Powered By Blogger

środa, 30 listopada 2011

SPRAWA 002/H – JESZCZE O UFO W CZARNOBYLU (1)





Mamy w tej chwili koniec listopada 2011 roku. Pół roku temu japońska elektrownia jądrowa Fukushima I została zniszczona przez potężne tsunami będące wynikiem trzęsienia ziemi o sile 9°R, i jak dotąd jest to największa tego rodzaju katastrofa po katastrofie w Czarnobylskiej EJ (Ukraina, d. ZSRR) i Three Mile Island EJ (PA, USA), która miała miejsce w 1986 roku. Poza tym na dniach ukazały się książki: moja pt. „UFO i Atom” (Tolkmicko 2011) i Roberta Hastingsa pt. „UFOs and Nukes” (prezentuję tutaj okładkę wydania japońskiego, Kanken 2011) mówiące o interakcjach UFO z ziemskimi instalacjami atomowymi. Dlatego też pozwolę tu sobie przypomnieć mój artykuł z „Czasu UFO” nr 12/2000, w którym odnoszę się do obserwacji UFO w okolicach Czarnobylskiej EJ przed, w czasie i po wybuchu reaktora nr 4, który na wiele lat skaził m.in. i Polskę radioaktywnymi produktami rozpadu jąder uranu i plutonu, w tym radioizotopami cez-137, cez-138, jod-131 czy stront-90, które odkładają się w organizmach wszystkich żywych istot powodując zmiany nowotworowe i genetyczne, a także do prawdopodobnych przyczyn tej katastrofy. A oto ten materiał:

* * *

Do napisania tego artykułu skłoniły mnie dwie publikacje: dr Władimira I. Tjurin – Awinskiego  pt. „UFO nad ośrodkami jądrowymi Rosji” i Walerego Krotochwila – „UFO, Czarnobyl i…” zamieszczonych w „Czasie UFO” nr 8/1999 – w których obaj Autorzy podaja przykłady na obserwacje NOL-i w rejonach radzieckich/rosyjskich instalacji nuklearnych na terenie Rosji i Ukrainy. W poprzednich numerach „Czasu UFO” pisano także na temat obserwacji NOL-i w rejonie Ignalina EJ (Litwa), która to elektrownia jest pierwszą na liście czterech najbardziej niebezpiecznych elektrowni jadrowych, bowiem zawiera ona największy reaktor jądrowy typu RBMK[1] na świecie i w ogóle, a poza tym znajduje się on na granicy trzech płytowych struktur geologicznych, które są aktywne sejsmicznie.[2] Wydaje się więc, że kluczem do zrozumienia tego, co się tam dzieje jest przede wszystkim sejsmika, a nie technika i energetyka atomowa.

Te trzy artykuły, oraz nadany w dniu 27 kwietnia 1999 roku przez TVP-2 duński film dokumentalny pt. ”Czarnobyl: 13 lat po katastrofie” rzuciły nowe światło na to, co stało się w Czarnobylu owej fatalnej nocy 25/26.IV.1986 roku, o godzinie 01:26 EEST (23:26 GMT) – zaś według innych źródeł była to godzina 01:23.04 EEST. Okazuje się bowiem, że przyczyną katastrofy nie było tylko wyłączenie reaktora jądrowego nr 4, ale… silny wstrząs podziemny, który miał miejsce na 22 – 23 sekundy przed awaryjnym wyłączeniem reaktora!

Ostateczna wersja wypadków wygląda następująco:

25 kwietnia 1986 roku

Godzina 23:00.00 – Udzielenie zgody na wyłączenie turbogeneratora nr 8 z sieci;

23:10.00 – Rozpoczęto obniżanie mocy wyjściowej reaktora nr 4 z 1700 do 700 MW;

24:00.00 – Zmiana obsługi w sterowni elektrowni;

26 kwietnia 1986 roku

00:30.00 – Skokowy spadek mocy reaktora nr 4 do ≈30 MW;

01:00.00 – Odzyskanie mocy reaktora nr 4 do 200 MW i ustabilizowanie się jego pracy;

01:05.00 – Włączenie dodatkowej pompy cyrkulacyjnej chłodzenia nr 8 i ponowny spadek reaktywności, który skompensowano wyjęciem prętów sterujących z rdzenia reaktora;

01:22.30 – Spadek zapasu reaktywności reaktora nr 4 do 0,5 normy zaleconej przepisami, domniemany początek trzęsienia ziemi;

01:23.04 – Zamkniecie zaworów doprowadzających parę do turbin i skokowy wzrost mocy reaktora nr 4;

Operatorzy w sterowni naciskają przycisk AZ wrzucający awaryjne pręty sterujące do rdzenia reaktora. Następuje wybuch, a pręty sterujące zatrzymują się w połowie wysokości. Oznacza to zmiane geometrii rdzenia reaktora…

01:24.00 – Następuje drugi wybuch, który wyrzuca część zawartości reaktora w powietrze na wysokość ok. 1000 m.[3]

01:29.30 – Koniec trzęsienia ziemi.

A potem już wiemy, co było dalej – akcja ratownicza i utajnienie tego, co się stało przed własnym społeczeństwem…

Skok reaktywności był spowodowany silnym wstrząsem podziemnym, oszacowanym na 7 - 8°MSC w hipocentrum trzęsienia ziemi, na podstawie zapisów tajnej stacji sejsmicznej w Noryjsku, gdzie odnotowano wstrząsy o sile 2,5°MSC. Także dwie inne, również tajne stacje sejsmiczne[4], odnotowały wstrząsy w okolicach Czarnobyla, a ich hipocentrum znajdowało się dokładnie tuż pod reaktorem nr 4!

I tutaj jeszcze jedna rzecz ciekawa – otóż rybacy łowiący na Prypeci, o godzinie 01:21, czyli na około 90 sekund przed awaryjnym wyłączeniem reaktora, słyszą huk eksplozji…

Jakiej eksplozji??? Czyżby z elektrowni?

Nie, to było niemożliwe, a zatem mógł to być tylko huk pochodzący od wstrząsu podziemnego. OK., ale skoro było to tylko trzęsienie ziemi, to dlaczego KC KPZR uznał, że sprawę należy utajnić i powierzył to zadanie KGB?

Występujący w duńskim filmie fizycy jądrowi: dr Wiktor Omielczenko z Ukrainy, prof. dr Władimir Strachow z Rosji i dr Pavilas Suvilizdis z Litwy oraz dr Feliks Aptikajew – ukraiński sejsmolog wskazują na twórcę teorii o tektonicznej przyczynie katastrofy czarnobylskiej – dr Konstantina Czeczerowa, który pierwszy ostrzegł władze o możliwości katastrofy w CzEJ wskutek trzęsienia ziemi w tym sejsmicznie aktywnym rejonie. Dowodem na to, że miał rację jest jego zniknięcie w 1995 roku – najprawdopodobniej został on zlikwidowany przez KGB.

Podejrzewam, że zniknięcie dr Czeczerowa i dziwne oświadczenia rybaków z Prypeci mają ścisły związek z… radzieckimi próbami jądrowymi.

Najprawdopodobniej w nocy 25/26.IV.1986 roku, gdzieś na stepach Ukrainy zdetonowano ładunek jądrowy lub nawet termojądrowy, który to wybuch miał miejsce gdzieś na przedłużeniach południowych lub wschodnich Uskoku Wschodnio – Zachodniego Teterskiego albo Uskoku Pripiat’skiego. Oba te uskoki krzyżują się w okolicach Czarnobyla!

Próba jądrowa była ściśle tajna i dlatego nie można było głośno mówić o trzęsieniu ziemi, bo jakiś analityk z Zachodu mógłby się zorientować, że idzie tutaj o test jądrowy, którego widmo jest zupełnie inne niż widmo naturalnych wstrząsów podziemnych.

Awaria w Czarnobylu była radzieckim militarystom całkowicie na rękę, bo skażenia po eksplozji mogli spokojnie zwalić na wybuch reaktora. Hipoteza ta także wyjaśnia znikanie uczonych, którzy pisali o tym aspekcie katastrofy i uczonych, którzy pisali o tajnych radzieckich testach jądrowych – jak np. mgr Władysław Bieleckij, który w niewyjaśnionych dotychczas okolicznościach znikł z Poznania, a jego rodzina z Orenburga w 1994 roku. Jak widać, w Rosji niewiele się pod tym względem zmieniło od 1990 roku, a Czarnobyl wciąż zabiera żywych…[5]

Obserwacje NOLi w okolicach Czarnobyla dowodzą tego, że Obcy interesują się naszą energetyką jądrową. Osobiście pamiętam plotkę kursującą w czerwcu 1986 roku po Świnoujściu głoszącą, że katastrofę w Czarnobylu spowodowało UFO. Owa pogłoska była kolportowana przez stacjonujących tam marynarzy i żołnierzy z tamtejszej bazy Północnej Grupy Wojsk Radzieckich w Polsce, z którymi mieszkańcy Świnoujścia mieli kontakty handlowo-towarzyskie. Niemal w rok później – w maju 1987 roku – otrzymałem list od Krzysztofa Piechoty, w którym pisał on o krążących w ZSRR pogłoskach o NOL-ach widzianych w rejonie CzEJ już w trakcie gaszenia tego atomowego piekła. Potem sprawa ucichła, by ponownie wyjść na jaw w latach 1998 i 1999, a teraz w 2011 – po katastrofie w Japonii.

