Wykres cykli aktywności słonecznej w latach 1975-2005 (Wikipedia)
Cała historia zaczęła
się nieledwie sensacyjnie. W piątek, 7.IV.2000 roku, o godzinie 06:57 CEST,
red. Andrzej Zalewski z Eko Radio
zemocjonowanym głosem doniósł o obserwacjach nad Północnymi Niemcami, Bałtykiem
i północną częścią Polski jakichś dziwnych, świecących rubinowym światłem
widmowych obłoków, które skojarzyły się ludziom już to z ognistymi chmurami
Armagedonu, już to z… UFO!
W następnym wejściu
na antenę, w trzy godziny później dowiedzieliśmy się od niego i od red. Wiktora Niedzickiego, że zjawisko to
obserwowali dziennikarze i wojskowi z lotniska wojskowego w Modlinie. Zjawisko
to było widoczne także w Warszawie, o czym podało Radio Zet.
8.IV.2000 r. zorzę
polarną zaobserwowano nad polską częścią Bałtyku. W JEDYNCE Polskiego Radia
wypowiedział się prof. dr Andrzej
Woszczyk z Uniwersytetu Toruńskiego, który potwierdził tą obserwację.
I cóż w tym
osobliwego?
Osobliwym jest to, że
zorze polarne obserwuje się zawsze wokół Biegunów i to powyżej 65°N na półkuli
północnej i 65°S na półkuli południowej. Słońce emituje potężne ilości
promieniowania korpuskularnego – głównie elektronów (e-) i protonów (p+) –
które wpadając w magnetosferę Ziemi i zderzając się z cząsteczkami powietrza
zmuszają je do świecenia białym, amarantowo-czerwonym i zielonym światłem. Ale
proszę nie zapominać, że rok 2000 to rok niespokojnego Słońca, na jego
powierzchni dochodzi do potężnych wyrzutów materii, emitujących naładowane
elektrycznie cząstki elementarne z prędkościami równymi od 0,2 do 0,5 c – czyli
od 60.000 do 145.000 km/s. To już nie jest wiatr słoneczny, to huragan. I nie
ma się czemu dziwić, że zorze polarne są widoczne aż na 52°20’N w Warszawie czy
52°26’N w Modlinie! A to dopiero początek, bo miałem okazję parokrotnie
podziwiać to zjawisko w latach 1979-80 w Świnoujściu leżącym na 53°54’N i w
Ystad, Szwecja, na 55°25’N, gdzie manifestowało się to poróżowieniem nocnego
nieba na kierunku północnym. Wtedy brałem to za jakieś odbicia świateł czy
blaski zorzy wieczornej, dopiero skokowy wzrost szumów słonecznych na
częstotliwościach VHF i UHF dał mi do zrozumienia, że to, co widzę ma wyraźny
związek z tym, co słyszę w radio…
Najpiękniej i zarazem
najbardziej spektakularnie to piękne zjawisko zaprezentowało się w latach 1988
i 1989 na Podhalu, gdzie kilkukrotnie podziwiałem cudowne widowiska niebieskie
ze szczytu Kasprowego Wierchu na wysokości 1986 m n.p.m. i na 49°14’N,
Jordanowa, gdzie mieszkam na 49°40’N i na wysokości 500 m oraz Głodówki – z
wysokości 1118 m i na 49°18’N. Szczególnie ta ostatnia obserwacja utkwiła mi w
pamięci, bowiem patrzyłem wtedy z północnego stoku Wierchu Porońca w kierunku
Kotliny Nowotarskiej. Na dole paliły się światła Nowego Targu i innych
miejscowości leżących w Kotlinie, zaś nad nimi – na ciemnym niebie – szalał
amarantowo-karminowy pożar poszarpanych płomieni, pod którymi biegł wąziutki
pas bieli przechodzący w najsoczystszą zieleń… Cały niebiański spektakl trwał
jakieś trzy godziny – od 19:00 do 22:00 – potem płomienie osłabły i wtopiły się
w ciemną przestrzeń nieba, na którym spokojnie świeciły srebrnym blaskiem
listopadowe gwiazdy…
Do anegdot przeszły
już informacje o tym, że łuny zorzy polarnej spowodowały kilkanaście alarmów
pożarowych w jednostkach OSP w Gliczarowie, Białym Dunajcu czy Krościenku.
