SS-Obergruppenfuhrer Hans Kammler
Tajemnicze urządzenie Die Glocke - Dzwon
Iwan Barykin
Hitler, będący Gefreitrem, nosił wąsy à la Keiser Wilhelm II. Ale przyszło mu je zgolić na rozkaz dowódcy, więc
zostawił sobie tylko „szczotkę” pod nosem, tak więc te wąsiki nie przeszkadzały
w noszeniu maski p.gaz. …
Każde spotkanie z ex SS-Obersturmbannführerem Walterem Schulkem uznaję za
dziennikarską przygodę, bowiem ten właśnie człowiek kiedyś znalazł się w samym
centrum niezwykłych i tajemniczych wydarzeń.
Ważne spotkanie
- W roku 1944 nasz
batalion SS został skierowany do czeskiego miasteczka Plzeň/Pilzno do zakładów
Škoda – rozpoczął swoje opowiadanie Schulke. – Byłem przekonany, że tam robią
tylko samochody. To, co zobaczyliśmy tam po zjeździe głęboko pod ziemię, było
jak z powieści fantastycznej. Wprost pod budynkami Škody znajdowało się całe
podziemne miasto z dziesiątkami laboratoriów, infra- i ultrastrukturą badawczą,
szybami i sztolniami i wielokilometrowymi tunelami. Nie można było postąpić
kroku bez kontroli dokumentów.
Nie mogłem zrozumieć,
dlaczego nas wysłano do Pilzna. Pewnego razu usłyszałem, jak przechodzący obok
mnie naukowcy w białych kitlach mówią o czymś, co nazywali oni die Glocke – czyli Dzwon. Co to za dzwon – zdziwiłem się i naraz usłyszałem:
- Sam Kammler do nas się
pofatygował.
Potem stanąłem na
baczność przed zbliżającym się do nas generałem SS z Rycerskim Krzyżem. Ten
przez moment zmierzył mnie wzrokiem i znikł za drzwiami gabinetu.
Po upływie kilku minut
do korytarza wyszedł adiutant adiutant Kammlera i rzekł:
- Herr Sturmbannführer, jest pan proszony do generała.
Na stole, za którym
siedział Kammler ujrzałem miniaturową kopię dzwonu i książkę o ekspedycji
hitlerowców do Tybetu po dawną wiedzę.
- Schulke? –
nieoczekiwanie na powitanie zwrócił się do mnie Kammler – jak się ma pański
ojciec? Czy wie pan, że nasi ojcowie służyli razem w Reichswehrze?
- Mój ojciec cieszy się
doskonałym zdrowiem panie Gruppenführer!
- Doskonale! A zatem
skończył pan wydział geodezyjny Uniwersytetu Berlińskiego? To ojciec skierował
pana do tego batalionu SS?
O wszystkim wiedział.
- A teraz do rzeczy –
głos Kammlera nabrał metalicznego brzmienia. – Wezwałem tutaj wasz batalion
specjalnie. Doskonale daliście sobie radę w Normandii i dostaliście za to
skierowanie do Peenemünde. Mam nadzieję, że się tam jeszcze spotkamy… Powierzam
panu zadanie państwowej wagi, Schulke. Musimy się jak najszybciej przebazować w
rejon Bodensee, daleko od teatru działań wojennych. A żeby pan się zorientował,
nad czym tutaj pracujemy, pokażę panu to i owo. Ale o tym nie powinna wiedzieć
żadna żywa dusza.
Tajny obiekt w Pilznie
Przejechaliśmy kilka
kilometrów elektrycznym wózkiem w tunelu i znaleźliśmy się w ogromnej komorze.
Pośrodku tej komory stało coś podobne do dzwonu. Obiekt wydzielał dziwne
biało-fioletowe światło i wydzielał on dźwięk podobny bo bzyczenia roju
pszczół. Poczułem nieopisaną trwogę. Chciałem stąd uciec. To urządzenie
(nazwałem je hiperboloidą) o wysokości 5 m i średnicy 3 m, zdumiewało mnie swym
wyglądem.
