofia Piepiórka „Eleonora”



 ANOMALIA  JORDANOWSKIE



Motto: Relacja jest interesująca o tyle, że mówi o najbardziej tajemniczym rodzaju UFO – BOL – kulach świetlnych w miejscach anomalnych.



Tego dnia wyjeżdżaliśmy z gościnnej Sidziny do Jordanowa, a wieczorem wracaliśmy do Gliwic. Wstałam ok. godz. 8.00, aby porozmawiać przy porannej kawie na tarasie o anomaliach jordanowskich. Okazało się, że Jordanów jest niedaleko , ok. 15-20 min. drogi samochodem.  Tego dnia mieliśmy w planie spotkanie z Robertem Leśniakiewiczem i jego siostrą Wiktorią. Byliśmy ciekawi czym objawia się taka anomalia i jak to odczujemy, gdyż w takich miejscach działają siły grawitacji na urządzenia i na człowieka. Oczywiście takich miejsc w Polsce i na Ziemi jest wiele. Jednak mnie ta anomalia interesuje z powodu bliskości Babiej Góry i jej Baz Kosmicznych oraz czy ma to jakiś związek? Okazało się, że tak.

Wyjaśniłam, że z publikacji Roberta w art. http://wszechocean.blogspot.com/2012/01/jag-wrak-kosmolotu-pod-beskidami.html na ten temat Jordanowskiej Anomalii Grawimagnetycznej (JAG) wynika iż jest to duża anomalia znana od wieków.



 Z powodu tego art. w planie naszej wyprawy był Jordanów, gdzie Robert miał nam pokazać jedną z trzech gór, czyli Koskową Górę. 



Pani Danuta przysłuchiwała się naszej rozmowie i stwierdziła, że w Sidzinie niedaleko od ich domu, na drodze przy zakręcie jest również jakaś anomalia magnetyczna, ale może to być złudzenie optyczne. Wiesiu przyznał, że kiedyś w tym miejscu jadąc samochodem stracił orientację i w efekcie mało brakowało, a doszłoby do wypadku samochodowego. Od tej pory przejeżdżał tam ze szczególna ostrożnością.



Zainteresowałam się tym miejscem i chciałam to sprawdzić przed wyjazdem do Jordanowa, bo to jest ważne dla sprawy anomalii jordanowskiej. Opowiedziałam im o takim miejscu w Gdyni na obwodnicy, gdzie dochodzi często do wypadków samochodowych od dawna. Sama kiedyś jadąc samochodem doświadczyłam jak to działa… Zostałam nagle przesunięta na pas obok i mało brakowało, a doszłoby do wypadku! W tym miejscu potem ustawili znak ostrzegawczy „Uwaga Wypadki”, ale czy ktoś to badał i rozumie dlaczego tak się dzieje oraz jaki ma to wpływ na organizm ludzki?

Siedzieliśmy jeszcze na tarasie, gdy nagle pogoda się zmieniła, nadciągały zwaliste chmury i silny wiatr zwiastujący deszcz zapowiadany od kilku dni przez meteorologów.



Po uroczystym pożegnalnym śniadaniu, który przygotowała dla nas Danusia spakowaliśmy rzeczy i ok. godz. 11.30 wyruszyliśmy w drogę do Jordanowa dwoma samochodami, gdyż Wiesław jechał z nami do Jordanowa, ale my potem wracaliśmy do Gliwic.



Wiesław zatrzymał się przed zakrętem na drodze - ok. 0,5 km od domu, aby pokazać nam miejsce anomalii. Zostawiliśmy samochody na poboczu przy lesie u podnóża góry i rozejrzeliśmy się po okolicy. Po drugiej stronie drogi była duża łąka. Z północnego zachodu szybko nadciągały ciemne chmury oraz deszcz wraz z przenikliwymi podmuchami wiatr. Wiedziałam, że mam kilka minut  na  sprawdzenie tego miejsce przed nadciągającą nawałnicą.



Najpierw sprawdziłam wir energii - był prawo skrętny… a więc wg mnie  blokujący lub opadający do ziemi. Miejsce anomalii miało średnicę 100 m, kolor czyli częstotliwość promieniowania w widmie światła białego – czarny… Dlaczego?? Tu jest Baza Kosmiczna… ale czyja? To wyjaśniało dlaczego  Danusia przed laty - niedaleko stąd na górze „Kiełek” obserwowała białe kuliste światło UFO.



Oni rozmawiali, ja stałam i analizowałam to miejsce, a silny wiatr i deszcz rozwiewał nasze bluzy i kurtki jakby chciał nas stąd wygonić. Powiedziałam Wiesiowi, aby koniecznie badał to miejsce, bo ja nie wiem czy kiedyś tu wrócę. Poszliśmy do samochodów, aby czym prędzej odjechać do Jordanowa.



Wiesław już ruszał, Ewa włożyła kluczyki do stacyjki i już mieliśmy jechać za nimi, ale po chwili wyłączyła silnik i zmieniła bieg siedząc bez słowa i patrząc przed siebie, potem spojrzała do tyłu i na boki. Nic się nie działo tylko wiał silny wiatr i lało „jak z cebra”. Po chwili powiedziała: Wyłączyłam silnik i samochód stoi „na luzie”, a powinien się toczyć do tyłu, bo tutaj jest pod górę. Wciąż stoimy, a więc tutaj na pewno jest anomalia grawitacyjna.



Odpowiedziałam: Faktycznie… stoimy „jak przygwożdżeni”, a powinniśmy już się toczyć do tyłu. Gdyby nie to, że leje i musimy jechać, sprawdzilibyśmy to dokładnie, bo może po kilku minutach samochód zacząłby toczyć się „na luzie” pod górę tak jak w Karpaczu?



Patrzyłyśmy na siebie bez słów, po chwili Ewa włączyła silnik i ruszyliśmy  w drogę. Za zakrętem na dole, na poboczu zobaczyliśmy samochód Wiesława. Widać  zaniepokoili się, że nas nie ma. Zatrzymaliśmy się za nimi i rozmawialiśmy przez komórkę  o tym co tam sprawdzaliśmy i po chwili ruszyliśmy dalej.



Do Jordanowa dojechaliśmy z pół godzinnym opóźnieniem, bo nie mogliśmy trafić, więc Robert czekał na nas przed domem. Po powitaniu zaprosił nas do domu, gdzie zgodnie z planem mieliśmy rozmawiać o anomalii jordanowskiej, ale ponieważ doganiały nas ciemne deszczowe chmury  zaproponował, aby natychmiast ruszyć na Koskową Górę póki nie pada, a po powrocie możemy podyskutować na ten temat. Zgodziliśmy się, więc zabrał kamerę i czym prędzej wróciliśmy do samochodów. Robert miał poprowadzić nas więc wsiadł do samochodu Wiesława, przejechaliśmy przez miasto, a dalej drogą w dolinie wzdłuż rzeki i pasma gór, aż w końcu wjechaliśmy w wąską, stromą asfaltową serpentynę wiodącą pod górę. Wraz z jej wysokością narastała gęsta mgła, która nas zaskoczyła, bo widoczność była bardzo ograniczona. Dojechaliśmy na szczyt i zatrzymaliśmy się przy kapliczce. Wysiedliśmy z samochodów, gdzie otoczyła nas ściana gęstej mgły jak mleko i w dodatku zaczął padać deszcz. Prawie nic nie było widać… Robert żałował, że nie możemy zobaczyć tego cudnego widoku z góry w słoneczny dzień. Widzieliśmy, że wokoło nas rozciąga się łąka pełna żółtych kwiatów mleczy, a dalej we mgle widniał kamienny postument z krzyżem i ściana lasu. Wyciągnęliśmy kurtki i płaszcze deszczowe, aby chociaż kilka minut tutaj postać i odczuć tę anomalię. Byłam bardzo ciekawa czy odczuję tę anomalię i jak to się objawi? Robert wyjął kamerę, ale okazało się, że bateria jest rozładowana i nie może nic nagrać. Był pewien, że bateria była naładowana! Czy wpływ na to miało to miejsce? Opowiedział nam trochę o tej anomalii - co wcześniej opisał w art. JAG –  http://wszechocean.blogspot.com/2012/01/jag-wrak-kosmolotu-pod-beskidami.html  



[Fakt – bateria mojej kamery była świeżo naładowana jednak na Koskowej Górze ni z juszki ni z pietruszki po prostu się rozładowała… Być może miało to związek z nadejściem deszczowego front z bardzo wilgotnym powietrzem, ale… - przedział baterii w mojej kamerze jest wodoszczelny i wilgotne powietrze po prostu nie mogło się tam dostać, a zatem…? – przyp. admin.]