Osobiście jestem stronnikiem hipotezy o kontroli naszych instalacji jądrowych przez Obcych, czemu dałem wyraz w II tomie mojego tryptyku „UFO i …” – „UFO i Atom”. Tym niemniej przeczytałem kilka prac, w których autorzy udowadniali, że NOL-e to nic innego, jak tzw. „światła trzęsień ziemi” czyli EQLs.[6] Wedle tej teorii, w skałach zawierających kryształy kwarcu (SiO2) przed trzęsieniem ziemi dochodzi do znacznych naprężeń, które wskutek efektu piezoelektrycznego generują prąd elektryczny. Prąd ten wydobywa się na powierzchnię ziemi i tam jonizuje powietrze – osobliwie zaś na wystających nad nią punktach: wieże, skały, słupy, itp. ostrza. Zjonizowane powietrze zaczyna pałać czerwonawym światłem i gromadzi się w twory o formie kuli czy dysku – a zatem wygląda jak „prawdziwe” UFO.

Hipoteza ta jest elegancka, ale diabła warta, bo nie tłumaczy np. tego, dlaczego UFO w formie BOL[7] czyli właśnie EQLs widuje się także nad oceanami czy obszarami asejsmicznymi? W przypadku awarii w CzEJ i innych elektrowniach jądrowych – szczególnie Ignalina EJ – faktycznie może chodzić o obserwacje EQLs, bowiem obie te elektrownie stoją na uskokach[8] w rejonie pensejsmicznym[9]. Notabene, władze PRL chciały nam zafundować podobny pasztet w Żarnowcu, a obecnie rządy Platformy Obywatelskiej chcą powrócić do realizacji polskiego „Żarnobyla”. Rzecz jest całkowicie nierealna, ale politycznie wygląda wspaniale i robi PO doskonały PR. Problem bowiem polega na tym, że Żarnowiecka EJ stanęłaby na aktywnym uskoku tektonicznym i w pobliżu ogniska wstrząsów podziemnych w głębinach Zatoki Gdańskiej. Historia czarnobylskiej tragedii mogłaby się powtórzyć w każdej chwili…

Teorię o obserwacjach EQLs w okolicy elektrowni atomowych rozwala jeden, ale zasadniczy argument, a mianowicie taki, że NOL-e obserwuje się w okolicach wszelkich obiektów mających związek z energetyką i bronią jądrową.

Powyższe dotyczy także wszystkich instytutów badawczych i innych instytucji zajmujących się badaniami nad atomem. Dowodem na to są liczne obserwacje NOL-i w okolicach Warszawy, gdzie znajduje się Instytut Badań Jądrowych w Świerku…[10]

NLO kręciły się także w pobliżu radzieckich jednostek wojsk rakietowych w Polsce- na Śląsku i Pomorzu, co pozwala sądzić, że w Polsce były co najmniej trzy składowiska broni rakietowo-jądrowej: w województwie pomorskim, lubuskim i dolnośląskim – o czym poniżej. UFO obserwowano również w okolicach wschodnioniemieckiej elektrowni Nord IV w Lubminie k./Greifswaldu.[11] W tym przypadku Obcy jakby nadzorowali jej rozbiórkę!


CDN.


[1] Reaktor Bolszoj Moszcznosti Kanalnyj – kanałowy reaktor jądrowy o wielkiej mocy.
[2] Ostatnio struktury te dały o sobie znać we wrześniu 2004 roku trzęsieniem ziemi w okolicach Kaliningradu i Olsztyna, gdzie siła wstrząsów doszła do ok. 5°R. Na szczęście nie doszło do awarii żadnej elektrowni jądrowej w tym rejonie.
[3] P. P. Read – „Czarnobyl”, Warszawa 1996.
[4] Stacje te miały za zadanie wykrywanie eksplozji jądrowych na terytoriach krajów NATO i USA.
[5] W latach 50. i 60. ubiegłego stulecia na Orenburszczyznie dokonano około 30 testów jądrowych – głównie na potrzeby wojska – które przygotowywano do III Wojny Światowej i jej działań przeprowadzanych ze zmasowanym użyciem broni jądrowej i termojądrowej. Były to radzieckie odpowiedniki amerykańskich Operation Big Smokey – detonowanie ładunków nuklearnych nad celami żywymi – w tym także i ludźmi. 
[6] Od słów EarthQuake Lights. Zob. J. Gil – „UFO, Däniken i zdrowy rozsądek”, Warszawa 1996.
[7] BOL – Ball of Light – kula świetlna.
[8] Większość rzek na świecie płynie wzdłuż linii uskoków tektonicznych.
[9] To znaczy od czasu do czasu nawiedzanym przez trzęsienia ziemi. Mniej więcej ¾ powierzchni naszego kraju jest właśnie takim regionem.
[10] Mówią o tym rezultaty badań grupy ufologów warszawskich Kazimierza Bzowskiego.
[11] Film pt. „UFO, Hitler i Mars” Asahi TV, NHK, Tokio 1997. Elektrownia ta została zlikwidowana jako jedna z pierwszych po 1991 roku ze względu na jej wysoką szkodliwość dla środowiska. 

poniedziałek, 28 listopada 2011

OBCY Z KOSMOSU: ŻYWI CZY MARTWI?

Czasami trzeba powrócić do wcześniejszych przemyśleń, które - choć wyśmiewane i wyszydzane przez ufologiczną społeczność - być może mają jakieś ziarno prawdy o ufozjawisku...

* * * 

- Faktem jest, że kilkadziesiąt lat temu spadła na Ziemię rakieta międzyplanetarna…
- W której, jak wykazywał profesor Chandrasekar, nie było istot żywych – przerwał Sturdy’emu sąsiad.
- Dobrze! Nie było! Ale rakieta nie mogła pochodzić z Wenus, boby na tej planecie musieli istnieć jej konstruktorzy, to znaczy istoty żywe! Czy to nie jest oczywiste!?
Arseniew ściągając swe grube brwi powiedział po raz drugi od rozpoczęcia dyskusji:
- Nie… - i dodał – To nie jest oczywiste.
Tyle było pewności w jego głosie, że uczeni zastygli na sekundę porażeni wywołanym obrazem niesamowitego świata, w którym istnieją myślące i działające, choć martwe istoty.

Stanisław Lem – „Astronauci”


Analizując twórczość Stanisława Lema (1921-2006) trudno jest się oprzeć wrażeniu, że jest [a właściwie – niestety – już był] on zafascynowany cybernetyką i możliwością zaistnienia nekroewolucji – to jest ewolucji martwych z naszego punktu widzenia – maszyn myślących. Ta możliwość zaledwie zarysowana w „Astronautach” i „Obłoku Magellana” została później rozwinięta w następnych utworach tego pisarza, że wspomnę tylko „Niezwyciężonego” czy „Eden” albo „Pokój na Ziemi”. Także jego słynny pilot Pirx, czy dwa duety: Ijon Tichy z Astral Sternu Tarantogą oraz konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz od czasu do czasu borykają się z tym problemem na kartach „Dzienników gwiazdowych” i „Cyberiady”… Stanisław Lem nie wierzy w istnienie NOLi, co niejednokrotnie podkreślał w swych wypowiedziach na łamach różnych czasopism SF czy wywiadach dla PR i TVP. To akurat w niczym nie zmienia postaci rzeczy. Osobiście uważam, że Stanisław Lem robi to z przekory – wielkie umysły czasami są bardzo przekorne, i po prostu nie biorę tych oświadczeń na serio.

Czy w Układzie Słonecznym mogło dojść do nekroewolucji?

W tej chwili mamy już wystarczającą ilość dowodów na to, że coś takiego jest w zasadzie możliwe, bowiem istnieją ślady Czyjejś ekspansji na planetach i księżycach Układu – o czym na Ziemi napisano już całe biblioteki, i tylko ludzie o złej woli ich nie dostrzegają. I tak na Księżycu i na Marsie powstały monumentalne budowle i ślady wysoko rozwiniętej cywilizacji. Tłumaczy się to różnie, najczęściej tym, że wszystko to wybudowali Przybysze z Kosmosu, najlepiej z tzw. „głębokiego” Kosmosu, czyli układu planetarnego innej gwiazdy. Jednak mnie najbardziej odpowiada hipoteza Aleksandra Mory i innych o dawnych wojnach „bogów”, które obróciły w perzynę nie tylko Ziemię, ale także inne planety Układu Słonecznego, zaś jedną z nich – Faetona, w rój asteroidów.

Co ma do tego nasza ufologia? Dotychczasowa zachodnia i polska szkoła ufologiczna podchodzi do zagadnienia Przybyszów stosując formułę opisową w rodzaju „zobaczył chłop UFO, przestraszył się, uciekł – albo i nie”. […] Sęk bowiem w tym, że do dziś dnia NIKT nie złapał ani NOLa ani żadnego Ufonautę. Opowieści o ufokatastrofach w Roswell, Aztec, na Szpitzbergenie, itd. itp. wkładam tam, gdzie ich miejsce – pomiędzy bajki, legendy i pobożne życzenia paru „ufologów”, którzy nie widzą dalej poza „raporty” i „oświadczenia” różnych „władz” czy „organizacji”, nie będącymi bynajmniej najbardziej najprawdomówniejszymi instytucjami, bez większego znaczenia czy na Zachodzie czy na Wschodzie. Uwierzę w nie wtedy i tylko wtedy, gdy na własne oczy zobaczę i pokroję zwłoki Kosmity czy zwiedzę NOLa – i nie wcześniej. Pod tym względem jestem Niewiernym Tomaszem, a mam do tego prawo, bo zetknąłem się ze zjawiskami, których nie byłem (i nie jestem do dziś dnia) w stanie wytłumaczyć w oparciu o współczesną wiedzę – czyli popularne „mędrca szkiełko i oko”.

