Atomowy koszmar Zimnej Wojny...
Aleksandr Kursakow
6
listopada 1947 roku, W. M. Mołotow
oświadczył, że ZSRR posiada w swym arsenale bombę atomową. Kręgi naukowe USA
określiły tą informację jako blef. Amerykanie uważali, że ZSRR odkryje sekret
rozbicia atomu dopiero w 1952 roku…
2500
semipałatyńskich Hiroszim generałowie i akademicy opisują w swoich książkach
jako „postęp naukowy” i „przezwyciężenie”. Ja opowiadam o tym z punktu widzenia
zwykłych ludzi, na których grzbietach wyniesiono te wszystkie sukcesy… (Artykuł
ten koresponduje z materiałem zamieszczonym na moim blogu - http://wszechocean.blogspot.com/search?q=poligon+atomowy)
Taka służba
W
kwietniu 1960 roku Barnaułski Pułk Rakiet Przeciwlotniczych został poderwany
alarmem i skierowany na Poligon Semipałatyński. Dla rakietowców wokoło był to
zwyczajny step. Dla dowództwa Poligonu – Pola Doświadczalne do badań broni
jądrowej. Każda zmiana wypełniała swoją misję i nawet nie raczyła o tym
zawiadamiać ludności cywilnej tam zamieszkałej.
Jesienią
1960 roku, w miejscu dyslokacji dywizjonów, budowlańcy z BIB zbudowali koszary
i domy mieszkalne. Oficerom nakazano przemieszczenie swych rodzin na nowe
miejsce służby. Mój ojciec służył w 5. dywizjonie rakiet przeciwlotniczych (5.
drplot.) WOPK. W naszym języku nazywało się to „kropką”.
Nasza
rodzina mieszkała w „kropce” i 30. Sektorze poligonu od 1960 do
1968 roku.
W
latach 1961 – 1962 na Poligonie Semipałatyńskim ZSRR przeprowadził najdłuższą w
świecie serię najsilniejszych naziemnych wybuchów jądrowych. (Wyjaśniam
Czytelnikowi, że doświadczalne wybuchy
nuklearne dzielą się na: naziemne, podziemne, napowietrzne, wysokościowe i
kosmiczne – przyp. tłum.) W ciągu dwóch lat na Polu Doświadczalnym
przeprowadzono 72 testy jądrowe.
W
czasie testowych eksplozji rodzinom rakietowców nakazywano otwierać drzwi i
okna, wyjąć z pomieszczeń i odejść od budowli na bezpieczna odległość. Wiele
razy staliśmy nieopodal naszych domów i obserwowaliśmy oślepiające błyski i
obłoki powybuchowe. Widzieliśmy podnoszące się grzyby i kule ognia. Słyszeliśmy
grzmoty i czuliśmy ciosy fal uderzeniowych. Fala uderzeniowa za każdym razem
wybijała szyby i tłukła szkła w domach i koszarach.
Dyslokacja
5. drplot w bezpośredniej bliskości od pól doświadczalnych poligonu atomowego
było przestępstwem, a tym bardziej osiedlenie tutaj kobiet i dzieci, i to
jeszcze przed najsilniejszą w historii serią naziemnych wybuchów jądrowych! W
cywilizowanym kraju coś takiego byłoby niemożliwe (nieprawda – amerykańskie
doświadczenia z bronią jądrową w latach 40. i 50. także były prowadzone na
ludziach, że wspomnę np. Operation Big
Smokey – uwaga tłum.). Ale w naszym kraju podobne „cuda” nie były
rzadkością. My mieszkaliśmy i odpoczywaliśmy tam, gdzie dozymetryści chodzili
tylko z przyrządami…
Wieża na której odpalono pierwszą radziecką bombę atomową
„A co wy tutaj robicie?”
W 1962
roku przyjechało do nas jakieś wysokie naczalstwo.
Karawana czarnych wołg zajechała prosto przed „kropkę”. Zobaczyli kobiety i
dzieci:
- A co
wy tutaj robicie?
- My
tutaj mieszkamy.
-
Natychmiast wsiadajcie do samochodów, zaraz będzie wybuch!
Wsadzili
nas w wołgi i zawieźli do miasta Kurczatow. Już podjeżdżaliśmy do miasteczka,
kiedy ujrzeliśmy błysk eksplozji.
Dziewczynka
z sąsiedztwa Natasza Kabanowa upadła
na siedzenie samochodu i zakryła twarz rękami.
- Co ci
jest, dziewczynko?
-
Wujaszkowie, zakrywajcie twarze bo was poranią odłamki!
- Nie
bój się dziewczynko, tutaj już jest bezpiecznie.
Wysadzili
nas nieopodal hotelu. Przenocowaliśmy w nim, a rankiem poszliśmy się
dowiedzieć, jak wrócić do domu. A potem były całe serie testów i wiele razy
staliśmy obok swoich domów i oglądaliśmy płonące niebo nad Obszarem SZ (Ш), i czekaliśmy aż wybije okna naszych
domów. Słuchaliśmy skrzypiącego huku nuklearnej eksplozji. Ale więcej nami się
nikt nie interesował, tylko od czasu do czasu przyjeżdżali dozymetryści –
milcząc przeprowadzali swe pomiary, a surowi czekiści przypominali o obowiązku
wieczystego milczenia.
