Igor Wołozniew
24
czerwca 1947 roku, Kenneth Arnold zaobserwował w powietrzu dziewięć dziwnych
obiektów, poruszających się „podobnie jak spodeczki rzucane na wodę i
odbijające się jak kaczki”. Od tego czasu NOLe zaczęło się nazywać „latającymi
talerzami”.
W
numerze 23 naszego tygodnika, opowiadaliśmy o zagadkowych mumiach znalezionych
w górach Peru. Uczeni nie wykluczają, że są to zmumifikowane ciała Pozaziemian,
którzy kiedyś tam odwiedzili naszą planetę i z tych czy innych przyczyn
pozostali u nas na zawsze. Przedłużając ten temat, polecamy uwadze Czytelnika
materiał, z którego jasno wynika, że groby Przybyszów z Kosmosu znajdują się na
całej Ziemi.
Kosmiczne „płyty gramofonowe”
Na
przełomie lat 1937/38, w jednym z trudnodostępnych rejonów Chin – w górach
Bajan-Kara-Uła (Bayan Har Shan, Bajan Chara Uła) w pobliżu Tybetu – archeolodzy
odkryli niezwykle dawne grobowce. W pionowej ścianie skalnej w równych rzędach
czerniały wejścia do jaskiń grzebalnych. Znalezione w nich pozostałości po
ludziach okazały się być bardzo interesującymi. One były podobne do ludzkich,
ale miały one wielkie czaszki, wiotkie kończyny i wzrost 110-120 cm. W miejsce
napisów i rysunków w ścianach jaskini wykuto kropki o wielkości groszku, które
swoistymi „punktowanymi liniami” przedstawiały Słońce, Księżyc i konstelacje
gwiezdne.
Dokładna lokalizacja gór Bajan-Kara-Uła na mapach czeskich (u góry) i rosyjskich (na dole)
Najdziwniejszym
znaleziskiem w tych jaskiniach okazały się kamienne dyski o średnicy 30 cm i
grubości ok. 8 mm, z niewielkimi dziurkami pośrodku. Razem takich dysków
znaleziono 716. Z wyglądu przypominały one płyty gramofonowe. Od środka do
skraju odchodziły spiralne „dróżki” wypełnione drobnym hieroglificznym tekstem.
Archeolodzy doszli do wniosku, ze w skałach zachowały się zwłoki jakiegoś
wymarłego gatunku górskich małp, które były czczone tutaj jako święte zwierzęta
przez zamieszkującą tutaj ludność.
Tajemnicze dyski z Bajan-Kara-Uła
Tak
więc zbadaniem zagadkowego znaleziska zajął się profesor Tsum Um-Nui z Pekinu. Wraz z geologami ustalił on, że kamienne
płytki zawierają kobalt (Co) i tzw. pierwiastki ziem rzadkich – REE, w wysokiej
koncentracji nietypowej dla tamtejszych kamieni. Badania wykonane na
oscylografie wykazały podwyższony rytm wibracji w dyskach, który świadczy o
tym, że kiedyś tam były one obrabiane pod wysokim napięciem elektrycznym.
No i
najważniejsze: w 1962 roku, po dwóch latach wytężonej pracy profesorowi udało
się częściowo odczytać dawny tekst na dyskach.
Akademicy
w Pekinie ocenili referat profesora jako błędny i antynaukowy, i został nań
nałożony zakaz cenzury. I nie ma się czemu dziwić: zgodnie z wywodami Tsum Um-Nuia
w X tysiącleciu p.n.e. w górach Bajan-Kara-Uła wylądowały statki kosmiczne z
innej planety!
Zakaz
cenzury zbiegł się w czasie z „rewolucją kulturalną”. Szkielety i dyski zostały
zniszczone przez hunwejbinów lub gdzieś zaprzepaszczone. Tsum Um-Nui uciekł do
Japonii, gdzie zmarł w 1965 roku. Na szczęście przed śmiercią zdążył odtworzyć
i opublikować tam swój referat.