Najwidoczniej rozumiejąc
moje uczucia Kammler odezwał się w te słowa:
- Ta „cudowna broń”
pozwoli trzymać w strachu cały świat. Właśnie to trzeba będzie przebazować.
Rosjanie w panice uciekną od naszego „dzwoneczka”, oczywiście jak któryś
pozostanie żywy… Niech się pan nie denerwuje, Schulke – uspokoił mnie Kammler –
to nie wy będziecie transportować tą maszynę. Od tego są służby techniczne.
Waszym zadaniem jest ewakuacja uczonych, 60 osób. Odpowiada pan głową za
każdego z nich. Czy to jest jasne…?
Potem, już znajdując się
w niemieckiej kolonii w Argentynie spotkałem adiutanta Kammlera:
- A wie pan, Schulke, że
nawet jestem zadowolony z tego, że Kammler nie zdążył zabrać swego Dzwonu?
To cholerstwo wywaliło elektryczność w promieniu kilku kilometrów, a wszyscy
więźniowie obozu koncentracyjnego, których użyto w tym eksperymencie jako
króliki doświadczalne zginęli co do jednego!
Tak właśnie wyglądał tajemniczy Dzwon - a właściwie jego "serce"...
Gdzie przepadł Kammler?
- Już po przyjeździe do
USA – kontynuował Walter Schulke – założyłem Muzeum II Wojny Światowej i
zacząłem doń ściągać eksponaty ze wszystkich stron świata. I wtedy w ręce wpadła
mi książka pewnego czeskiego uczonego. Pisał on, że w podziemnym mieście pod
zakładami Škody, w mózgowym centrum SS, uczeni zebrani z całej Europy
wypróbowali broń o niewyobrażalnej sile, będące w stanie roznieść na pył i
popiół wszystkie wrogie armie. Hitler
do ostatka miał nadzieję, że to właśnie Kammler uratuje Niemcy. W dniu
29.IV.1945 roku, berlińskie radio przerwało program ważnym komunikatem: W najbliższym czasie „cudowna broń” spopieli
wrogów Führera!
Ale cudu nie było,
bowiem coś stało się w podziemnych instalacjach. Gwałtowny atak Armii Czerwonej
nie pozwolił Niemcom, na zrealizowanie swojego planu. W dniu 5.V.1945 roku,
Kammler uciekł do Pragi na spotkanie wojsk amerykańskich, wraz z cała
dokumentacją, ale w Pradze rozpoczęło się powstanie.
Dalej jego ślady się urywają.
Według jednej z wersji, on wpadł pod ostrzał artyleryjski i zginął. Według
drugiej, został on wywieziony samolotem do Norwegii, skąd okrętem podwodnym
dostał się do Argentyny.
Ale najbardziej
prawdopodobnym – na mój rozum – jest to, że Kammler został przejęty przez
wywiad amerykański i dostarczony ciupasem do USA. Jego zastępca – SS-Standartenführer Wilhelm Voss na przesłuchaniu starał się dowieść Amerykanom
bezcenności projektu Die Glocke, ale
oni chłodno odnieśli się do jego rewelacji. I to pozwala przypuszczać, że mieli
oni już Kammlera w swych rękach.
O ile dobrze
zrozumiałem, to superbroń, o której pisał czeski uczony, to był właśnie Dzwon.
W jego środku znajdowały się dwa ołowiane obciążniki wirujące w przeciwbieżnych
kierunkach. Znajdujące się wewnątrz jego wypełnienie przypominające rtęć,
nadawało mu prędkość wręcz niewiarygodną. Ale clou tego urządzenia polegało na tym, że Dzwon wytwarzał jakąś
nieznaną energię i paliwo do latających dysków. Służąc do końca wojny na
poligonie rakietowym w Peenemünde, sam widziałem, jak latający talerz jakby nie
chciał się podnieść, ale potem zrobił podskok i znikał w niebie. Takich właśnie
dyskoplanów zamierzano użyć do zniszczenia wrogich samolotów i ataku odwetowego
na Londyn, Nowy Jork i Moskwę.