Niewygodny paradygmat

Po wydarzeniach z 24 czerwca 1947 roku nad Górami Kaskadowymi nasza (światowa) ufologia przyjęła milczące założenie, paradygmat – jak określił to Zbigniew Blania-Bolnar (1948-2003) w swej pracy – że NOL-e są kontrolowane przez żywych załogantów. Co do tego nie było żadnej dyskusji, zwłaszcza, że zachodni ufolodzy, jak wszyscy wpatrzeni w sukcesy konstruktorów budujących samoloty odrzutowe, potem rakiety i w końcu załogowe statki rakietowe, które wyniosły człowieka w Kosmos (okropny eufemizm, toż Homo sapiens doleciał w swej pysze ledwie za stodołę swego obejścia, czyli na Księżyc) uważali iż KAŻDY LATAJACY STATEK POZAZIEMIAN MUSI BYĆ PILOTOWANY PRZEZ ISTOTY ŻYWE! Taniutki to antropocentryzm, któremu odpór dał dopiero prof. Ronald N. Bracewell ze Stanford University, który w 1960 roku ogłosił swoją hipotezę automatycznych sond międzygwiezdnych. […] W świetle tej hipotezy taką sondą byłby obiekt wysyłający do nas „opóźnione radioecha” [wychwycone przez] Strömera i van der Poola. Oczywiście jest to jedna z możliwości, którą przedstawiłem kiedyś na łamach „Nieznanego Świata” i na IV Kongresie Ufologicznym w Koszycach na Słowacji.

Powyższe całkiem elegancko wyjaśnia wiele zjawisk związanych z obecnością Obcych na Ziemi i w Układzie Słonecznym.

Wtórne barbarzyństwo?

Jest jeszcze jedna możliwość i na niej się teraz skoncentruję. Hipoteza moja zakłada, że po ostatniej straszliwej wojnie, którą zakończono 12 – 15 tys. lat temu zatopieniem Atlantydy, Mu i Lanki niedobitki ludzkości zostały cofnięte w rozwoju do skrajnego prymitywizmu, w tzw. wtórne barbarzyństwo. Nie będę tu opisywał ich bytowania, bo Al. Mora zrobił to o wiele lepiej ode mnie. Od siebie dodam tylko, że ludzie zostali albo wybici co do nogi, albo prymitywnieli do tego stopnia, że technika – którą wcześniej stworzyli – przerosła ich umiejętności i martwy Rozum (a bez niego nie mogliby kroku postąpić w Kosmos czy głębiny Wszechoceanu) pozostawiony samemu sobie zaczął ewoluować. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale nie jest takie niemożliwe jako to się wydaje!

Maszyny tak skomplikowane jak statki kosmiczne musiały posiadać rozwinięte centra obliczeniowe, [obliczeniowo-decyzyjne] i sterujące obdarzone znaczną, (a może nawet i całkowitą) autonomią i po wyeliminowaniu ludzi jako czynnika kontroli i nadzoru po Wielkiej Wojnie [albo Wielkim Kataklizmie] po prostu poszły samopas… Tak zaczęła się nekroewolucja. Nie było żadnych Dinozuroidów czy Przybyszów z Kosmosu – byli tylko biedni, prymitywni ludzie oraz bezduszne i superinteligentne maszyny. Bezradni ludzie ledwie mogli się pozbierać, tworząc zalążki społeczeństw i pierwociny [kolejnej] cywilizacji, podczas gdy maszyny – wolne wreszcie od nadzoru i kontroli człowieka – zaczęły czynić to, co uznały za potrzebę numer jeden ze SWOJEGO [!!!] punktu widzenia, a mianowicie zaczęły zabezpieczać swój własny „byt” – a więc energię i części zamienne. I tak jak w powieściach Lema, zaczęły się przystosowywać do nowych warunków „życia” na Ziemi i w Kosmosie

Maszyny, cyborgi, ludzie i zwierzęta

Po kilku tysiącach lat w toku nekroewolucji wykształciły się z nich (właśnie!) niemal doskonałe statki przestrzenne – NOL-e. To dlatego NOL-e tak często „interesują” się naszą energetyką „pobierając” energię elektryczną wprost z naszych linii przesyłowych. To właśnie dlatego NOL-e latają w okolicach zasobnych w rudy uranu i toru. I wreszcie dlatego NOL-e „pilnują” baz wojskowych ze składowiskami broni jądrowej, bo wiedzą a priori, do czego może doprowadzić masowe użycie przez ludzi tego środka zniszczenia. A te wszystkie EBE obserwowane przez świadków Bliskich Spotkań? To proste – EBE to także cyber-biologiczne roboty WYPRODUKOWANE przez Rozumne Maszyny. Po co? Odpowiedzi może być kilka:
v        Nawiązanie kontaktów z istotami żywymi (nie tylko z ludźmi) w celu utrzymywania nad nimi kontroli;
v        EBE są PROTOTYPAMI istot rozumnych kolejnej generacji, w których części mechaniczne zastąpiono ekwiwalentami biologicznymi – coś w rodzaju Niszczycieli i Zływrogów z „Dalekich szlaków” Siergieja Sniegowa;
v        EBE zostały wyprodukowane w celu zainicjowania procesu stopniowego przechodzenia Rozumnych Maszyn z łączności kablowej, laserowej czy radiowej na łączność biologiczną, czy jak ktoś woli – telepatyczną;
v        Możliwym jest to, że wszystkie tu wymienione cele są prawdziwe w jednakowym stopniu, a to pozwala na wysunięcie jednego niemiłego dla nas wniosku: EBE stworzono jako idealny instrument NADZORU I KONTROLI wszystkich psychozoów na planecie Ziemia!

Na taką możliwość wskazują Ich predyspozycyjne oddziaływania na nasze umysły, Ich wyżej rozwinięta świadomość i podświadomość. EBE mają małe ciała – wszystkiego od 0,9 do 1,5 metra wzrostu i delikatną budowę, ale głowy mają tęgie dosłownie i w przenośni! Właśnie te głowy, to Ich „broń” o wiele bardziej skuteczna, niż nasze ziemskie strzelające i wybuchające zabaweczki… Poraża mnie, jako ekswojskowego, zwłaszcza jej – owej psychotronicznej „broni” – skuteczność, a zarazem całkowita bezradność człowieka. Co więcej – „broń” ta jest daleko bardziej humanitarna od tej, jaką dysponuje człowiek. U nas dopiero się pracuje nad „non-lethal weapon” (NLW), która nie kaleczy i/lub zabija, a jedynie na pewien czas skutecznie obezwładnia przeciwnika.

Kosmiczne panopticum

Innym argumentem „za” powyższą hipotezą EBE jest wielokształtność ciał Przybyszów. Znany rosyjski ufolog, prof. dr n. geologicznych Władimir I. Tjurin-Awińskij z Samary podobno naliczył aż 60 kształtów ciał rzekomych Kosmitów. Czy oznacza to, że Ziemia stała się miejscem rendez-vous aż 60 ras kosmicznych? Trudno w to uwierzyć, choć życie w Kosmosie być musi, to dlaczego jedynie Ziemia ma być sala konferencyjną jakiejś Organizacji Planet Zjednoczonych? Zaiste dziwne to Planety Zjednoczone, które obradują właśnie na naszej skłóconej, zatrutej i podminowanej niemal 10 gigatonami trotylu staruszce Ziemi… Chyba, że owe Istoty kochają się w ryzyku i absurdzie. [A może taki stan panuje we wszystkich cywilizacjach naukowo-technicznych? To byłoby straszne!]

Hipoteza robocza tłumaczy to panopticum bardzo prosto – jako roboty Oni są przystosowani do wykonywania różnych misji. Nie dość, że same istoty różnią się wyglądem, każda z tych cywilizacji posługuje się innym rodzajem wehikułu. I tak np. do zakładania sieci łączności służą latające maszyny w kształcie beczki, a do zbierania próbek – prostopadłościany. Do kontaktów z ludźmi służą człekopodobne roboty z wielkimi głowami [Szaraki], zaś do kontaktów z delfinami – wodoodporne roboty w kształcie ryb czy delfinów emitujące ultrapiski czy od razu posługujące się telepatią… [Niektóre USO???...]

[Co do telepatii, to już wcale nie jestem pewny tego, że jest to najlepszy z możliwych środków porozumiewania się. Wyobraźmy sobie dużą ilość radiostacji nadających na tym samym zakresie fal radiowych, co powodowałoby powstanie swoistego „szumu” w kanale przesyłu informacji, a co za tym idzie – totalna NIEMOŻLIWOŚĆ porozumienia się i skoordynowania swoich poczynań. Dlatego właśnie Neandertalczycy, którzy według niektórych uczonych i ufologów posługiwali się telepatią na co dzień – nie byli w stanie wytworzyć cywilizacji, a co za tym idzie zostali wyparci przez nietelepatycznych, ale obdarzonych mową artykułowaną, Hominis sapientis…]

Innymi słowy mówiąc – każda cywilizacja to dalece, aż do przesady posunięta specjalizacja! Dlatego nie wierzę filmowi pokazującemu sekcję zwłok Kosmitki z Roswell – to z pewnością nie mógł być robot (a raczej robótka – sic!), a po prostu rezus albo inna wielce pokiereszowana małpa w jednym z eksperymentalnych pojazdów rodem z wojskowego poligonu. [Oczywiście chodzi tutaj o Missile Test Range Area w White Sands, NM, gdzie testowano przywiezione z Europy nazistowskie pociski i inne bronie V – w tym także te z projektu „Chronos”… - co atoli jest osobną historią, bowiem zakładam, że Niemcy poza pojazdami latającymi w rodzaju V-7 testowali także pojazdy poruszające się w czasie!]