   

„W latach 1950-51 badali ją naukowcy  z Uniwersytetu w Krakowie. Potem była badana przy pomocy magnetometrów, w tym magnetometrów lotniczych w latach 1977-82. Jest to największa znana anomalia grawimagnetyczna w Polskich Karpatach. Zgodnie z interpretacją Małoszewskiego, jest ona spowodowana przez wielką lakkolityczną intruzję o grubości 7-9 km, która zajmuje powierzchnię kilkuset kilometrów kwadratowych, a której wierzchnia warstwa znajduje się na głębokości 2 – 2,5 km poniżej powierzchni ziemi. A. Kozera w 1960 roku i J. Woźnicki w latach 1981-82 poparł powyższy model analizami danych grawimetrycznych.



Nowa interpretacja danych wskazuje na to, że górna część anomalii znajduje się o wiele głębiej, niż oceniał to Małoszewski, minimum 4 km, a być może że aż 6 - 7 km poniżej poziomu gruntu.



Robert stwierdził: Co z tego wynika? Ano to, że w Beskidzie Makowskim mamy pod stopami, na głębokości paru kilometrów potężną masę żelaza rodzimego lub rud żelaza, co powoduje zwiększenie przyspieszenia grawitacyjnego (normalnie 1 g czyli 9,81 m/s2) i zmienia odchylenia igiełek kompasów. Skąd ono mogło się tam znaleźć? (…) W ramach ciekawostek mających związek z JAG mogę powiedzieć, że kształt tej formacji przypomina dość dokładnie rozmieszczenie trzech litewskich jezior: Dusia, Matelys i Obelija, które podejrzewam o impaktowe pochodzenie, o czym już pisałem na łamach „Nieznanego Świata”.



Ciekawostka druga – największa anomalia magnetyczna znajduje się na wschód od Makowa Podhalańskiego – tam, gdzie znajduje się wieś Żarnówka. Otóż według krążących tam legend, w latach wojny Niemcy poszukiwali tam rud uranowo-torowych. Nie wiadomo, czy znaleźli, ale znów w latach 50. poszukiwania takie prowadzili Rosjanie. Ich poszukiwania koncentrowały się w rejonie Ostrysza (707 m n.p.m.), Przysłopskiego Wierchu (793 m) i Koskowej Góry (867 m). Nie wiadomo, co znaleźli, a ich poszukiwania trwały do 1956 roku. (…)”



„Wszystko to razem współbrzmi jakoś dziwnie z wywodami Zofii Eleonory Piepiórki na temat zagrzebanych pod warstwami geologicznymi pozaziemskich statków kosmicznych. Nie za bardzo chciało mi się w to wierzyć, ale po przeczytaniu informacji o JAG zastanowiłem się nad tym problemem. (…) Aby sprawdzić, co tam właściwie się znajduje, należałoby przewiercić 7 km skał fliszu karpackiego. Koszt takiego odwiertu jest niewyobrażalnie wysoki, ale może kiedyś, kiedy w tym kraju będzie wreszcie normalnie, ktoś zapragnie się dowiedzieć, czym jest naprawdę Jordanowska Anomalia Grawimagnetyczna i znajdzie szczątki kosmolotu sprzed milionów lat…?”

  

No właśnie po to tutaj przyjechaliśmy i co widzimy?? Wokół nas gęsta mgła i deszcz. Staliśmy przy murowanej kapliczce i rozmawialiśmy, gdy nagle zobaczyłam unosząca się ok. 3 m nad ziemią pomarańczową kulę o śr. ok.  0,5 m. Natychmiast wskazałam ją Robertowi, który jest znanym ufologiem w Polsce, ale gdy tam spojrzał znikła. Zapytałam - Jak wy to nazywacie w języku ufologicznym? Odp.- BOL… BOL to najbardziej tajemniczy rodzaju UFO – BOL – kula świetlna. Staliśmy chwilę patrząc w to miejsce, ale nic więcej nie było widać oprócz mlecznej mgły. Poszliśmy na skraj młodego lasu przy którym stał stary wykuty w kamieniu krzyż. Tam pojawiały mi się białe iskry…  Zastanawiałam się dlaczego w tym miejscu postawili krzyż? Czyżby było tutaj jakieś starożytne miejsce kultu? Robert nic na ten temat nie wiedział.  Dodał, że podczas II WŚ Niemcy robili tutaj jakieś próby nowych rakiet i strzelali z tej góry w kierunku Babiej Góry.



[Chodziło o jakieś działa, a nie pociski rakietowe. Ponoć strzelano z nich z przełęczy Krowiarki (a nie z Koskowej Góry) w kierunku głównej grani Tatr i pociski spadały m.in. na Żółtą Turnię, Zawrat i okolice Zmarzłego Stawu pod Zawratem – przyp. admin.]



Deszcz padał coraz  mocniej co w końcu zmusiło nas do powrotu do samochodów. Otwierałam już drzwi samochodu, gdy nagle poczułam, że coś mnie „ciągnie” do tylu… tam gdzie zobaczyłam BOL! Mimo woli poddałam się temu i zaczęłam biec tyłem po łące po zboczu góry. Miałam uczucie jakby do moich pleców coś się przyssało i delikatnie ciągnęło! Jakby KTOŚ złapał mnie „za frak” i przyciągnął do siebie… Biegłam jakbym unosiła się nad łąką… Wszyscy stali w szoku i patrzyli nie rozumiejąc co mi się stało. Ewa zaczęła biec za mną wołając: Zosia dlaczego się wygłupiasz? Odp. - Nie wygłupiam się, to mnie ciągnie! Obejrzałam się za siebie, bo może tak biegnąc we mgle przypadkiem spadnę prosto w przepaść, gdy nagle odczułam „luz” i mogłam się zatrzymać. Rozejrzałam się wokoło… Byłam ok. 50 m niżej w wysokiej mokrej trawie, kilka metrów od drogi którą przyjechaliśmy. Patrzyłam chwilę na tę drogę zaskoczona…  A może tam trzeba puścić na luzie samochód i zobaczyć co się będzie działo? Czy samochód wbrew grawitacji będzie stał tak jak w Sidzinie czy zacznie toczyć się w dół? Ewa zatrzymała się w pobliżu zdenerwowana. Stałam w szoku myśląc – co tutaj jest? Już tak kiedyś biegłam… ale gdzie i kiedy to było??? To ma związek z tą górą i anomalią magnetyczną… Czy dlatego tutaj pojawił się BOL? Więc tu jest jakaś… Baza Kosmiczna! Czyja? Zaczęłam sprawdzać… i nic z tego nie rozumiałam! Zrozumiałam to dokładnie po powrocie do domu i napisze we Wnioskach!



[Fakt – Zosia zachowywała się tak, jakby coś ją ciągnęło do tyłu – ona po prostu BIEGŁA DO TYŁU! I to bardzo szybko. I faktycznie - wyglądało to niesamowicie, bo spróbujcie szybko biegnąć do tyłu! To jest raczej trudne… - przyp. admin.]



 A więc dlatego mnie tutaj „ściągnęli”, bo dobrowolnie nie weszłabym w moich butkach w mokrą trawę… Miałam mokre buty i skarpetki oraz nogawki spodni, ale czułam wielką ulgę… Dlaczego?? Skupiłam się i miałam wizję… Zrozumiałam, że kiedyś tutaj wrócę. Po chwili odwróciłam się i powoli ruszyłam do samochodu.  Ewa jeszcze tam stała jak w transie. Gdy podeszłam do nich Robert patrzył na mnie dziwnie… ale Janusz i Wiesiu nie! Po tym co się działo na  Babiej Górze i Zakamionku nie byli zdziwieni, lecz ciekawi o co tym razem tutaj chodzi. Robert już wsiadał do samochodu więc podeszłam i powiedziałam… Wielka Niedźwiedzica… Pokiwał głową nic nie rozumiejąc. Po chwili podeszła Ewa i powiedziałam, że nigdy w życiu nigdzie nic takiego nie doświadczyła jak tutaj. Czuła tam bardzo silne energie, które powodowały, że cała drżała. Dodała, że bała się o mnie, że się przewrócę, bo ten teren wbrew pozorom wcale nie był równy i mogłam w każdej chwili wpaść w dziurę lub potknąć się o kopce kretów.