Nie
wypełniłem ich nakazów.
Nasza „kropka”
Nasza
„kropka” znajdowała się o 30 km od miasta atomowców, które w różnych czasach i
różnych zdarzeniach nazywało się: Moskwa-400, Bierieg, Koniecznaja,
Semipałatyńsk-21 czy Kurczatow.
W
odległości 18 km od nas rozpościerał się Obszar SZ, a zaraz za nim znane Pole
Doświadczalne. Nad nim miały miejsce wybuchy jądrowe w atmosferze. Do
dziś dnia nikt nie wie, ile właściwie zdetonowano tam bomb A. Jedni mówią o
123, drudzy o 116 eksplozjach. Tak czy owak – było tego dużo.
Głównym
miejscem „kropki” było stanowisko startowe. Rakietowy kompleks plot. S-75
był w tych czasach nowoczesną i groźną bronią. On „widział” wszystko dookoła na
setki kilometrów, a na odległość dziesiątków kilometrów mógł zestrzelić każdy
samolot z tego okresu.
Poza
tym były u nas cztery czterorodzinne domy, koszary z żołnierzami, garaże,
magazyn pocisków rakietowych, stanowisko dowodzenia i kilka zabudowań
gospodarczych. Wszystko to było ogrodzone 2-metrowym płotem z drutu
kolczastego.
Załoga
składała się z 60 żołnierzy, dziesięciu oficerów i ponad dziesięciu cywilów –
żon i dzieci oficerów. Układ życia był prosty: żołnierze mieli bojowe dyżury i
obsługiwali technikę, a rodziny czekały na nich w domu. Wokół na dziesiątki
kilometrów był bezkresny step: śnieżny i mroźny zimą, gorący i suchy latem.
Życie dorosłych
było podporządkowanie służbie. WOPK to wojska znajdujące się w podwyższonym
stanie gotowości bojowej. Jeżeli gdzieś tam, setki kilometrów dalej jakiś
samolot leciał w kierunku granicy, w dywizjonie ogłaszano alarm: wyła syrena, goniec
łomotał w okno – „Towarzyszu poruczniku! Gotowość numer jeden!”
Dyżury,
szkolenia, alarmy, wyjazdy na poligon, prace naprawcze i konserwacyjne – to bez
reszty zajmowało życie naszych ojców. A my byliśmy obok nich i to wszystko było
tłem naszego życia. Tez bawiliśmy się w alarmy i wydawało się nam, że właśnie
tak być powinno.
Warunki życia
Woda była
dowożona w beczkowozie każdego dnia z Kurczatowa. Elektryczność mieliśmy z
agregatu dieslowskiego. O godzinie 23:00 wyłączano go i do rana nie było prądu.
Częste wybuchy, ryk syren alarmowych, ostry klimat, brak wody – warunki życia
były surowe. […]
[…] Od czasu
do czasu jeździliśmy „do cywilizacji” – do sklepów w Kurczatowie. Do Kurczatowa
wożono dzieci do szkoły a czasami wybieraliśmy się po prostu pospacerować po
mieście.
Najciekawszym
miejscem u nas dzieci w „kropce” był skład. Stały tam całe samochody, wiele
różnej aparatury, całe szpule różnokolorowych kabli i inne bogactwa.
Nasz dywizjon
miał na stanie ciągniki gąsienicowe i byliśmy niejednokrotnie proszeni o pomoc
w transporcie na poligon techniki i badaczy. Przed każdym wybuchem w stepie
stawiano wielopiętrowe domy, mosty a nawet stacje metra (!!!) i rozstawiali
różne urządzenia techniczne. Eksplozje to wszystko rozwalały i rujnowały. Część
z nich została rozwalona doszczętnie, zaś część tylko częściowo lub w
niewielkim stopniu.
O promieniowaniu
powiedziano nam dokładnie dopiero po Czarnobylu, a po tym przywożono nam wiele
cennego dobra: części zapasowe do samochodów, akumulatory, kable i różne
mechanizmy.
Jezioro kraterowe powstałe po próbnym wybuchu jądrowym na Poligonie w Semipałatyńsku
Posprzątać i zaorać
Jeszcze
ciekawiej było pójść na stanowiska startowe. Przeganiano nas stamtąd, ale potem
już nie zwracano na nas uwagi. Nasi ojcowie i żołnierze jeździli po stepie z rakietami
i wyrzutniami, a my siedzieliśmy na przedpiersiu okopu i patrzyliśmy na nich.
W koszarach
byliśmy także swoimi. Żołnierze odsługiwali po trzy lata, wielu tęskniło do
domów, do swych rodziców i rodzeństwa. Rozmawiali z nami chętnie, częstowali
ciastem i cukierkami. Poza tym w sobotę wieczorem zawsze było tam kino – to było
jedyne kulturalne wydarzenie w osadzie.
