Pamiętam, jak jeszcze
będąc w wieku szkolnym wraz z moimi rówieśnikami zaczytywałem się w powieściach
Zbigniewa Nienackiego o przygodach
Pana Samochodzika i jego nastoletnich przyjaciół, z którymi rozwiązywał
najtrudniejsze zagadki historyczne. Szczególnie
pamiętam „Pana Samochodzika i Templariuszy” (1966), bo rozpropagował ją
miniserial TV pod tym samym tytułem, w gwiazdorskiej obsadzie Stanisława Mikulskiego, Ewy Szykulskiej,
Aliny Janowskiej i in. Akcja powieści toczy się na północy Polski na Warmii
i Mazurach. W moim przypadku wyjazd w tamte strony raczej trudno wchodził w
rachubę przy moich możliwościach. Dlatego poprzestałem na tym, co mogłem
osiągnąć – książki i inne materiały na ten temat. A potem przyszły inne
problemy i Templariusze odpłynęli na plan dalszy. Przypominali się od czasu do
czasu, kiedy przyszło mi robić przekłady artykułów czy nawet książek. Ale wciąż
byli gdzieś tam na marginesie mojej uwagi. Aż do maja tego roku.
W maju zadzwonił do mnie
dr Miloš Jesenský, który
zaproponował mi podjęcie się przekładu jego dwóch niedużych prac na temat
Templariuszy i ich działalności na Słowacji: „Templári w Žilinskom kraji” (Żylina
2012) oraz „Kostol
Všechsvätých v Ludrovej” (Żylina 2012), a wszystko w ramach projektu pt.
„Žilinsky kraj Templárov” (Żyliński Kraj Templariuszy). Kraj w języku słowackim
ma dwa znaczenia: jako kraj i z przymiotnikiem samosprávny jako jednostka administracyjna – odpowiednik naszego
województwa. Pierwszą z nich przetłumaczyłem w dwa dni, nad drugą trzeba było
mi trochę posiedzieć, i w rezultacie skończyłem ją w czasie miesiąca.
Warto było, bo dzięki nim dowiedziałem się, że kilkanaście kilometrów od
naszej południowej granicy znajduje się kraj, w którym znajdują się zamki, warownie
i kościoły, które były zbudowane lub obsadzone przez Braci Świątyni - Fratres
Militiae Templi, Pauperes Commilitones Christi Templique Salomonie –
Templariuszy! Nie musiałem jechać na Mazury czy do Francji, Hiszpanii albo
Portugalii. Templariusze żyli i działali także tutaj – na Słowacji! A gdzie –
pokazuje to mapa z innej pracy dr Jesenský’ego pt. „Po stopách Templárov na
Slovensku” (Bratysława 2008), napisanej wraz z Pavolem Matulą.
Jak tu już rzekłem – zabrałem
się do przekładu pracy na temat templaryjskiego kościoła pod wezwaniem
Wszystkich Świętych w Ludrovej k./Rużemberoka, i tam właśnie skierowaliśmy swe
kroki w pierwszej podróży uczonej, którą odbyliśmy w niedzielę, 17 czerwca roku
Pańskiego 2012.
Tej niedzieli pogoda była
cudowna! Niebieskie niebo bez ani jednej chmurki, absolutnie przejrzysta aeria,
najdalsze szczyty widoczne jak na dłoni… Temperatura z rana +20˚C zapowiadała
upalny dzień. Ciśnienie jednak zatrzymało się na 1014 hPa i nie zwiastowało to
żadnych zmian – poza letnimi burzami termicznymi, których jednak nie było. A
zatem idealna pogoda na wander.
Pakujemy z Anią sprzęt i wsiadamy do naszego Caspera 2W. Odpalając silnik patrzę na zegarek – jest dokładnie
07:55.
Z Jordanowa jedziemy na
Orawę, gdzie w przejściu granicznym Chyżne-Trstena przekraczamy granicę
Słowacji. Droga jest doskonała, a my korzystając z objazdów docieramy do
Ludrovej o godzinie 09:40. Nie spiesząc się zbytnio i spozierając po drodze na
wspaniałe krajobrazy Fatry i Oravy.