Teraz też rozumiem,
dlaczego Kammler tak się ukrywał. Przecież poza Dzwonem, był on
zainteresowany także konstrukcją laserowej OPLOT, dział powietrznych
wytwarzających sztuczne tornada, a także działa solarnego. Wyniesione na
wokółziemską orbitę, było ono w stanie wyżarzyć cele na Ziemi przy pomocy
200-metrowego zwierciadła. Mało tego, Hitler zamierzał wysłać pilotowany statek
kosmiczny na Księżyc. Start takiej rakiety księżycowej planowano na 1946 rok. Kosmonauci
na Ziemię powróciliby na pokładzie rakietoplanu albo dyskoplanu…
Dnia 24.I.1945 roku,
Niemcy wystrzelili z poligonu w Peenemünde (a ja właśnie tam się znajdowałem)
pilotowaną rakietę Amerika z 350 kg TNT na pokładzie. Oni chcieli rozwalić najwyższy
wieżowiec w Nowym Jorku. Ale pilot Rudolf
Schreder widząc, jak eksplodowała po starcie w listopadzie 1944 roku
podobna rakieta, nie wykonał zadania. Po 10 sekundach lotu w głośnikach rozległ
się jego głos:
- Ona się pali! Mein Führer, ja umieram!
Do końca życia nie
zapomnę tego krzyku…
W tym czasie znajdowałem
się w centrum kontroli lotów i doskonale wszystko słyszałem. Schrederowi
najwidoczniej puściły nerwy i przegryzł ampułkę z trucizną. Rakieta
kontynuowała lot, ale niekierowana rychło zmieniła kierunek lotu i wpadła do
oceanu.
Nieopodal obiektu, gdzie znajdowało się stanowisko testowe, Niemcy wznieśli takie żelbetonowe Stonehenge...
(Jest tzw. "muchołapka" w Ludwikowicach. W jednym ze swych artykułów skojarzyłem ją z tajemniczymi konstrukcjami znanymi z Anglii, Niemiec i Skandynawii, które mogły mieć coś wspólnego z produkcją energii np. na Atlantydzie - uwaga tłum.)
Kim pan jest Gruppenführerze?
- Od dawna mnie jako
badacza historii III Rzeszy interesowała postać Kammlera, ale wszystkie próby
uzyskania danych biograficznych spełzły na niczym – powiedział Schulke. – To
się udało dopiero dziennikarzom ze „Sterna”. I według nich Hans Kammler urodził
się w 1901 roku w Szczecinie w rodzinie oficera Reichswehry. Skończywszy Wydział Inżynieryjny Uniwersytetu
Berlińskiego i po obronie pracy doktorskiej, Kammler pracował w Pruskiej
Dyrekcji Budownictwa i Finansów. Wstąpiwszy do NSDAP, a potem do SS, został
szefem Oddziału Budownictwa w Cesarskim Ministerstwie Lotnictwa. W kwietniu
1940 roku, już jako dyrektor biura 2. Dowództwa Lotnictwa podlegał już tylko
samemu Göringowi. Nowatorskie
projekty Kammlera interesowały nie tylko Göringa, ale także Himmlera. To on właśnie zlecił mu
zajęcie się programem rakietowym III Rzeszy.
Hitler od razu zauważył
„szczecińskiego geniusza” i obsypał go medalami i nagrodami. W 1944 roku, Führer wyznaczył Kammlera na kierownika
programu A-4/V-2, odpowiedzialnym za powodzenie rakietowych ataków na
Wielka Brytanię i Niderlandy.
