Powered By Blogger

środa, 29 czerwca 2016

O Złotych Pociągach i skarbach nazistów







„Pociąg pancerny Bormana” czyli 300 ton złota


Borys Aleksandrow


Największy skarb w historii Ludzkości został znaleziony w Indiach, w fundamentach jednego z klasztorów z XVI wieku. Ogólna wartość znalezionych tam brylantów i drogocennej biżuterii oraz innych precjozów wynosiła 20 mld USD.

Rok 70. rocznicy zwycięstwa nad brunatną dżumą okazał się w Niemczech, Polsce i Szwajcarii urodzajnym pod względem poszukiwań skarbów nazistów. Światowym hitem medialnym stał się tzw. Złoty Pociąg znaleziony przez dwóch amatorów-poszukiwaczy skarbów – Niemca i Polaka - w polskim mieście Wałbrzychu.



Bezpańskie miliardy


No przecież nawet władze miejskie tego miasta potwierdziły, że w tajemniczym pociągu pancernym, ukrytym w jednej z miejscowych kopalni, na głębokości 70 m, znajduje się ok. 300 ton złota, to przedwcześnie jest pisać o tym znalezisku jako o „największym skarbie nazistów znalezionym w XXI wieku”. A co w takim razie z Pociągiem Pancernym Martina Bormanna ongi znalezionym w Bawarii pod… poligonem Bundeswehry? Co z gigantycznymi posągami koni, które tak często podziwiał Adolf Hitler z okien berlińskiej Reichskanzlei? I całkiem niezasłużenie obchodzi zainteresowanie prasy ten fakt, że do końca 2015 roku bankowe konsorcja Szwajcarii odtajnią – i udostępnią szerokiej publiczności w Internecie – dane o kilkunastu tysiącach „bezimiennych” rachunków, które założono w czasach panowania nazistów. Na tych kontach – wedle szacunków ekspertów – znajduje się dziesiątki „bezpańskich” miliardów w różnych walutach. Teraz, kiedy już zaintrygowaliśmy Czytelników, opowiemy o wszystkich sensacjach wedle porządku.

Reichsleiter Martin Bormann


„Polska wzbogaciła się o 300 ton złota Wehrmachtu”


Pod takim nagłówkiem na jednej z rosyjskich stron internetowych wyszedł artykuł o znalezisku w polskim Wałbrzychu, którego dokonali dwaj poszukiwacze-amatorzy, którzy korzystali z usług poszukiwacza-różdżkarza. Sensacja, która obiegła światową prasę zaczęła się od tego, że adwokat szczęśliwców mec. Jarosław Chmielewski zwrócił się w ich imieniu do władz miasta i oświadczył, że jego klienci rozkopią miejsce położenia „niemieckiego pociągu pancernego”, jeżeli będzie im zagwarantowana dziesiąta część znaleźnego. 

Otrzymawszy zadziwiającą wiadomość o niezwykłym znalezisku od sprytnych poszukiwaczy skarbów, którzy skorzystali z usług adwokata, polskie władze same by się mogły dowiedzieć, gdzie właściwie ukryto ten skarb. Ale ma się rozumieć, w znanych kopalniach pod Wałbrzychem, w tajnym tunelu wiodącym – wedle legendy – do jednego z największych polskich zamków w Książu. To jest dokładnie tam, gdzie kiedyś szukano Bursztynowej Komnaty. 

Aktualnie sytuacja jest taka: polskie władze już potwierdziły fakt istnienia tego skarbu i teraz decydują jak najbezpieczniej – bowiem liczą się z tym, że pociąg z takimi skarbami został zaminowany – wydobyć je na światło dzienne. (Aktualnie, w czerwcu 2016 roku, wreszcie rozpoczęto prace przy wydobyciu Złotego Pociągu – przyp. tłum.) Tylko że uważać, że Polska wzbogaci się o te 300 ton złota, jest czymś przedwczesnym. Jak podaje cały szereg źródeł – złoto w tym eszelonie mogło należeć do żydowskiej niemieckiej społeczności, od której Niemcy „uzyskali” te tony. Mówienie o tym, kto właściwie się wzbogacił oznacza dzielenie skóry na niedźwiedziu, który jeszcze biega sobie w lesie. Nawet na złotym.


Zagadkowa partytura Gotfryda Federleina


Żyjący w XIX wieku kompozytor Gottfried Federlein pisząc swój „Marsch Impromptu” (1876) nawet nie mógł pomyśleć, że jego partytura posłuży do zaszyfrowania w niej miejsce ukrycia niemieckich skarbów. A to właśnie się zdarzyło. 