Zanim wsiadłam do samochodu popatrzyłam na łąkę i pomyślałam, że muszę kiedyś tutaj wrócić… Już wiedziałam po co i że najsilniejsze miejsce anomalii jest przy drodze gdzie należy sprawdzić czy samochód stoczy się w dół czy będzie stał w miejscu wbrew prawom grawitacji. Ale i tym razem deszcz uniemożliwił nam dalsze badania tej anomalii. Wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy w dół wąską drogą pełną zakrętów. Ale była jazda! Na chwilę zapomnieliśmy o tym co się działo na górze. Wyjechaliśmy na główną drogę, a potem gdzieś skręciliśmy w boczną drogę prowadzącą do miejscowości Wysoka o której mówił nam Wiesław – „miejsce ufologiczne”! Wysiedliśmy przy zabytkowej Strażnicy z XVI wieku.



[To była strażnica strzegąca szlaku handlowego z Krakowa na Orawę w XV i XVI wieku. Teraz jest to odrestaurowany dworek szlachecki należący przed II wojną do Roberta hr. Żeleńskiego – przyp. admin.]



Robert opowiedział nam o historii strażnicy i niezwykłych przypadkach i zjawiskach w tej okolicy, których świadkami byli nauczyciele i uczniowie pobliskiej szkoły oraz okoliczni mieszkańcy. Pojawiały się tam postacie z przeszłości. Gdy to mówił skupiłam się i zobaczyłam czarny obiekt w centrum którego pojawiła się biała kula jak otwór wizjera i z niej wydobywało się promieniowania wysłane w naszym kierunku - podobnie jak podczas projekcji filmu w ciemnym kinie. Było to silne promieniowanie pasmowe, które powodowało, że drżałam co wszyscy widzieli. Co to jest?? Spojrzałam w tym kierunku… i zobaczyłam wzniesienie porośnięte lasem. Więc tam jest ten tajemniczy czarny obiekt?! Znowu czarny… tak jak w Sidzinie i znowu prawoskrętny? Więc tam jest anomalia grawitacyjna i w dodatku również przy drodze tak jak w Sidzinie i na Koskowej Górze, a to wyjaśnia dlatego w tej okolicy objawia się to jako złudzenie optyczne zdarzeń z przeszłości – o czym opowiadał nam Robert. Trzeba by tam pójść i sprawdzić to miejsce, ale nikt z nich nie miał na to ochoty, gdyż deszcz dosłownie lał i byliśmy wszyscy przemoknięci, a szczególnie ja po biegu przez mokrą łąkę. Pogoda wybitnie nie sprzyjała nam na tego typu poszukiwania i badania.



Wróciłam z Ewą do samochodu w którym siedziała Kasia. Ledwie nas zobaczyła powiedziała, że zobaczyła jakąś postać w pobliskiej otwartej szopie, ale gdy tam patrzyła postać znikła. Czy to był duch?? Popatrzyłyśmy na siebie z niedowierzaniem, bo właśnie o tym opowiadał nam Robert!  Ewa podeszła do samochodu Wiesia i opowiedziała co widziała Kasia, a oni zainteresowani tym  wysiedli z samochodu, aby zobaczyć co tam jest? To tylko stary garaż lub magazyn bez drzwi i nikogo tam nie było. A co jest pod nim?



Po kilku minutach ruszyliśmy do Jordanowa, ale po ok. 2-3 km znowu się zatrzymali na poboczu w pobliżu jakiegoś domu w polu. Gdy wysiedliśmy Robert wyjaśnił, że właściciele tego domu uciekli i nigdy go nie wykończyli.  Od lat stoi pusty, bo tutaj podobno straszy. Ktoś z okolicznych mieszkańców widział przy studni „szaraków”. Właściciele usiłują sprzedać ten dom, ale nie ma nikogo chętnego kto chciałby go kupić, a nawet wziąć za darmo.

- A więc to może mieć związek z UFO!- odpowiedziałam.

Weszliśmy wszyscy do domu przez otwarte drzwi garażowe. Na zewnątrz domu były tynki, ale  w środku ściany nie były otynkowane, a okna zabite deskami. Ledwie tam weszłam poczułam dziwny metaliczny smak w ustach. Zapytałam czy mają w ustach też dziwny smak lub czują zapach, ale nikt z nich nic nie czuł. Męczyło mnie znowu pytanie: Co to jest? Już to gdzieś, kiedyś czułam… Kiedy i gdzie?



[Faktycznie – ten dom stoi opuszczony jeszcze od lat 80. ub. stulecia! Miał on kilku właścicieli i… wszyscy zrezygnowali z zamieszkania w nim po pewnym czasie, bo ponoć tam… straszy! Rzecz opisałem na łamach „Nieznanego Świata” i w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002). Dom jest nadal na sprzedaż ponoć za 80.000,- PLN – uwaga admin.]



Po kilku minutach wyszliśmy na zewnątrz więc sprawdziłam czy są tam pasma kosmiczne. Czułam je już wcześniej zanim zatrzymali się przy tym domu. Były tam szerokie pasma kosmiczne Platynowe oraz szerokie pasma „siatki szwajcarskiej”, a to wyjaśniało wszystko. Tu jest Baza Kosmiczna tak jak na Babiej Górze przy Mokrym Stawie…



Robert odebrał telefon i po chwili poinformował nas, że jego siostra Wiktoria czeka na nas i chce z nami porozmawiać o Wysokiej. Zaprasza nas na pierogi i czeka niecierpliwie, gdyż wszystko jest już gotowe. Wciąż padało więc wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy do Jordanowa.



Wiktoria powitała nas serdecznie i gościnnie. Jedliśmy pierogi, a potem było pyszne ciasto z kawą, a ona opowiadała o swoich dziwnych zdarzeniach w szkole gdzie uczy w Wysokiej oraz  podczas wyjazdu na Węgry. Jest ciekawą, sensytywną osobą. Potem wszyscy zajęli się czym innym i nie wracali do sprawy Koskowej Góry, jakby cała sprawa nagle nie miała znaczenia, a ja właśnie na to liczyłam najbardziej, gdyż moim zdaniem – było to najważniejsze zdarzenie tego dnia. Nie było żadnej dyskusji na ten temat, aby wyjaśnić cokolwiek z tego co się tam ze mną działo.



 Zabytkowy drewniany dom Wiktorii i jej ojca sprawił, że czułam się jakby czas zatrzymał się 100 lat temu i te same osoby zachowywały się tak jakby to był początek XX wieku. Jakbyśmy przenieśli się  w czasie o 100 lat i właśnie tak wyglądałby rozmowy o tym co tutaj się działo i nadal dzieje w XXI wieku. Miałam wrażenie jakbym przybyła z przyszłości i usiłowała coś przekazać, ale nikt nie rozumiał  i nadal nie rozumie o co chodzi... Tak jakby nałożono nam program – projekcję z przeszłości, która ograniczała nasz racjonalizm. Ale kiedy i gdzie to się stało? Chyba w Wysokiej, gdy zobaczyłam strumień jasnego promieniowania skierowany w naszą stronę… A ja wciąż zadawałam sobie pytanie: CO TUTAJ SIĘ DZIEJE? Co tutaj jest? W Jordanowie?



Dopiero po powrocie do domu zdałam sobie sprawę, że niektóre miejsca anomalii grawitacyjnych mają taki wpływ na człowieka i zdarzenia, które można zrozumieć i wyjaśnić w świetle współczesnej fizyki i nauki w naszych czasach. Czas najwyższy zacząć to badać dla naszego dobra!



 Była godz. 17.00 gdy pożegnaliśmy miłych Gospodarzy oraz Wiesława. Ruszyliśmy w drogę powrotną do Gliwic, a Wiesiu do Sidziny. Gdy byliśmy w okolicy Gliwic Ewa pokazała nam ruiny zamku w Chudowie oraz duży legendarny „diabelski kamień” z Taciszewa. Oczywiście zaraz go sprawdziłam. Ma wielką biała „łatę” – znak na górze kamienia. Oznacza to, że tam jest Baza Kosmiczna i zamierzaliśmy to sprawdzić następnego dnia. Zatrzymaliśmy się u Janusza na kolacji, ale znowu nikt z nas nie wracał do zdarzeń w Jordanowie. Pożegnałam Janusza dziękując za udział w tej niezwykłej wyprawie.