I kolejne ważkie zagadnienie:

Czy robot musi mówić prawdę?

Nie – nie musi, bowiem po, pierwsze – stojącym niżej w rozwoju (w ich mniemaniu) istotom można mówić, co się chce, gdyż i tak niczego nie pojmą, dlatego też w czasie Bliskich Spotkań (CE) ludziom wmawia się najróżniejsze rzeczy, wręcz nieuzasadnione brednie. [Antropomorfizacja? Nie zapominajmy, że te roboty – szczególnie obronne – były tworem ludzi, którzy przenosili na nie swe fobie i słabostki…] Po drugie – te roboty czasami jednak mogą mówić prawdę. A tak, bo jak np. robot taki mówi, że przyleciał do nas z Wenus, Księżyca czy Marsa to wcale może się nie mijać z prawdą – mógł on być tam WYPRODUKOWANY przez ludzi jeszcze przed Wielką Wojną Bogów, albo – co jeszcze ciekawsze – tamże WYHODOWANY w warunkach laboratoryjnych – vide opowieści Betty Andreasson. Tak czy owak, nie można pochopnie przekreślić informacji udzielanych nam przez Obcych w czasie CE z Nimi, bo mogą [ale oczywiście nie muszą] być prawdziwe…

Hodowla biorobotów, to hit mechanicznej ewolucji. Bioroboty hoduje się sztucznie, ale do tego potrzebna jest WIEDZA O ROZRODZIE ISTOT ŻYWYCH. Właśnie dlatego Oni tak bardzo interesują się naszym rozrodem (i nie tylko naszym, bo innych istot także), a to znów dlatego, że poszukują Oni optymalnej metody rozmnażania. Stąd ten cały „cyrk” z porwaniami ludzi i zwierząt, opowieści o badaniach, sekcjach oraz wielu nieprzyjemnych zabiegach, których ilość rośnie w zastraszającym tempie. [Tak przynajmniej było w roku 1995.]

Napęd – Ich pięta achillesowa?

Kolejnym argumentem „za” jest sposób przemieszczania się NOLi. Nie wiem, czy NOLe wymodliły sobie u Pana Boga wyłączność spod prawa bezwładności ciał, ale jeżeli obowiązuje ono nawet tam, gdzie diabeł powiedział „dobranoc” czyli w najodleglejszej galaktyce, to tajemnica tego musi tkwić gdzieś indziej. Tym „gdzieś indziej” jest zrobotyzowanie załóg NOLi.

NOLe są w stanie poruszać się z prędkościami tysięcy kilometrów na sekundę , a co za tym idzie startować i wykonywać manewry z przyśpieszeniami rzędu tysięcy g. Człowiek, a właściwie jego konstrukcja biologiczna jest w stanie wytrzymać 20 g i to na bardzo krótki okres czasu. W innym przypadku po takim organizmie pozostałaby tylko „mokra plama”, w przenośni i dosłownie! Widziano NOL-e, które startowały lub hamowały z przyspieszeniami rzędu 2000 g – co mnie wydaje się być wartością zawyżoną – ale tak czy owak wystarczy to w zupełności, by z każdej żywej istoty pozostał krwawy placek. Nagłe przyspieszenie i spowalnianie, akceleracja i deceleracja mogą szkodzić istotom żywym, ale z pewnością nie robotom, których zewnętrzna i wewnętrzna budowa nie tylko umożliwia, ale wręcz przystosowuje je do znoszenia tak gwałtownych szarpnięć.

NOLe z człekopodobnymi robotami o półbiologicznej lub całkowicie biologicznej konstrukcji na pokładach latają także szybko, ale ich start i lądowanie jest łagodniejsze. Bardziej znośne dla pasażerów oraz porwanych istot żywych. Wiem, że głoszę herezję, ale wszystko wskazuje na to, że Oni nie opanowali antygrawitacji i nie jej zawdzięczają osiągi swych pojazdów. Być może jest to napęd jonowy [MHD], magnetyczny czy nawet anihilacyjny [z wykorzystaniem antymaterii], ale NIE ANTYGRAWITACYJNY. [Jednak z powodów, o których w dalszym rozdziałach, nie mogę podtrzymać tego stwierdzenia, bowiem to właśnie grawitacja jest kluczem do podróży w Czasie…]

Trochę mi żal tej ślicznej teorii, ale niestety – fakty wskazują że jest inaczej. Nie wskazują na to relacje osób porwanych na pokłady NOL-i. To, o czym one mówią post factum, nawet w stanie hipnozy nie może być miarodajne, a to po prostu dlatego, że Obcy wkodują im w „ego” i „id” to, co Oni tym ludziom chcą narzucić, a nie to, co ci ludzie chcieliby wiedzieć. To jest pewnik. Dotyczy to także przeżyć na pokładach NOL-i. To dowodzi jeszcze jednego, a mianowicie, że Oni mają swój słaby punkt, swoją piętę achillesową, którą chcą przed nami ukryć. Czy może chodzić właśnie o sekret napędu NOL-i? A może chodzi o to, że z pozoru nieśmiertelne maszyny po ich zbiologizowaniu będą jednak śmiertelne osobniczo, tak jak my? To musi być dla Nich sprawą życia i śmierci, bo w przeciwnym razie po co robiliby z nami ten cały psychotroniczny cyrk? [Teraz najwygodniejszym jest rosyjski termin maskirowka bardziej adekwatnie oddający istotę rzeczy.]

Wybuch jądrowy nie zniszczy tak łatwo cybernetycznego organizmu, bo jak można zabić coś ex definitio już martwego? [A jednak można, bowiem roboty jak wszystkie urządzenia elektroniczne są wrażliwe na efekt pulsu magnetycznego wybuchu jądrowego i bez specjalnych zabezpieczeń także „wyciągną kopyta”.] Ale zbiologizowany automat, a to już inna sprawa – promieniowanie w końcu zniszczy go, tzn. zakłóci biologiczne funkcje organicznej części jego pseudo-organizmu, a co za tym idzie – sprowadzi nań śmierć osobniczą lub konieczność serii przeszczepów czy remontów. Dlatego też jesteśmy zewsząd pilnowani, by nie przyszło nam do głowy zabawiać się w nuklearny Armagedon…

Znak szczególny – brak emocji

No i na koniec powiedzmy wreszcie sów kilka o zachowaniu się Obcych, które sprawia wrażenie wielce ustandaryzowanego. Wszyscy świadkowie [i ofiary] CE przypisują Obcym takie cechy, jak: bezduszność, obojętność, poczucie wyższości i co może najważniejsze – brak jakichkolwiek oznak emocji! Przypisuje się to zazwyczaj temu, że Obcy mają zupełnie odrębną psychikę, ex definitio [diametralnie] różną od naszej. Czy jest to słuszny pogląd? Myślę, że po części tak, jako że roboty – rzecz jasna – muszą mieć inne, nieporównywalnie uboższe formy zachowania od [nieobliczalnych] spontanicznych reakcji istot żywych. To po pierwsze, a po drugie: wszelkie EMOCJE SĄ ZASTRZEŻONE TYLKO DLA ISTOT ROZUMNYCH. To raczej pewnik.

Proszę przypomnieć sobie relacje Andreassonów, Suttonów, Villas-Boasa czy Browne’a. wszystkie te osoby zostały właśnie uderzone właśnie tym AUTOMATYZMEM zachowania się Obcych. Nawet w tak drastycznym przypadku, jak Incydent w Kelly-Hopkinsville Suttonowie zauważyli, że „atak” Obcych przebiega według jakiegoś schematu, zaś trafiane pociskami z ich strzelb Istoty wydaja odgłos, „jakby strzelało się do wiadra”. Ci, którzy przeżyli wojnę, albo ćwiczenia woskowe na poligonie wiedzą, że taki właśnie odgłos wydaje lekki pancerz trafiony pociskiem z broni strzeleckiej…

Kobiety, które zmusiły Villas-Boasa i Browne’a do odbycia z nimi stosunku płciowego mogły też być jedynie biocybernetycznymi istotami, których zadaniem było TYLKO urodzenie humanoida.

Tak już nawiasem mówiąc, czy nasze nośniki pamięci genetycznej w postaci DNA i RNA są tak rozpowszechnione w Kosmosie, że Ziemianin może mieć dziecko z byle Kosmitką. Coś tu jest nie tak… [I faktycznie, coś tu jest nie tak, bowiem powyższe wskazuje na taką jedynie logiczną możliwość, że ci wszyscy domniemani Kosmici są de facto niczym innym, jak po prostu ludźmi w różnych fazach rozwojowych – ale o tym w dalszych rozdziałach tego opracowania…]

Podsumowując można stwierdzić, że hipoteza – bo to, co tutaj napisałem JEST TYLKO HIPOTEZĄ – o sztucznym pochodzeniu odwiedzających nas ras Obcych (a tak naprawdę to zupełnie swojskich robotów) broni się nieźle, choć ma też swoje słabe strony, bo nie tłumaczy np. przypadku Semjase czy innych człekopodobnych Kosmitów nawiedzających ludzi pokroju Adamskiego czy Meyera. [No cóż – słowa te pisałem ponad 15 lat temu, w czasie w którym jeszcze nie udowodniono definitywnie fałszerstw jednemu i drugiemu…] Myślę, że w miarę dopływu faktów, hipoteza ta będzie potwierdzona lub zanegowana, co bynajmniej nie zmniejsza jej atrakcyjności. Eksploracja Wszechświata przy pomocy robotów jest po prostu bardziej ekonomicznie opłacalna od wysyłania w Kosmos żywych ludzi czyli Istot Rozumnych z krwi i kości.