Po upadku nazistowskich Niemiec, w niemieckich miastach krążyła legenda miejska o tym, że Reichsleiter NSDAP, SS-Obergruppenführer Martin Bormann zebrał cały pociąg złota, wywiózł je do Bawarii i zaszyfrował nazwę jego ukrycia używając jako klucza jakiejś „kartki z nutami”, którą potem wyrzucił do wody. 



 Leon Giesen i tajemnicza partytura

A wcale nie. Ta „kartka z nutami” niewiadomym sposobem znalazła się w archiwum holenderskiego dziennikarza Karla Hammera Katee, który nawet nie podejrzewał tego, że stał się posiadaczem dokładnej mapy ukrycia skarbu, który wedle różnych szacunków zawierał 400-600 ton złota! 

Karl Katee pokazał ten „zabawny rarytas” swemu przyjacielowi Leonowi Giesenowi. Ten zainteresował się partyturą i znalazł w niej nie tylko „dodatkowe” znaki, których nie ma na oryginalnej partyturze Federleina, ale także jakieś tajne znaki i runy. W rezultacie tego Giesen nie tylko z entuzjazmem zabrał się do rozszyfrowania, ale przypomniał sobie o starej niemieckiej legendzie miejskiej o „złocie Bormanna”. Jakież to było jego zdumienie, kiedy „dodatkowe” znaki pod lupą złożyły się w następujące zdanie: TAM, GDZIE MATIAS GŁADZI STRUNY. 

Leon Giesen założył, że mowa była o znanym skrzypku Matiasie Klotze, który pracował w Bawarii. Dzięki temu Holender rozszyfrował też miejsce ukrycia Złotego Pociągu Pancernego w Mittenwald (N 47°25’ – E 011°15’), który w partyturze był oznaczony jako „koniec tańca”. 

I wszystko byłoby OK., gdyby na miejscu wskazanym przez Giesena gdzie znajdowałby się ukryty Złoty Pociąg Bormanna nie było poligonu Bundeswehry! Rzecz w tym, że do kopania na nim potrzebne było zezwolenie od Ministerstwa Obrony Niemiec. Dlatego też Holender postarawszy się o wsparcie ze strony burmistrza Mittenwaldu – Adolfa Hornschteinera – zwrócił się z prośbą do MON RFN – i samej minister Ursuli von der Leyen.


Losy nazistowskich skarbów


A teraz stańmy się na moment sceptykami. Czy są na to dowody potwierdzające to, że Gisen wpadł na prawidłowy trop? Prawie jak raz nadeszła pesymistyczna wieść z niemieckiej Mekki poszukiwaczy skarbów, miasteczka Deutschneudorf w Saksonii (N 50°36’11” – E 013°27’46”). Tam także przez lata poszukiwano „skarbu narodów” i właśnie w końcu tego lata, miejscowe władze dosadnie wyjaśniły, że wszystkie „dokumenty” , którymi kierowały się one w poszukiwaniach – są niczym innym, jak mistyfikacją ze strony jakiegoś żartownisia. I zamknęły wszystkie prace poszukiwawcze oszczędzając miejskiemu budżetowi kilka tysięcy euro. 

Dlaczegóż by nie założyć, że i Mittenwald nie podzieli losu Deutschneudorfu? Są przeciwko temu następujące fakty:
Giesen i Hornschteiner byli na miejscu gigantycznej kryjówki. Tam znaleźli oni ślady robót strzałowych i ziemnych liczących sobie co najmniej 50 lat, o których nie ma śladu w miejskich archiwach Mittenwaldu. W czasie konferencji prasowej, burmistrz oznajmił dziennikarzom, że jest on przekonany co do podanych mu przez Giesena „dokładnych współrzędnych nazistowskiej skrytki ze skarbem”.

Przekonanie to ma podstawę na następującym fakcie: przeprowadzone przez niego i poszukiwacza skarbów sondowanie terenu przy pomocy czułych detektorów, odkryło pod poligonem jakieś ogromne masy metalu, jakich nigdzie indziej nie zarejestrowano.



