Logo 30. Skrzydła US Space Command
Valdis Pejpinsz
W roku
1965 umarła Mary Yee – ostatnia
osoba posługująca się czumaszskim językiem. Dzisiaj próbuje się odtworzyć ten
język przy pomocy różnych świadectw zebranych przez amerykańskiego językoznawcę
Johna Harringtona.
Zachodni
Rakietowy Poligon Doświadczalny (Centrum
Testowe - CT) jest drugim co do wielkości i znaczenia kosmodromem w USA. Jest
on rozmieszczony na brzegu Pacyfiku w odległości 250 km od Los Angeles (CA) i
zajmuje obszar około 400 km2. W skład tego rejonu wchodzą: baza
lotnicza Vandenberg AFB, poligony doświadczalne Point Mugu i Point Arguelo i
wewnętrzny poligon – wszystkiego 11 kompleksów wyrzutni z 20 stanowiskami
startowymi. W czasie wielu lat jego eksploatacji, w Kosmos poleciało kilkaset
rakiet. Ze wszystkich kompleksów wyrzutni rakietowych – poza jednym. Pechowy
kompleks oznaczony jako SLC-6 wchodzi organizacyjnie w skład
Vandenberg AFB otrzymał od miejscowych nazwę Slick Six, co można przetłumaczyć jako śliska szóstka.
MOL i rozgniewany czarownik
Pierwszy
lot kosmiczny z CT przeprowadzono w 1959 roku: wystrzelono wtedy aparat Discovery-1.
Z biegiem lat poligon powiększał się i w 1966 roku zdecydowano przygotować tam platformę
startową dla nowej, potężnej rakiety nośnej Titan-3M. rakieta ta
miała wynieść na orbitę wojskowe laboratorium orbitalne MOL (Manned Orbiting Laboratory).
W tym czasie w USA była popularną koncepcja dwóch stacji orbitalnych. Jedna
stacja – duża – planowana była do celów naukowych; druga – mała – do
wykonywania zadań wojskowych, przede wszystkim szpiegowskich. MOL
zaprojektowano na bazie dwumiejscowego statku kosmicznego Gemini z dobudowanym do
niego blokiem mieszkalnym. Pierwszy start zaplanowano na koniec 1968 roku,
dlatego budowa platformy startowej przebiegała w ekspresowym tempie.
Start rakiety Titan
Rząd
odkupił wszystkie grunty przyległe do budowy. Ich właściciele nie targowali się,
ziemia na tych terenach była licha, a poza tym komu chciałoby się mieszkać w
okolicy platformy startowej? Na dzień 12 marca 1966 roku wszystkie formalności
zostały zakończone i buldożery zaczęły równać plac pod budowę. W trakcie tej
pracy odkryto zapomniany cmentarz Indian Czumaszów. To niewielkie plemię
indiańskie zamieszkiwało na południu Kalifornii. Zajmowało się ono myślistwem,
rybołówstwem i zbieractwem, a po przybyciu białego człowieka zaczęło stopniowo
wymierać wskutek epidemii. W połowie lat 60. Indianie utracili już swój rodzimy
język, ale w dalszym ciągu uprawiali swoje wierzenia. I oto bezduszna technika
białego człowieka otworzyła ich cmentarz… W rezultacie tego, na powierzchni
ziemi znalazły się kości ludzkie. Jak tylko o tym dowiedzieli się Indianie, to
natychmiast zasypali władze protestami i żądaniami pozostawienia ich przodków w
spokoju. Argumentowali to tym, że nie wolno zakłócać spokoju zmarłym i naruszać
ich święte miejsca. Ale argumenty Indian dla władz brzmiały nieprzekonująco.
Budowę przedłużano i rozgniewany plemienny czarownik rzucił klątwę na SLC-6
i wszystkie związane z nią projekty.
Przebudowa pod wahadłowce
Z
początku wszyscy w bazie lotniczej się z tego podśmiewali. To oczywiste, że
współczesnym ludziom trudno było zrozumieć takie atawizmy. A jednak… - okazało
się, że śmiali się na próżno. Budowa samej platformy startowej skończyło się w
1969 roku, ale projektowanie modułu MOL, wokół którego to wszystko się
kręciło, opóźniało się. Pierwszy start tej małej wojskowej stacji orbitalnej
odłożono do 1972 roku, a następnie prezydent Richard Nixon całkiem zmienił ten ambitny program. Nie było
potrzeby umieszczania MOL na orbicie, bowiem jej
szpiegowskie zadania doskonale wypełniały satelity zwiadowcze, które
dziesiątkami umieszczano w przestrzeni wokółziemskiej. Startowy kompleks numer
6, na który wydano niejeden miliard dolarów został zakonserwowany.
W 1984
roku, ten złowrogi projekt narodził się ponownie. Tym razem SLC-6
postanowiono przebudować na potrzeby statków kosmicznych wielokrotnego użytku.
Miejsce to okazało się wręcz idealnym, wszak Slick Six z trzech stron otaczały góry a z czwartej strony było
morze. Prawomyślni obywatele USA i szpiedzy mogliby zobaczyć cały kompleks
tylko przez kilka sekund jadąc linia kolejową, która przebiegała nieopodal.