 Wróciłyśmy do domu Ewy późno i jeszcze długo rozmawiałyśmy o tym co się działo, bo wszystko było tak niezwykłe i dziwne, że nie sposób to od razu ogarnąć i logicznie poukładać. Trzeba jednak o tym rozmawiać i analizować, bo inaczej to co się działo nie ma znaczenia dla nikogo! Zmęczone fizycznie wrażeniami całego dnia poszłyśmy spać ok. godz. 01.00 w nocy.



Następnego dnia obudziłam się ok. godz. 07.00 wypoczęta i gotowa do realizacji planu, który ustaliłyśmy przed snem. Jednak wszystko potoczyło się inaczej i miałam wrażenie, że przeżywam deja’vu z poprzedniego dnia. Jakby odwrotna „projekcja” została zakodowana i realizowana wbrew wszystkiemu... W południe pojechałam z Ewą zwiedzić okolicę i były to wrażenia i wnioski w pełni potwierdzające moje odczucia. Zatrzymałyśmy się na dużej polanie w lesie, gdzie lubiła przebywać… Tam w wizji zobaczyłam niezwykłe zabudowania z przeszłości… z czasów Atlantydy. To co tam zrozumiałam wiele wyjaśniało i wiedziałam, że jest tam Baza Kosmiczna z przeszłości, która realizowała swój program… Tylko czyja? „Po owocach ich poznacie”.

Historia naszej cywilizacji powtarza się kolejny raz… a my co z tego rozumiemy?



Następnego dnia rano wracałam pociągiem do Gdyni. Przez kilka dni nie miałam czasu ani nie byłam w stanie analizować tego co się wydarzyło podczas wyprawy w góry, a była to niezwykle ważna i ciekawa wyprawa. Zaczęłam spisywać kolejne dni wyprawy i dopiero wówczas zaczęły wyłaniać się właściwe wnioski, które potwierdziły wszystko co do tej pory odkrywałam i pisałam, ale nikt z ufologów i psychotroników w Polsce nie rozumie tego i nie bada. Ma to ścisły związek ze STREFĄ 3c 123 na Kaszubach o czym pisałam w I cz. „Wyprawa w poszukiwaniu Baz Kosmicznych na Babiej Górze”.



W II cz. opisałam badania pasm kosmicznych, ufo – tuneli i tzw. diabelskich kamieni na Zakamionku. Gdy skończyłam pisać nagle tekst znikł… (?!) Zmusiło mnie to do myślenia… bo niby dlaczego?! Co tam jeszcze się zdarzyło… Po 2 tygodniach napisałam sprawozdanie jeszcze raz i wstawiłam na Facebooku oraz przesłałam do publikacji na Blogu Roberta. Każdy kto jest zainteresowany tą sprawą może to przeczytać. Tym razem opisując drugi dzień wyprawy pominęłam „drobny szczegół”, który okazał się b. ważny gdy wróciłam na wieś, do Strefy 3C 123… dlatego muszę do tego wrócić. Zresztą takich „drobnych szczegółów” było wiele, ale nie sposób o wszystkim napisać.



Wrócę do tego momentu… Skupiałam się na badaniach pasm kosmicznych wokół Babiej Góry i szłam ścieżką pierwsza. Gdy zbliżaliśmy się do Mokrego Stawu - Ewa i Kasia szły na końcu i w tym czasie odkryły dziurę  w usypisku kamieni, a potem usłyszały dziwny regularny dźwięk, który je zaintrygował. Nagrały to na dyktafon, aby nam to odtworzyć. Zastanawialiśmy się co to jest, bo był to regularny modulowany dźwięk, jak sygnał, który przypominał głos jakiegoś ptaka. Pomyślałam: Jak Indianie ukryci w gąszczu przygotowujący pułapkę na wrogów nadawali swoje sygnały dźwiękowe… Gdy siedzieliśmy przy Mokrym Stawie ten sam dźwięk powtarzał się co jakiś czas! Potem już tego dźwięku nie słyszeliśmy!



Usłyszałam ten sam dźwięk tam gdzie się tego nie spodziewałam! Po kilku dniach pojechałam na KASZUBY, do Strefy 3c 123 w Małych Stawiskach. Przyjeżdżam tutaj od dziecka i nigdy takiego dźwięku nie słyszałam przez całe swoje życie, aż do czasu powrotu z Babiej Góry! Ten dźwięk słyszałam przez miesiąc o różnych porach dnia i z różnych stron. Początkowo dziwny dźwięk drażnił mnie, potem zaczęłam się oswajać i analizować to co w tym czasie się działo, a działo się dużo…! Nagle pojawili się ludzie z sąsiedniej wsi – Nowej Kiszewy, których właściwie nie znałam. Co ciekawe - byli z okolicy tego sygnału! Myślałam – Kto ich przysłał i CO tam jest? Obserwowałam ich pracę i słuchałam co mówią. Po trzech tygodniach wiedziałam kim są…  Zachowywali się jak „Sąsiedzi” w czeskiej bajce dla dzieci na „Dobranoc”. Co zrobili - to  dokładnie spartaczyli!



Dzień przed ich „odejściem” w południe siedzieliśmy na dworze rozmawiając, gdy nagle usłyszałam ten szczególny dźwięk najpierw od wschodu… Zapytałam „Sąsiada” który z wykształcenia jest matematykiem i pedagogiem – co to za dźwięk?  Stwierdził, że to jakiś ptak. Po chwili ten sam dźwięk usłyszeliśmy od strony zachodniej i po kilku sekundach znowu ze wschodu i po 2 sekundach znowu z zachodu. Na koniec usłyszeliśmy r ó w n o c z e ś n i e  z trzech stron - ze wschodu i zachodu oraz centralnie z północy od strony wsi Małe Stawiska. „Sąsiad” patrzył przed siebie z głupią miną, bo to już na pewno nie był dźwięk żadnego ptaka! Więc CO to było?



Po chwili powiedziałam: To jest jakiś sygnał… z Baz Kosmicznych na obwodzie Bazy Kosmicznej Króla Jahwe. Sygnał skumulował się nad centrum tej BAZY.



Co to oznacza? Zobaczymy… ale myślę, że będzie niezła „zadyma” z ludźmi którzy będą to chcieli teraz badać. Co zrobią z tą sprawą pokazali dwaj „partacze”! Co ja zrobiłam z nimi? Zanim skończyli swoją pracę wezwałam telefonicznie jednego z nich aby zabrał narzędzia i zapowiedziałam, że nie mają się tutaj więcej pokazywać. W czasie tych lat, gdy to miejsce badam, byli tutaj różni „partacze” z branży psychotronicznej i innych… i zachowali się dokładnie tak samo! Czyżby tutaj mieli pojawić się „nowi partacze”? Czy w Polsce są tylko sami „partacze” i dla kogo oni pracują?



Ale co to ma wspólnego Babią Górą i Bazą Kosmiczną Króla Jahwe w Małych Stawiskach? Na Babiej Górze są różne Bazy Kosmiczne, które otaczają Bazę Hiad oraz Bazę Obwodową dla „Radioźródła 3c 123” na Kaszubach.



Pisałam już wielokrotnie, że Bazę Kosmiczną  -„Radioźródła 3C 123” na Kaszubach otaczają różne mniejsze bazy - w tym kilka baz szaraków i sprzymierzonych z nimi wrogich cywilizacjami, które mają tutaj swoich ludzi i wystarczy patrzeć co oni robią… To co zrobili „SĄSIEDZI” wyjaśnia gdzie w Nowej Kiszewie i w okolicy są Bazy Obcych i co zrobią z każdą sprawą, która mogłaby wnieść coś pozytywnego dla sprawy moich badań oraz przyszłości… przede wszystkim przyszłości POLSKI! To co zrobili „SĄSIEDZI” w małej sprawie jest zapowiedzią tego co zrobią inni „partacze” w dużej sprawie.



Czas podsumować wyprawę na Babią Górę i do Jordanowa oraz wyciągnąć z tego WNIOSKI, gdyż nikt inny tego nie zrobi!


CDN. 

piątek, 29 czerwca 2012

Krwawa hrabina Elżbieta Batory (2)

Czy Kubą Rozpruwaczem mógł być kosmiczny Predator jak z filmów z Hollywood? (Foto - Internet)
Lista 650 nazwisk



Sąd w Bytczy zebrał się bardzo prędko – i już 2 stycznia 1611 roku zaczęły się przesłuchania. Pięć dni później, 24-osobowy skład sędziowski orzekł o winie czy niewinności oskarżonych. Przed sądem brakowało jednak głównej zbrodniarki – Elżbiety Batory. Jako główny oskarżyciel wystąpił prokurator Jerzy Zavodsky. Sąd dostał do dyspozycji pisemny zapis zeznań głównych oskarżonych. Ci ostatni zeznali, że działali na rozkaz i polecenie hrabiny.