Ulubione rumaki Hitlera


Przez długi czas Adolf Hitler tworzył plany przekształcenia Berlina w „stolicę świata” i ich częścią był – jakby to można było rzec – „projekt hitlerowskiej monumentalnej propagandy”.  Nad tym projektem trudził się także ulubiony rzeźbiarz Führera – Josef Torak (1899-1952). Stworzył on dwa gigantyczne konie (oficjalnie zwane Kroczącymi Końmi), którymi tak bardzo lubował się Hitler. To dziecię gigantomanii wycenia się dzisiaj na 50 mln .

Po wyjściu z Niemiec wojsk radzieckich, ten rarytas sztuki uważano za bezpowrotnie stracony. I dosłownie niemal na dniach niemiecka policja natrafiła na Kroczące Konie w porzuconym hangarze w miasteczku Bad Dürkheim (Nadrenia-Palatynat, N 49°28’ – E 008°10’). Gdyby nie anonim, mówiący policji o tym, że w hangarze ukryto „tony bohaterstwa”, to nie wiadomo, w jakie kraje by „wyskoczyła” kawaleria Hitlera. 

A co mają tu dorzeczy wojska radzieckie? Rzecz w tym, że po zakończeniu wojny konie Hitlera zostały udokumentowane na rozkaz naszego dowództwa na boisku sportowym jednego z pododdziałów grupy wojsk radzieckich w Niemczech, skąd „pomaszerowały” dokądś aż do powrotu naszych wojsk do Ojczyzny. Co działo się z nimi dalej, tego nie wiadomo…


Szwajcarska arytmetyka


Radiesteci i paskudni poszukiwacze skarbów, odkryli Pancerny Pociąg Bormanna. Rozszyfrowanie partytury, prowadząca do tajnych skrytek Bormanna. Konie Hitlera, dziwnym sposobem odzyskane z radzieckiego boiska sportowego. Tak, na tle tej całej egzotyki znalezione w bankach szwajcarskich parę tysięcy bezimiennych kont nie wygląda atrakcyjnie. Wręcz żałośnie. Ale pomyślmy: na tych rachunkach bankowych, wedle ekspertów, znajduje się 30-40 mld USD. Powstawały one w czasie panowania hitlerowców i należały te bogactwa do osób bezpośrednio związanych z Hitlerem – np. szefa MSZ Trzeciej Rzeszy, SS-Obergruppenführera Joachima von Ribbentropa działającego w Szwajcarii pod pseudonimem Pedro Rodriguez Paniño – jak i czysto niemieckich firm pod szwajcarskimi i innymi szyldami.

Za miliardowymi kontami – jak można założyć – już w ubiegłym roku rozpoczęła się regularna bitwa prawna pomiędzy potencjalnymi pretendentami do mrocznego spadku. Międzynarodowa społeczność już od dawna domagała się od Szwajcarów publikacji wyczerpujących danych na temat tych kont. Ci zaś uporczywie odmawiali. Wreszcie nacisk na nich – szczególnie ze strony USA – stał się wręcz nie do wytrzymania, tak że Szwajcarzy niedawno uchwalili prawo zwane w wąskim kręgu wtajemniczonych „55 + 50 +10”. Zgodnie z tą ustawą, w czasie 10 lat po zakończeniu wojny – w 1955 roku – po upłynięciu pół wieku – 50 lat – i jeszcze dekady – 10 lat – można będzie odtajnić oficjalne dane o „bezpańskich” kontach. Każdy miłośnik arytmetyki podliczy – mowa o roku 2015. 

Może się tak stać, że cicha szwajcarska epopeja o odtajnianiu hitlerowskiej „czarnej kasy” przejdzie bez większego rezonansu rzeczywiście w 2015 roku. Być może tylko w sprawie miliardów nazistów rzecz idzie wielokierunkowej akcji o wymiarze światowym wyrwania z rąk pogrobowców Hitlera potencjalnego źródła finansowania.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 39/2015, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego - ©Robert K. Leśniakiewicz   



UWAGI CZYTELNIKÓW:

Już wiadomo, kiedy ruszą prace na 65. kilometrze. Uda się odkopać legendarny "złoty pociąg"? Zob.: http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/299365-juz-wiadomo-kiedy-rusza-prace-na-65-kilometrze-uda-sie-odkopac-legendarny-zloty-pociag
Nie udało się znaleźć Bursztynowej Komnaty w Mamerkach. Ale to nie koniec poszukiwań. Zob.: http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/296892-nie-udalo-sie-znalezc-bursztynowej-komnaty-w-mamerkach-ale-to-nie-koniec-poszukiwan-zobacz-zdjecia  (M.S.)
 