Dlaczego akurat Ludrova, a
nie np. Orawski Zamek w Oravskim Podehradzie? Ten sobie zostawiamy na deszczowe
dni. Ludrova jest niezmiernie ciekawą miejscowością, a kościół – najciekawszym
obiektem w okolicy. Dlaczego? Pisze o tym dr Jesenský w swej pracy „Templári
w Žilinskom kraji”:
Kościół Wszystkich Świętych, który należy do najstarszych liptowskich
budowli sakralnych znajduje się we wsi Ludrová, w jej części Kúty, po raz
pierwszy wspomnianej w 1332 roku, i w tradycji ludowej nazywanej „Na
púšti“. Tam też – według najstarszych słowackich historyków – miał być
pochowany Johannes Gottfried von
Herberstein, wizytator Templariuszy, który w czasie swej podróży po
Węgrzech w 1230 roku nagle skonał w zagadkowych okolicznościach w klasztorze
templariuszy na szczycie góry Mních. Według Štefana N. Hýroša pozostałości ziemskie Gottfrieda von Herbersteina
wraz z ogromnym skarbem znajdują się gdzieś przed, albo pod, ołtarzem
kościoła Wszystkich Świętych w Ludrovej, o czym jeszcze w XIX wieku miał
świadczyć jego nagrobny kamień z całkowicie startymi literami.
Bryła kościoła jest czworokątna, z niskim krzyżowym sklepieniem
i masywnym ożebrowaniem, zaś na kluczowym kamieniu jest widoczny Mandylion – głowa Chrystusa. Jest ona
oświetlona jednym okrągłym świetlikiem i dwoma romańskimi oknami. Na
ścianach i suficie pod warstwą wapna zostały odkryte kolorowe freski
z XIII wieku, które są najcenniejszą ozdobą kościoła. Sufit jest
podzielony na cztery części. Na wschodnim jest przedstawiony bardzo sugestywnie
Sąd Ostateczny. Na północnym i południowym polu ukazani zostali
Apostołowie, zaś na zachodnim koronacja Marii Panny dokonana przez Zbawiciela,
a dookoła grający na różnych instrumentach muzycznych Aniołowie. Wokół
zwornika są umieszczone symbole czterech Ewangelistów: anioł, orzeł, lew
i wół.
Ściany świątyni zdobią sceny z narodzenia, życia, męki i zmartwychwstania
Jezusa, znajdują się tam także napisy korespondujące z cytatami tekstów
biblijnych, przy gotyckim wejściu do zakrystii znajduje się w murze
pastroforium (diakonikon) z okratowanymi drzwiczkami. Sama zakrystia
znajduje się na północnej ścianie kościoła i jest nowszej daty,
z trzema podłużnymi oknami i z namalowaną datą A.D. 1712. Pod
nią znajduje się krypta, a na ówczesnym południowym murze jest fresk
wyobrażający św. Krzysztofa (motyw ulubiony przez członków wielu tajnych
stowarzyszeń) i ślady po innych obrazach.
Na zachodniej stronie kościoła znajduje się czworokątna wieża, do
której się można dostać tylko z chóru. Na jej pierwszej kondygnacji
znajdują się otwory strzelnicze, natomiast normalne okna są na wyższej
kondygnacji. Świątynia jest zadaszona prostym dachem, a na południowej
ścianie widoczna jest wpółzatarta rzymska data ukazująca najwidoczniej rok
renowacji. Krawędzie wieży są ozdobione dzisiaj słabo widzialnymi kwadratami.
Pod kościołem miał zaczynać się podziemny chodnik wiodący do ówczesnego
klasztoru na Mnichu, a drugi skierowany był na południe, ku Čerenej na
granicy pomiędzy Liptowską Szczawnicą a Ludrovą, gdzie się ma znajdować
wejście do podziemia.
Tyle dr Jesenský. I to właśnie chcieliśmy sobie
obejrzeć. Właśnie dlatego, że robiąc przekład pracy na temat tego kościoła,
musiałem go sobie dobrze obejrzeć, by mieć niejakie pojęcie o jej przedmiocie. Stoimy
przed bramą. Pachnie czarny bez, a od pól dochodzi zapach rzepaku i kukurydzy.
Słowacy nie rozwiązali swych spółdzielni rolniczych i doskonale na tym wyszli,
w przeciwieństwie do Polaków, którzy w bezrozumnym szale walki z poprzednim
ustrojem, podpuszczeni przez pseudonaukowców i „ekspertów” realizujących
wytyczne z Waszyngtonu doprowadzili do upadku PGR i PGRyb. ze skutkami
opłakanymi. Czekamy jeszcze do dziesiątej i bramę otwiera nam starszy pan.
- Państwo z Polski? –
rozpromienia się na widok tablic naszego samochodu.
Potwierdzamy. Przedstawiam mu
się i wyłuszczam powód naszego przybycia.
- Zapraszam zatem – okrągłym
gestem wskazuje nam wejście do kruchty. Zagłębiliśmy się w chłodne wnętrze
kościoła.
Są budowle, w których czuje
się sacrum bez względu na ich
wystrój. Kościół w Ludrovej należy właśnie do takich. Powietrze pachnie czasem.
Atmosfera skupienia i modlitewnego czuwania unosi się wokół nas i wypełnia.
