Powered By Blogger

czwartek, 31 stycznia 2013

PO EMISJI „ŚMIERCI PREZYDENTA”




Ten film reklamowano jako hit jednego wieczoru. Parę dni temu, kanał National Geographic wyemitował kanadyjski film pt. „Śmierć prezydenta”, który tak podsumowano w Onet.pl:

Rzetelny, szkodliwy i pełen błędów, profesjonalny. Tak różnie posłowie ocenili film "Śmierć prezydenta" o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Film pokazał wczoraj po raz pierwszy kanał National Geographic.
Zdaniem rzecznika PiS Adama Hofmana oglądanie okazało się stratą czasu bo pokazano sfilmowaną wersję rosyjskiego raportu MAK "okraszoną" polskimi komentarzami tylko jednej strony - rządowej oraz dziennikarza "Gazety Wyborczej".
Adam Hofman uważa, że podobnie jak raport MAK, film National Geographic jest szkodliwy dla wizerunku Polski i pełen błędów: pokazuje, że Polacy są nieudolni, mają złych pilotów, beznadziejnie podchodzą do swoich obowiązków i są winni katastrofy a na przykład nie ma nic o problemach polskich śledczych i o tym, że wrak był cięty i myty.
- Polska marka została mocno zaatakowana - podkreślił Hofman.
Europoseł Janusz Zemke z SLD ocenia film całkiem inaczej, jako bardzo rzetelny. Zauważył, że kanał National Geographic jest bardzo popularny na całym świecie i konieczne było opisanie istoty katastrofy w sposób przystępny i zrozumiały. Zdaniem Janusza Zemkego, podstawowe przyczyny katastrofy zostały w filmie podane rzetelnie i obiektywnie.
Małgorzata Kidawa-Błońska z Platformy Obywatelskiej zobaczyła w filmie "Śmierć prezydenta" przede wszystkim dokładną i suchą analizę tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. Według posłanki, film mówi o kilku rzeczach, co do których jest 100 procentowa pewność, między innymi o obecności osoby trzeciej w kabinie pilotów, mgle i źle ustawionym wysokościomierzu.
- Nie było tam ani zamachu ani trotylu tylko splot nieszczęśliwych okoliczności, niestety równo rozłożonych na stronę polską i rosyjską - powiedziała posłanka PO.
Osobne oświadczenie w sprawie filmu wydał Antoni Macierewicz - przewodniczący parlamentarnego zespołu smoleńskiego.
Poseł poinformował, że ponad pół roku temu twórcom filmu zostały przekazane wyniki badań ekspertów współpracujących z zespołem, a także teksty wystąpień Marty Kaczyńskiej, Zuzanny Kurtyki i Ewy Błasik w Parlamencie Europejskim. Autorzy nie byli jednak zdaniem posła zainteresowani prawdziwą wersją wydarzeń tylko rosyjskim punktem widzenia, wspartym przez stanowisko przedstawicieli rządu Tuska.
Antoni Macierewicz zadeklarował w imieniu zespołu wsparcie dla rodzin ofiar katastrofy, które zdecydują się wystąpić z pozwem przeciwko autorom i producentom filmu.
Film "Śmierć prezydenta" jest częścią wieloodcinkowej serii "Katastrofy w przestworzach". (Onet.pl, RZ)

* * *

Obejrzałem ten film i ja. Poza nim pojawił się film Anity Gargas na ten sam temat pt. „Anatomia upadku”. Film jak film. Ze swej strony mogę powiedzieć tylko tyle – nie ufam politykom i nie ufam dokumentom wykonanym na zamówienie polityczne. Kanadyjski film jest niemal wolny od dywagacji politycznych i dlatego jest bardziej wiarygodny.