Postulat prof. Ronalda Bracewella pozostaje w mocy i poszukiwania w tym kierunku powinny być kontynuowane. [Chodzi o poszukiwania automatycznych sond międzygwiezdnych wewnątrz i w pobliżu Układu Słonecznego.]

niedziela, 27 listopada 2011

SPRAWA 001/X - MAGIA W STAROŻYTNYM EGIPCIE (3)


Magiczna walka dobra ze złem

Z tego papirusu dalej dowiadujemy się, jak to nubijski wódz poprosił faraona, by w swej krainie znalazł człowieka, który przeczytałby ten list, bez jego otwierania. Syn Setniego podjął wyzwanie i zgodził się na próbę głośnego odczytania listu. Kiedyś, dawno temu, nubijski czarnoksiężnik Hor (syn Murzynki) ożywił cztery woskowe figury, które porwały egipskiego faraona, a zanim przyniosły go do jego pałacu - wymierzyły mu pięćset kijów na gołe plecy. W ramach rewanżu dokładnie to samo zrobił egipski mag władcy Nubii, następnie pokonał nubijskiego maga i wygnał go na 1500 lat z Egiptu.  Teraz, jak to przeczytał Susireph, wódz Nubijczyków przedstawił się jako ten sam czarodziej, który po stuleciach wrócił do Egiptu by się zemścić. I wybuchła magiczna wojna z wzmożoną siłą:
Hor, syn Panehsiego powiedział: <<Jakoż że żyje Atum, pan Onu, bogowie egipscy cię tutaj przywiedli, bym cię pokarał w swej władzy. Bój się - idę do ciebie!>>
Kiedy to Hor, syn Panehsiego, powiedział - Hor, syn Murzynki, takoż mu odrzekł: <<To jest zatem ten, który czarował przeciwko mnie, a którego nauczę mowy szakali!>> - i zaczął czarować, i posłał ogień na pałac przeciwnika.
Faraon i książęta widząc co się dzieje, wielkimi głosami zawołali, by szybko przybył Hor syn Panehsiego.
Hor, syn Panehsiego, szybko przeczytał stronę księgi i spowodował to, że spadł deszcz i ogień ugasił w jednej chwili.
Tymczasem w odpowiedzi na to Nubijczyk spowodował, że powstała wielka chmura nad pałacem, tak że nikt nie mógł widzieć ani swego brata czy przyjaciela.
Hor, syn Panehsiego, przeczytał znów czarnoksięskie zaklęcia i oczyścił niebo z chmury i złego powietrza, którym było nasycone.
Zakończenie magicznego pojedynku wedle egipskiego papirusu wyglądało tak:
Hor, syn Panehsiego, mający postać Siusira odprawił czary przeciwko etiopskiemu władcy i otoczył go ogniem, który go strawił przed pałacem. Faraon patrzył na to i książęta i egipskie wojsko, a potem znikł sprzed oczu faraona i swego ojca tak, że go już nigdy nie widzieli.

Bogowie, magowie i uczeni.

Reasumując, można stwierdzić, że staroegipskie teksty o czarownikach i czarowaniu dają nam wiedzę o egipskiej magii, a dzisiaj są traktowane jako utwory stricte beletrystyczne.
Czarodziej Bata, którego czyny opiewane są w „papirusie pani d’Orbiney” z British Museum, rozumie mowę zwierząt. Aby uniemożliwić swemu bratu zbliżenie się do rzeki, wytworzył pomiędzy nim a rzeką stado groźnych krokodyli i rozkazywał żywiołom przyrody tak, jak mag Zezemonech, który według „papirusu Westcar” kazał rozstąpić się wodom jeziora tysiąc lat wcześniej. Podobnej rzeczy dokonał także Neferkaptach, który zstąpił na dno morza, by wydobyć tajemniczy, czarodziejski „papirus Thota”. Tak samo chwalili się nubijscy czarownicy, że mogą zesłać na Egipt nieurodzaj i jasny dzień przemienić w noc - jednakże te czary ich egipscy przeciwnicy byli w stanie powstrzymać, jak to wiemy z poprzedniego ustępu.
Nieprawdopodobne możliwości magów staroegipskich udowadniają dalsze przykłady: Kiedy Neferkaptach był otoczony przez węże i skorpiony, zamroził je swym wzrokiem i dowiódł, że na odległość jest w stanie zabić gada, który strzegł „Księgi Thota”. Siusirev poraził nieprzyjaciela tym, że zesłał na niego ogień, którego płomienie strawiły go na oczach faraona i jego ludu. Czarnoksiężnik czy mag doskonały był bardzo rzadko widywany. Hor syn Panehsiego, narodził się ponownie po 1500 latach, aby dać wycisk wrogowi zagrażającemu Egiptowi. Póki czaromistrz mógł wskrzesić sam siebie, póty mógł przywracać do życia i innych. Chericheb Zedi przywrócił życie gęsi i bykowi, którym ucięto głowy, Neferkaptach wyciągnął swą magiczną siłą swą utopioną żonę i syna z dna Nilu na pokład statku po to, by się dowiedzieć, dlaczego zmarli.
W późniejszym okresie magia była powszechnie uważana za naukę stosowaną, którą uprawiała tylko wąska garstka specjalistów. Czarodziejskie obrzędy odbywały się w Domach Życia, w świątynnych szkołach, i w prywatnej bibliotece faraona można było znaleźć poza traktatami z zakresu historii, matematyki, fizyki czy astronomii także dzieła z zakresu magii i czarodziejstwa.
W starożytnym Egipcie magia była najbardziej jednak związana z medycyną i farmacją. Podzielałem ten pogląd w czasie, kiedy zajmowałem się profesjonalnie historią medycyny. W swoich referatach i w publicznych wystąpieniach ilustrowałem swe słowa życiorysem staroegipskiego lekarza Thessalosa, który szukał drogi ku staroegipskiej medycynie wśród bogów egipskich świątyń.
Tenże to Thessalos stał się z biegiem wieku osobą mi bliską, a ja starałem się śledzić jego kroki w historii. Człowiek ten żył w okresie panowania cezara Oktawiana Augusta (27 r. p.Chr. - 14 r. n.e.) stał mi się bliskim nie tylko przez usiłowania rozszerzenia swego poznania, ale także dzięki mojej słabości do wszelkich tajemnic historii i to tym bardziej, że w historii starożytnej medycyny nie znalazło się dlań miejsce obok Hipokratesa, Galena, Awicenny czy Gebera...
A teraz pozwólmy wypowiedzieć się samemu Thessalosowi, który odwiedził Egipt w czasie, kiedy był on rzymską prowincją:

Opowieść Thessalosa.

[Przebywając] w Azji opanowałem gramatykę i rozumiałem ją lepiej, niż tameczni nauczyciele. Doszedłem do wniosku, że mogę wyciągnąć jakieś korzyści z tej znajomości. Popłynąłem zatem do miasta, które wabi i przyciąga wszystkich, do Aleksandrii. Pieniędzy miałem w bród, i zatem chodziłem przysłuchiwać się dysputom filozoficznym, a każdy ze znamienitych filozofów chwalił moje zainteresowania i lekkość, z jaką opanowywałem wiadomości.
Najbardziej interesowały mnie tajemnice dialektycznej medycyny - dosłownie paliłem się chęcią poznania tej dziedziny wiedzy. I kiedy zbliżała się pora powrotu do domu, zacząłem szukać w bibliotekach dalszych ksiąg traktujących o medycynie, bowiem ta dziedzina wiedzy nie była mi już obca. Wreszcie natknąłem się na dzieło, które napisał faraon Necheps. Mówiło ono o 24 sposobach leczenia ciała z choroby przy pomocy kamieni[1] i roślin, ze szczególnym uwzględnieniem znaku Zodiaku. Wielkość tego sposobu myślenia o chorobie, literalnie mnie przytłoczyła. Wkrótce jednak doszedłem do wniosku, że dzieło to można było nazwać pomnikiem faraońskich omyłek. Po prostu użyłem jego przepisów leczenia mych pacjentów i za każdym razem wskazówki te były nic nie warte!
Ten fakt stał się dla mnie gorszym od śmierci. Stało się tak, że w ślepej wierze w mądrości zawarte w dziele Nechepsa, napisałem do rodziców, że poznam dzięki niemu niezwykłe leki i dodałem, że jak powrócę, to wypróbuję je, jak działają. Wyszła z tego taka sytuacja: w Aleksandrii nie mogłem zostać ze względu na intrygi zawistników (jakież to ludzkie -  jak ktoś chce się wybić, to rzuca mu się kłody pod nogi), a z drugiej strony nie śpieszyło mi się do domu, gdzie musiałbym spełnić moją obietnicę daną rodzicom...
W takim stanie rzeczy, zdecydowałem się na odbycie podróży po Egipcie, poganiany cierniem w mym sercu. Szukałem sposobu, jak spełnić te nadzieje, które zacząłem tak lekkomyślnie żywić w związku z faraońskim traktatem - gdyby się to nie udało, byłem gotów nawet popełnić samobójstwo. Posłyszałem wewnętrzny głos, który mi powiedział, że nawiążę kontakt z bogami. Dlatego też nieustannie podnosiłem ręce ku niebiosom i prosiłem nieśmiertelnych bogów, aby dali mi znak - sen, wizję, czy w jakiś inny sposób dali znać o sobie, bym mógł wrócić z twarzą do Aleksandrii i do domu.