Strażacy pędzili do rzekomego ognia i wracali przekonując się, że mają do
czynienia z niezwykłym zjawiskiem atmosferycznym.
Również w październiku i listopadzie 2003 roku nad Beskidami paliły się zorze polarne, a ich urodę ufało ich się wreszcie sfotografować. Zdjęcia te możesz Czytelniku sobie obejrzeć na stronie - http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/zorza-polarna-nad-beskidami.html.
Dlaczego podaje te
wszystkie wysokości i szerokości geograficzne? Dlatego, by unaocznić
Czytelnikowi, że najpiękniejsze są widoki zórz polarnych z punktów wyniesionych
ponad otaczający je teren (ideałem jest obserwacja zorzy z pokładu
samolotu-stratolinera lub balonu stratosferycznego), a także by uzmysłowić mu,
z jakimi energiami mamy do czynienia. O ile widok zorzy polarnej w Skandynawii
jest czymś normalnym, to to samo zjawisko w Polsce centralnej czy południowej jest
czymś wyjątkowym, a w Tatrach, Sudetach czy Bieszczadach to ewenement! Jak
straszliwa musiała być siła wybuchów w fotosferze Słońca i do jakiej prędkości
rozpędzone były protony i elektrony, że zaleciały na południe aż o 16° szerokości
geograficznej dalej, czyli jakieś 1000 km. A przecież kiedyś odnotowano blaski
zorzy polarnej nad Rzymem, który leży na 41°53’N i nawet nad Hawaną, na Kubie,
na 23°06’N!
Wszyscy komentatorzy
podkreślali negatywny wpływ tego „słonecznego orkanu” na ludzi i ich psychikę. Coś
w tym jest, bowiem rok niespokojnego słońca – a właściwie co najmniej trzy lata
maksimum słonecznej aktywności – zbiegają się z węzłowymi momentami naszej
historii, i tak:
·
Lata 1906-1908 – ruchy rewolucyjne w
Rosji, wojna z Japonią;
·
Lata 1917-1920 – trwa I Wojna Światowa
w wyniku której opadły trzy monarchie, obalenie caratu i dojście do władzy
komunistów w Rosji i wojna domowa, Wojna Polsko-Bolszewicka;
·
Lata 1928-1931 – początek marszu do
władzy faszystów we Włoszech i nazistów w Niemczech;
·
Lata 1939-1942 – wybuch II Wojny
Światowej i jej początkowe działania, Bitwa o Anglię, Bitwa o Atlantyk, atak na
ZSRR;
·
Lata 1950-1953 – zaognienie się Zimnej
Wojny, Wojna w Korei;
·
Lata 1960-1962 – to najzimniejszy
okres Zimnej Wojny, świat po raz pierwszy stanął na krawędzi III Wojny
Światowej: Kryzys Kubański i początek wojen w Indochinach: Wietnam, Kambodża,
Laos;
·
Lata 1971-1973 – niepokoje w Europie
Środkowej, rewolta w Chile;
·
Lata 1980-1984 – koniec polityki deténte w stosunkach Wschód – Zachód,
kryzys w Polsce i ponowne doprowadzenie świata na krawędź III Wojny Światowej;
·
Lata 1988-1991 – Kolejny kryzys w
Europie Środkowej i Jesień Ludów oraz I Wojna w Zatoce;
·
Lata 2000-2002 – wojna w Czeczenii i
rozpad Jugosławii, krwawe czystki etniczne i zamieszki. II Wojna w Zatoce, 9/11
i Wojna w Afganistanie;
·
Lata 2011-2014 – właśnie się piszą:
Wiosna Ludów na Bliskim Wschodzie, rzeź w Syrii, napięcie na Półwyspie
Koreańskim, Somalia, rozpad Sudanu, Czad, Palestyna…
Obawiałem się, że z
tego może powstać kolejna Żelazna Kurtyna, tym razem na naszej wschodniej
granicy. Na szczęście jeszcze do tego nie doszło, chociaż tak bardzo pragnęłaby
tego Białoruś. To są bardzo niepokojące zjawiska i przy odrobinie dobrej woli
można je zminimalizować wychodząc z założenia, że prawdziwi ludzie zawsze się ze sobą dogadają, bez względu na
dzielące ich różnice. Tak było zawsze, jak tylko Ludzkość sięga pamięcią.
