Powered By Blogger

czwartek, 24 listopada 2011

Eldorado, Miasto Z, Tarapalanda…




…wiedzeni ciekawością ujrzeli wielką kolumnę wyrastającą z morza… a potem natknęli się na błotnisty, mulisty brzeg i na wyniosłe budownictwo Cyklopów, będące namacalnym dowodem najstraszliwszego postrachu Ziemi – koszmaru miasta R’lyeh zbudowanego przez … poczwary przybyłe z ciemnych gwiazd…

Howard Philips Lovecraft – „Zew Cthulhu”

- Wierzę w każde jego słowo, a mogę coś o tym powiedzieć. Kocham Amerykę Południową! Obszar od Darien do Fuego to najbogatszy, największy i najdziwniejszy szmat ziemi na naszej planecie!

Sir Arthur Conan Doyle – „Świat zaginiony”



Przyznaję szczerze, że od kilku numerów „Nieznanego Świata” z zapartym tchem śledzę cykle reportaży z Ameryki Południowej o jej tajemniczych miastach i płaskowzgórzach, na których znajdują się jeszcze bardziej tajemnicze megalityczne rzeźby i dzieją się rzeczy, od których normalnemu zjadaczowi chleba, jak ja i mnie podobnym, jeżą się włosy na głowie i mózg staje w poprzek…

Jeżeli idzie o Marcahuasi i jego tajemnice, to sprawa wydaje się być jasną – kiedyś, jakieś 12.000 lat temu był to po prostu tętniący życiem… kosmodrom! Tak! Znaczne wyniesienie powyżej 4000 m n.p.m. i położenie geograficzne pomiędzy 26°N a 26°S zawsze stwarza najlepsze warunki do wyrzucania w przestrzeń kosmiczną sztucznych satelitów i statków załogowych. Istnienie takich kosmodromów doskonale wpisuje się w to, co autorzy i badacze tej miary, co Aleksander Mora i dr Miloš Jesenský głoszą na stronach swoich prac: w okresie od 50.000 do 12.000 lat temu, na Ziemi kwitła wspaniała Supercywilizacja, która około 120 wieków temu została zniszczona albo wskutek wojny domowej, lub… najazdu Obcych z Kosmosu – ot, choćby z Proximy Centaura, jak już to kiedyś postulowałem w referacie na II Międzynarodowej Konferencji Ufologicznej w Pradze w dniach 30.IV/1.V.1998 roku.

Jak dotąd odkrycia ekipy Romana Warszewskiego i jego ekipy idealnie potwierdzają fakt jej istnienia – a co więcej – fakt chowania tam zmarłych potwierdza to przypuszczenie. Po prostu Indianie pamiętali, że kiedyś wysyłano tam w Kosmos ludzi, więc zaczęli naśladować swych antenatów kładąc tam swych zmarłych w pragnieniu, by oni – jak ich wspaniali Przodkowie – też odeszli pomiędzy gwiazdy!

I nie ma się co dziwić, że Indianie słyszeli o Egipcie, boż dowodem i to materialnym (!!!) na to jest figurka należąca do płk Percy H. Fawcetta, która trzyma w ręku tablicę z jakimś napisem. Kiedy się dobrze jej przyjrzymy, to zobaczymy na niej hieroglify egipskie (pismo sakralne), znaki hebrajskie, greckie czy runy skandynawskie, a także pismo tybetańskie! To ostatnie wcale nie powinno dziwić, bowiem Tybet to także kosmodrom – wszak znajduje się na wysokości ponad 4000 m n.p.m. i też znajduje się w dogodnym miejscu do wystrzeliwania statków kosmicznych i ich przyjmowania. Nieopodal znajdują się chińskie kosmodromy i poligony rakiet ICBM.

A właśnie tak à propos zaginięcia płk Fawcetta – być może dotarł on nie tyle do cyklopich murów tajemniczego miasta Z, ile po prostu do mitycznego Eldorado i… - i nie wrócił. Dlaczego? – tego nie wiem. Płk Fawcett podał jako oficjalny powód i cel swych wypraw odnalezienie w selwie i złowienie okazów gigantycznego węża sucurucu – (Sucuruyu gigante – jak zaproponował je nazwać słynny belgijski kryptozoolog dr Bernard Huevelmans) – ponad 35-metrowej długości anakond żyjących w Amazonasie. Nieoficjalnie zaś szukał legendarnego Złotego Miasta – Eldorado.