Wywiad w świątyni.

Na chwilę przerwę opowiadanie mojego przyjaciela Thessalosa, abym mógł dodać, że w czasie swej podróży po Egipcie w górę Nilu, odwiedził on Teby, najpiękniejsze miasto, które w czasie Średniego i Nowego Państwa było stolicą kraju faraonów.  Możemy przypuszczać, że w tym czasie ogromne ruiny świątyń Amona jeszcze stały ponad ubogimi chatkami dzielnicy nędzarzy, świadcząc o niegdysiejszej chwale. W czasie tysiącletniej historii na Teby spadło wiele niszczących ciosów, ale wciąż jeszcze znajdowała się tam wielka ilość kapłanów i pątników. Oddaję teraz głos Thessalosowi:
I tak wróciłem znów do Teb, gdzie zamierzałem spędzić czas dłuższy, zwłaszcza licząc na spotkania z medykami i innymi uczonymi w różnych innych dziedzinach kapłanami. Czas płynął i zacieśniały się więzy przyjaźni pomiędzy mną a kapłanami. I tak pewnego razu ośmieliłem się ich zapytać, czy uprawiają jakieś magiczne praktyki. Większość z nich się zgorszyła słysząc to pytanie. Ale jeden z nich, człowiek wysoko urodzony i już starszy, nie zawiódł moich nadziei. Stwierdził on, że może wywołać widzenie w misce napełnionej wodą.
Pewnego dnia poprosiłem tego kapłana, by wybrał się zemną na spacer po najbardziej opuszczonych dzielnicach tego miasta. Doszliśmy aż do gaju, w którym panowała głęboka cisza. Tam padłem przed nim na kolana, obejmując jego nogi. Zamarł na chwilę i zapytał, o co mi chodzi. Powiedziałem mu:
<<Moje życie jest w twoich rękach. Musimy szybko nawiązać łączność z bogami! Jak się to moje życzenie nie spełni, skończę z sobą!>>
kapłan podźwignął mnie z ziemi i serdecznie pocieszył. Przyrzekł mi, że wysłucha mojej prośby. Potem dodał, że muszę pościć od tej chwili przez trzy dni. Wzruszony dogłębnie jego zgodą, ucałowałem mu ręce i łzy płynęły mi z oczu z wdzięczności i wzruszenia. Takie jest już prawo przyrody, że nieoczekiwana radość daje więcej łez, aniżeli smutek...
niecierpliwość mojego oczekiwania spowodowała, że te trzy dni postu wydawały mi się trzema latami. Wreszcie czas nadszedł. Wyszedłem z domu o świtaniu i udałem się, by powitać kapłana - ten zaś zaprowadził mnie do czystego pomieszczenia, w którym znajdowało się wszystko, co było potrzebne do próby. Ja miałem ze sobą trzcinę, papirus i atrament, aby wszystko spisać, co czułbym, widziałbym i słyszałbym w trakcie eksperymentu, ale zachowałbym to w tajemnicy.
I zapytał mnie kapłan, z kim chciałbym rozmawiać: z cieniem martwego człowieka czy z bogiem? Odpowiedziałem:
- Z bogiem Asklepiosem.[2]
I zaraz dodałem, żeby ukoronował swoja dobroć pozwalając mi pozostać z bogiem sam na sam. Zgodził się z tym, chociaż był niezadowolonym - co dało się poznać po wyrazie jego twarzy. Potem polecił mi siąść twarzą do tronu, na którym miało pojawić się bóstwo i przywołał Asklepiosa przy pomocy tajemnego zaklęcia, poczym odszedł zamykając drzwi. A ja zupełnie zaniemówiłem - tak cudowny obraz zobaczyłem. Nie ma żadnej możliwości wysłowić tego w żadnym ludzkim języku piękności jego twarzy i światła bijącego z boskiej postaci.
Asklepios poniósł prawą rękę, pozdrowił mnie i w te ozwał się słowa:
-Szczęsny Thessalosie! Dzisiaj bóg okazuje ci swą łaskawość, ale zanim ludzie czcić cię będą jako boga, niechaj pierwej dowiedzą się o twym bohaterstwie! Pytaj mnie o co tylko chcesz. Odpowiem ci na każde twe pytanie...
Z początku nie mogłem wydobyć z siebie głosu, tak olśniło mnie piękno boga, wreszcie się przemogłem i zapytałem:
- Dlaczego nie miałem dobrych rezultatów leczenia, kiedy posługiwałem się metodami faraona Nechepsa?
- Necheps był mądrym człowiekiem, który opanował wszelką magiczną moc, ale nie otrzymał z ust żadnego boga tego, co ty teraz ode mnie usłyszysz. Necheps dzięki wrodzonej bystrości szybko powiązał lecznicze właściwości kamieni i roślin z gwiazdami, ale nie potrafił przewidzieć czasu i miejsca, w którym trzeba zbierać te zioła. A przecież wzrost i dojrzewanie owoców roślin zależy właśnie od wpływu gwiazd!

Pojawienie się Immhotepa.

Ścisły związek pomiędzy medycyną a magią można najlepiej dowieść na przykładzie Immhotepa (Imhotepa), wysokiego dostojnika za czasów faraona Dżosera i jego następcy Sechmechta z III dynastii, konstruktora pierwszej piramidy w Sakkara, którego w czasie rządów Ptolemeuszy ogłoszono bogiem lekarzy.
Historyk Manethon w swych „Osobliwościach egipskich” twierdzi dosłownie, ze Egipcjanie utożsamiali go nawet z bogiem Asklepiosem. Od niedawna ukazało się kilka popularnych opracowań na temat Immhotepa, w których pisze się, jak to cudownym sposobem leczył swych pacjentów i to takich, którzy byli w stanie terminalnym i stracili wszelką nadzieję. (!) Niestety, papirusy, na których opisane były te jego dokonania i wyczyny, ulotniły się w dziwnych okolicznościach. Wyjatek stanowi papirus oznaczony numerem 1381, znaleziony w nekropolii w Oxyrhynchu, w którym pewien Grek zamieszkały w Memfis przełożył teks egipski do greki, chociaż - jak sam przyznaje - szło o wcale nielekkie zadanie:
 Niejeden raz zabierałem się do przetłumaczenia [tego tekstu]. Działo się jednak tak już podczas pisania, że wielkość tego zadania przekraczała me siły, bowiem tylko bogowie mogą opiewać czyny bogów.
I tak przez trzy lata odkładał spełnienie swego zamiaru, aż zaczęły się tam dziać niezwyczajne rzeczy:
 Przez te trzy lata niezmiernie cierpiała moja matka na gorączkę, którą na nią zesłał bóg. Kiedy zorientowaliśmy się, choć trochę późno, co trzeba zrobić - stanęliśmy przed nim, prosząc o ochronę. A on, jako że jest niezmiernie łaskawy, nawiedził chorą we śnie i uzdrowił ją prostymi lekami. Podziękowaliśmy mu za zdrowie składając wielkie ofiary. Wkrótce potem dostałem boleści w prawym boku - i znów zwróciłem się ku dobroczyńcy ludzkości, a on znów się zlitował i raz jeszcze ukazał swe miłosierdzie.
Była noc. Wszystko, co żyje spało, poza cierpiącymi. Miałem gorączkę i zwijałem się w skurczach, męczył mnie kaszel i trudno mi było oddychać. Bolało mnie w prawym boku. Głowa moja była ciężka: śmiertelnie zmordowany padłem na łóżko. Moja matka siedziała koło mnie, bez odrobiny odpoczynku. Cierpiała razem ze swym dziecięciem, bo miała z przyrodzenia miękkie serce. Naraz - kiedy padłem kompletnie wyczerpany - miała widzenie: to nie był ani sen, ani nocna mara - bowiem oczy miała otwarte, ale nie mogła widzieć wszystkiego, co się wokół niej działo, z pełną jasnością, a pojawienie się boga napełniło ją przerażeniem. Widziała ona albo samego boga, albo jego posłańca. Była to postać wzrostem przewyższająca człowieka, odzianego w gładkie powiewne szaty, w lewej ręce trzymająca zapisany zwój. Spojrzała na mnie od stóp do głów dwukrotnie lub trzykrotnie, poczym znikła.
Kiedy matka ponownie wróciła do siebie, zaczęła mnie budzić, wciąż nie przestając się chwiać na nogach. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że gorączka całkiem opadła, a ja jestem zlany potem. Wtedy złożyła hołd bogowi, który się jej był zjawił. Następnie otarła mi z twarzy pot i poczułem się znacznie lepiej.
Po pewnym czasie opowiedziała mi o cudownym zdarzeniu, a ja jej dodałem pewne szczegóły, bowiem to, co ona widziała na jawie, ja widziałem w formie snu...

Sarkofag na RMS Titanic.