wtorek, 28 czerwca 2016

Uranowy Klub i atomowy fugas



Model niemieckiego reaktora jądrowego w jednym z niemieckich muzeów


Oleg Fajg


Dnia 19.VIII.1943 roku, Roosevelt i Churchill zdecydowali się rozpocząć badania nad atomem. Być może, że to właśnie wtedy do Projektu Manhattan wkradł się „wirus dezinformacji”, który brytyjski wywiad otrzymał od Abwehry…

Pod koniec 1943 roku, w inżynieryjno-technicznych badaniach Instytutu Ahnenerbe pojawił się zagadkowy Projekt Lokki mający najwyższy priorytet w hitlerowskim programie uzbrojenia…
Co się ukrywało za tym obrazem mitycznego wilka z dawnych skandynawskich legend?[1] Wielu sądzi, że chodziło tutaj o stworzenie broni nuklearnych, i w końcu 1943 roku inżynierowie-jądrowcy mogli już przedstawić Himmlerowi pierwszy model niemieckiej bomby atomowej.
J. D. Farrell – „Reich of the Black Sun: Nazi Secret Weapons & the Cold War Allied Legend”


Bomba A jako towar na wymianę


Jubileusz 70-lecia zdetonowania pierwszego na świecie atomowego ładunku  w ramach amerykańskiego Projektu Manhattan i późniejsze przerażające bombardowania atomowe Hiroszimy i Nagasaki wyzwoliły nową falę publikacji o tajemnicach pojawienia się na świecie najgroźniejszej broni z triady ABC broni masowego rażenia – BMR w XX wieku. do tego niektóre źródła uważają, że w dniu 16.VII.1945 roku, w okolicach miasta Alamogordo, NM, pod kodowym kryptonimem Trinity (Trójca Przenajświętsza – przyp. tłum.) zostało zdetonowane jakieś dziwne i wcale nie-amerykańskie urządzenie. 

Jeszcze wiele lat potem, znany badacz projektów atomowych Jim Baggott w swej książce „Tajna historia bomby atomowej” pisał, że w przeczuciu oczywistego krachu Trzeciej Rzeszy, SS-Reichsführer Heinrich Himmler usiłował ukryć i nawet zdezawuować postępy niemieckich uczonych i zrobić z bomby atomowej towar na wymianę w złożonej grze politycznej. Baggotta wspiera w tym znany „krypto-historyk” Joseph Farrell, który w swej książce „Reich of the Black Sun…” cytuje jakąś notatkę – przekazaną mu jakoby przez anonimowego archiwariusza z Pentagonu, która została przejęta w swoim czasie przez wojska Aliantów na terytorium Francji. W niej mówiło się o tym, że Obiekt Lokki jest gotów do prób, do których przeznaczono akwen Oceanu Północnego, płaskowyże Europy Środkowej i stref okupowanych Europy Wschodniej. 

Amerykański historyk uważa, że w ostatecznym rezultacie podjęto decyzję przeprowadzenia pierwszej próby w grudniu 1943 roku, w zachodniej części okupowanej Białorusi. W celu zabezpieczenia tajności i bezpieczeństwa całej operacji został wybrany pretekst – likwidacja partyzanckich grup z letniej „wojny o szyny” i dlatego w leśne masywy położone na zachód od Homla zostały przerzucone w trybie pilnym trzy dywizje SS. W czasie zimy 1943/1944 one zabezpieczały ogromny obszar kilkuset kilometrów kwadratowych, wysyłając miejscową ludność do obozów koncentracyjnych i do robót przymusowych w Niemczech oraz likwidowały oddziały partyzanckie. I wreszcie na początku marca 1944roku, Obiekt Lokki został dostarczony na miejsce testów w głuchej, błotnistej krainie. 

Montaż reaktora jądrowego w Heigerloche, kwiecień 1945 rok


Tajemniczy wybuch


Podobnie jak Farrell dla rekonstrukcji pierwszego w historii jądrowego niebezpieczeństwa także wiele zrobił jego kolega po piórze David Irving. W swych książkach „Atomowa bomba Adolfa Hitlera” i „Broń jądrowa Trzeciej Rzeszy: Niemieccy fizycy w służbie dla hitlerowskich Niemiec” opowiada on o tym, jak to w pewnej odległości od PUNKTU ZERO rozmieścili się twórcy broni atomowej i kilku wysokich oficerów SS, w tym sam Reichsfürer. Wszyscy stanęli obok lornet nożycowych i pulpitów z różnymi przyrządami. Uwaga wszystkich spoczęła na Himmlerze, który energicznie rzucił rozkaz: Zaczynajcie! – i prof. Abraham Esau nacisnął wielki, czerwony guzik… 

