Czy zwiększona aktywność solarna i przebiegunowanie Ziemi stanowi niebezpieczeństwo dla gatunku Homo sapiens sapiens?
Od dłuższego czasu śledzę medialną histerię związaną ze
wzrostem aktywności słonecznej, która ma się przyczynić, jak głosi wieść
hiobowa – jak nie do końca świata i generalnego Armagedonu, to do końca naszej
cywilizacji. Od czasu do czasu pojawiają się rozmaici „eksperci” czy inni
„specjaliści”, którzy epatują nas strasznymi wizjami opisującymi, co to będzie,
kiedy Słońce „się wścieknie” i nas wykończy chmurami wyrzucanej z jego
powierzchni plazmy wiatru słonecznego. Do tego akurat będzie miało miejsce
przebiegunowanie, no i bieda gotowa! Upieczemy się w słonecznym żarze promieni
UVA, UVB i UVC. Oczywiście dla niezorientowanych brzmi to przekonująco i
wiarygodnie – a jakże! Przecież wypowiadają się uczeni, a zatem ktoś, kto wie.
Nie jestem naukowcem, ale wszystko to wydaje mi się
ciągnięte za włosy. I to nawet bardzo! Pomijając już to samo podbijanie
medialnego bębenka (co przekłada się tylko i wyłącznie na pieniądze, bo o nie w
końcu w tym całym cyrku chodzi) jakoś nie widzę przygotowań czynionych do tegoż
końca świata. W założeniu bowiem scenariusza plazmowego stoi jak byk, że
podmuch wiatru słonecznego – przy osłabieniu czy całkowitym zaniku ziemskiej
magnetosfery przy przebiegunowaniu – zniszczy całkowicie nasz, ziemski system
produkcji i przesyłu energii elektrycznej. A zatem logicznym byłoby po prostu
zabezpieczenie elektrowni, transformatorów, linii przesyłowych, itd. itp. przed
uderzeniem wiatru słonecznego (porównywanego do efektu pulsu magnetycznego –
EPM, po wybuchu nuklearnym). I to wszystko. Trochę to będzie kosztowało, ale
straty w przypadku niezabezpieczenia tych urządzeń będą większe. Dość
wspomnieć, że Słońce dwukrotnie pokazało nam swą moc: w roku 1859, kiedy to
zorze polarne widziano na Kubie, a telegrafy kablowe oszalały od nawały
impulsów generowanych przez pola elektromagnetyczne ze Słońca oraz w 1989 roku,
kiedy to burze magnetyczne spowodowały zanik prądu elektrycznego w sieciach
energetycznych USA i Kanady. Potężny „black-out” trwający nawet kilka dni
zapanował w Quebeku. Ale znowu – ludziom udało się zapanować nad tym zjawiskiem
i nic wielkiego się nie stało mimo ostrej zimy.
Jaki z tego wniosek? Wystarczy się dobrze zabezpieczyć i
to zjawisko da się przeżyć.
Kombinacja przebiegunowania i zwiększonej aktywności
słonecznej brzmi niebezpiecznie, ale… Pomyślmy na moment. W czasie ostatnich
5.000.000 lat nastąpiły 24 epizody przebiegunowania – jak podaje to „Wielka
Encyklopedia Fizyki Współczesnej”. Wikipedia zaś podaje następujące fakty:
Zmiany biegunów
Ziemi są zdarzeniami losowymi – następowały po sobie w odstępach od 10 tysięcy
do nawet 50 milionów lat. Średnio zdarzają się co około 250 tysięcy lat, a
ostatnie miało miejsce około 780 tysięcy lat temu. Podczas procesu przebiegunowania
pole magnetyczne Ziemi nie zanika zupełnie, jednak staje się dużo bardziej
skomplikowane niż to obserwowane obecnie. Umieszczony w nim kompas mógłby
wskazywać różne kierunki geograficzne w zależności od jego położenia na
powierzchni Ziemi, oraz od formy przejściowego pola magnetycznego w jego
otoczeniu. Przebiegunowanie jest procesem trwającym od 1000 do 10 tysięcy lat,
jednakże niektóre dane wskazują, że około 16 mln lat temu biegun północny przez
krótki czas przemieszczał się z prędkością nawet 3° dziennie.