Ostatnim, ale za to najszczytniejszym zadaniem staroegipskich magów, było strzec tajemnic i spokoju umarłych, którym służyli za życia. Ci święci i mocą magii silni mężowie z krainy Khem potrafili wiele za życia i potrafili jeszcze więcej po śmierci. O złowieszczym działaniu klątwy wymierzonej przeciwko bezcześcicielom grobów i hienom cmentarnym mieliśmy się przekonać jeszcze w dzisiejszych czasach, ot np. dzięki serii do dziś dnia niewyjaśnionych zgonów, które nastąpiły po otwarciu grobowca faraona Tutenchamona. Na zakończenie można by jeszcze wspomnieć tutaj o  wydarzeniach związanych z rozpętaniem negatywnych i okrutnych sił, jakie miały miejsce po złamaniu pieczęci do grobowca kapłanki Amona-Ra, która żyła w Veset  na 1600 lat przed narodzeniem Chrystusa. Miejsce jej wiecznego spoczynku odkryła arabska banda hien cmentarnych w latach 60. XIX wieku w Dolinie Królów przy Biban el-Muluku. Mumia kapłanki gdzieś zaginęła - prawdopodobnie została zniszczona - ale za to została tylko trumna z wyobrażoną na niej żeńska twarzą o demonicznej urodzie. Jak mówi tradycja - każdy, kto miał do czynienia z tą trumną - umierał przedwcześnie. Jej właściciele wraz ze swymi najbliższymi umierali jedni za drugimi. Legenda mówi, że fotograf, który zrobił zdjęcie wieka trumny demonicznej kapłanki, na pozytywie ujrzał ludzka twarz Egipcjanki z okrutnym i złowieszczym uśmiechem na wargach...
Ostatnia właścicielka tego artefaktu uratowała się tym, że przekazała go do zbiorów British Museum. Klątwa jednak działała dalej. Tragarz, który dostarczył ją do magazynu muzealnego, zginał w wypadku drogowym, a jego pomocnik został poważnie ranny.
Cień kapłanki Amona-Ra nie dał ani chwili za wygraną - kiedy ilość zmarłych strażników i pracowników muzeum dosięgła niepokojącego pułapu - postanowiono dać trumnę do podziemnego magazynu, zaś wystawić w zamian kopię na witrynie.
Trumna nieoczekiwanie zainteresowali się Amerykanie, i w roku 1912 został zorganizowany tajny transfer trumny do USA. Zapakowano ją w zwykłą skrzynię z napisem „Książki”, a w konosamencie ładunkowym i manifeście celnym także wpisano ją jako: „skrzynię z książkami” i w dniu 10 kwietnia 1912 roku załadowano ją w Southampton. Wszyscy wiemy na   j a k i   statek, i czym się to skończyło...
Brytyjski parowiec Poczty Królewskiej - Royal Mail Ship - potężny i uchodzący za niezatapialny s/s Titanic uderzył w czasie swego dziewiczego rejsu w nocy 14/15 kwietnia 1912 roku w górę lodową - NB,   j e d y n ą   w promieniu kilkudziesięciu mil! Konstruktorzy i załoga tego gigantycznego transatlantyku nadęcie mówili: „Tego statku nie może zatopić nawet sam Bóg!” Nie musiał to być od razu Bóg, wystarczyła zwykła góra lodowa, która z woli od tysięcy lat martwej kapłanki Amona-Ra  przecięła drogę ogromnego parowca. Z całkowitej liczby 2227 pasażerów uratowało się tylko 705 ludzi. Pozostali znaleźli swoją zbiorową mogiłę na dnie Atlantyku, gdzie teraz tylko głębinowe ryby w chłodnym i dziwnym świetle swych latarek, w milczeniu kreślą koła nad pośmiertną maską z groźnym i szyderczym uśmiechem kapłanki Amona-Ra...

* * *

Kiedy przekładałem ze słowackiego ten tekst, to miałem nieodparte wrażenie, że Autor czegoś nie dopowiedział w nim. Mam wrażenie, że wszyscy przeoczyliśmy i nadal przeoczamy coś związanego właśnie z magią. No bo czym jest magia? Najogólniej mówiąc poza- i ponadzmysłowym oddziaływaniem oddziaływaniem ludzkiego mózgu na materię. Ale czy tylko?

Odnosi się wrażeniem, że magia jest popłuczynami po dawnej nauce i technice, która w jakiś sposób była w stanie oddziaływać na materię. Sprowadzając rzecz do strony racjonalnej, te wszystkie zaklęcia, hokusy-pokusy i inne abrakadabry to nic innego, jak polecenia wydawane np. inteligentnym robotom, które dla ludzi wykonywały najbardziej skomplikowane czynności – dla prymitywnych mieszkańców Ziemi graniczące z cudem.

Do tego tematu jeszcze powrócę na tym blogu, bo jest on bardzo płodny poznawczo. Część tematu rozpracowałem już w poście pt. „Obcy z Kosmosu – żywi czy martwi?”, w którym rozważam możliwość przybycia do nas robotów z innych cywilizacji. Ale to już inna ballada…

Zdjęcia – Wiktoria Leśniakiewicz ©


[1] Gemmoterapia i krystaloterapia - przyp. tłum.
[2] Eskulapem - przyp. tłum.

sobota, 26 listopada 2011

SPRAWA 001/X - MAGIA W STAROŻYTNYM EGIPCIE (2)




Amulety i rytuały

Do następnej grupy czarodziejskich środków należały amulety - które noszone były po to, by chroniły swego właściciela przed nieprzyjaznymi i szkodliwymi wpływami. Użycie amuletów w starożytnym Egipcie było dość rzadkie do Drugiego Okresu Przejściowego (1790-1580 r. p. Chr.), a znane były w tym sensie, jako środek ochronny, o czym czytamy u Pliniusza (z łac. amuletum = ochronny lub leczniczy przedmiot), w okresie Nowego Państwa staje się powszechne i amulety pojawiają się w niewiarygodnym bogactwie  form i kształtów oraz przeznaczeń. Staja się one wszechobecne w czasie rozkładu tradycyjnej egipskiej religii i kultury. Można je podzielić według formy na amulety wieczne - drobne przedmioty wykonane z ceramiki, kamienia, metalu czy szkła; pisane - kawałki papirusu lub płótna z tekstami zaklęć, lub rysunkami ochronnych symboli oraz amulety węzłowe - pasy tkaniny z węzłami, czasami dodatkowo wyposażonymi w drobne przedmioty umieszczonymi w węzłach.
Jak dotąd mówiliśmy o magicznych przedmiotach, a teraz powiemy o tym, w jaki sposób je wykorzystywano w magicznych obrzędach. Sam proces użycia tych magicznych środków można - według współczesnych poglądów - porównać do algorytmu, w tym sensie, że przepisuje konkretne procedury i operacje, które muszą być wykonane, by zaklinanie odniosło swój skutek. Zazwyczaj nie było przy tym ważnym to, kto wypowiadał zaklęcie - przy zamawianiu choroby wypowiadał je sam pacjent, albo jego lekarz, zaś przy skomplikowanych operacjach nekromantycznych był to sam mag czy jego pomocnik, który spełniał określone warunki.
Ten, który czarował, musiał przejść określoną procedurę oczyszczenia - jak to robił doktor Sinuhe z powieści Miki Valtari’ego - [Zaklęcie] ma być wypowiedziane przez oczyszczonego człowieka - czytamy w czarodziejskiej księdze demona Apopa. Medialnym pośrednikiem - medium - przy przywoływaniu bogów miała być młoda osoba płci męskiej, jak to ujmuje czarodziejska Księga Londyńska i Leideńska: Przywiedź czystego chłopca, który jeszcze nie był z kobietą.
Młodzieniec musiał wedle księgi wykazywać zdolności medialne, bowiem nie każdy był dostatecznie podatny na sugestię i hipnozę, które - jak sądzę - grały kluczową rolę przy wywoływaniu bogów, świetlistych duchów, demonów i nekromancji. (NB, doskonale przedstawił właśnie taką operację wielokrotnie już tu wspomniany Bolesław Prus, który w „Faraonie”, [tom 2, rozdz. XXIII], pokazuje nam, jak to babilońsko-cheldejski mag i kapłan Beroes ukazuje konającemu Ramzesowi XII człowieka - właśnie nieletniego chłopca, którego modły docierają do uszu Przedwiecznego Amona...) Jeżeli przeszedł on przez ten egzamin, otrzymywał od swego mistrza magiczną ochronę, która mu miała zapewnić bezpieczeństwo w czasie nekromantycznych operacji magicznych.
Amulet sporządzano z pasków z czterech białych, czerwonych, zielonych i niebieskich nici powiązanych w węzły, skropionych krwią dudka. Na ten pasek, dostatecznie długi, by można nim opasać ciało chłopca, nawlekało się mały woreczek ze skarabeuszem utopionym w mleku od czarnej krowy. Poza amuletami, które w różnych kombinacjach służyły magowi do obrony przed złymi duchami i zapewniały powodzenie, przeciwko złym duchom i demonom służyła także magiczna różdżka, która w okresie Starego i Średniego Państwa miała kształt bumerangu z wyrzeźbionymi nań hieroglifami, które zapewniały jej magiczną siłę.

