Powered By Blogger

piątek, 15 czerwca 2012

Projekt „Awangarda”: Kolejny krok ku wojnie rakietowo-jądrowej?






Nowa rakieta na nowe czasy



Aleksiej Nikolski – „Wiedomosti”



W ostatnim czasie na poligonie rosyjskich strategicznych wojsk rakietowych w Plesiecku, położonym o 180 km od Archangielska, na północnym zachodzie kraju, po raz pierwszy z powodzeniem wystrzelono nową międzykontynentalną rakietę balistyczną. Wcześniej, we wrześniu ubiegłego roku, start rakiety nowego typu, zakończył się niepowodzeniem.



Źródła wojskowe nie ujawniły nazwy nowej rakiety ani jej osiągów technicznych. Można przypuszczać, że mamy do czynienia z projektem znanym jako "Awangarda", o którym w ubiegłym roku wspominał kierujący resortem obrony Anatolij Serdiukow. W komunikacie prasowym poinformowano również, że rakieta przemieszcza się na ruchomym podwoziu, korzysta z paliwa stałego, decydującą rolę w jej zaprojektowaniu odegrał zaś Moskiewski Instytut Techniki Cieplnej. Inżynierowie tego instytutu są również autorami rakiety międzykontynentalnej Topol M, jej zmodyfikowanej wersji, znanej jako Jars oraz rakiety międzykontynentalnej Buława, wystrzeliwanej z pokładu łodzi podwodnych. Zdaniem części ekspertów, Awangarda jest bliźniaczą siostrą 12-metrowej Buławy, ważącą ok. 36 ton i przystosowaną do transportu również w trudno dostępnym terenie.



Pierwsza koncepcja stworzenia tego rodzaju rakiet pochodzi z lat 80. XX w. Ówczesne deklaracje prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana o nowej koncepcji obrony przeciwrakietowej skrajnie zaniepokoiły władze ZSRR. Dowództwo radzieckich wojsk rakietowych, prócz doskonalenia dotychczasowych broni, postanowiło zaprojektować nowy typ pocisków międzykontynentalnych, trudniejszych do powstrzymania przez amerykańskie systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, m.in. za sprawą zmiennej trajektorii lotu.



Ówczesne prace projektowe nadal pozostają utajnione – opublikowano jedynie informacje o prowadzeniu w połowie lat 80. eksperymentalnych prac i prób poligonowych pod kryptonimem "Kurier" i "Prędkość". Najprawdopodobniej już wówczas prowadzono je w Plesiecku, który jako jedyny poligon na terytorium Rosji umożliwia testowanie rakiet międzykontynentalnych ("cele przeciwnika" umieszczane są wówczas na terytorium Kamczatki; tor lotu jest porównywalnej długości z odległością, dzielącą Rosję od USA). Wydaje się bardzo prawdopodobne, że odpalona w drugiej połowie maja rakieta to wytwór ówczesnych prac i testów, zawieszonych wraz z zawarciem traktatu START (Strategic Arms Reduction Treaty), podpisanego po raz pierwszy w 1991 roku i dwukrotnie wznawianego (START III podpisany został w lutym ub. roku). Przez ćwierć wieku technologie rakietowe zmieniły się w istotny sposób, część know-how najwyraźniej w dalszym ciągu można jednak wykorzystać.



Jeśli te spekulacje się potwierdzą, staje się coraz bardziej oczywiste, jakie kroki zamierza podjąć Rosja w odpowiedzi na finalizowanie prac nad tarczą antyrakietową. Rosyjskich strategów i konstruktorów nie zadawala instalacja pocisków balistycznych krótkiego zasięgu Iskander w Obwodzie Kaliningradzkim – postanowili również strzepnąć kurz ze starych projektów. Wiadomo skądinąd, że władze podjęły również decyzję o budowie nowych ciężkich rakiet balistycznych dalekiego zasięgu na paliwo płynne, wystrzeliwanych z podziemnych silosów, kierując się obawami o rangę rosyjskich wojsk rakietowych w sytuacji, w której tarcza doczekałaby się realizacji. Z całą pewnością Kreml znajdzie środki na finansowanie tych prac niezależnie od formalnej wysokości budżetu armii. Sporne jest jedynie, na jaką skalę rozpocznie się kolejne dozbrojenie – to zaś zależy od tempa realizacji amerykańskiego projektu tarczy i dokonanej przez strategów rosyjskich oceny, czy już na przełomie lat 2020 i 2021, kiedy upływa ważność obecnego traktatu START III, należy rozpocząć kolejną fazę zbrojeń. (Onet.pl)



* * *



No tak, tutaj obowiązuje mentalność Kalego. Jak Amerykanie łamią traktaty testując nowoczesne technologie w Kosmosie, to jest cacy, a jak Rosjanie mają nową rakietę, to są be. Tarcza Antyrakietowa (TA) jak by na to nie patrzeć, jest systemem quasi-obronnym, którego zadaniem jest tak na dobrą sprawę uniemożliwienie ataku rakietowego na USA, przy jednoczesnej możliwości użycia broni rakietowo-jądrowej przeciwko każdemu innemu krajowi na kuli ziemskiej. TA jest elementem globalnej strategii USA zmierzającej do podporządkowania sobie całego świata.



Mówi się, że zakończyła się Zimna Wojna. Owszem – dla kilku pięknoduchów i patriotów-idiotów, którym wydawało się, że wystarczy skończyć z komunizmem i będzie cacy. Jak widać – nie jest. A nawet jest gorzej, bo każde naruszenie równowagi politycznej we współczesnym świecie grozi konfliktem o niewyobrażalnej skali: świat stał się wielobiegunowy i coraz więcej krajów należy do klubu atomowego i klubu kosmicznego. I zagrożenie ze strony wrogich BMR sięgnęło – dosłownie i w przenośni – kosmicznego wymiaru. To oznacza, że w każdej chwili, mogą nam spaść na głowy głowice nuklearne i termonuklearne także z Kosmosu. I nie obroni nas przed tym żadna amerykańska TA, a wręcz odwrotnie – wrogie głowice będą niszczone nad terytorium Polski i to na Polskę będzie opadać radioaktywny fall-out, przy którym Czarnobyl czy Fukushima to wiosenny deszczyk, a z Polski pozostanie tylko radioaktywna pustynia.



Poza tym Polska leży w centrum Europy i w przypadku wojny „gorącej” na nasze drogi i linie kolejowe w pierwszych jej minutach poleci kilkadziesiąt (w latach 80. XX wieku mówiło się o 40-80) głowic jądrowych o mocy od 20-100 kt do 20 Mt. Przy czym nie łudźmy się – nasi „sojusznicy” zza oceanu bez jakiegokolwiek wahania obrzuciliby nas głowicami jądrowymi w celu zablokowania linii komunikacyjnych biegnących przez Polskę i stworzenia strefy buforowej pomiędzy Rosją a resztą Europy.



Jaki z tego wniosek? Ano taki, że jeżeli powinniśmy coś zrobić, to stworzyć własną TA, która by nas chroniła przed pociskami ze Wschodu i Zachodu. Dużo to nie da, bo skażenie nie zna granic ni kordonów, ale przynajmniej byłby to impuls dla polskiej myśli technicznej i innowacyjności, a także dla naszego przemysłu obronnego, który – dzięki reformom naszych coraz to gorszych rządów-nierządów – już ledwie zipie. I może wreszcie przestalibyśmy się płaszczyć przed Amerykanami, którzy i tak mają nas sami-wiecie-gdzie i którym jesteśmy potrzebni jako mięso armatnie broniące amerykańskich bajeczek o demokracji w Afganistanie i kto wie, czy nie w Iranie, bo szykuje się kolejna awantura na Bliskim Wschodzie, w której Polacy też mogą wziąć udział.