Przywódca ZSRR Nikita Chruszczow - Szalony Niki, jak nazywali go zachodni dyplomaci...
Iwan Barykin
Pierwszy w świecie reaktor
jądrowy zbudowano w 1942 roku na Uniwersytecie Chicago w USA. Reaktor nie miał
systemu chłodzenia i pracował na minimalnej mocy.
- My wam pokażemy kuźkinu mat’! - To zdanie rzucone przez N. S. Chruszczowa z trybuny
Zgromadzenia Ogólnego ONZ pół wieku temu wprawiło w osłupienie cały świat.
- „Co radziecki przywódca miał
na myśli?”, „Kim jest matka Kuźmy?” -
krzyczały nagłówki wszystkich gazet świata.
Wyrób 602
Ten typowo rosyjski idiomat był
niezrozumiały dla przeciętnego mieszkańca świata. Te pogróżki, wzmocnione
dodatkowo postukiwaniem butem Chruszczowa po mównicy, nabrały złowieszczego
charakteru. On oczywiście nie miał na myśli małego, wrednego żuczka, nalanka
czarnego (Anisoplia austriaca), który
jest szkodnikiem zbóż, i nie jego matkę – a coś bardziej realnego. To Nikita
Siergiejewicz wyjaśnił w dniach Kryzysu Karaibskiego, kiedy to świat stał na
krawędzi wojny termojądrowej:
- My was imperialistów,
pochowamy!
Jak zamierzał tego dokonać,
okazało się w czasie jego oświadczenia na XXII Zjeździe KPZR. W tym samym dniu,
na Nowej Ziemi zdetonowano ładunek termojądrowy, który 10.000 razy przewyższał
swą mocą bombę atomową zrzuconą na Hiroszimę. Wyrób 602 – taki nadano
kryptonim tej bombie termojądrowej – mógł w mgnieniu oka zetrzeć z powierzchni
ziemi Nowy Jork i inne przylegające doń miasta. Z lekkiej ręki Nikity
Chruszczowa, bombie nadano nazwę Kuźkina mat’, choć jej konstruktorzy
nazwali ją Iwan.
Pewnego razu miałem okazję
spotkać się ze specjalistą od ładunków nuklearnych, weteranem przedsięwzięć
podwyższonego ryzyka, płk N. G.
Kosteckim.
- Prace nad złożeniem Wyrobu
602 – opowiadał on – zaczęły się w 1954 roku w nuklearnym centrum
badawczym Czelabińsk-70, choć Snieżyńsk – gdzie znajdowało się nuklearne
centrum – nie miał niczego wspólnego z Czelabińskiem. Snieżyńska nie
znajdziecie na żadnej mapie świata. Jest on odcięty od świata gęstym lasem,
głęboka tajemnicą, zasiekami z drutu kolczastego, wieżami obserwacyjnymi i
punktami kontrolnymi na wjeździe. Mieszkają w nim uczeni-jądrowcy wraz z rodzinami,
którzy podpisali lojalkę o nieujawnianiu tajemnicy.
Poligon atomowy na Nowej Ziemi
W
tajnej kuźni nuklearnej tarczy
Nikołaj Georgiewicz okazał się
być bardzo interesującym rozmówcą. Pół życia spędził on na nuklearnych
poligonach.
- Latem 1961 roku, Wyrób
602 był gotowy – opowiadał dalej. – Wyglądało to jak zwykła bomba,
takich tutaj było na kopy, chociaż ta w czymś przypominała rekina z podłużnym,
błyszczącym korpusem, ogonem i swymi rozmiarami – 12 metrów długości. (W takim
razie i przy takich wymiarach pasowałaby do niej nazwa Megalodon – uwaga tłum.) Jej
moc – 100 Mt TNT – (sto milionów ton trotylu – przyp. tłum.). Uczeni obawiali
się, że po takiej eksplozji nasza planeta „wyskoczy z szyn”, to znaczy z
orbity. Ale Chruszczow nie ustępował: Jak
trzeba będzie, to zrobicie nawet bombę na tysiąc megaton. Tylko tak pogrzebiemy
imperialistów. Nikita Siergiejewicz nie myślał, że z nas też nic nie
zostanie. Ale „setka” go piliła, bo chciał zameldować o niej na zjeździe
partii. Powstało pytanie o miejscu detonacji Kuźkinyej mati. Nie było
nad tym specjalnej dyskusji – oczywiście na Nowej Ziemi! Powierzchnia 82.600 km2,
cały archipelag – to jeden wielki poligon. Ale w strefie rażenia o promieniu
1000 km znajduje się Workuta, Dudinka i co najważniejsze – Norylsk z jego kombinatem
miedzio-niklowym (i diamentowym – przyp. tłum.) A port Dickson znajduje się w
odległości 500 km. Tak więc zdecydowano zrobić połowę tego ładunku – zamieniono
2 tony uranu-238 na dwie tony ołowiu. Moc bomby spadła, lecz nie do 50, ale do
57 Mt. No i wreszcie nadszedł Dzień X. Wczesnym rankiem na naszych oczach mamaszę wywiózł na platformie wojskowy
ciągnik i z wielką ostrożnością wywiózł na lotnisko. Tam już na nią czekał
strategiczny bombowiec Tu-95M. Luki bombowe trzeba było
pozostawić otwarte – bomba ledwie się mieściła. Z ziemi wyglądało to tak, jakby
gigantyczny jastrząb niósł w szponach ogromne jajko…
Car Bomba i porównanie jej mocy z mocą bomby atomowej Little Boy i bomby wodorowej Castle Bravo zdetonowanej na archipelagu Marshalla
Wierzchem
na bombie
Jak potem opowiedział
Kosteckiemu dowódca bombowca, ppłk Andriej Durnowcew – było śmiesznie lecieć można powiedzieć – wierzchem na bombie. A nuż
wybuchnie? – toż to nawet molekuły po
nas nie zostaną… Czas lotu znów nie taki długi, a ciągnie się strasznie. No i
wreszcie rejon celu – półwysep Suchoj Nos.