Eldorado jest miastem złota i ogólnej szczęśliwości – po hiszpańsku znaczy to tyle, co el dorado – złoty człowiek, którego wyobrażał posąg mężczyzny odlany z czystego złota. Aliści w tej legendzie pojawiły się szpary, bo niektórzy eksploratorzy w rodzaju znanego podróżnika, pisarza i nurka w jednej osobie – Amerykanina Clive Cusslera dopatrują się w nim nie tyle mężczyzny El Dorado, ale kobiety La Dorada![1]

La Dorada miała być odlana z czystego złota 24K, ale jej głowa m iała być z nefrytu czy jadeitu – kamienia cenionego przez Inków na równi ze złotem. Wedle Cusslera – La Dorada została znaleziona i spoczywa na dnie portu w Hawanie na Kubie, we wraku jednego z hiszpańskich galeonów należącego do jednej ze Złotych Flot. Niestety – nie ma na razie możliwości zweryfikowania tej hipotezy.

Eldorado był/było poszukiwane od zawsze – od chwili, w której pierwszy konkwistador postawił stopę na kontynencie południowoamerykańskim. Poszukiwali go awanturnicy w rodzaju Francisca de Orellana, który właśnie dzięki temu odkrył Amazonkę! – i przy okazji przepłynął w poprzek prawie cała Amerykę Południową z jej biegiem, po drodze rozglądając się za złotem i Eldorado, co miało miejsce w latach 1539-42.

Nie znalazł. Innym słynnym podróżnikiem był faworyt Elżbiety I, sir Walter Raleigh, który w 1616 roku popłynął do Gujany, by przebłagać swą panią (której mówiąc między nami śmierdząco podpadł) złotem z Eldorado. Też mu się nie udało i po powrocie do Anglii oddał głowę pod topór… - co stało się w roku 1618.

Inny słynny faworyt królowej Eli – najpierw awanturnik i pirat, a potem  korsarz w służbie Korony Brytyjskiej sir Francis Drake wolał przezornie łupić Hiszpanów i Portugalczyków, co przyniosło mu większe korzyści i splendory, niż nieszczęsnemu sir Walterowi! Ale i on poszukiwał El Dorado/La Dorady w ładowniach napadanych przez siebie statków.

Znany angielski mistyk i ufolog sir Brinsley Le Poer-Trench – Lord of Clancarty – w swej pracy „Operation Earth” twierdzi wprost, że sir Walter pojechał do Gujany w poszukiwaniu nie tylko El Dorado czy La Dorady, ale innych tajemnych przedmiotów dla swej School of the Night – będącej ansambleą Różokrzyżowców lub utajnionym klasztorem Templariuszy! Do tej Szkoły Nocy należeli co znaczniejsi angielscy panowie i uczeni w tym słynny (uwaga – polonicum!) dr John Dee, który przebywał na dworze polskiego króla Zygmunta Augusta i który z Polski wywiózł do Anglii perły Barbary Radziwiłłównej. W Rzeczypospolitej Sarmackiej spotkał się zapewne także z czaromistrzem, polskim doktorem Faustem słynnym Janem Wawrzyńcem Dhurrem vel Twardowskim. O czymże rozmawiali? – tego się tylko możemy domyślać…

Inna hipoteza łączy Eldorado ze skarbem na Wyspie Dębów (Oak Island) w Zatoce Fundy (Kanada), a to wszystko ze skarbem rodowym Uminy Berzevicy 1° voto Tupac Amaru, żony (uwaga! – drugie polonicum!) Sebastiana Berzevicego – polsko-węgierskiego szlachcica, pana na Zamku Dunajec/Dunajecz w Niedzicy na Polskim Spiszu. Wygląda na to, że skarby Eldorado wywieziono na Oak Island i tam przemyślnie ukryto – jak dotąd mimo wysiłków nie udało się wydobyć niczego poza kawałkiem złotego łańcucha! – zaś kipu ze wskazówkami, gdzie go szukać, dostała Umina we wianie. Na złocie tym ciąży przekleństwo i każdy, kto po niego sięgnie – umiera nienaturalną śmiercią. Klątwa ta ponoć kilkukrotnie się spełniła…

Poza płk Fawcettem Eldorado poszukiwali także ci, którzy pośpieszyli mu na pomoc: Ernesto da Silva-Rôndon i Albert de Winton. Ich wyprawy nie powróciły – i nie ma w tym nic dziwnego, bo skoro natknęły się na białych Indian, to ci albo ich zabili, albo ich uwięzili – albo – co też jest możliwe – stali się oni ich władcami! Rzecz bowiem w tym, że ci biali Indianie mogą być potomkami… skandynawskich Wikingów! 

Wikingowie?