Wróżby i proroctwa

Każdy rytuał mag zaczynał od wypowiedzenia tekstu magicznej formuły - inwokacji, w którym prosił bogów o przychylność dla swych zamiarów. Kiedy już dokonał wszystkich przygotowań, hipnotyzował pomocnika w następujący sposób:
Czarownik zapalał lampę w ciemnym pomieszczeniu i sadzał chłopca naprzeciw niej tak, aby jego zamknięte oczy były zwrócone ku płomykowi lampy. Potem stawał przed nim, skłonił się i wymawiał odpowiednie zaklęcie i pukał palcem w głowę chłopca. Następnie go pytał, czy widzi światło. Jak chłopiec potwierdzał, to pytał go o wszystko, co go interesowało.
Inny sposób polegał na tym, że chłopiec kładł się na brzuchu przed miską pełną oliwy tak, by jego głowa znajdowała się nad jej powierzchnią. Potem chłopiec zamykał oczy, zaś czarodziej schylony ku jego głowie wymawiał po siedemkroć zaklęcie, a potem wzywał chłopca do otwarcia oczu. Hipnotyzujące działanie światła lampy lub świetlistej powierzchni oliwy wzmagał ciężki aromat palonego kadzidła a także spojrzenie w krąg wschodzącego słońca lub księżycowej pełni. Kiedy pomocnik odpowiedział na wszystkie pytania, które zajmowały jego mistrza, czarodziej wybudzał go ze stanu hipnozy zaklęciami i czynnościami, które doprowadzały go do normalnego stanu umysłu. Kiedy mag sam na sam porozmawiać z bogami, czy innymi istotami z zaświatów bez użycia medium, wykonywał wyżej opisane czynności sam na sobie.
Taka metoda była używana w czasie wróżenia na potrzeby życia codziennego. Przy stawianiu długookresowych proroctw istniały bardziej złożone procedury, o których jednak współcześnie niewiele wiadomo. Niekiedy te proroctwa ogarniały nieprawdopodobnie daleki horyzont czasowy, jeżeli - oczywiście - wyłączymy możliwość antydatowania tych wyroczni. Typowym przykładem takiego dalekosiężnego w czasie proroctwa jest przepowiednia przypisywana jasnowidzowi Nefertiemu, który żył u końca XXVII w. p.n.e. - a dotycząca władzy założyciela XII dynastii faraona Amenemheta I (2000-1970 r. p.n.Chr.):
Faraon nazywany Ameni, syn kobiety z Południa, przybędzie do Górnego Egiptu... Radujcie się wy, którzy będziecie żyli w jego czasach! Syn szlachetnego męża uczyni swe imię nieśmiertelnym. Ci, którzy wywołują swary i niepokoje, stracą swe sandały ze strachu przed nim... I dobro przybędzie do kraju, a zło będzie pognębione.

Dziwne możliwości Cherihebów

Jak osoba mająca przeprowadzać operacje czarodziejskie, takoż i miejsce powinno być nienagannie czyste. Procedurę oczyszczenia powinny przejść wszystkie osoby i przedmioty w niej uczestniczące. Zaklęcia i rysunki ochronnych znaków powinny być wyrysowane świeżym atramentem na nowych kartach papirusu. Ze względu na ryzyko, że glina mogła być wyrabiana przez człowieka nieczystego czy dotknięta przez nieczyste zwierzę, magowie używali do sporządzania swych magicznych figurek tylko i wyłącznie „czystego” wosku pszczelego.
Co zaś się tyczy samego miejsca operacji magicznych, to przywoływanie bogów miało się odbywać w czystym i ciemnym miejscu, najlepiej jakimś skrytym pomieszczeniu umytym lodowatą wodą, którego drzwi znajdują się na wschodniej ścianie. Zwracając się do Słońca (symbolizującego boga Ra [Re]) mag winien stać na wolnej przestrzeni, by mógł patrzeć na wschodzący okrąg słoneczny, zaś zwracając się do Księżyca (bogowie Chonsu i Thot [Tot]), powinien stać na dachu domu.
Zaklęcia mające za zadanie przywołanie nadprzyrodzonych istot i mocy miało być wypowiadane głosem cichym, syczącym, ale zrozumiale. W starszych czasach wypowiadano je normalnie, głośno, czterokrotnie - zaś w czasach panowania Ptolmeuszy aż siedemkroć, albo - niezmiernie rzadko - trzykrotnie bądź aż dziewięciokrotnie!
Należy do tego jeszcze dodać to, że bogów przywoływało się wonią kadzidła, która odganiała demony i „martwych” - tj. dusze zmarłych niesprawiedliwych: zbrodniarzy, świętokradców, itd. Woń aromatycznych kadzideł przywoływała bogów, zaś fetor i smród ich odganiał. I tak, kiedy czarownik (albo po prostu lekarz) chciał wygonić demony z ciała chorego wraz z bogami, spalał kadzidło - ewentualnie kiedy chciał demony z ciała pacjenta wyciągnąć, wtedy spalał nie kadzidło, ale małpie ekskrementy...
Magia była samodzielną dziedziną egipskiej wiedzy już w Starym Państwie, jak to można odczytać z napisów na grobie ówczesnego wielmoży Herchufa, który żył za panowania faraonów VI dynastii: Piopeusza I i Merenrea I w latach 2390-2370 p.n.Chr. W tych tekstach magowie są określani jako mędrcy uprawiający magiczne obrzędy: Jestem cherichebem, znanym ze swych zaklęć, jak to dosłownie czytamy.
Poważanie, jakim cieszyli się  cherichebowie ilustrują teksty na hieratycznym papirusie, który darowała pani Westcar w 1839 roku niemieckiemu egiptologowi Richardowi Lepsi, a potem stał się on jednym z zabytkowych papirusów z berlińskiego Pergamon Museum. Cherichebowie potrafili ożywiać posągi, zaczarować wodę by się rozstępowała, okiełznać lwy, czy ożywić ściętego mieczem człowieka poprzez przyłożenie głowy do ciała...

W poszukiwaniu zwoju Thota

Jeden z najznamienitszych tekstów o możliwościach staroegipskich czarnoksiężników znajduje się w demotycznym rękopisie z III wieku przed Chrystusem, a który znaleziono w grobie w Tebach, zaś w 1865 roku zakupił go August Mariette dla Muzeum Egipskiego w Kairze. Mówi on o Wielkim Księciu Memfisu Setnie Chamusie, który usiłuje uzyskać wiadomosci od swego zmarłego poprzednika - słynnego maga Neferkeptaha. Wreszcie dowiaduje się, że w grobie Neferkeptaha znajduje się czarodziejski rulon pergaminu, który został napisany przez samego egipskiego boga mądrości i patrona czarnoksiężników - Thota (Thovt, Tot). Książę wraz ze swym bratem Jenhorurem weszli do grobowca, gdzie ostrzegły ich duchy osób zabitych przez Thota w trakcie poszukiwań czarodziejskiego zwoju za to, że ukradli ten dokument z trumny ukrytej na dnie morza. Setna jednak nie rezygnuje - przy użyciu amuletów i zaklęć pokonuje wszelkie złe zaklęcia Thota i uzyskuje bezcenny papirus. W zakończeniu jego przygód pod ziemią czytamy:
 Kiedy Setna wychodził z grobowca, to światło szło przed nim, a ciemność szła za nim.
To jeszcze nie wszystko, bo nasz bohater w pustyni natknął się na nieznajomą piękność, która przedstawiła mu się imieniem Tabubu. I oczywiście Setna zakochał się w niej bez pamięci, ale ona powiedziała mu, ze nie będzie jego, zanim nie zabije on swej żony i dzieci, a jej odda cały majątek. Setna w zaćmieniu umysłu zgodził się to zrobić, jednakże po chwili, kiedy wziął tajemniczą kobietę w ramiona, ocknął się nagi i opuszczony na jakiejś drodze.
Po powrocie do domu jednak Setna znalazł swych bliskich żywych i zdrowych. Nieznajoma pięknotka była tylko duchem, a on postanowił zwrócić zwój Thota, by nie narażać się na straszliwy gniew bogów.
Jak się wydaje, opowiadanie to nie jest tylko legendą. Ów książę jest znany w historii jako syn faraona Ramzesa II, który pełnił funkcję arcykapłana boga Ptaha. Z tytułu swego urzędu mógł on zwiedzać i penetrować piramidy oraz nekropolie przy Gizie. Czarodziejska „Księga Thota” pojawia się w staroegipskich tekstach tak często, że z całą pewnością nie może ona być li tylko legendą. Według jednej z wersji, była ona przechowywana w pewnej świątynnej bibliotece, zaś według innej - została ona wrzucona na dno Morza Czerwonego i jest strzeżona przez zastępy skorpionów i jadowitych gadów.[1] Jedna z najstarszych wzmianek o niej można znaleźć w papirusie pani Westcar, gdzie faraon Chufu (Cheops) rozmawia o tej księdze z czarodziejem Zedim, którego przyprowadził doń jego syn - książę Hardedeph.
W ślady swego ojca poszedł syn Setny - Siusireph, którego urodziła mu jego małżonka Mehveschet (Mehvesket). O jego losach dowiadujemy się z demotycznego tekstu, napisanego na dwóch zwojach greckiego papirusu, na których znajduje się notatka urzędowa z siódmego roku panowania cezara Klaudiusza (Tiberius Claudius Nero Germanikus), tj. z lat 46-47 n.e. Syn Setniego przed swoim zniknięciem oświadcza, że jest wcieleniem Hora syna Panehsiego, który za zezwoleniem boga Ozyrysa, władcy państwa umarłych, powrócił znowu na świat po to, by zniszczyć wielkiego maga, z którym już był walczył w swym pierwszym wcieleniu.
Ocknąłem się znów [w świecie żywych] i stałem się zarodkiem po to, bym znalazł Setniego, syna faraona, na pustyni przy On czy Memfisie. Wrosłem w pęd melona, abym mógł znów powrócić do świata i swego ciała, odrodzić się na Ziemi i czarować przeciwko temu egipskiemu nieprzyjacielowi - czytamy w tej staroegipskiej wariacji na temat reinkarnacji.

CDN.


[1] „Księga Thota” obok słynnej „Tablicy Szmaragdowej” była jedną z filarów wiedzy średniowiecznych i odrodzeniowych alchemików, oczywiście dlatego, że szukano w niej sposobu dokonania Wielkiego Dzieła Przemiany - czyli transmutacji metali nieszlachetnych w złoto i srebro - przyp. tłum.