Transport wahadłowca Discovery "na plecach" samolotu Boeing 707
Szybko
okazało się, że montować promy kosmiczne na otwartym powietrzu się nie da, a
istniejące od lat 60. budynki się do tego celu nie nadają. Dlatego też
zbudowano wieżę o wysokości 76 metrów, na który to cel wydano niemal 80 mln USD
w miejsce 40.000.000 USD zaplanowanych na ten cel. Ale kłopoty dopiero się
zaczęły. Okazało się, że przez stojące tam mgły istnieje ryzyko oblodzenia
głównego zbiornika paliwa wahadłowca. Żeby zmniejszyć to ryzyko, skonstruowano
agregat z dwoma silnikami turboodrzutowymi dającymi strumień ciepłego powietrza
poprzez dyfuzor nad zbiornikiem. Jednakże uczeni doszli do wniosku, po wydaniu
dalszych 13.000.000 USD, że system ten nie gwarantuje pełnej ochrony przed
olodzeniem i nie rozwiązuje problemu do końca…
Problemy
narastały zgodnie z zasadą kuli śnieżnej. Meldunki o budowie mówią o sabotażu,
nadużywaniu przez robotników narkotyków i alkoholu, o 16-godzinnym dniu pracy
spawaczy. Doszło do tego, że kłopotami tymi zainteresowało się FBI. Dochodzenie
ujawniło masę szokujących faktów, a mianowicie: na SLC-6 stwierdzono ponad 8000
nieprawidłowych spawów, przewody rurowe były już to poprzecinane już to
zgniecione czy uszkodzone w inny sposób, a ważne kanały zatkane przez śmieci i
odpady budowlane! Stwierdzono nieprawidłowo zaprojektowane gazociągi
przeznaczone do transportu ciekłego wodoru, który ściekał z silników w czasie
prób startu, zaś transport wahadłowców na miejsce startu okazywało się
niemożliwie trudnym. W ten sposób możliwość awarii przy starcie wahadłowca
wzrastała do niebotycznej wysokości 20% prawdopodobieństwa! Prezydent Ronald Reagan i dowództwo USAF wciąż
pilili na zakończenie prac na SLC-6, ale skończyło się na tym, że
kompleks, którego wartość doszła do 8.000.000.000 USD został ponownie
zakonserwowany.
Pechowi najemcy
Ale nie
dano tej budowie długo rdzewieć pod słonecznym niebem Kalifornii! W 1994 roku, Slick Six wzięła w arendę znana firma
Lockheed, która miała zamiar dokonać tam odpaleń nowej rodziny rakiet nośnych Atena.
W dniu 15 sierpnia 1995 roku, ze startowego kompleksu nr 6 wystartowała
niewielka rakieta LLV-1 z komercyjnym satelitą łączności VitaSat-1. Przez jakiś
czas sądzono, że przekleństwo rzucone przez starego czarownika utraciło swoją
moc. Start przebiegł pomyślnie, ale w czwartej minucie lotu rakieta zaczęła
ostro zmieniać kurs i skierowała się z powrotem ku brzegom Kalifornii. Służbie
kierowania lotem nie pozostało nic innego, jak zdetonować ładunek
autodestrukcyjny rakiety nad bezdennymi wodami Oceanu Spokojnego…
Start rakiety Atena
Badanie
przyczyn tej awarii doprowadziło do wprowadzenia wielu zmian i poprawek w
konstrukcji tej rakiety. kolejny start rakiety został zamówiony przez NASA. 22 sierpnia
1997 roku, lockheedowska rakieta nośna pomyślnie wyniosła na orbitę nasowskiego
satelitę Lewis/SSTI-1. Niby wszystko było OK., ale po czterech dniach satelita
stracił orientację. Lewis zaczął chaotycznie obracać się, szybko wyładował sobie
akumulatory, i nie zwracając uwagi na próby ustawienia go we właściwej pozycji,
pod koniec września spłonał w atmosferze ziemskiej nad południową częścią
Oceanu Atlantyckiego. (Tym niemniej zaliczono ten start jako „powodzenie” –
uwaga tłum.)
Po
dwuletnim postoju kompleksu, nowopowstały aero-kosmiczny gigant Lockheed-Martin
postanowił złamać złą passę wywołaną klątwą starego Indianina. I historia się
powtórzyła. 27 kwietnia 1999 roku, rakieta Atena-2 już – już wyniosła na orbitę
komercyjnego satelitę IKONOS-1, który był przeznaczony do
fotografowania w dużej rozdzielczości powierzchni Ziemi, kiedy naraz z rakiety
nośnej przestały docierać dane telemetryczne, zaś naziemna stacja śledzenia na
Alasce nie była w stanie namierzyć satelitę. Wnioski komisji badającej przyczyny
kolejnego fiasko supernowoczesnej techniki przed dawnymi przesądami, były
takie, że satelita nie oddzielił się od ostatniego stopnia rakiety i nie mógł
on osiągnąć orbity…
Samolot orbitalny X-37B przed startem i po lądowaniu
W roku
2000, SLC-6 przeszedł w ręce drugiego aero-kosmicznego giganta, firmy
Boeing Aircraft Corporation. Nowi najemcy przebudowali kompleks do odpalania
nowych rakiet nośnych Delta-4. Ale sądząc ze wszystkiego,
specjalnych sukcesów nie odnotowano. W każdym razie swój najnowszy kosmolot X-37B
i jego silnie utajniona misja orbitalna, firma Boeing zamierza
przeprowadzić z platformy startowej SLC-41 z Cap Canaveral AFB. Za to
ten statek wyląduje na pasie startowym Vandenberg AFB po zakończonym
locie. (I tak też się stało. Lot X-37
– lot OTV -1 trwał 224 dni – od 22.04.2010 do 03.12.2010 r., zaś lot OTV-2
trwał aż 486 dni w dniach 05.03.2011 – 16.06.2012 r. ponownie OTV-1 wystartował
w dniu 11.12.2012 r. – przyp. tłum.)
Źródło
– „Tajny XX wieka” nr 36/2012, ss. 30-31
Przekład
z j. rosyjskiego –
Robert
K. Leśniakiewicz ©
Fot. NASA