Poza oskarżonymi sąd przesłuchał dalszych 13 świadków. Wszyscy zeznawali pod przysięgą. Zeznania brzmiały niemal jednakowo. Tomasz Zima z Czachtiuc zeznał o dwóch trupach pochowanych na tamtejszym cmentarzu i jeszcze jednej pochowanej w Podoli. Miejski grabarz stwierdził, że potem nie chowano już dziewcząt na cmentarzu. Inny mieszkaniec Czachtic zeznał, że rozmawiał z dziewczyną, której udało się stamtąd uciec. Według niej, zbrodni dokonywała tylko jej pani z jedną pomocniczką. Także przed tym trybunałem odczytano zeznanie pewnej Zuzanny, która twierdziła, że niejaki Jakub Szilvassi znalazł w skrzyni już wtedy uwięzionej Elżbiety listę jej ofiar zawierającą 650 pozycji.



Dalszy świadek potwierdziła jej relację. Poza tym dodała, że w czasie jej 4-letniej służby na zamku zaginęło bez wieści 80 dziewcząt. Pomocniczki Elżbiety – Ilona Jó i Dorota Szentesova zostały skazane na zmiażdżenie palców u rąk kleszczami i przypalanie żelazem na śmierć. Kolejny pomocnik, niespełna 30-letni Jan Ujvary został ścięty, a jego ciało spalone na stosie. Wyrok wykonano przy Wagu, w okolicach Bytczy. W kilka dni po skończeniu procesu król Maciej II napisał do palatyna Thurza i zażądał wytoczenia procesu Elżbiecie Batory, do czego jednak nie doszło.



Wikipedia podaje, że przyczyną tych zachowań była skłonność do sadyzmu i homoseksualizm. Być może. Jedna z teorii mówi, że pod wpływem cygańskich szamanek i innych szarlatanów uwierzyła ona w to, że kąpiele we krwi dziewiczej są w stanie przywrócić jej młodość i opóźnić procesy starzenia. To by tłumaczyło jej wampiryczne skłonności do picia krwi i kąpielach w niej. Pewną literacką parantelą jest nowela pt. „Carmilla” Josepha Sheridana le Fanu (1814-1873), w której opisane wampiryczne skłonności i działania nader przypominają to, co działo się w zamku Elżbiety Batory. Podobnie jest także w przypadki Aleksego hr. Tołstoja (1817-1875), który wykorzystywał tą wiedzę do pisania swych wampirycznych opowiadań: „Upiór” i „Rodzina wilkołaka”.  



Nienaruszony grób i brakująca trumna



W wyroku mówi się o Elżbiecie Batory tylko tyle, że miała pozostać w więzieniu na czachcickim zamku do swej śmierci, która nastąpiła w 1614 roku. Według relacji, została ona zamurowana w małym pokoiku zamkowym na cztery i pół roku – w rzeczywistości trzy i pół. W więzieniu żyła w absolutnym odosobnieniu, nikogo przy niej nie było, a przez wąski otwór dostawała powietrze, wodę i jadło. Kasztelanowi zabroniono wpuszczać do niej nikogo, nawet księdza.



 To nie jest prawdą. Mogła przyjmować odwiedziny i miała je już następnego dnia po uwięzieniu. Prawdą jest to, ze pilnie strzeżona pozostała na zamku do ostatniego dnia swego życia. Zasadniczo nikt nie miał jednak do niej wstępu poza rodziną, spowiednikiem i starą kobietą, która przynosiła jej jedzenie.



W nocy 21 sierpnia 1614 roku jej czarna dusza opuściła ciało. Gminna wieść głosi, że tego dnia nad doliną Wagu szalała straszliwa burza z gradobiciem i wiatrem, jakby się wszyscy diabli żenili. Złe języki mówiły, że to sam Lucyfer przyszedł pod bramę Piekła powitać nową duszę, która przypiekana piekielnym ogniem będzie długo przypominać ludziom swe zbrodnie w ruinach czachcickiego zamku...



Elżbieta Batory nie znalazła po śmierci ukojenia. Nie była ona jedyną, która dokonywała takich ohydnych czynów, ale tylko ona doczekała się takiej ciemnej sławy i czarnej legendy. Najciekawszym jest to, ze jej grób po prostu... znikł! Na pewno wiemy tylko to, że jej ciało złożono do wiecznego spoczynku w kościele parafialnym w Czachticach, w dniu 25 listopada 1614 roku.



Ale gdzie konkretnie ją pochowano i gdzie się podziała trumna? Poszukiwania trwają od długiego czasu nie została znaleziona w dniu 7 lipca 1938 roku, kiedy to komisyjnie otworzono wszystkie pięć krypt tamecznego kościoła. Było w niej wiele trumien, ale tej, o którą chodziło – brakowało.



Znikła.



Krasno nad Kysucou – Jordanów, 2007-03-13



* * *



Nie tak dawno napisałem artykuł, w którym rzuciłem hipotezę na temat natury i modus operandi jednego z najsłynniejszych zbrodniarzy XIX wieku - Kuby Rozpruwacza, która zakłada, że najbliższym rozwiązania tej zagadki był sir Arthur Conan Doyle, który wysunął przypuszczenie, że tak naprawdę nie było żadnego Jacka the Rippera, a była Jill the Ripper - Julka Rozpruwaczka. Dlaczego?



To wydaje się akurat oczywiste - wszyscy szukali mężczyzny wychodząc z założenia, zresztą błędnego, że tylko mężczyzna może być tak zboczony i dokonywać takich potwornych czynów. Stąd właśnie wzięły się wersje o jakichś zbrodniczych wolnomularzach, którzy dokonywali mordów rytualnych, o Żydach którzy mordowali prostytutki z pobudek religijnych, czy wreszcie o obłąkanym malarzu, który mordował w celu przeżycia mocnych wrażeń - jak twierdzi Patricia Cornwell.  Jak podaje Wikipedia:



Walter Richard Sickert (1861-1942) - urodzony na terytorium Niemiec malarz o brytyjsko-duńskich korzeniach. Za podejrzanego w sprawie Rozpruwacza po raz pierwszy uznał go Donald McCormick w książce „The Identity of Jack the Ripper” (1959). Sickert odgrywa również ważną rolę w teorii królewskiego/masońskiego spisku przedstawionej przez Josepha Gormana, który twierdził, że jest nieślubnym jego synem. Później teorię o związku Sickerta z Rozpruwaczem rozwinął pisarz Jean Overton Fuller oraz autorka powieści kryminalnych Patricia Cornwell w książce „Kuba Rozpruwacz: Portret zabójcy” („Portrait of a Killer”). Jednak większość badaczy odrzuca tę hipotezę, choćby ze względu, że podczas większości morderstw Rozpruwacza Sickert przebywał we Francji.



Wprawdzie Patricia Cornwell obiecała dowieść swej tezy, ale jak dotąd na obietnicy się skończyło. 



A zatem - jak już stwierdziłem to gdzie indziej - potworem w Whitechappel była Jill the Ripper - Julka Rozpruwaczka. To jest raczej oczywiste. Wszyscy polowali na mężczyznę i nikt nie zwracał uwagę na kobiety. Konkretnie na jedną kobietę.



Nie wiem, kim ona była naprawdę, ale na pewno była ucharakteryzowana tak, by wtopić się w tłum. Mogła znać swe ofiary, mogła ich nawet nie znać, ale mogła je rozpracowywać przez dowolnie długi okres czasu by je potem dopaść i zabić, a następnie nieludzko potraktować ich ciała. Mogła być hetero-, bi- lub lesbijką. Nieprawdą bowiem jest, że lesbijki nie byłyby w stanie popełnić takich zbrodni – przykład Elżbiety Batory pokazuje, że tak – akurat coś takiego było możliwe.



