Wiera Wolyniec
To wydarzyło się w końcu lat
80. Jeszcze się wtedy uczyłam w szkole i interesowała mnie astronomia. Kiedyś
przyszło mi do głowy narysować w zeszycie trajektorie satelitów przelatujących
nad moim domem i zapisać czasy ich przelotów. Długo obserwowałam gwiaździste
niebo i wreszcie – jest! Biorę zeszyt, zapisuję czas i rysuję. I naraz z
satelitą stało się coś dziwnego. Przeleciał on niedużą odległość i stanął a
potem pomknął w drugą stronę, znów zawisł, a potem zaczął opisywać na niebie
jakieś skomplikowane koliste wzory. Wiedziałam ze szkolnego kursu fizyki, jak
powinny poruszać się satelity.
- Coś takiego jest niemożliwe!
– pomyślałam.
No i naraz obok pierwszego
sputnika pojawił się drugi, też niezwykły egzemplarz. A po chwili pojawił się
trzeci. Obserwowałam te obiekty, a one dosłownie tańczyły na niebie. A to
przyspieszały, a to zwalniały, a to zawisały, przecząc wszystkim znanym mi
prawom fizyki. Od tego czasu zaczęłam często patrzeć w gwiaździste niebo i niejednokrotnie
widziałam takie świecące kulki. Pokazałam te obiekty swoim znajomym, ale to ich
nie zainteresowało.
- E tam, to zapewne są jakieś
wojskowe aparaty – twierdzili oni – i po prostu nam o tym nie mówią…
To miało miejsce w sierpniowy
wieczór 1989 roku. Odpoczywałam wtedy nad Wołgą we wsi Zolnoje. Wraz z
przyjaciółką siedziałyśmy na ławce i patrzałyśmy na światła przepływających
Wołgą statków. Za naszymi plecami miałyśmy niewysokie, zalesione Góry
Żigulewskie. Niebo było jak zwykle, wygwieżdżone. Od czasu do czasu
przelatywały nad nami migające światełkami samoloty.
Gadałam sobie z przyjaciółką i
naraz kątem oka zauważyłam, ze jeden z samolotów nie jest podobny do innych.
Były to trzy jasne światła, nie migające, które szybko leciały w dół rzeki.
Odniosłam wrażenie, że jest to masywny, trójkątny aparat z jasnymi reflektorami
na rogach. Naraz „samolot” się zatrzymał, zawisł na jakiś czas nad rzeką, i
naraz nieoczekiwanie ruszył w naszą stronę. On szybko powiększał swe rozmiary.
- Patrz! Ten samolot spada na
nas! – krzyknęłam do przyjaciółki.
Przeraziłyśmy się. Wydawało
się, że lada chwila „samolot” spadnie na nas, ale przygniecione panicznym strachem
nie mogłyśmy się ruszyć z miejsca. Nasze okrzyki zwabiły do okien sąsiadów,
którzy także zaczęli obserwować dziwny obiekt.
Zauważyłam, że z tylnej części
obiektu zaczęły wylatywać świetliste kulki podobne do tych, które
niejednokrotnie widziałam na niebie. One ustawiały się za obiektem jak na
szachownicy. Trójkąt nieco zmienił trajektorię, co najwidoczniej nas uratowało
i skrył się za górami za naszymi plecami. Po chwili w tamtym miejscu
zauważyłyśmy błysk jak od pioruna, ale nie było żadnego huku czy fali
uderzeniowej.
Świadkowie gubili się w
domysłach. Oczywiście każdy z nas pomyślał, że to byli Oni – ci sami, o których
tyle piszą w gazetach. Do tego zrozumieliśmy, że z tymi Przybyszami z Innych
Planet coś się stało, i to złego. A do tego błyski w rejonie spadku NLO się
powtarzały, przy tym jakby przemieszczały się w prawo i wkrótce przestały się
pokazywać.
Było już późno, więc
rozeszłyśmy się do domów mając nadzieję, że jutro powiedzą nam coś o tym w
radio czy TV i sprawa się wyjaśni co to właściwie było. Ale chociaż nie
wykręciliśmy gałek radioodbiorników czy telewizorów, przeglądaliśmy gazety –
niczego w nich na temat tych wydarzeń nie było. TV milczała. A większość moich
znajomych dalej twierdziła, że to wszystko brednie i UFO nie istnieje.
* * *
Od siebie dodam tylko, że Góry
Żigulewskie to jedna ze stref anomalnych, w których często obserwuje się
obecność UFO i pod tym względem można je porównać do Gór Pennine w Anglii czy
Gór Skandynawskich w okolicy Hessdalen. Do tego tematu jeszcze powrócę i to
nieraz.
Źródło
– „Tajny XX wieka” nr 39/2012, s. 10
Przekład
z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©