A zatem skąd te wszystkie enuncjacje stronników
słonecznego Armagedonu o całkowitym zaniku ziemskiej magnetosfery? Magnetosfera
nie zniknie.
Silny spadek natężenia pola magnetycznego
obserwuje się od czasu, od kiedy prowadzone są pomiary natężenia ziemskiego
pola magnetycznego, czyli od przynajmniej 150 lat i uległ znacznemu
przyspieszeniu w ostatnich latach. Badania pola w przeszłości wskazują, że
natężenie pola magnetycznego zmniejsza się stopniowo od maksimum osiągniętego
około 2000 lat temu. Przez ostatnie 150 lat natężenie pola magnetycznego
zmalało o około 10-15%, a przez okres ostatnich 2000 o około 35%. Wcześniej też
występowały wielokrotnie okresy zmniejszania się i zwiększania natężenia pola
magnetycznego. Nie wiadomo jednak, czy obecnie notowany spadek natężenia będzie
się utrzymywał w przyszłości; być może jest to tylko czasowy spadek, a nie
długoterminowy trend.
Ano właśnie: NIE WIEMY. A wszelka niewiedza jest podstawą
ciemnoty, na czym żerują różni hochsztaplerzy i oszuści. Spadek natężenia pola
magnetycznego jest najprawdopodobniej związany z przebiegunowaniem Ziemi.
Oznaczałoby to, ze Ziemia i Słońce będą teraz zwrócone do siebie jednoimiennymi
biegunami, a co za tym idzie – Ziemia zostanie odepchnięta od Słońca – jak zakładają
niektórzy ze stronników słonecznego Armagedonu. Kulą w płot, bo Ziemia przeszła
już niejedną inwersje biegunów i wciąż obiega Słońce po stałej orbicie…
Ponieważ proces
przebiegunowania Ziemi nie był jeszcze nigdy bezpośrednio obserwowany, słabo
zrozumiany jest także mechanizm i czynniki powodujące istnienie pola
magnetycznego, nie można stwierdzić z całą pewnością, że obecnie obserwowane
zmiany pola magnetycznego są zapowiedzią tego wydarzenia.
No właśnie – nasi uczeni nie są w stanie dokładnie opisać
procesu przebiegunowania, ale tacy Majowie to przewidzieli dokładnie, że będzie
to z pewnością koniec świata, co obliczyli co do sekundy. Oczywiście wiedzieli to
od Kosmitów (a jakże!), którzy tam akurat wylądowali i im opowiedzieli – co głoszą
co bardziej nawiedzeni ufolodzy i specjaliści od paleokontaktów. OK., niech im
będzie. Tylko już tak nawiasem – jak to jest, że cywilizacja potrafiąca co do
sekundy wyliczyć czas końca świata i mająca kontakty z Innymi, nie potrafiła
się sama obronić przed końcem własnej cywilizacji, po której pozostały tylko
artefakty? Jak to jest, że Majowie tacy ponoć mądrzy, doprowadzili swe imperium
do klęski ekologicznej, której nie byli w stanie sprostać i poszli w rozsypkę?
Czyli aż tak mądrzy nie byli, jak się ich maluje…? NB, nas też czeka klęska
ekologiczna, której nie sprostamy, jak nie zaprzestaniemy naszych bezrozumnych
działań. Ale wróćmy do Słońca i przebiegunowania:
Glatzmaier we
współpracy z Paulem Robertsem z UCLA wykonali model numeryczny
elektromagnetyzmu płynnego jądra Ziemi. Rezultatem było pole magnetyczne
przełączające kierunek co 40.000 lat, w okresach przełączania pole nie zanikało
całkowicie, ale traciło swój dipolowy charakter. W okresie zaniku pole
magnetyczne posiada różne kierunki.
To oznacza, że możemy w jednym czasie mieć kilka czy nawet
kilkanaście biegunów magnetycznych Ziemi. Obawiam się, że poza pięknymi zorzami
polarnymi nad Mt. Kibo, Mt. Everestem, Florydą i Karaibami oraz Mt. Cotopaxi i
wyspami Oceanii nie będzie nic specjalnego do oglądania… Biura podróży mogą na
tym zyskać, bowiem widok zorzy polarnej nad hawajskimi palmami będzie wart
obejrzenia!
