Powered By Blogger

wtorek, 8 stycznia 2013

Przeźroczyści mieszkańcy Wszechoceanu


Meduza Nomury


Konstantin Fiedorow

Istnieją meduzy, które potrafią cofnąć swój cykl życiowy – od nowa stać się maleńkimi, a potem ponownie wzrastać do postaci dorosłej meduzy. W rzeczy samej, te zwierzęta mogą żyć wiecznie.

Około 700 MA temu, u końca Proterozoiku , w oceanach pojawiły się pierwsze prymitywne, bezkręgowe organizmy: robaki i meduzy. Od tej pory meduzy stały się najbardziej rozpowszechnionym mieszkańcem na naszej planecie.

Meduza kostkowa


Giganty i karły

Meduza to w sumie taka puca galarety, nie ma szkieletu wewnętrznego czy zewnętrznego i na pierwszy rzut oka nie wiadomo, w czym – jak się to mówi – jej dusza się trzyma. Jednak w rzeczy samej ciało meduzy jest gęste na tyle, by zachowało ono swoją formę. Objaśnia się to tym, że masa ciała zwierzęcia jest wzmocniona silnymi włóknami. Na dodatek meduza potrafi wpompowywać w siebie wodę, dzięki czemu jej ciało zachowuje kształt. Taki sposób zachowywania kształtu ciała nazywa się szkieletem hydrostatycznym. Woda także pozwala meduzie na aktywne przemieszczanie się. Meduza zasysa wodę, a potem silnym skurczem wyrzuca ją w kierunku przeciwnym do kierunku ruchu. W ten sposób porusza ją swoisty silnik odrzutowy.
Przy ogólnym schemacie budowy (grzybowaty dzwon lub parasol i parzydełka) meduzy odróżniają się różnokształtnością form i kolorami, a co do rozmiarów, to już w ogóle nie ma o czym mówić! Np. meduza zamieszkująca na głębokości 500 – 1500 m ma jedynie 5 cm średnicy. Ale wielkość Przyroda skompensowała jej ilością parzydełek – aż 32 sztuki – które z kolei posiadają bardzo ciekawą właściwość posiadana także przez lądowe gady – w przypadku zagrożenia lekko oddzielają się od ciała swej właścicielki i odwracają uwagę napastnika, a potem odrastają. I przeciwieństwo tej meduzki – arktyczna meduza Cyanea zamieszkująca północno-zachodni Atlantyk. Jeden z egzemplarzy znaleziony na brzegu Zatoki Massachusetts miał średnicę parasola wynoszącą 2,5 metra, zaś jej parzydełka rozciągały się na długość 36,5 metra!
Ale bez względu na rozmiary tych zwierząt morskich, maja one jedną cechę – zapotrzebowanie i ciągłe pochłanianie przez nie pożywienia. Można powiedzieć bez kozery – jedzenie to cel życia meduz. Podstawowym pokarmem są ryby, przy czym zapotrzebowanie na nie jest ogromne.

Małe ale wyjątkowo toksyczne meduzy kostkowe


Użądlenie morskiej osy

Jak już powiedziano, niektóre meduzy są jadowite, ale większość nie jest niebezpieczna dla człowieka. Jednakże pośród meduz istnieją prawdziwi zabójcy, spotkanie których może zakończyć się śmiercią dla każdego żywego stworzenia. Najbardziej niebezpieczną z nich jest tzw. morska osa (Chironex fleckeri) albo – jak ją inaczej nazywają – oceanic stinger.

W każdym roku tysiące turystów przyjeżdża odpoczywać na słoneczne plaże północnej Australii. I właśnie tuta, wśród cudów piękna Przyrody, może ich napotkać śmierć. Na pierwszy rzut oka, morska osa wcale nie wygląda strasznie – zwyczajna parasolowata meduza o rozmiarach nie większych od piłki do koszykówki z pękiem macek o długości do 8 metrów. A jednak to zwierzę należy do najbardziej niebezpiecznych na całym świecie! Jad który zawiera jest analogicznym do jadu kobry i działa tak samo. Po kontakcie z morską osą, u człowieka szybko przerywa się oddychanie, a w ciągu 2-3 minut następuje paraliż serca. Zapas jadu tej meduzy wystarczy na uśmiercenie 50-60 ludzi.





Wygląd oparzeń przez parzydełka meduz 


Morska osa ma jeszcze jedną osobliwość: ta meduza ma zmysł wzroku. Ona obserwuje otoczenie dzięki czterem grupom oczu. Inną zagadkową rzeczą jest to, gdzie tak naprawdę idą impulsy wzrokowe – wszak meduzy nie mają mózgu jako takiego. Wiadomo także, że meduzy nie atakują przeciwnika – one oczekują aż krewetka czy rybka sama wpadnie w parzydełka, z którego jak kula wystrzeliwane jest „żądło” z jadem.

Następstwa ukłucia morskiej osy niełatwo się leczy. Jeżeli żmije i pająki kąsają swe ofiary tylko raz i tylko w jedno miejsce, to morska USA parzy swe ofiary w wielu miejscach naraz. Wprawdzie australijskim uczonym udało się zsyntetyzować przeciwciała, które okazały się bardzo efektywną odtrutką. Po iniekcji u poszkodowanego udało się zachować funkcję oddychania, ale pozostał silny ból i osłabienie, które odczuwał on jeszcze przez wiele minut.