Niepokoi mnie coś
innego, oto nasza Matka-Ziemia staje się coraz bardziej niespokojna. Stale
trzęsie się ziemia na Tajwanie, trzęsienia Ziemi odnotowuje się w Turcji i
Grecji - ostatnio tam było 5°R, we Włoszech – i co najgroźniejsze – w
zachodniej Szwajcarii – było tam 3,4°R. Niby niewiele, ale kiedy przypomnimy
sobie fakt, że przez Szwajcarię przebiega linia pęknięcia tektonicznego Płyty
Eurazjatyckiej, które będzie ekspandowało w kierunku Niemiec i w okolicach
Hamburga rozwidli się na zachód w kierunku Wysp Brytyjskich (gdzie ostatnio
kilka razy trzęsła się ziemia po 2000 roku), a na wschód ku polskiemu Pomorzu i
Kaliningradowi/Królewcowi – a trzeba tu przypomnieć, że pierwsze sygnały
pękania płyty wyczuwa się w Zatoce Gdańskiej i okolicach Zielenogorska
(ostatnio we wrześniu 2004 roku) – co stało się (i słusznie) przyczyną
zamknięcia prac na budowie Żarnowieckiej EJ – to sprawa ta zaczyna nabierać
katastroficznego wymiaru.
A tak, bo wystarczy
jakaś termojądrowa „piguła” rzucona przez jakiegoś szaleńca w rejonie przebiegu
tego pęknięcia, czy spadek większego meteoroidu tamże i bieda gotowa –
zainteresowanych odsyłam do filmów w rodzaju „Armagedon” czy „Meteoryt”. A
takie zderzenie nie jest czymś fikcyjnym czy wymysłem teoretyków, boż wiadomo,
że w atmosferę Ziemi wpada co najmniej 30 małych lodowych komet na dobę, co
powoduje powstanie perłowych obłoków – pearl
clouds – pozostałości po tych kometach na wysokości 25 km nad Ziemią.
Dowodem na ich istnienie są także srebrzyste obłoki – silver clouds – wiszące na wysokości 80 km i – co najciekawsze –
składające się z drobin żelaza. (!!!) To są resztki meteorytów, które
zatrzymała nasza tarcza atmosferyczna i dlatego występują w lipcu i sierpniu,
kiedy nasza planeta jest bombardowana przez liczne roje meteorytowe.
Zwiększona aktywność
słoneczna ma swój plus, a mianowicie – zjonizowane cząstki wiatru słonecznego
zwiększają ilość ozonu – O3 – w ozonosferze, a co za tym idzie
zmniejsza się ilość szkodliwego promieniowania ultrafioletowego UVB w
troposferze, co przełoży się na spadek zapadalności na raka skóry i jego
pochodne, ale to wcale nie oznacza, że będziemy mogli się bezkarnie smażyć na
plażach czy stokach gór, o nie!
Tajemnicze kule
lodowe, które niezbyt fortunnie media i uczeni ochrzciły „gradzinami” – choć
dalibóg z gradem miały one tyle wspólnego, ze składały się z zabrudzonego lodu
– spadły na Belgię, Hiszpanię i Włochy (część z tych brył lodu mogła być
zamarzniętymi ekskrementami zrzucanymi przez samoloty pasażerskie, co jest
całkowicie możliwe, jak dowiodły tego eksperymenty naukowe w chłodzonych
tunelach aerodynamicznych), a także dziwne meteory przecinające niebo nad Grenlandią,
krajami skandynawskimi, Australią i Nową Zelandią, mogą zwiastować przelot w
pobliżu Ziemi czegoś większego – np. komety. (Albo asteroidów, jak dowiodły
tego wypadki z początków 2013 roku.) I rzeczywiście, we wrześniu 1999 roku
Amerykanie przy pomocy teleskopu LINEAR w Nowym Meksyku odkryli kometę, która
ma w lipcu 2000 roku przelecieć w pobliżu Ziemi, w odległości ok. 0,3 AU, czyli
jakieś 50.000.000 km. Ona sama nam nie zagrozi, ale mogą zagrozić towarzyszące
jej drobne ciała kosmiczne, które mogą wpaść w pole grawitacyjne Ziemi i
uderzyć w nią. (Na szczęście do niczego takiego nie doszło, zaś sama kometa –
zwana „millenijną” nie była taka spektakularna, jak zapowiadano. Udało mi się
ją zaobserwować przy pomocy 40-krotnego teleskopu jako mglisty, zielonkawo-niebieskawy
obłok na tle Plejad w konstelacji Byka.) Taki impakt może zagrozić życiu na
Ziemi, czego najlepszym dowodem jest los dinozaurów sprzed 64,8 MA czy fauny
edikariańskiej sprzed pół miliarda lat, NB dzięki czemu ewolucja żywych
organizmów na Ziemi potoczyła się tak, a nie inaczej… (Właściwie wszystkie
zmiany toku ewolucji na naszej planecie zawdzięczamy impaktom dużych
meteoroidów i towarzyszącym im klęskom ekologicznym.)
