Swietłana Waleriewna Korszuk (Moskwa)
Mieszkam wraz z mężem w
Moskwie i każde lato przynajmniej raz na miesiąc wyjeżdżamy na wieś, by pomóc
rodzicom, którzy mieszkają tam na stałe. Wioska ta znajduje się w Szaturskim
Rejonie, jakieś 100 km od stolicy. Nieopodal znajduje się miasteczko i stanica
Kurowskaja (N 55°34’16” – E 039°32’03”, 123 m n.p.m.), zaś sama miejscowość
jest gęsto zabudowana daczami.
Taki wyjazd u nas przebiega
stereotypowo. W pierwszej połowie dnia połazimy trochę po wiosce, a po obiedzie
idziemy na spacer do lasu. Zabłądzić w nim wprost nie można i gdziekolwiek byś
nie poszedł, to wyjdziesz albo na tory kolejowe, albo na kolejny sad. Nie można
tam być samemu – wielu grzybiarzy, zbieraczy jagód i po prostu spacerowiczów.
Przyjemność – jakby nie patrzyć – poniżej średniej, ale jak się nie ma co się
lubi, to się lubi, co się ma… Często powracaliśmy do domu ze zdobyczą w postaci
jagód i grzybów.
Pewnego dnia poszliśmy jak
zwykle naszą spacerową trasą po naszych znanych ścieżkach, na których znane nam
było każde drzewo, każdy krzak. Przez czas jakiś nie zajmując się rozważaniami
o topografii okolicy naraz skonstatowałam, że nie wiem, gdzie się znajduję.
Las jakoś się zmienił, zrobił
się gęstszy i niedostępny, pojawiły się wykroty, zaś same drzewa od północy
obrosły mchem. Ale najdziwniejsze – gdzieś znikły wszystkie śmieci. Nie ma
żadnego opakowania, nawet żadnej okruszyny, nie ma żadnej ścieżki czy dróżki.
Początkowo nie przywiązałam do tego żadnej wagi. Zdecydowaliśmy się pójść w
stronę ludzi.
Poszliśmy w kierunku hałasu:
gdzieś w oddali słyszeliśmy silniki samochodowe i szczekanie psów. Ale im
bardziej zbliżaliśmy się do nich, tym te dźwięki były cichsze, aż wreszcie
nastała całkowita cisza, w jakiejś izolacji od świata. Nawet ptaki milczały.
Rozumiałam, że coś takiego
jest po prostu niemożliwe, ale fakt pozostawał faktem: jakbyśmy wpadli do
jakiegoś innego wymiaru. Szliśmy razem jakieś dwie godziny – i bezowocnie.
Założyłam nawet, że kręcimy się w kółko, ale krajobraz wokół nas nie powtórzył
się ani razu zaczęło zmierzchać. Zrobiło się nam nieco strasznie i nie
rozumieliśmy niczego – co robić?
I naraz… - przelazłam przez
jakieś przewrócone drzewo i jakbym wróciła do swego czasu i miejsca: śmieci,
głosy, szum silników, i idąca nam na spotkania para młodych ludzi.
Potem z mężem niejednokrotnie
usiłowaliśmy znaleźć to dziwne miejsce przeczesaliśmy wzdłuż i w poprzek cały
las, ale i tak go nie znaleźliśmy…
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
36/2015, s. 25
Przekład z j. rosyjskiego –
©Robert K. Leśniakiewicz