I jeszcze jedno – wszyscy śledczy byli zgodni co do jednego: morderca doskonale znał anatomię, a zatem mógł to być lekarz, chirurg, rzeźnik czy kucharz albo myśliwy… Nie wzięto jednak pod uwagę, że niemal każda kobieta w tym czasie potrafiła sprawić kury, kaczki, indyki, króliki czy zające nie gorzej od zawodowych kucharzy czy rzeźników. Czym się różni oprawienie kaczki czy królika od sprawienia człowieka? Poza skalą – niczym… A zatem mogła to być kobieta, która musiała mieć odpowiedni motyw – np. zemsta i wyobraźnię, która podsunęła jej metodę jej realizacji oraz spryt umożliwiający jej dokonywanie zbrodni i rozpływanie się w masie ludzkiej East Endu… A poza tym gromadziło się jej doświadczenie po każdej nowej zbrodni, bo każda kolejna jest coraz okrutniejsza, wyrafinowana i coraz bardziej zagadkowa. Dlatego nie dał jej rady żaden detektyw, nawet sam Sherlock Holmes…!



No właśnie. Tylko jeden sir Arthur Conan Doyle wysunął hipotezę, że mamy w tym przypadku do czynienia z kobietą, a nie mężczyzną. Wikipedia pisze o tym tak:



Pisarz Arthur Conan Doyle zaproponował teorię "Jill the Ripper" (w wolnym tłumaczeniu "Julki Rozpruwaczki"). Zakłada ona, że za morderstwa przypisane Kubie Rozpruwaczowi odpowiada kobieta podająca się za położną, dzięki czemu nie wzbudzała podejrzeń potencjalnych ofiar plamami krwi na ubraniu. Za jedną z podejrzanych uznano Mary Pearcey, która w listopadzie 1890 zamordowała swojego kochanka i jego dziecko. E. J. Wagner zaproponował, że Julką była raczej Constance Kent, która w wieku 16 lat zamordowała swojego młodszego brata. […] Inną podejrzaną była także rosyjska tkaczka Olga Tchkersoff (Czkiersow), która jednak wydaje się być postacią fikcyjną.



I rzecz ciekawa - w ŻADNYM ze swych opowiadań czy nowel o przygodach najsłynniejszego detektywa nie pisze on niczego o wydarzeniach z końca lata 1888 roku.[1] A przecież jest to wyjątkowo wdzięczna materia literacka! Czy nie jest to dziwne? Czyżby sądził, że Julka Rozpruwaczka była osobą ze społecznych dołów, którą Sherlock Holmes nie chciał sobie brudzić rąk pozostawiając sprawę Scotland Yardowi, a może z takich wyżyn, do których nawet on nie miał dostępu??? Nie zapominajmy, że wszystko to miało miejsce w wiktoriańskiej Anglii z jej rozwarstwieniem społecznym, obyczajowym purytanizmem z jednej i wyuzdaną rozpustą z drugiej strony… Może za nią krył się matematyczny geniusz zbrodni – prof. James Moriarty? A może wreszcie jakieś mściwe demony czy inne istoty spoza naszego świata? - wszak koniec XIX wieku to mania spirytyzmu, okultyzmu, nekromancji i w ogóle nauk tajemnych, która ogarnęła cały świat, a której sir Arthur był gorącym zwolennikiem. 



A może byli to krwiożerczy Kosmici - jak założył to ongi dr Miloš Jesenský w swej znakomitej pracy „Zahady devatenacteho stoleti” (Usti n./Labem 2000)? Tego też - w przeciwieństwie do poprzednich hipotez - tego nie da się łatwo wykluczyć. Taki nomen-omen Predator mógłby przybyć z Kosmosu i urządzić krwawą jatkę w Londynie latem 1888 roku… - a potem w Hollywood zrobiono z tego kilka filmów - horrorów sci-fi.[2] Hipoteza o kosmicznym Predatorze jest kusząca, ale czy prawdziwa? Jeżeli tak, to… - lepiej nie myśleć, tylko postępować zgodnie z zasadą si vis pacem – para bellum   



Tak czy inaczej – zagadkowa bezczynność detektywa wszech czasów jest wymowna i jest to kolejna zagadka w zagadce Kuby czy Julki Rozpruwacza! A może Julki i Kuby Rozpruwaczów? – parka szalonych przestępców - ta myśl także nie jest pozbawiona uroku…



Jordanów, 2012-06-28 



[1] Zob. Sir Arthur Conan Doyle – „Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa”, Warszawa 2010.
[2] „Predator” (1987) reż. John McTiernan, „Predator 2” (1990) reż. Stephen Hopkins, “Obcy kontra Predator” (2004) reż. Paul William, Scott Anderson, i dalsze, o wiele słabsze wersje tego tematu.  

czwartek, 28 czerwca 2012

Krwawa hrabina Elżbieta Batory (1)




Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz



Po prawej stronie Wagu, pomiędzy Čachticami a Viszńovým na grzbiecie Małych Karpat wznoszą się ruiny Čachtického Hradu. Pierwsza pisemna wzmianka o nim pojawiła się w roku 1276, kiedy to należał on do królewskich twierdz pogranicznych. Jego dwie wieże stoją jak nagrobkowe pomniki. To właśnie tutaj złowroga pani zamku – Elżbieta Batory (1560-1614) okrutnie zamęczyła setki młodych dziewcząt. Krwawe dzieło Elżbiety Batory jest znane, ale nie do końca wyjaśnione. Najczęściej się mówi, że była ona największą zbrodniarką w dziejach Ludzkości, o czym świadczą zapisy w „Księdze Rekordów” Guinessa. Przypisuje się jej 650 zamordowanych dziewcząt, bo mordowała ona tylko kobiety i w sposób wyjątkowo okrutny. Przed zadaniem im śmierci poddawała je najbardziej wyrafinowanym torturom, które zadawała swym ofiarom własnoręcznie. W podziemiach zamku uprawiała kanibalskie orgie. Kąpała się we krwi i piła ją. Zębami wyrywała mięso z ciał jeszcze żywych ofiar. Z tego też względu i biorąc pod uwagę jej niesłychane okrucieństwo znano ją pod mianem „hrabina Drakula”.



Diablica w ciele anioła



Kobieta, która nie tylko w historii Słowacji zasłużyła na miano Krwawej Pani urodziła się w dniu 7 sierpnia 1560 roku w jednym z najznamienitszych węgierskich rodów. Jej rodzicami byli Jerzy Batory z eczedskiej linii rodu i Anna Batory z somolyoowskiej linii rodu. Większość Batorych z obu linii charakteryzowały dewiacje psychiczne. Większość z nich miała odchylenia i inklinacje ku samolubstwu, pysze, tyranii, zmysłowości i dewiacji seksualnej. Pewnym symptomem degeneracji rodu były właśnie owe dewiacje psychiczne i ród ów wkrótce wygasł.



Jej wujem był król Polski – Stefan Batory (1533-1586), a wnuk Gabriel Batory był księciem Siedmiogrodu. Narodziła się ona w czasie, kiedy jadało się rękami, w czasie wojen z Turkami, powstań, wypalonych wiosek i całych krain, wojen religijnych, tortur i mąk. W kraju tułało się mnóstwo sierot, których rodzice zginęli z rąk Turków.



Elżbieta wyszła za mąż w wieku 15 lat, a na jej weselu było 4500 osób. Jej mąż Ferenc (Frantisek) Nádaszdy (1555-1604), był głównodowodzącym węgierskich wojsk – a poza tym srogim i surowym mężczyzną, którego bali się Turcy. Nazywali go Kara-beg. Po bitwie potrafił tańczyć z trupami zabitych Turków, a ich odcięte głowy rzucał wysoko w powietrze... Takie to były okrutne czasy!



Ze swym małżonkiem Elżbieta miała pięcioro dzieci: Annę, Katarzynę i Pawła, natomiast Urszula i Andrzej zmarli w młodym wieku. Torturowanie i mordowanie dziewcząt przypada na lata 1585-1610. Narzędziami tortur były płonące świece, rozpalone żelazo, żelazne kolce, które wbijała w ciało dziewczyn, polewanie wodą na mrozie. Nie zawsze zabijała. Świadkowie twierdzili, że widzieli dziewczęta tak popalone, że nie mogli ich zidentyfikować do końca. Torturami szczególnie uświęcała nie tylko Boże Narodzenie (palatyn Thurzo aresztował ją właśnie przy torturowaniu po Bożym Narodzeniu), ale także ślub i wesele swej córki, w czasie których uroczystości zmarły dwie niemieckie służące. Trupy ofiar chowano różnie – już to na cmentarzu, już to w polu. Raz zakopano je tam niestarannie, ze szczątki ofiar rozwlekły po okolicy bezpańskie psy. Jej pomocnicy przed sądem podawali różne liczby ofiar – od 37 do 50 zamęczonych dziewcząt. Tymczasem według listy, którą znaleziono w rzeczach Elżbiety, było co najmniej 650 ofiar.