Twierdzi
on w nim, że w napisach na dyskach mówi się o tym iż statki powietrzne pewnego
narodu, nazywającego się Dropa,
kilkakrotnie lądowały w górach Bajan-Kara-Uła, i ich wizyty tutaj nie zawsze
były pokojowe. Po kolejnym lądowaniu, ich statki nie mogły ponownie wystartować
i Dropowie musieli pozostać tu na zawsze. Próbowali oni nawiązać kontakty z
miejscowymi, ale ci ich przeganiali i zabijali. Dawny tekst urywa się na tych
słowach: Dziesięć razy mężczyźni, kobiety
i dzieci plemienia Kham ukrywali się w jaskiniach do wschodu słońca. Wreszcie
oni zrozumieli, że tym razem Dropowie przybyli z pokojem…
Referat
Tsum Um-Nuia był opublikowany w Japonii i na Tajwanie, a potem poznała go
Europa. Akademia Nauk Ch.R.L. wciąż milczała, a na pytanie pewnego zachodniego
badacza odpowiedziała, że nie zna żadnego profesora Tsum Um-Nuia.
Chińscy „Pigmeje” rodem z Syriusza
Historia
z dyskami z Bajan-Kara-Uła zostałaby białą plama na wieki wieków, gdyby nie
pewien Austriak, niejaki Ernst Wegerer,
który interesował się historią dawnych cywilizacji. W czasie swej podróży z
żoną do Chin w 1974 roku, nieoczekiwanie dla siebie zobaczył te dyski w muzeum
krajoznawczym miasta Xi’an. Muzeum było zbudowane całkiem niedawno na miejscu
archeologicznych wykopek z okresu Paleolitu. Oglądający ekspozycję goście z
Austrii nie wierzyli oczom: w przeszklonej witrynie stały dwa kamienne
30-centymetrowe dyski z otworami pośrodku. Na ich powierzchni widać było
spiralne bruzdki idące od środka. Małe napisy na nim były ledwie widoczne.
Młoda
kobieta, dyrektorka muzeum, pozwoliła im sfotografować dyski, ale o tym jak się
one znalazły w muzeum, tego nie potrafiła powiedzieć. Wedle jej słów, to
nadzwyczaj stare przedmioty mają kultowe znaczenie. (Jak zwykle coś, czego
uczeni nie potrafią wyjaśnić – uwaga tłum.)
Po
powrocie do Europy Wegerer opowiedział o swoim odkryciu Peterowi Krassie – autorowi kilku książek o zagadkach dawnej
historii, związanymi z Przybyszami z Kosmosu. W jednej z nich pt. „Kiedy
przybyli żółci bogowie” – Krassa pisze właśnie o dyskach w Bajan-Kara-Uła.
We
wrześniu 1994 roku, Krassie udało się pojechać do Chin i zwiedzić muzeum w
Xi’an, ale niczego nawet podobnego do wymienionych tu dysków tam nie zobaczył.
Pracownicy muzeum nie byli w stanie podać mu jakiejkolwiek wskazówki.
Dyrektorka muzeum została zwolniona jeszcze w połowie lat 70. – najwidoczniej
zaraz po wizycie w muzeum pary Austriaków. (To akurat nie jest dziwne, bo za
takie kontakty z cudzoziemcami lądowało się na 10 lat w lao-jiao – obozie resocjalizacyjnym – uwaga tłum.) Aktualny
dyrektor Wan Zhid-Zhun powiedział, że dyski zostały dawno wzięte z muzeum jako
„elementy ekspozycji obcego pochodzenia” i nie wie, co się z nimi stało. I
takim sposobem ślad po nich ponownie zaginął. (Co akurat jest czymś normalnym,
bowiem w wielu wypadkach takie artefakty ulegają dziwnemu przepadkowi i znikają
nie wiedzieć gdzie, że wspomnę np. tzw. „sześcian Gurtla” – uwaga tłum.)