Uczeni wyjaśnili, że morska osa ma tylko jednego naturalnego wroga – pewien gatunek żółwi morskich, które żywią się tymi meduzami i nie boją się ich śmiercionośnego jadu. Ale jak one to robią, tego nie wiadomo. A póki co, władze zalecają miłośnikom kąpieli wkładanie lekkich neoprenowych kostiumów chroniących całe ciało, albo – od złej biedy – z lycry, z której wykonuje się kobiece rajstopy.


Znaki ostrzegawcze na australijskich plażach


Syndrom Irukandji

Poza morskimi osami, australijskie wybrzeża są zagrożone przez jeszcze jedną meduzę-mordercę – Carukia barnesi. W odróżnieniu od morskiej osy, zauważyć ją w wodzie jest niemal niemożliwe, bowiem średnica jej kostki wynosi 12 mm. I tak dzięki temu stworzeniu, Australia zapoznała się z pojęciem Syndromu Irukandji – który w 2002 roku zabił kilkunastu turystów. Syndrom ten przyjął swoja nazwę od plemienia Aborygenów Irukandji zamieszkujących Palm Cove na północno-wschodnim wybrzeżu Australii, gdzie najczęściej można spotkać meduzę-mordercę.

Wszystko zaczyna się od ukąszenia podobnego do ukąszenia komara. Potem, w ciągu godziny ofiara zaczyna odczuwać silne bóle, które rozprzestrzeniają się po całym ciele, następnie następują duszności, rwące bóle, kaszel, silna potliwość. Następstwa intoksykacji organizmu jej jadem są poważne – od paraliżu aż do wylewu krwi do mózgu lub zawału serca.

Boom

Z nieznanych dotąd przyczyn, w ciągu kilku ostatnich lat meduzy przeżywają swoisty demograficzny boom. W marcu tego (2012) roku tysiące tych zwierząt wypełniły plaże Australii. Miejscowi i turyści byli w panice, a uczeni nie mogli wyjaśnić przyczyn takiego zmasowanego ich pojawu.
- Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – mówi przedstawiciel instytutu oceanograficznego Trevor Long. – Jest ich setki tysięcy i jest się ich coraz więcej z każdym przypływem. Woda wprost kipi od nich. To jest naprawdę dziwne i niebezpieczne zjawisko.


Występowanie i najczęstsze przypadki poparzenia ludzi przez toksyczne meduzy na świecie i w Australii


W maju 2012 roku, w Sewastopolu sezon kąpielowy skończył się, zanim rozkręcił się na dobre. Przyczyna była prosta – Morze Czarne zapełniło się meduzami. Odchodząc na metr od brzegu człowiek pływa nie w wodzie, ale w nieprzyjemnej w dotyku „zupie” z żywych i martwych meduz. Ukraińscy uczeni, tak jak i ich australijscy koledzy nie są w stanie znaleźć przyczyn tego boomu meduz. Władze sądzą, że w wody morskie przedostały się toksyny, pozostałości działalności człowieka. Dlatego też część meduz wymarła, ale większość migrowała w kierunku brzegów. Zazwyczaj meduzy pojawiają się u sewastopolskich brzegów w połowie jesieni, kiedy zaczynają się sztormy. A dlaczego one pokazały się tam tak wcześnie, należałoby jak najszybciej wyjaśnić.   


Japonia - świecące meduzy wyrzucone przybojem na brzeg przedstawiają niecodzienny widok


3 grosze od tłumacza

Ten tytuł powinien brzmieć: „Przeźroczyści władcy Wszechoceanu”. Na temat toksycznych meduz i ich roli we Wszechoceanie oraz zagrożeń pisałem na tym blogu m.in. na - http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/meduzy-odwet-wszechoceanu.html oraz http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/i-pozostana-tylko-meduzy.html w których ostrzegałem przed następstwami bezmyślnej, antyekologicznej działalności człowieka, która doprowadziła do niekontrolowanego i już niczym nie powstrzymywanego rozwoju meduz we Wszechoceanie. Winnymi są tylko i wyłącznie ludzie.

A przykładem może być niepohamowany niczym rozród meduz Nomury – Nemopilema nomurai, który został spowodowany przez trzy antropogeniczne czynniki: masowe odłowy ryb w morzach okalających Japonię, zatrucie środowiska w Morzu Południowochińskim i masowy odłów żółwi morskich. Ryby i żółwie morskie żywią się meduzami i ich larwami, z których tworzą się polipy. Zatrucie wód morskich, a szczególnie ich wysłodzenie sprzyja rozwojowi młodych egzemplarzy meduzy Nomura w Morzu Południowochińskim, co z kolei powoduje zwiększenie ich populacji i jeszcze bardziej powoduje zmniejszenie pogłowia ryb, bowiem meduzy żywią się ikrą i larwami ryb unoszonych w morskiej toni. Meduzy te są wprawdzie jadalne i w Japonii uchodzą za przysmak, ale akurat tylko te, które odławia się w wodach otaczających Półwysep Malajski. Inne są po prostu niesmaczne lub toksyczne, bo zawierają trucizny wylewane przez Chińczyków do rzek i do morza…   

To tylko jeden wymowny przykład, do czego doprowadził człowiek swoją bezrozumną i grabieżczą działalnością. A takich jest więcej i każdy z nich uderzy w końcu w nas samych. Nie potrzeba zemsty Wszechoceanu, o której pisał Frank Schätzing w książce „Odwet oceanu” (Wrocław 2006) – to my sami mścimy się na nas samych za naszą własna głupotę, bezmyślność, chciwość i brak przewidywania. Niestety – jest to wołanie pa puszczy i w najbliższym czasie nic się nie zmieni.

I to jest tragedia naszego gatunku.

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 24/2012, ss. 38-39
Przekład z j. rosyjskiego i komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz © 
Foto - Internet