Wycisza i pozwala na refleksję. Tego nie ma w nowoczesnych molochach sakralnych
budowanych ze szkła, stali i betonu. I chociaż nie ma tam właściwie żadnego
artefaktu, panuje uduchowiona, skupiona atmosfera. Nasz Cicerone opowiada nam,
jak ludzie reagują na wejście do tej świątyni – jedni padają na kolana w cichej
adoracji, inni wykrzykują z zachwytu. Pewna studentka powiedziała, że jest tu
jak w piramidzie! I owszem, miała w pewnym sensie rację. I tu i tam namacalnie
czuje się przepaście czasu oddzielające nas żywych od tych, co minęli
pozostawiając nam świadectwo swego istnienia i wiary…
Powoli idziemy wzdłuż ścian
budowli podziwiając freski, które dr Jesenský porównuje do relacji o życiu,
śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Nam kojarzy się to z pojedynczymi
kadrami z jakiegoś filmu, które zostały wycięte i rzucone na ścianę. Mimo
upływu 800 lat kolory są wciąż żywe, a treść zrozumiała. Niestety, najniższe
kadry filmu są niekiedy zaświetlone i niewiele na nich widać.
Pytamy o skarb. Starszy pan
śmieje się.
- Można poszukać, jest gdzieś
pod podstawą ołtarza!
- Jeszcze go nie znaleziono?
– dziwię się.
- Nie, to jest chyba tylko
legenda, chociaż… - starszy pan zawiesza głos.
Rozumiemy – szukano i niczego
nie znaleziono. A może i znaleziono, tylko nikt (ze zrozumiałych względów) się
tym nie pochwalił…? 800 lat to szmat czasu i niejedno się mogło wydarzyć.
Żegnamy przemiłego staruszka
i opuszczamy chłodne wnętrze kościółka Wszystkich Świętych. Upał uderza w nas
jak młotem. Pokładowy termometr w kokpicie samochodu pokazuje temperaturę
+50˚C, ale to jest górna granica pomiaru. Na zewnątrz jest +30˚C. Słońce praży
bezlitośnie. Chcemy jeszcze zaliczyć kościółek w Martinczyku i ruiny komandorii
w Zamku Likava, ale trzeba podejść tam co najmniej kilometr ostro pod górę.
Pasujemy, nie to zdrowie. Pstrykam tylko kilka fotek i jedziemy w kierunku
Dolnego Kubina. Po drodze decydujemy się na obiad w Valaskiej Dubovej.
Jedziemy tedy do tamecznej
knajpy – Janosikowej Karczmy. Wedle legendy, to tutaj właśnie w roku 1713
hajducy dopadli Juraja Janosika,
który został zdradzony przez starą bachorkę
i jej córkę Żofkę. Nie wiem, co to
takiego owa bachorka, ale domyślam
się, że nic dobrego.
Zamawiamy dwa razy wyprażany ser – przysmak, za który
Słowakom powinno się odpuścić wszystkie grzechy: teraźniejsze, przeszłe i
przyszłe – sic! Do tego ziemniaki opiekane po amerykańsku i surówki + sos
tatarski. W sumie dwie porcje obiadowe – 15 euro. Jedzenie na Słowacji jest
tanie i dobre. Odpoczywamy potem jeszcze czas jakiś przy kawie i wyprawiamy się
w drogę dalszą, uprzednio schłodziwszy wnętrze Caspera do temperatury otoczenia, która wynosi tymczasem +32˚C!
Wracamy do domu znów
podziwiając krajobrazy Fatry – Małej i Wielkiej, które widać od zachodu, a od
wschodu i północy widzimy zębatą piłę górskich szczytów Tatr Zachodnich i
Rohaczy. Przed granicą krótkie zakupy tradycyjnego rumu tuzemczaka do ciast i „ziemniaczków” a potem szybki skok z Orawy w
Beskidy i przybycie do domu. W ciągu pół dnia zrobiliśmy 220 km w przestrzeni i
co najmniej 800 lat w czasie. Warto było.
I na tym zakończyliśmy
pierwszą podróż uczoną po śladach Templariuszy na Słowacji.
INFORMACJA TURYSTYCZNA
Kościół p.w. Wszystkich Świętych jest udostępniony do zwiedzania w następujacych terminach:
1.V - 30.VI - w poniedziałki - NIECZYNNE
Od wtorku do niedzieli czynne w g. 10:00 - 16:00
1.VII - 30.IX - czynne codziennie w g. 09:00 - 17:00
1.X - 31.X - w poniedziałki NIECZYNNE
Od wtorku do niedzieli czynne w g. 10:00 - 16:00
CENY:
Dorosli - 1,0 EUR
Dzieci, młodzież szkolna - 0,5 EUR
Zezwolenie na fotografowanie - 1,0 EUR
Zezwolenie na filmowanie - 1,66 EUR.