Czy to są wszystkie
zagrożenia? Bynajmniej. Niespokojne Słońce może nam pokazać coś, o czym nauka
jeszcze nie wie, a co może wyjść za kilka lat. Należy się spodziewać katastrof
klimatycznych, bo burze słoneczne nie są bez wpływu na klimat… - a ten ostatni
jest coraz bardziej rozchwiewany przez Ludzkość i jej (bez)rozumną działalność.
Już teraz widać ciągły wzrost średnich temperatur rocznych, co jest mierzone
już nie setnymi, ale dziesiątymi częściami stopnia Celsjusza! Jak tak dalej
pójdzie, to w Polsce nie będziemy może hodować banany i ananasy a zimy będą
śródziemnomorskie, ale pojawi się coraz więcej groźnych anomalii pogodowych, a
ich częstotliwość i siła będzie rosła. Nasi wnukowie będą znali zimę z
opowiadań dziadków, pod warunkiem, że ci ostatni dożyją do tych czasów po coraz
bardziej paranoicznych tzw. „reformach” lecznictwa i służby zdrowia oraz
szaleńczych zmianach pogody: wilgotności, temperatur i ciśnienia powietrza. Już
teraz odnotowuje się wzrastającą śmiertelność ludzi w średnim wieku (czyli
40+), która to śmiertelność istnieje wskutek nieprzystosowania człowieka do
szybkozmienności parametrów naszej atmosfery i jej dynamiki.
Ale nie jest winne
temu Słońce, ale my sami i nasza działalność. Wszystkie z tutaj wymienionych
zagrożeń są do pokonania, ale zagrożenia wynikłe z naszej działalności są –
niestety – nie do zwalczenia na krótszą metę. A działania długofalowe wymagają
ogromnych środków finansowych i cierpliwości, a tego jest nam brak. Gdyby to,
co świat wydaje na zbrojenia przetransferować na ochronę Przyrody, likwidację i
utylizacje odpadów, czerpanie energii ze źródeł odnawialnych i inne inwestycje
proekologiczne, to Ziemia wyglądałaby jak kwitnący ogród i byłaby przyjaznym
miejscem do życia, a nie brudną, cuchnącą chemiczną kloaką – którą już w
znacznej mierze jest. Nikt nie umierałby z głodu (co minutę jedno dziecko w
Afryce!) czy wskutek kataklizmów żywiołowych – jak to ma miejsce np. w Afryce,
gdzie ludzie mrą jak muchy z głodu i straszliwych infekcji, gdzie poziom życia
spadł poniżej wszystkich już i tak zaniżonych wskaźników – ale gdzie gros dochodu narodowego idzie na zakup broni i jej systemów!
Przykłady? – Etiopia, Sudan, Somalia, Mozambik, Rwanda, Kongo… Ani Marsjanie,
ani Słońce nie zagraża Ziemi – Ziemi
zagraża człowiek, a najgorsze jest to, że te słowa nie straciły niczego ze swej ponurej aktualności…!!!
* * *
Materiał ten został opublikowany na łamach „Eko Świata” nr 7-8/2000.
Mamy rok 2013 i następny szczyt aktywności słonecznej, a wraz z nim…
CDN.