W każdym
roku sadzono arbuzy „pod obcasa”. Obcasem buta robiło się dziurkę w ziemi,
wrzucano ziarenko i zasypywało się. Jeżeli w tym czasie spadł deszcz, to arbuzów
było ile kto chciał. Jeżeli deszczu nie było, to nic nie wyrastało. A razu
pewnego z tymi arbuzami to wyszło tak: tego roku arbuzów było dość tak dużo,
ale po kolejnym wybuchu atomowym zaszedł Wypadek Nadzwyczajny. Obłok grzyba
atomowego nie odleciał nad inne kraje, ale opadł na nasze poletko arbuzowe. Dowództwo
wydało rozkaz – zaorać! – co wykonano. Ale przedtem zebrano wszystkie arbuzy…
W ogóle,
to stosunek do promieniowania był prosty. Wiedzieliśmy, że ono istnieje, ale
skoro dowództwo nie bije na alarm, znaczy się – wszystko jest OK.
Promieniowanie
nie ma smaku i koloru. Ale wywołuje ona serię chorób, na które zapadali
miejscowi. […] Wszystkie one związano z wieloma przyczynami, ale nie z tą
główną. Już o wiele później oglądałem ze znajomymi zdjęcia moich rodziców z tamtych
lat:
-
Przecież widać, że wy w tym czasie byliście chorzy!
- Tak,
oczywiście, ale wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
Poważne
choroby wychodziły potem i często w oddali od poligonu jądrowego.
Jak to się skończyło…
Ojciec przesłużył
w armii 32 lata. Zakończył on służbę na Zabajkalu. Przed pójściem na emeryturę
mój ojciec powrócił do Semipałatyńska i przeżył tam z matką wiele lat. W roku
2003 powrócili do dzieci i wnuków w Rosji. (Aktualnie Semipałatyńsk znajduje się
na terytorium Kazachstanu – przyp. tłum.)
W Kazachstanie
rodzice zaliczali się do poszkodowanych wskutek eksperymentów nuklearnych. W związku
z tym otrzymywali oni pieniądze na leczenie i rehabilitację. Po powrocie do
Rosji zabrali swe kazachstańskie dokumentu i poszli do urzędu, by wymienić je
na rosyjskie. No i tu zaczęły się schody. Urzędniczka wydarła się na nich:
- Co wy
mi tutaj dajecie jakieś kazachskie papierki! Ja wam mówię po rosyjsku: w
Kazachstanie było wszystkiego dwa wredne miasta i kilka wsi! Co za tępy
naród!!! Nie przeszkadzajcie nam tu pracować!
Jak widać,
w Rosji nie ma list poszkodowanych. W Rubcowsku granica strefy poszkodowanych
idzie wzdłuż ulicy. Cztery domy poszkodowanych, cztery nie. Przez 40 lat sypało
na nich radioaktywnością równo, ale urzędnicy policzyli inaczej – i finał!
Nawet nie
podciągnięto ich pod osoby pracujące w warunkach podwyższonego ryzyka. Ojcu powiedziano
wprost: „Pańska jednostka wojskowa nie podlegała Poligonowi”. Mama pracowała w
centrum badawczym – w samym sercu Poligonu. I też jej odmówiono. I uzasadniono
to tak: „Pani nie pracowała bezpośrednio z urządzeniami jądrowymi”.
Od tłumacza
Przerażające jest
to, do czego doprowadzała konfrontacja pomiędzy dwoma Supermocarstwami. Zimna
Wojna ma wciąż to nowe ofiary i wciąż to nowe tajemnice jej się odsłaniają
wypadając jak szkielety z szaf. A tych szaf jest jeszcze dużo…
Przerażające jest
to, jak teraz traktuje się ludzi, którzy byli – niejednokrotnie wbrew swej woli
– wrzuceni pomiędzy mielące młyny Zimnej Wojny. Ludzi, którzy z oddaniem
służyli swej ojczyźnie i póki byli młodzi – wyssano z nich wszystkie siły i
energię, a dzisiaj traktuje się ich jak śmiecie. Nikomu niepotrzebne,
zapomniane i stanowiące jedynie obciążenie dla budżetu rozkradanego ze
wszystkich stron państwa. To jest to coś, co występuje także i u nas – więc nie
ma się z czego cieszyć i – o czym nie wspomina pasożytująca na Rosji propaganda
Rzeczpospolitej Polskiej nr III i ½. Tylko że Rosja mimo strat terytorialnych
jest nadal mocarstwem, a u nas nieudolne, niekompetentne i skorumpowane rządy
zrobiły z Polski pośmiewisko i dziadownię całej Europy. Biada narodom nie szanującym
swojej historii, biada narodom, które wyrzekają się swych zasłużonych, którzy
są solą ich ziemi. Takie narody szybko popadają w śmierć zapomnienia…
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 26/2012, ss. 8-9
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©