W roku 1609, czachcicki proboszcz publicznie oskarżył hrabinę o zabijanie dziewcząt. Mnożyły się oskarżenia i skargi, które wreszcie dotarły do Wiednia, gdzie znajdował się jej pałac. Wreszcie dotarły do cesarza, który zlecił palatynowi Jerzemu hr. Thurzovi rozpoczęcie śledztwa. Rozpoczęło się ono jeszcze przed jej aresztowaniem na gorącym uczynku w Czachcicach, po którym została uwięziona w miejskim kasztelu. Wstępne dochodzenie rozpoczęto w marcu 1610 roku. Świadków z ramienia palatyna przesłuchiwali Mojżisz Ciraky i Andrej z Keresztury. Ogółem przesłuchano 52 osoby – w tym kasztelan, ochmistrz, kat, felczer i inne osoby, które związane były z jej zamkiem i majątkiem. Musieli zdobyć się na nielichą odwagę – ich pracodawczyni była wciąż na wolności. Niektórzy niczego nie widzieli i nie słyszeli. Zeznania i nazwiska świadków zostały zapisane i złożone do archiwów.



W podziemiach Czachcickiego Zamku



Abyśmy sobie wyrobili choćby przybliżoną rekonstrukcję tego, co przeżywały ofiary Elżbiety Batory, przedstawimy cytaty z książki Tomasza Bednarika pt. „Krvava grofka”, która jest wierną rekonstrukcją jednej z jej zbrodni przedstawioną na podstawie zachowanych archiwów. Będziemy świadkami tego, jak Elżbieta przy pomocy swych pomocnic i gnana żądzą zadawania cierpień uśmiercała dziewczęta, które często dostawały się do niej na służbę, niejednokrotnie zwabione perspektywą dostania od niej nowej sukni czy płaszcza:



„Większość z ich ofiar do tego czasu rekrutowała się niezbyt rozwiniętych wiejskich dziewuch, które źle wykonywały zlecone im prace: czyszczenie skrzyń i mebli, niedokończone robótki, krzywo wiązały sznurki na spódnicach, czy wreszcie niedokładnie wyprały odzież” – pisze  Tomasz Bednarik. – „Śmierć zadawano powoli i okrutnie. Darvulia schodziła do podziemnych pomieszczeń i wybierała te dziewczęta, które wyglądały na najlepiej odżywione i najbardziej zdrowe. Popychała je przed sobą po słabo oświetlonych schodach i korytarzach i wganiała je do sali, gdzie czekała na nie ich pani. Następnie Ilona Jó i jej pomocnice zajmowały się rozpalaniem ognia, przygotowaniem narzędzi tortur i „żelaznej dziewicy”, czemu przyglądała się Elżbieta Batory siedząc w swym bogato zdobionym fotelu.”



Możemy sobie wyobrazić grozę tej sceny poprzedzającej straszne zbrodnie. Z dziewcząt zdzierano odzież i nagie, z rozpuszczonymi włosami musiały stać nieruchomo przy ścianach. Trzęsły się ze strachu i przerażone patrzyły na czynności swych dręczycielek. Nie ma się co dziwić, bo większość z nich nie miała 18 lat...



„Wreszcie zaczęły się tortury” – kontynuuje Tomasz Bednarik – „Najpierw Dorko związała im ręce na plecach, a potem wraz z Iloną Jó okładały je biczem, którego razy zostawiały na skórze ofiar krwawe wybroczyny. Czasami do bicia brała się i sama hrabina. Kiedy ciała dziewcząt były już spuchnięte od razów, Dorko brała ostrą brzytwę i zadawała im tu i ówdzie cięte rany. Po ciałach dziewcząt zaczęły spływać strużki krwi. Kiedy ofiary mdlały, Ilona Jó wylewała na ich głowy wiadra lodowatej wody. Następnie podchodziła Darvulia, która pogłębiała rany nożem. Wszędzie tryskała krew. Ściekała po posadzce, ściekała po kamiennych murach i na szaty spoglądającej na to widowisko hrabiny. Czasami, kiedy irytowały ją lub męczyły krzyki bólu i przerażenia, hrabina kazała zaszywać ofiarom usta, by ich nie musiała słuchać.”



Pewna poczucia bezkarności, „hrabina Dracula” w piwnicach i komnatach swych pałaców uprawiała swe krwawe rytuały coraz częściej.



O torturach i „żelaznej dziewicy”



W opowieściach o Elżbiecie Batory często wspomina się o „żelaznej dziewicy” (zwanej także „dziewicą norymberską”), narzędziu tortur, którym Elżbieta często się posługiwała. Podobna, tylko że drewniana istniała w Trencinie. Mówi o niej spis inwentarza z 1678 roku. Było to wyjątkowo okrutne narzędzie do zadawania tortur i śmierci – metalowa figur postaci kobiecej, która mechanicznie się zamykała. Wkładało się do niej skazańca i zamykało górną część figury, w której były żelazne ostrza, które przebijały jego ciało.



W zeznaniach pojawiły się informacje o okrutnych zbrodniach i torturowaniu. Jeden ze świadków zeznał, że zbite do krwi dziewczęta były potem cięte brzytwą, a następnie wrzucane do zimnej wody, gdzie umierały. Inny przekazał informacje o zabitych dwóch dziewczynach przy drodze z Sarvaru do Czachtic. Kasztelan z Sarvaru opowiadał o 175 martwych dziewczynach, które wynieśli z zamku. Nie potrafił powiedzieć jednak, co było bezpośrednią przyczyną ich śmierci. Inny mieszkaniec Sarvaru zeznał o trzech dziewczynach pochowanych w jednej trumnie. Kolejny świadek zeznał, że słyszał o tym, iż zamęczono kilka dziewcząt, m.in. młode dziewczyny ze szlacheckich rodzin – zakłuto je nożami i przypalaniu rozżarzonym żelazem, o wkładaniu rozżarzonego pręta żelaznego do genitaliów, po czym ofiary umierały w straszliwych cierpieniach. Horror wyziera także z wypowiedzi następnego świadka, który opisał kolejne zbrodnie i tortury. Elżbieta woziła trupy dwóch zamęczonych dziewczyn przez trzy dni w swoim powozie, zanim znalazła dogodne miejsce do ich pochowania. Świadek ten twierdził, ze dowiedział się od domowego personelu o ponad 200 zamęczonych dziewczętach. Drugi kasztelan zamku w Sarvarze oszacował ilość ofiar pomiędzy 200 a 300!



Palatyn Thurzo przybył do Czachtic wieczorem, 29 grudnia 1610 roku. Wieś była zawalona śniegiem. Już od dwóch miesięcy był zaznajomiony z rezultatami pierwszego śledztwa. Thurzo znalazł w czasie rewizji martwą dziewczynę, a druga po krwawych zabawach swej pani właśnie umierała. Były tam także i inne dziewczęta już związane i oczekujące na swój okrutny los. Zbrodniarka pojechała do czachtickiego zamku, gdzie miała dokonać swego żywota. Jej współpracowniczki przewieziono pod eskortą do Bytczy, gdzie czekały je tortury, sąd i egzekucja.



CDN.

środa, 27 czerwca 2012

JORDANOWSKI KUBA PODPALACZ (2)


Kolejna informacja o Jordanowie i wydarzeniach w nim przebiegających, została zamieszczona na łamach „Tempa Dnia” nr 66, z dnia 8 marca 1935 roku, s. 3. Niestety, jest to już V fragment obszernego reportażu, których pierwszych dwóch części, części IV i zakończenia nie mamy… Do tego materiału załączam dwa zdjęcia wykonane przez redaktora z „TD”, a zatem:



„OGIEŃ SZALEJE”… W JORDANOWIE (V)



Ażeby znaleźć rękę kryjącą się w mroku



…TRZEBA ZEJŚC ZE SŁOŃCA.



 Wszedłem przez wąska bramę, ciasnym dojściem pomiędzy domami na podwórko, które trudno nazwać podwórkiem. Jest to raczej labirynt zaułków, szop, przybudówek, komórek, itp.



Jordanów jest zbudowany fatalnie! Poza prostą linią domów stojących frontem do Rynku ciągną się ciasne, mroczne, poplątane z sobą podwórka. Aż dziw bierze, skąd ci ludzie bezpośrednio sąsiadując z sobą wiedzą, która piędź ziemi należy do tego, czy innego. Obejść nie rozgraniczają opłotki, nie ma miedzy nimi linii granicznej. Dla człowieka, który tu przybywa…



Ciasna, drewniana zabudowa starego Jordanowa sprzyjała rozprzestrzenianiu się ognia... 