A czemuż by nie? Wikingowie w swych wyprawach potrafili dotrzeć do Ameryki Północnej w rejonie Kanady, którą nazywali Vinlandem – Krainą Wina. Ich ślady znaleziono także nad Wielkimi Jeziorami, gdzie dotarli z biegiem Rzeki św. Wawrzyńca, a zatem czemu nie mogliby dotrzeć płynąc na południe do ujścia rzeki Orinoco i Amazonki, gdzie mogli osiąść dając początek plemieniu Waika. Coś takiego było teoretycznie możliwe w warunkach żeglugowych w IX – X wieku.

Wyobrażam sobie to tak – Wikingowie pokonywali Atlantyk krótkimi (dla nas) skokami na trasie Półwysep Skandynawski – Wyspy Owcze – Szetlandy – Islandia – Grenlandia – Labrador – no i Vinlandia czyli dzisiejszy Quebek. Potem stosując żeglugę kabotażową – płynąc wzdłuż brzegów Ameryki Północnej – udawali się na południe, ku Zatoce Meksykańskiej i dalej – wzdłuż łańcuchów Antyli do kontynentu południowoamerykańskiego.

Ekspansje Wikingów na południe skutecznie hamowały poważne przeszkody w postaci wiatrów i prądów morskich – ciepły Golfstrom i gorący Prąd Gujański od Zatoki Gwinejskiej – obydwa ciągnące się z południa ku północy i to z prędkością 2 – 4, i więcej węzłów. Ówczesne statki poruszały się z prędkością do 6 kts, więc widzimy, jak trudno było docierać do Ameryki Południowej tą trasą – a jednak dokonali tego!

Ekspansja wikińska została definitywnie zakończona w XII wieku przez dwie katastrofy żywiołowe: zlodowacenie Grenlandii i likwidację baz Wikingów na tej wyspie oraz likwidację baz wikińskich na Islandii, co się stało za sprawą straszliwej erupcji wulkanu Laki (Skraptarjökull), co miało miejsce około roku 1150, który to wybuch wykończył 90% ludności Islandii, przetrzebił stada owiec, bydła i zniszczył zasiewy, co stało się przyczyną głodu i epidemii, wskutek których Islandia stała się niemal martwa… - a Wikingowie nie byli w stanie dokonać tego, czego dokonał Kolumb 300 lat potem – w 1495 roku, bowiem ich drakkary nie mogły pokonać Oceanu przeciwko Prądowi Zatokowemu i Gujańskiemu, które spychały je z powrotem na północ lub – co gorsza – na śmiertelną gładź Morza Sargassowego, gdzie ich załogi czekała niechybna śmierć z głodu i pragnienia. Chociaż… Jak udowodnił to jeden z najznamienitszych uczonych i żeglarzy wszech czasów, Norweg prof. Thor Hayerdahl – na morzu da się przeżyć bez słodkiej wody, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Zainteresowanych odsyłam do jego pracy pt. „Kon-Tiki”. Jak udowodnił on, także Egipcjanie i inne ludy basenu Morza Śródziemnego mogły wcześniej odkryć Amerykę przed Kolumbem i dokonali tego m.in. Fenicjanie. Ale opis bitnych i okrutnych Waika pasuje jak ulał do Wikingów. Zresztą sama nazwa plemienia Waika lub Vaika dziwnie przypomina słowo Wiking – czyż nie? A kto wie, czy nie pacyficzne bractwo białych i rudowłosych rycerzy Arioi nie ma coś wspólnego z Wikingami właśnie? Mogli oni dostać się na Pacyfik poprzez Przesmyk Panamski lub powtarzając à rebus drogę don Francisco de Orellany – czyli Amazonką od ujścia do źródeł i dalej drogą poprzez Andy do Peru czy Ekwadoru.

I jeszcze jedno pytanie: czy Wikingowie nie stali się dzięki temu Inkami? Nie zapominajmy, że wszędzie w Ameryce Południowej i Mezoameryce mówi się o istotach boskich, które przybyły tam ze wschodu i po wypełnieniu misji cywilizacyjnej udały się na zachód – na Pacyfik właśnie! To właśnie mit o tych przybyszach zza morza pomógł konkwistadorom podbić te kraje. Fernando Cortez podbił Meksyk, a Francisco Pizarro podbił Peru. Indianie mieli pecha.

Taka podróż była w granicach ich możliwości. Nie mając odpowiedniego drewna na budowę drakkarów Wikingowie mogli używać trzciny czy sitowia tortora rosnącego na brzegach jeziora Titicaca czy na Wyspie Wielkanocnej. Proszę sobie porównać kształt drakkaru z charakterystycznie podniesionym dziobem i rufą, z łodziami czy tratwami pae-pae – a podobieństwo rzuci się w oczy. Wszak wyspiarze z Wyspy Wielkanocnej i innych wysp Polinezji wspominają, że Arioi pływali łodziami, które mogły zabrać nawet 300 osób na swój pokład!