W roku
1995 agencja Associated Press zaskoczyła świat informacją o tym, że w chińskiej
prowincji Syczuan (w której znajdują się góry Bajan-Kara-Uła) znaleziono
nieznane do dziś dnia plemię. Średni wzrost jego członków nie przekracza 110
cm. Niektórzy badacze twierdzą, że mogą to być dalecy potomkowie narodu Dropów.
Chińscy etnolodzy pospieszyli z wyjaśnieniem, że istnienie tutejszych
„Pigmejów” można wytłumaczyć podwyższoną koncentracją rtęci w miejscowej
wodzie. Ale zachodnich specjalistów to nie przekonało. Wkrótce po wspomnianym
komunikacie AP w angielskich archiwach znaleziono materiały z ekspedycji dr Cyrila Robin-Evansa przebywającej w
tych miejscach jeszcze w 1947 roku. Okazuje się, że laury pierwoodkrywcy tego
plemienia należą się właśnie temu badaczowi. Plemię, które odkrył, zamieszkuje
w odciętej od świata górskiej dolinie, a jego przedstawiciele nazywają siebie
Dzopa – tak uczony zapisał tą nazwę.
Robin-Evans
przebywał z nimi przez pół roku. Nauczył się ich języka, zaznajomił się z
tradycją i historią. Wedle słów Dzopów, ich przodkowie przybyli na Ziemię z
Syriusza. Powrócić do swej ojczyzny nie mogli i pozostali w górach
Bajan-Kara-Uła…
Telepaci z radarem w głowie
Cmentarzysko
niezwykłych stworzeń – najprawdopodobniej pozaziemskiego pochodzenia –
znaleziono także w Środkowej Afryce. O tym opowiedział w 2009 roku antropolog Ugo Deti.
- Jak
dotąd, to wykopaliśmy 200 ciał – powiedział on w czasie konferencji prasowej w
Kigali (Ruanda). – One były zadziwiająco dobrze zakonserwowane w tym klimacie.
Czas tych znalezisk oceniamy na 500 lat.
Badająca
je grupa antropologów natknęła się na te cmentarzysko jeszcze w 2007 roku.
Uczeni wtedy doszli do wniosku, ze znaleźli jakieś ruiny dawnego osiedla. Ale w
2009 roku przystąpili do wykopalisk na tym miejscu to się okazało, że nie można
mówić o jakimkolwiek ludzkim osiedlu.
Znalezione
pozostałości kostne należały do jakichś antropomorficznych istot, ale ich
budowa była taka, że trudno ich było nazwać ludźmi. Przede wszystkim zadziwia
ich wzrost. U wszystkich jest jednakowy – około 220 cm. Na nieproporcjonalnie
wielkich głowach widoczny jest nos, oczy i usta. Według Deti’ego istoty te
porozumiewały się ze sobą za pośrednictwem telepatii i poruszały się jak
nietoperze – posługując się jakimś wewnętrznym biologicznym radarem-sonarem.
Być może byli to uczestnicy pozaplanetarnego desantu, którzy po wylądowaniu na
Ziemi zarazili się jakimś śmiertelnym dla nich wirusem. W okolicy nie
znaleziono ani statku kosmicznego ani jego szczątków, a to świadczyłoby o tym,
że niektóre z tych Istot były w stanie to przeżyć i opuścić Ziemię.
Jak na
razie uczeni nie spieszą się z ogłoszeniem współrzędnych geograficznych
cmentarzyska Przybyszów, w obawie przed pojawieniem się tam hord i czered
poszukiwaczy przygód i religijnych oszołomów.
Nawiasem
mówiąc, chciałbym nadmienić iż archeolodzy często znajdują nietypowe szczątki,
które zazwyczaj objaśnia się mutacjami genetycznymi i innymi anomaliami środowiska.
I dlatego właśnie na temat szkieletów znalezionych w Ruandzie jest za wcześnie
na jakiekolwiek opinie.
CDN.