Heinrich Himmler, Adolf Hitler i Paul Hausser na poligonie w Munsterze

Nad lasami i błotami przeleciał ognisty wicher, a w dali wyrósł ogromny, czarny grzyb atomowy. Wstrząs targnął wszystkimi. W promieniu kilku kilometrów las się przewrócił i spłonął wraz z zwłokami ludzi i zwierząt. Ocalały jedynie żelbetonowe schrony i ciężkie czołgi…


Zagadka HSG


Na początku lat 90., białoruscy ekolodzy badali radioaktywne ślady katastrofy w Czarnobylu i nieoczekiwanie odkryli to, co później nazwano HSG – Homelską Strefą Geopatogenną. Mierząc radioaktywne tło ziemi w zachodnich terenach homelszczyzny, ekolodzy zmierzyli jakieś dziwne anomalie promieniste z jakiegoś dawniejszego wydarzenia. Na kilkunastu hektarach lasu rośliny i zwierzęta miały jakiś dziwny wygląd, zaś miejscowi unikali tych „niedobrych miejsc”. 

Należy tu dodać, że na początku 1944 roku hitlerowska propaganda zaczęła szeroko rozpisywać się o tym, że stworzeniu nowej „cudownej broni”, będącej w stanie w mgnieniu oka zniszczyć wrogów Reichu. Ten dziwny, na pierwszy rzut oka, przeciek ultratajnej informacji, w pełni oddaje sens tej politycznej gry Himmlera, który nie będąc w stanie ukryć całej skali prowadzonych prac nad bronią A, po raz któryś uciekł się do dezinformacji otoczenia, jednocześnie kierując ich uwagę na takich projektach, jak np. zbudowanie separatorów izotopów. 

Miasteczko Butzbach - widok dzisiejszy. W czasie II Wojny Światowej miał się tam znajdować 
skład bomb atomowych Hitlera...

Jeszcze jednym miejscem, w którym miała miejsce „podziemna” kumulacja sił i środków do wytworzenia broni nuklearnej było miasteczko Butzbach w okolicach Frankfurtu n./Menem w Hesji (N 50°26’ – E 008°40’). To właśnie tam miały miejsce próby z nowymi typami separatorów, zbudowanymi na zasadzie „molekularnego promienia” i „izotopowej śluzy”. Niektóre źródła Projektu Uranowego[2] podobnie jak Farrell wyznają pogląd, że takich punktów zbornych niemieckich bomb A było kilka, zaś najbardziej wiarygodnymi z nich należy uważać Butzbach i Hechingen (w Badenii-Wirtenbergii; N 48°21’ – E 008°58’). Ostrożne oceny ilości wydobytego tam uranu-235 uzyskanego tam w latach 1941-1944 przywodzą na myśl możliwość wykonania kilku ładunków o mocy do 3 kt każdy, jednakże należy się tu zgodzić ze sceptycznie nastawionymi badaczami, wskazującymi na wiele nieznanych jeszcze czynników.


Problem ciężkiej wody


W danych centrach eksperymentalnych przeprowadzano jakieś prace montażowe, które wykonywała firma Hellige z takim poziomem tajności, że wyniki nie były znane nawet kierownictwu Projektu Uranowego. Zadziwiające, ale w dokumentach Projektu Uranowego po 1942 roku praktycznie przestało się wspominać o ciężkiej wodzie – D2O i o wszystkich związanych z nią problemach. Najwidoczniej kierownictwo Projektu uznało budowę stanowisk do jej otrzymywania jako rzecz trzeciorzędnego znaczenia, co mogło być związane z otrzymaniem dostatecznej ilości wysoko wzbogaconego U-235. Zupełnie inaczej na problem ciężkiej wody patrzono w Ameryce, gdzie ten problem od razu określono jako BARDZO WAŻNY i otrzymał solidne finansowanie.

Alternatywny punkt widzenia na zmiany strukturalne, które miały miejsce w Projekcie Uranowym jesienią 1943 roku, dokładnie przedstawiono w pracach znanych badaczy wojskowo-technicznych tajemnic III Rzeszy – Harry’ego Highlanda i Jima Beggotta. Wynika z nich, że na początku konstruowania bomby A, cała działalność badawcza została przekierowana na zupełnie nowe tory, które dr Dübner sformułował jako problem otrzymywania energii jądrowej sposobem odmiennym od rozszczepienia jąder uranu, rozwiązywanym na najszerszej podstawie. Tym sposobem, na wiosnę 1944 roku, prowadzący naukowy specjalista z grupy Dübnera – prof. Gerlach zaczął badać syntezę termojądrową wedle tematu: Próby wzbudzenia reakcji jądrowych przy pomocy wybuchów. W lecie 1944 roku, na poligonie SS w Kummersdorfie została przeprowadzona seria eksperymentów inicjowania reakcji termojądrowych na drodze eksplozji ładunków kumulacyjnych zwyczajnego materiału wybuchowego. W tych doświadczeniach posługiwano się czysto-srebrnymi kulami o średnicy 5-10 cm, wypełnionymi deuterem (D albo 2H* - przyp. tłum.) i otoczonych ze wszystkich stron materiałem wybuchowym. Zakładano, że czyste srebro zachowa ślady promieniowania radioaktywnego, które powstanie w wyniku reakcji syntezy termojądrowej po jednoczesnym odpaleniu materiału wybuchowego ze wszystkich stron. Do tego srebrne kule pod naciskiem siły wybuchu implodowały z prędkością 2500 m/s. W kulach powstawała ogromna temperatura i ciśnienie, ale śladów promieniowania nie znaleziono.[3]


Superpotężne fugasy[4] jako BMR?


W połowie 1944 roku, w Projekcie Uranowym miały miejsce jakieś poważne wydarzenia, najprawdopodobniej związane z badaniami i seryjną produkcją bomb A. Dokumentalnych świadectw o przyczynach tego powstania tego punktu zwrotnego w działalności Klubu Uranowego uchowało się bardzo mało. Najczęściej cytuje się tutaj jakieś analityczne memorandum Oddziału Wywiadu 9. Armii Lotniczej USA z dnia 19.VIII.1945 roku, pod dziwnym tytułem: „Badania, wyniki, prace i praktyczne wykorzystanie niemieckiej bomby atomowej”. 

W tym niezwykłym dokumencie wraz z zeznaniami internowanych członków Klubu Uranowego znajduje się także meldunek dowódcy bombowca Heinkel He 111Hansa Zinssiera, który brał udział w próbach jakichś supersilnych fugasowych bomb, na początku października 1944 roku. Zgodnie z rozkazem, po zrzuceniu bomb on powinien obserwować efekty działania tej BMR poprzez zrobienie oblotu epicentrum na odległości 10 km. Według słów pilota, najpierw zobaczył on oślepiający błysk światła wybuchu, który potem wstrząsnął samolotem potężną falą uderzeniową, zaś potem nad ziemią podniósł się ogromny, grzybowaty obłok. Do tego jeszcze powstały bardzo silne zakłócenia elektromagnetyczne, które urwały łączność radiową.

Kończy się ten wykład rezolucją wywiadu sił lądowych USA, w której zrobiono ciekawy wywód, że w końcu 1944 roku, przede wszystkim Wehrmacht już posiadał kilka jednostek doświadczalnych ładunków jądrowych, ale nie mógł ich użyć na Europejskim Teatrze Działań Wojennych ze względów niezależnych dla jego dowództwa…     


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 38/2015, ss. 4-5
Przekład z j. rosyjskiego - ©Robert K. Leśniakiewicz  
 


[1] Loki – olbrzym z mitologii nordyckiej, zaliczony w poczet bogów, symbol ognia i oszustwa – Wikipedia.
[2] Bardziej znany jako Towarzystwo Uranowe – z niem.: Uranverein.
[3] Jak to teraz wiadomo, do zainicjowania reakcji syntezy termojądrowej potrzebne są warunki, które można uzyskać dopiero w wyniku wybuchu nuklearnego – ogromne ciśnienia i temperatury porównywalne z ciśnieniem i temperaturą wnętrza Słońca.
[4] Pod pojęciem fugasa należy rozumieć ładunek wybuchowy stworzony w naprędce z dostępnych materiałów i użyty najczęściej jako mina czy jak to się teraz nazywa – mina-pułapka lub po prostu IED – od angielskich słów: Improvised Explosive Device. Autorowi chodziło najprawdopodobniej o to, że bomba ta nie była jeszcze ukończona i mogła zadziałać, albo nie… Niestety, nie podaje on, gdzie tego fugasa użyto.