Zrzut! Bomba poleciała z
wysokości 10.500 m i zanurzyła się w gęstej pierzynie obłoków. System dużych
spadochronów zmniejszył prędkość jej opadania.
-
Trzeba było szybko odlecieć, bo inaczej walnie w nas fala uderzeniowa i spalimy
się w diabły. Boże – przenieś nas i ratuj! Za 188 sekund będzie wybuch na
wysokości 4000 metrów, a my oddaliliśmy się tylko na 115 km. Mało – pomyślał
Durnowcew. – Naraz samolotem szarpnęło
jak nie wiem co, ledwie wyrównaliśmy. Dobiegł do nas straszliwy huk, cud ze nie
rozerwało nam bębenków w uszach. Twarze oblał nam żar. Daleko na dole
zauważyliśmy rozszerzającą się kulę ognia w kolorze jasnopomarańczowym, u
której pojawiła się grubiejąca nóżka. Co działo się w rejonie zrzutu, to można
sobie było tylko wyobrazić. Jak później opowiadali chłopaki z
samolotu-laboratorium – a mieli oni za zadanie sfilmować tą jądrową Apokalipsę
– ziemia w promieniu dziesiątków kilometrów stopiła się i wyglądała jak
ślizgawka. Zginęła połowa pogłowia reniferów, których ilość przed wybuchem
wynosiła około miliona. Stada ptaków w czasie wybuchu spłonęły w powietrzu.
Znajdujące się w odległości 100 km od epicentrum czajki oślepły. Padły tysiące
białych niedźwiedzi. Przez całe lata wozili potem na kontynent poparzonych
promieniowaniem Nieńców. Wszyscy oni sądzili, że spod ziemi wyszedł wtedy duch
Omol.
Teraz, ponad pół wieku później,
my zadajemy pytanie: po co to wszystko było? Zadowolić rozdęte ambicje Nikity
Chruszczowa? Prawdę powiedziawszy, ten ostatni był bardzo zadowolony z wyniku
eksperymentu. Co więcej – oświadczył, że na tym nie poprzestanie. I wydał
polecenie dokonania prac nad projektem bomby o mocy 1000 Mt, 109,
miliarda ton czyli kolejny rząd wielkości – 1 Gt – gigatony TNT! Dzięki Bogu,
po trzech latach przyszedł na jego miejsce L.
I. Breżniew i odwołał ten rozkaz. Ale Amerykanów my przestraszyliśmy. Tam
doskonale rozumieli, że Rosjanie nigdy nie użyją takich bomb, bo w przeciwnym
przypadku na Ziemi nie zostanie nikt: zginie cała Ludzkość.
- Czym się zakończył ten lot
dla dowódcy tego Tu-95 i jego załogi? – zapytałem Kosteckiego.
-
Hmmm… czym? Wytartował w ten dzień majorem, a wrócił jako podpułkownik. Jego i
zastępcę przedstawiono do orderu Bohatera Związku Radzieckiego. Tylko, że nie
długo pożyli, jak i pozostali członkowie załogi. Wszyscy dostali potężne dawki
promieniowania. Dostało się także załodze samolotu-laboratorium. U wielu
rozwinęła się ostra choroba popromienna. Pozostały, jak pamięć po nich,
zrobione zdjęcia z Apokalipsy…
Wybuch Car Bomby i fazy tworzenia się grzyba poeksplozyjnego, który dosięgnął pułapu 50 km, dzięki czemu radioaktywny fall-out rozprzestrzenił się na całą północną hemisferę Ziemi...