Jednakże sęk w tym, że nie wiadomo jak i dlaczego ci raubritterzy Pacyfiku mieliby nakłaniać (czytaj: zmuszać) mieszkańców Wyspy Wielkanocnej, Ponape, Tahiti czy Nuku Hiva do budowania ogromnych kamiennych platform ahu i stawiania na nich ogromnych figur moai… Czyżby wypełniali jakiś mit religijny? Tego może się dowiemy, kiedy uda się nam porozumieć z Waikasami z Amazonasu.

Gdzie onio mogą być? Wydaje się, że przebywają w pobliżu ruin Miasta Świateł, gdzies w okolicy punktu opisanego współrzędnymi: 11°43’ S - 054°35’ W – czyli na Mato Grosso, w dorzeczu Rio Xingu – gdzieś na plateau pomiędzy rzekami Rio Ponuro a Rio Culuene, otoczonymi od południa górami Sierra do Roncador, które zamykają Planalto do Mato Grosso także od wschodu, i górami Sierra Formosa, które zamykają płaskowyż od zachodu. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie drobiazg – mamy tam do czynienia z obszarem wielkości Polski! Wszak odległość pomiędzy miastem Cuiabá na południu a Piara-Açu na północy plateau wynosi około 700 km w linii prostej – to jest mniej więcej tak, jak z Zakopanego do Gdańska! Tylko że u nas teren jest stosunkowo płaski, jeżeli nie liczyć niewysokich Gorców, Beskidów i Gór Świętokrzyskich – a tam? A tam mamy płaskowyż dochodzący w porywach do 1000 m n.p.m., porośnięty dżunglą, w której może być wszystko – od złych duchów curupuri aż do dinozaurów z conan doyleowskiego Zaginionego Świata i kosmodromów Atlantydów. Czy jest jakiś sposób, by wydrzeć mu te tajemnice?[2]

Oczywiście jest – posłać karne ekspedycje w stylu tych z XIX wieku – z badaczami, misjonarzami i żołnierzami, którzy wystrzelają i zrównają z ziemią wszystko to, co białym i cywilizowanym ludziom nie pasuje… W ten sposób eksterminowano w obu Amerykach 30 – 40 mln ludzi w czasie konkwisty i rekonkwisty! Portugalczyków i Hiszpanów w tym „zbożnym dziele” mordowania niewinnych ludzi prześcignęli tylko Hitler ze Stalinem, no ale oni mieli już najnowsze środki techniczne, których nie mieli konkwistadorzy… A zatem musi być inny sposób, bezinwazyjny i bezkrwawy. I jest! Tym sposobem jest teledetekcja satelitarna.

Chciałbym dożyć tego dnia, kiedy to całe latające nam nad głowami foto- i tele-szpiegostwo zostanie wprzęgnięte w służbę człowieka, a nie przeciwko niemu. Wtedy można by – dosłownie – centymetr po centymetrze przeczesać terytorium całego Amazonasu w poszukiwaniu śladów dawnych cywilizacji czy nawet Supercywilizacji. Przecież przy współczesnych technikach teledetekcyjnych można odczytać numer rejestracyjny samochodu zaparkowanego w Nowym Jorku, Warszawie czy Moskwie, albo przeczytać artykuł na łamach „Literaturnoj Gaziety” czy „Timesa” z wysokości orbity, a zatem tak duże obiekty jak ruiny miast czy nawet pojedyncze artefakty powinny wyjść na zdjęciach jak na dłoni, nie mówiąc już o tym, ze współczesne detektory IR współczesnych satelitów są w stanie wyłapać różnice temperatury rzędu 0,001 K i dzieki temu „zajrzeć” pod płaszcz wegetacji porastającej Amazonas. Trzeba tylko chcieć!