Według szeroko
przyjętej teorii, która jest podparta symulacją komputerową, w przypadku
czasowego zaniknięcia pola magnetycznego Ziemi, uderzający w jonosferę wiatr
słoneczny wraz z ruchem obrotowym Ziemi wzbudzi w jonosferze pole magnetyczne,
chroniące częściowo Ziemię przed dopływem do jej powierzchni promieniowania
jonizującego. Zjawisko takie odkryto na Wenus nie posiadającej własnego pola
magnetycznego.
No i gdzie będą te straszliwe wiązki promieniowania
kosmicznego wypalającego do cna powierzchnię Ziemi?
Zanik pola
magnetycznego dopuści do atmosfery cząstki zjonizowane wiatru słonecznego,
atmosfera znacznie zmieni swe właściwości w rozchodzeniu się w niej fal
radiowych, stanie się silnie zależna od burz słonecznych, zakłóceniu ulegnie
działanie wielu urządzeń łączności.
Przejdziemy na łączność światłowodową, która nie ulega wpływom
EM. Renesans przeżyje także normalna poczta. A radio i TV przejdzie na jakiś
czas kablówkę. To wszystko da się obejść.
Według niektórych
opinii czasowe zaniknięcie pola magnetycznego w czasie zmiany polaryzacji
biegunów może spowodować znaczny wzrost ilości bardzo szkodliwego
promieniowania kosmicznego docierającego na powierzchnię Ziemi. Nie ma jednak
żadnych nieodpartych naukowych dowodów na to, że odwrócenie pola magnetycznego
miałoby prowadzić do jakiejkolwiek katastrofy ekologicznej czy wymierania
organizmów żywych. Zarówno Homo erectus jak i jego przodkowie przeżyli kilka
podobnych katastrof.
No właśnie – to jest ten najważniejszy argument. NIE MA
dowodów kopalnych na to, że przebiegunowania oraz zwiększona aktywność
słoneczna miały wpływ na masowe wymierania istot żywych na naszej planecie.
Jeżeli mamy się czego obawiać, to tego, o czym już wielokrotnie pisałem, i
przypomnę tu po raz któryś:
1. Super trzęsienie ziemi w Apallachach
i Uskoku św. Andrzeja, które może zmienić konfigurację wybrzeży Ameryki
Północnej i może się zdarzyć w każdej chwili;
2. Supertsunami, które może powstać w
wyniku osunięcia się do Oceanu Atlantyckiego części wyspy La Palma de Canaria;
3. Spadek asteroidy lub/i komety na
powierzchnię Ziemi, czyli ukochany temat Hollywoodu – kosmiczna megakatastrofa…
4. Uderzenie strumienia
promieniowania gamma (γ) powstałego wskutek wybuchu gwiazdy Super- czy
Hipernowej w odległości do 8000 ly od Układu Słonecznego. Ziemia już raz coś
takiego przeszła w Ordowiku – to zagrożenie jest realne i nadejdzie bez
ostrzeżenia;
5. Erupcja superwulkanów – dwa
najgroźniejsze z nich to superwulkan Yellowstone, którego wybuch może nastąpić
w każdej chwili oraz geograficznie bliski nam superwulkan Campi Flegrei (Golfo
di Pouzzoli) we Włoszech, którego erupcja zasypałaby Europę, część Afryki i
Azji grubą na wiele metrów warstwą toksycznej tefry.
Na tle tych kataklizmów przebiegunowanie jawi się, jako
niewiele znaczący epizod – ot, jeden z wielu tego rodzaju w dziejach Ziemi. Ten
pogląd podziela wielu trzeźwo myślących naukowców i badaczy. Oczywiście trzeba
go obserwować i być przygotowanym na wszelkie ewentualności, bo zjawisko – jak
napisałem powyżej – jest jeszcze NIEZNANE, ale to wcale nie oznacza, że musi
być NIEBEZPIECZNE. Ale – jak już tu powiedziałem – strzeżonego Pan Bóg strzeże
i lepiej zapobiegać, niż leczyć…