Pokojowe
urządzenia Kosteckiego
Nikołaj Gieorgiewicz był
człowiekiem skromnym. Nie był gdzieś na stronie w czasie eksperymentów i nie
został pułkownikiem za piękne oczy. Ale nie chciał o tym mówić, zmienił temat
na pokojowe próby nuklearne. Dowiedziałem się zatem, że laureatem Państwowej
Nagrody został on za sporządzenie nowych konstrukcji urządzeń nuklearnych do
celów pokojowych. Większość z nich zamierzano wykorzystać przy budowie
magistralnego kanału, którym wody syberyjskich rzek byłyby skierowane do
wysychającego Morza Kaspijskiego. Jednakże ten projekt nie był wykorzystany.
Pieniądze przeznaczone na ten projekt skierowano na budowę BAM-u. Ale i tak
jego urządzenia posłużyły krajowi. Podziemnym wybuchem jądrowym otworzył on
ogromne złoże rudy w Apatytach. Rudę zaczęto wydobywać po dwóch latach po
dekontaminacji terenu. Na Uralu po odpaleniu ładunku jądrowego we wnętrzu góry
powstała wielka jama (kamuflet), z której odpompowano miliony metrów
sześciennych gazu. W Uzbekistanie wybuchem atomowym zamknęli gazową fontannę,
która paliła się przez dwa lata. Ładunki Kosteckiego przywracają życie starym
polom naftowym, w których było jeszcze dużo czarnego złota…
Jak
„ułożyli… 16 marynarzy”
I wszystkich tych rzeczy
dowiedziałem się w czasie jednego ze spotkań z Nikołajem Gieorgiewiczem.
Zapytałem się go, czym się zajmował przez długie lata, zanim zajął się pokojowymi wybuchami atomowymi.
-
W końcu lat 50. na poligonie w Kapustin Jarze przeprowadzaliśmy próby morskiej
rakiety z głowicą jądrową. Potem w nie uzbrojono nasze SSBN. W celu
skontrolowania prób rakiety w warunkach morskich, imitujących morskie
kołysanie, na jednym z obszarów poligonu był zamontowany unikalny system
urządzeń wahliwych. Według zadanego programu, urządzenia te imitowały
kołysanie, jakiemu są poddane okręty podwodne na morzu. Doświadczenia prowadzone
w głębinach Oceanu Światowego wykazały, że ustawione na SSBN rakietowe systemy
są w stanie przeprowadzić uderzenie jądrowe z każdego miejsca Wszechoceanu.
Czasami zdarzały się w czasie badań nienormalne sytuacje. W latach 70. na
poligonie na Nowej Ziemi zostały zdetonowane megatonowe rakiety na potrzeby
Marynarki Wojennej – wspomina Nikołaj Gieorgiewicz. – Dwa ładunki poleciały i eksplodowały, jak
trzeba, ale start trzeciego nie przebiegł tak jakbyśmy chcieli i to z wielu
przyczyn. Trzeba było szybko wyjechać i zbadać przyczyny i zapobiec możliwości
samoczynnego wybuchu. Przypominaliśmy w tym momencie samobójców. Po pierwsze
dlatego, ze złowieszczy ładunek mógł eksplodować w każdej chwili, po drugie – w
sztolni – w której po dwóch pierwszych ładunkach nagromadziła się ogromna ilość
promieniotwórczych substancji. Włożyliśmy specjalne antyradiacyjne kombinezony
i weszliśmy do boksu. Przed nami ujrzeliśmy fantastyczny obraz: głowicowa część
rakiety wisiała na łańcuchach, a pod nią był skruszony przez falę uderzeniową
granit. Wystarczyło odłączyć w głowicy źródła zasilania, ale nie mieliśmy
gwarancji, że łańcuchy nie wytrzymają i rakieta nie spadnie na spąg.
Przewidując to położyliśmy na spąg 16 materaców. Położyliśmy je i zabraliśmy
się za główne zadanie. I właśnie wtedy doszło do niemal komicznego zdarzenia.
Dostaliśmy rozkaz natychmiastowego przerwania robót. Młoda szyfrantka pisząc
teleks do Moskwy o położeniu pod głowicę 16 materaców popełniła czeski błąd w
ostatnim słowie i wyszło jej „16 matrosów”! Admirał przeczytał to, złapał się
za serce i wychrypiał: - NATYCHMIAST PRZERWAĆ ROBOTY!
Wyszli ze sztolni jednak cali w
skowronkach. Dostali niezłe dawki radioaktywności, ale głowicę unieszkodliwili.
Zdarzało się niemało drugich
nieszczęśliwych sytuacji wymagających od nich poświęcenia i heroizmu. O takich
właśnie ludziach pracujących przy ładunkach i doświadczeniach atomowych, główny
konstruktor z nuklearnego centrum badawczego E. I. Zababachin powiedział: Dlatego
właśnie nie było Trzeciej Wojny Światowej, bo byliście wy – projektanci
jądrowej tarczy.
Źródło – „Tajny XX wieka”, nr
37/2012, ss. 4-5
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©