…WSZYSTKO JEST CHAOSEM!



Przede mną nieco z lewej stos zgliszcz przysypanych świeżo spadłym śniegiem. Tu i ówdzie wyzierają spod warstwy śniegu czarne osmolone belki. To zgliszcza zabudowań Gwiazdonika i Friedhabera. Tutaj tajemnicza ręka pierwszy wznieciła pożar.



Byłem potem na zgliszczach stodoły Święchowicza Adama i Anieli Stolarskiej.



Przyznać muszę, że patrząc na ślady ognia, nie pomyślałem o podpalaczu, ale o cudzie, który ocalił miasteczko od zniszczenia. Przecież w tej gmatwaninie drewnianych zabudowań, gdzie dach bezpośrednio dotyka dachu, a ściana ściany, klęska mogła przybrać niespotykane rozmiary. Całe osiedle mogło pójść z dymem. Gdyby ten ogień wybuchł o północy, gdy ludzie śpią, byłby przemienił się dosłownie w żywiołową katastrofę.



Szkody wyrządzone tajemniczymi pożarami w Jordanowie nie są duże. Dla ludzi nawiedzonych klęską, poniesione straty są jednak bardzo znacznym majątkiem. To ludzie biedni. Pieniądz w tych okolicach to bardzo rzadka rzecz.



Potem dopiero, kiedy z ciasnych podwórek wyszedłem na słońce, począłem zastanawiać się, komu zależało na wyrządzeniu krzywdy biednym ludziom.   



SZALENIEC TO CZY ZBRODNIARZ



Oparty o obramowanie drzwi sklepowych, stoi starozakonny kupiec. Kupiec tutejszy, zwłaszcza w rynku, to źródło wszystkich informacji. Styka się z ludźmi, wie niemal o wszystkim, zna tu każdego.

- Cóż mi pan powie o pożarach? – stawiam pytanie wprost.

Popatrzył na mnie oczami starającymi się odgadnąć mój stan, profesję, wiek, słowem jak to mówią – taksował mnie. Widać krótki egzamin wypadł dla mnie pomyślnie.

- Przez ten ogień, to ja jestem chory ciągle. U mnie wszyscy w domu chorują. Ja się ciągle boję. Żeby pan wiedział, jak ja się bałem, jak się paliło u Friedhabera… Proszę pana, ja mam nieduży sklep… Ale to nic. Właściwie to mój cały majątek. Ja wtedy jak na złość miałem sześć flaszek nafty w sklepie. To mogło wybuchnąć. To było tak ciepło, że jasno było jak w dzień… To ja nie wiedziałem, gdzie te flaszki schować. To ja się bałem je wziąć do ręki. Pan rozumie nafta, to się pali… Towar nie można wynieść, bo rozkradną…



Długo w ten deseń lamentował przede mną starozakonny kupiec, malując swój strach na wszelkie sposoby.



- A KTO MÓGŁ TO ZROBIĆ?



- Kto? – Bandyci, zbóje, opryszki!

- Jacy?

- Wiem ja? – pogładził dłonią długą brodę i zamilkł.

- Napisali list, że spalą – rzekł wreszcie.

- Kto napisał list?

- Złodzieje, bandyty, opryszki! – To Pieczara!

- Przecież Pieczara został skazany w poniedziałek na trzy lata więzienia i osadzono go już za kratami.

- Taki to wszystko potrafi. Taki rozbójnik, to nigdy nic nie wiadomo. Zresztą ja jestem prosty kupiec, co ja tam mogę wiedzieć? Ludzie mówią, to ja powtarzam. Ja się jeszcze ciągle boję, ja nie mogę spać.



„Dobrze poinformowane źródło” – zawiodło na całej linii. Jeszcze kilka podobnych pytań i podobnych odpowiedzi i musiałem pożegnać czcigodnego kupca, który na odchodnym powiedział mi jeszcze, że się boi.



Rozglądnąłem się wokoło. Od miejsca pożaru u Friedhabera do sklepu mojego rozmówcy było co najmniej 500 kroków. Biedak bał się o flaszki z naftą stojące w sklepie. Może słusznie… Jak Pan Bóg dopuści…



* * *



Niestety, nie ma dalszej części tego ciekawego reportażu, który pokazuje przedwojenny Jordanów w niezbyt ciekawym świetle, jako biedne, galicyjskie miasteczko, w którym właściwie wszystko może się wydarzyć…




I kolejna informacja prasowa od Pana Stanisława Bednarza,, tym razem z tygodnika „Tajny Detektyw” nr 10, z 10 marca 1935 roku, s. 13, którą zamieszczam wraz z dwoma zdjęciami z postępowania dochodzeniowo-śledczego:



„CZERWONY KUR” NAD SKAWĄ



Zbrodniarz czy szaleniec? Oto problem nad którym głowią się obecnie już nie tylko mieszkańcy małego miasteczka Jordanowa, ale i niemal cała Polska zaintrygowana serią tajemniczych pożarów, które odbiły się czerwonym echem w szerokiej okolicy.



Spokojne, ciche dobrze znane letnikom miasteczko stało się sławne. Smutna to i przykra sława, toteż mieszkańcy Jordanowa wcale nie są z niej dumni. Twardo zaciążyła sprawa ta na ich szarych i niewesołych egzystencjach.



Dziś jest już dobrze. Obecność władz śledczych i skontyngentowane oddziały policji uspokoiły w znacznym stopniu znękaną i żyjącą w stanie stałego zdenerwowania ludność. Dziś wierzą już tutaj wszyscy, że władze wyśledzą sprawcę czy sprawców tajemniczych pożarów, że ustanie wreszcie ten wieczny lęk i niepewność, że jutro, pojutrze zapali się temu lub owemu dach nad głową, tak jak wczoraj czy przedwczoraj sąsiadowi.



Szczegóły są Czytelnikom znane – nie będziemy więc powtarzać ich i odwijać na nowo krwawoczerwonego filmu pożarów jordanowskich.



Krótki więc i stenograficzny wyciąg tej niezwykłej historii: ni stąd ni zowąd zaróżowiło się niebo nad jednym, drugim, trzecim i czwartym domostwem. - Ogień! W krótkich odstępach czasu jeden za drugim. Pożar wyraźnie podłożony jakąś zbrodniczą ręką.



Zbrodniczą? Tu właśnie leży wielka zagadka. Straż Pożarna w Jordanowie otrzymała list, zapowiadający pożar już naprzód. Ponieważ moment grabieży nie wchodzi tu w rachubę, pozostawałaby zemsta. Takie jednak masowe mszczenie się na szeregu ludzi, którzy nic nikomu nie zawinili, jest dość nieprawdopodobne i byłoby samo dla siebie dowodem anormalności sprawcy. Dlatego też władze nie wierzą na ogół pogłoskom utrzymującym się w Jordanowie, które wskazują na znanego bandytę Pieczarę jako sprawcę, tym bardziej, że Pieczara został właśnie w b. tygodniu. Skłaniają się one raczej ku drugiej teorii – sprawcą jest szaleniec, tzw. piroman, a więc obłąkaniec, który pod nieodpartym wewnętrznym przymusem wznieca pożary.



Tak czy owak zagadka zostanie niewątpliwie rozwiązana i Jordanów odetchnie po tygodniach nieprzespanych nocy.



* * *



Niestety – sprawa ta, podobnie jak głośna w XIX wieku sprawa słynnego Kuby Rozpruwacza – pozostaje zagadką do dziś dnia. Być może Kubą Podpalaczem był któryś z kompanów Pieczary. Plotki – o których opowiadał mi mój ojciec - mówią o tym, że być może był to sam Pieczara, który przekupił strażników z aresztu w Jordanowie i wychodził „na robotę”, poczym wracał do pudła…



Być może był to ktoś rzeczywiście jakiś chory psychicznie piroman, który swe piromaniactwo wyładowywał na stodołach w naszym mieście. Może był to jakiś wielbiciel Hitlera, który podpalał żydowskie mienie. Możliwości jest dużo, a jedna bardziej prawdopodobna od drugiej. Tak czy inaczej, zagadka jordanowskiego Kuby Podpalacza nadal czeka na swe rozwiązanie…



Sprawa ta w pewien sposób wiąże się z wydarzeniami, które miały miejsce w innym miejscu i czasie, o czym dalej…