- On zbawi Rzeszę od
wstydu kapitulacji. W ostatecznym przypadku, odchodząc mocno trzaśniemy
drzwiami – powtarzał Hitler w te dni. W dniu 1.III.1945 roku awansował on swego
ulubieńca na SS-Obergruppenführera.[1]
I Hitlerowi nawet nie przyszło do głowy, że Kammler zamierza poddać się
Amerykanom!
Złamany „miecz odwetu”
- I taka to jest ta
historia, Herr Journalist. Gdyby
Niemcom się udało, to nie wiadomo, jak skończyłaby się ta wojna. Rosjanie i ich
sojusznicy złamali „miecz odwetu”.
- Ale wam się udało
wtedy wywieźć uczonych pod Monachium? – zadałem Schulkemu ostatnie pytanie.
- Nie wszystkich.
Pięcioro z nich zmarło od promieniowania jonizującego. Jak już mówiłem,
znajdowałem się w Argentynie, zaś SS-mani otrzymali rozkaz zlikwidowania
wszystkich uczonych. Kilku z nich cudem ocalało, wśród nich Walter Gerlach i Kurt Debuss. Obaj później zostali dostarczeniu Wernherowi von Braunowi i pracowali w jego programie księżycowym
dla Amerykanów. Ale o Dzwonie milczeli do końca swego
życia. Nie wiadomo, czy przemówili oni do rozumu Amerykanom. Daj Boże, żeby nie
– Ludzkość jeszcze nie jest gotowa do pojawienia się nowego rodzaju energii,
który zaczął produkować Die Glocke…
Moje 3 grosze
Wydaje mi się, że to już ostatni
odcinek tego cyklu wywiadów z byłym esesmanem, który pracował w hitlerowskim
programie broni „V”. Wszystko to, co opowiada ten człowiek brzmi niezwykle
sensacyjnie i rzeczywiście zmieniałoby historię II Wojny Światowej. Gdyby – rzecz jasna – były zgodne z prawdą.
Może się czepiam drobiazgów, ale odnoszę niejasne wrażenie, że ten stary
esesman mówi dokładnie to, co autor tego artykułu, a zarazem także Czytelnik, chciałby usłyszeć. Wszak – według
Goebbelsa – dobre kłamstwo tylko o włos
mija się z prawdą i powtórzone tysiące razy nią się staje! Poza tym tych
ludzi z programów broni „V” obowiązywało
Prawo Burdego, więc skoro już zdecydowali się mówić, to wcale nie
musieli mówić prawdy!
Zakładam, że jednak starego
Niemca ruszyło sumienie i otworzył swe serce przed Iwanem Barykinem, który
wiernie przekazał jego słowa, to oznaczałoby, że Niemcy istotnie pracowali nad
takimi konstrukcjami i że przejęli je Alianci. Ale w takim razie powstaje
pytanie: dlaczego ich nie wykorzystali w
czasach Zimnej Wojny, kiedy istniała paląca potrzeba wzięcia góry nad
swoimi rywalami ze Wschodu i Zachodu? I póki nie znajdziemy odpowiedzi na to
pytanie, póty relacje Schulkego i jemu podobnych pozostaną tylko jako
„prawdopodobne”…
Tekst i ilustracje –
„Tajny XX wieka” nr 46/2013, ss. 28-29
Przekład z j.
rosyjskiego - Robert K. Leśniakiewicz ©
Opowiedzcie o tym w Pilznie, to
ludzie tam umrą ze śmiechu. W dniu 26.IV.1945 roku zakłady Škody zostały
zrównane z ziemią przez USAF. Nikt do dziś dnia nie wie, dlaczego. Wojska
amerykańskie znajdowały się 100 km od
miasta. No, ale teraz jest to dla mnie już jasne! Oni chcieli zniszczyć te
podziemne zakłady, w których wyrabiano nazistowskie latające talerze!
Komentuje Luboš Šafařik: