Nowa rakieta na nowe
czasy
Aleksiej Nikolski – „Wiedomosti”
W ostatnim czasie na poligonie rosyjskich strategicznych
wojsk rakietowych w Plesiecku, położonym o 180 km od Archangielska, na
północnym zachodzie kraju, po raz pierwszy z powodzeniem wystrzelono nową
międzykontynentalną rakietę balistyczną. Wcześniej, we wrześniu ubiegłego roku,
start rakiety nowego typu, zakończył się niepowodzeniem.
Źródła wojskowe nie ujawniły nazwy nowej rakiety ani jej
osiągów technicznych. Można przypuszczać, że mamy do czynienia z projektem
znanym jako "Awangarda", o którym w ubiegłym roku wspominał kierujący
resortem obrony Anatolij Serdiukow.
W komunikacie prasowym poinformowano również, że rakieta przemieszcza się na
ruchomym podwoziu, korzysta z paliwa stałego, decydującą rolę w jej
zaprojektowaniu odegrał zaś Moskiewski Instytut Techniki Cieplnej. Inżynierowie
tego instytutu są również autorami rakiety międzykontynentalnej Topol
M, jej zmodyfikowanej wersji, znanej jako Jars oraz rakiety
międzykontynentalnej Buława, wystrzeliwanej z pokładu
łodzi podwodnych. Zdaniem części ekspertów, Awangarda jest bliźniaczą
siostrą 12-metrowej Buławy, ważącą ok. 36 ton i przystosowaną do transportu również
w trudno dostępnym terenie.
Pierwsza koncepcja stworzenia tego rodzaju rakiet pochodzi
z lat 80. XX w. Ówczesne deklaracje prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda
Reagana o nowej koncepcji obrony przeciwrakietowej skrajnie zaniepokoiły władze
ZSRR. Dowództwo radzieckich wojsk rakietowych, prócz doskonalenia
dotychczasowych broni, postanowiło zaprojektować nowy typ pocisków
międzykontynentalnych, trudniejszych do powstrzymania przez amerykańskie
systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, m.in. za sprawą zmiennej
trajektorii lotu.
Ówczesne prace projektowe nadal pozostają utajnione –
opublikowano jedynie informacje o prowadzeniu w połowie lat 80.
eksperymentalnych prac i prób poligonowych pod kryptonimem "Kurier" i
"Prędkość". Najprawdopodobniej już wówczas prowadzono je w Plesiecku,
który jako jedyny poligon na terytorium Rosji umożliwia testowanie rakiet
międzykontynentalnych ("cele przeciwnika" umieszczane są wówczas na
terytorium Kamczatki; tor lotu jest porównywalnej długości z odległością, dzielącą
Rosję od USA). Wydaje się bardzo prawdopodobne, że odpalona w drugiej połowie
maja rakieta to wytwór ówczesnych prac i testów, zawieszonych wraz z zawarciem
traktatu START (Strategic Arms Reduction Treaty), podpisanego po raz pierwszy w
1991 roku i dwukrotnie wznawianego (START III podpisany został w lutym ub.
roku). Przez ćwierć wieku technologie rakietowe zmieniły się w istotny sposób,
część know-how najwyraźniej w dalszym
ciągu można jednak wykorzystać.
Jeśli te spekulacje się potwierdzą, staje się coraz bardziej
oczywiste, jakie kroki zamierza podjąć Rosja w odpowiedzi na finalizowanie prac
nad tarczą antyrakietową. Rosyjskich strategów i konstruktorów nie zadawala
instalacja pocisków balistycznych krótkiego zasięgu Iskander w Obwodzie
Kaliningradzkim – postanowili również strzepnąć kurz ze starych projektów.
Wiadomo skądinąd, że władze podjęły również decyzję o budowie nowych ciężkich
rakiet balistycznych dalekiego zasięgu na paliwo płynne, wystrzeliwanych z
podziemnych silosów, kierując się obawami o rangę rosyjskich wojsk rakietowych
w sytuacji, w której tarcza doczekałaby się realizacji. Z całą pewnością Kreml
znajdzie środki na finansowanie tych prac niezależnie od formalnej wysokości
budżetu armii. Sporne jest jedynie, na jaką skalę rozpocznie się kolejne
dozbrojenie – to zaś zależy od tempa realizacji amerykańskiego projektu tarczy
i dokonanej przez strategów rosyjskich oceny, czy już na przełomie lat 2020 i
2021, kiedy upływa ważność obecnego traktatu START III, należy rozpocząć
kolejną fazę zbrojeń. (Onet.pl)
* * *
No tak, tutaj obowiązuje mentalność Kalego. Jak
Amerykanie łamią traktaty testując nowoczesne technologie w Kosmosie, to jest
cacy, a jak Rosjanie mają nową rakietę, to są be. Tarcza Antyrakietowa (TA) jak
by na to nie patrzeć, jest systemem quasi-obronnym, którego zadaniem jest tak
na dobrą sprawę uniemożliwienie ataku rakietowego na USA, przy jednoczesnej
możliwości użycia broni rakietowo-jądrowej przeciwko każdemu innemu krajowi na
kuli ziemskiej. TA jest elementem globalnej strategii USA zmierzającej do
podporządkowania sobie całego świata.
Mówi się, że zakończyła się Zimna Wojna. Owszem – dla
kilku pięknoduchów i patriotów-idiotów, którym wydawało się, że wystarczy
skończyć z komunizmem i będzie cacy. Jak widać – nie jest. A nawet jest gorzej,
bo każde naruszenie równowagi politycznej we współczesnym świecie grozi
konfliktem o niewyobrażalnej skali: świat stał się wielobiegunowy i coraz
więcej krajów należy do klubu atomowego i klubu kosmicznego. I zagrożenie ze
strony wrogich BMR sięgnęło – dosłownie i w przenośni – kosmicznego wymiaru. To
oznacza, że w każdej chwili, mogą nam spaść na głowy głowice nuklearne i
termonuklearne także z Kosmosu. I nie obroni nas przed tym żadna amerykańska
TA, a wręcz odwrotnie – wrogie głowice będą niszczone nad terytorium Polski i
to na Polskę będzie opadać radioaktywny fall-out, przy którym Czarnobyl czy
Fukushima to wiosenny deszczyk, a z Polski pozostanie tylko radioaktywna
pustynia.
Poza tym Polska leży w centrum Europy i w przypadku wojny
„gorącej” na nasze drogi i linie kolejowe w pierwszych jej minutach poleci
kilkadziesiąt (w latach 80. XX wieku mówiło się o 40-80) głowic jądrowych o
mocy od 20-100 kt do 20 Mt. Przy czym nie łudźmy się – nasi „sojusznicy” zza
oceanu bez jakiegokolwiek wahania obrzuciliby nas głowicami jądrowymi w celu
zablokowania linii komunikacyjnych biegnących przez Polskę i stworzenia strefy
buforowej pomiędzy Rosją a resztą Europy.
Jaki z tego wniosek? Ano taki, że jeżeli powinniśmy coś
zrobić, to stworzyć własną TA, która by nas chroniła przed pociskami ze Wschodu
i Zachodu. Dużo to nie da, bo skażenie nie zna granic ni kordonów, ale
przynajmniej byłby to impuls dla polskiej myśli technicznej i innowacyjności, a
także dla naszego przemysłu obronnego, który – dzięki reformom naszych coraz to
gorszych rządów-nierządów – już ledwie zipie. I może wreszcie przestalibyśmy
się płaszczyć przed Amerykanami, którzy i tak mają nas sami-wiecie-gdzie i
którym jesteśmy potrzebni jako mięso armatnie broniące amerykańskich bajeczek o
demokracji w Afganistanie i kto wie, czy nie w Iranie, bo szykuje się kolejna
awantura na Bliskim Wschodzie, w której Polacy też mogą wziąć udział.