A może już to ktoś zrobił? [3]

Jeżeli tak, to wszystkim tym, którzy się tam wybierają jestem winien wraz z dr Milošem Jesenským i innymi zwolennikami hipotezy o atomowych wojnach bogów-astronautów bardzo poważne ostrzeżenie:

Kiedy znajdziecie ruiny Eldorado, Tarapalandy, Miasta Z czy innych miast sprzed 12.000 lat, pamiętajcie o zachowaniu jak najwyższej ostrożności! W ruinach może czaić się nie curupuri, kanaima czy inne diabelstwo, ale mordercze bronie ABC z czasów Wielkiego Konfliktu Bogów sprzed 120 wieków. Mogą tam być głowice z bronią jądrową, biologiczną, chemiczną czy inną BMR, które mogą w każdej chwili uaktywnić swe śmiercionośne działanie. Taką bronią – typowym przykładem broni B – może być wirus HIV wywołujący AIDS, wirus Marburg wywołujący Ebolę, wirus Hanta i inne mikroorganizmy. Związki chemiczne się utleniają i finalnie rozpadają, uran, tor czy pluton zanikają ulegając przemianom jądrowym, ale bakterie, wirusy, priony czy riketsje wciąż żyją i przyczajone czekają na swych żywicieli, których zabijają szybko i precyzyjnie, jak ludzie… Weźcie sobie to ostrzeżenie do serca i potraktujcie je poważnie!

W takim kontekście możemy wreszcie zrozumieć, jaki los spotkał tych, którzy przeniknęli do Eldorado, Miasta Z czy podziemi Mato Grosso. Wyprawa płk Fawcetta doszła do ruin Miasta Świateł czy Miasta Z i rozpoczęła penetrację. Po pewnym czasie odkryto podziemia z czymś, co teraz nazwalibyśmy składem BMR. Członkowie ekspedycji zostali nią porażeni i śmierć przyszła po nich szybko i tak skutecznie, że nie dali nawet znaku życia o sobie… Curupuri wysiada w swej letalności w porównaniu z bronią dawnych bogów! A może curupuri to indiańska nazwa właśnie czegoś takiego, co niesie niewidzialną śmierć temu, kto wejdzie na zakazany przez tabu teren? A biali w swej zadufanej głupocie i poczuciu swej iluzorycznej przewagi nad „głupimi dzikimi”, gnani żądzą złota i bogactw raz po raz wpadali do Eldorado i ginęli porażeni promieniami alfa, beta i gamma z głowic jądrowych, zatruci solami uranu, toru czy plutonu oraz produktami ich rozpadu, zatruci bojowymi środkami trującymi – BŚT, albo zabici przez drobnoustroje chorobowe w rodzaju gorączki krwotocznej. No, a potem mówiło się: porwali ich Indianie, Kosmici, Aghartyjczycy, Interterranie, piraci, bandidos, pistolleros… - niepotrzebne skreślić. I żadnemu nie przyszło do głowy, że ci ludzie zginęli tylko i wyłącznie wskutek własnego nieuctwa, lekkomyślności i braku wyobraźni!

Wiele jeszcze tajemnic kryją amazońskie dżungle, ale nie musimy jechać aż nad Amazonkę, Rio Xingu czy Rio Negro by znaleźć ślady Supercywilizacji. Wystarczy dobrze rozejrzeć się i poszukać jej śladów – w Polsce. I jak słusznie zauważyła Zofia Piepiórka „Eleonora” – one są tutaj i to na wyciągnięcie ręki, tylko my ich nie dostrzegamy. Niestety – żyjemy w kraju, w którym myślenie długo jeszcze będzie traktowane jako zbrodnia przeciwko ciemnocie i szarości dnia codziennego, do której się przyzwyczailiśmy i której nie chcemy zmieniać, bo jest z nią nam dobrze i do twarzy…

* * *

Artykuł pierwotnie opublikowano w „Nieznanym Świecie” nr 10/1999 i wywołał on odzew w światku niekonwencjonalnych badaczy. Niestety, a może na szczęście dla Ludzkości, jak dotąd nie odkryto Eldorado czy Miasta Z, do którego dotarł jedynie dr Indiana Jones ze swoją rodziną i z niego powrócił! Ale to tylko na hollywoodzkim filmie, który ma się tak do życia, jak pięść do nosa. Czekamy więc na prawdziwych odkrywców w rodzaju inż. Mackerle, którzy mają realne szanse rozwiązać tą zagadkę.



[1] Zainteresowanych odsyłam do powieści C. Cusslera pt. „Cyklop”.
[2] Ostatnią ekspedycją naukową była ekspedycja czeskiego podróżnika inż. Ivana Mackerlego, który opisuje jej wyniki na swej stronie internetowej. Informacja o niej znajduje się także na moim blogu oraz opublikowano ją niedawno w „Nieznanym Świecie”.
[3] Znany australijski badacz polskiego pochodzenia Piotr Listkiewicz jest zdania, że NASA i Pentagon dokładnie wiedzą, gdzie znajdują się jakieś osobliwości wykryte na zdjęciach satelitarnych zamieszczonych na Google-Earth. Niektóre zdjęcia są bowiem celowo nieostre lub pokryte chmurami, i to uniemożliwia badaczom prowadzenie takich poszukiwań.