Według mnie nie było żadnego zamachu. Samolot spadł, bo po prostu MUSIAŁ spaść. Tego feralnego dnia powstał splot przypadków, splot zbiegów okoliczności, który MUSIAŁ doprowadzić do tej katastrofy. Uwierzyłbym w teorie spiskowe o zamachach, wybuchach, pancernych brzozach, itp. pomysłach, gdyby nie cztery przesłanki, a mianowicie:
·        Polscy piloci postanowili wylądować bez względu na ostrzeżenia kontrolerów lotu radzących im przerwać procedurę lądowania oraz ostrzeżenia załogi Jaka-40, który wylądował przed nimi;
·        Pokładowa automatyka działała przez cały czas dając właściwe wskazania i nadając ostrzeżenia (pull-up), które zostało przez nich zignorowane;
·        W kokpicie znajdowała się jakaś osoba nie należąca do załogi, a może nawet dwie (Kazana, gen. Błasik) mające wpływ na załogę;
·        Na pokładzie znajdowało się dwóch najwyższych przełożonych całej załogi (prezydent RP i d-ca WL), których obecność miała ważki wpływ na ich decyzje.

To wystarczyło, by prezydencki Tu-154M o numerze bocznym 101 stał się maszyną egzekucyjną i w panujących warunkach pogodowych oraz konfiguracji terenu w którym przyszło im lądować, nie było szans na prawidłowo wykonany manewr lądowania wielotonową maszyną na prymitywnie wyposażonym, wojskowym lotnisku. Usiłowano wylądować w warunkach pogodowych skrajnie trudnych – mgła była gęsta z widzialnością do kilkudziesięciu metrów. Dodam, że lądowali – jak się okazało – przy wyłączonym altymetrze ciśnieniowym i opierając się jedynie na wskazaniach altymetru radiowego, a ten – jak się okazało był zawodny przy takiej konfiguracji terenu wokół lotniska. Kiedy zorientowano się, że ten manewr nie wyjdzie – było już za późno na cokolwiek.  

Poza tym zaważył fakt, że była to wojskowa maszyna i jej załogą byli żołnierze. Nie cywile, ale właśnie żołnierze – a zatem ludzie działający na rozkaz, którego nie mogli kwestionować. W przypadku tego lotu rozkaz mogli otrzymać do swego dowódcy i jego przełożonego. I rozkaz ten MUSIELI wykonać, w przeciwnym wypadku groziły im za to konsekwencje służbowe. Poza tym ci żołnierze NIE MOGLI ot tak sobie wyrzucić swego głównodowodzącego z kokpitu. Ciekawy jestem, czy któryś z nich odważyłby się powiedzieć gen. Błasikowi „proszę opuścić kokpit!”?

Gdyby pilot był cywilem, to po prostu wyrzuciłby generała z kokpitu na zbity pysk i to bez dyskusji. W lotach samolotami cywilnymi NIKT nie ma prawa przebywać w kokpicie załogi poza załogą. I koniec, i kropka! I nie ma mowy o wywieraniu jakiegokolwiek wpływu na załogę. Takie są przepisy bezpieczeństwa IATA, no ale przecież przepisy w Polsce są po to, by je łamać – czyż nie? Dlatego rozumiem całkowicie jazgot niektórych środowisk politycznych, które usiłują zagłuszyć oczywiste fakty.

Co do trzeźwości gen. Błasika – no cóż, miałem okazję widzieć różnych generałów – w tym jednego koloratkowego – którzy za kołnierz nie wylewali. Generał to też człowiek i robienie rabanu wokół tego, czy był w stanie czy nie, jest po prostu śmieszne. Gorzej, jeżeli człowiek w takim stanie staje za plecami załogi i nawet nie odzywając się wywiera na nią presję. Coś o tym wiem, bo niejednokrotnie byłem w takiej sytuacji, kiedy przełożony albo oficer kontrolny z wyższego dowództwa przychodził na stanowisko i obserwował co robię. Stąd właśnie wiem, że wystarczy sama obecność przełożonego, by się zdenerwować. I popełnić błąd. To jest tak, jak z chirurgiem, który nie chce, by mu patrzono na ręce. Manewr lądowania jest równie precyzyjny, jak cięcia chirurga i zatem rzecz jest porównywalna.

Suma tych właśnie czynników stała się przyczyną tej katastrofy i wszelkie dopatrywania się w tych wydarzeniach spisków, zamachów, interwencji UFO (znaleźli się i tacy!) czy zwalanie wszystkiego na karmę i los kolejnego wcielenia gen. Sikorskiego (też tacy byli!) jest przykrym nieporozumieniem i zwyczajną brednią, która długo jeszcze będzie jątrzyć pomiędzy podzielonymi Polakami.